poniedziałek, 29 października 2012

Rozdział siódmy



Proszę Was, drogie czytelniczki o uruchomienie wszelkich pokładów wyobraźni przed przeczytaniem tego rozdziału :D
<<<<<<<<<<<<<<< 

„Płyną noce, mijają dnie,
Niewiele pamiętam,
Upadam byle gdzie.”


*Oczami Jasmine*
„This could be
Para-para-paradise
Para-para-paradise
Para-para-paradise” – śpiewałyśmy z Alice.
Wracałyśmy razem z Kubą, Wojtkiem, Łukaszem, Robertem i oczywiście Harrym. Chłopaki uparli się, że nas odprowadzą, a ja nie miałam siły im tłumaczyć, że nie. Alice była w stanie totalnego upojenia. Uwiesiła mi się na ręku i wrzeszczała do ucha. Sporo dzisiaj wypiliśmy. Choć akurat w tej kwestii, wampir ma o wiele lepiej od człowieka. Możemy się uchlać, ale nie musimy tego odczuwać. Po prostu możemy, ale nie musimy. To na pewno plus, bo patrząc na chłopaków to będą mieć jutro gigantycznego kaca. Tak, czy siak śpiewałyśmy na cały regulator, a płeć przeciwna (w tym stanie, w którym była) zdołała zawyć na koniec „Ooooooooooo”. Nagle koło mnie pojawił się Kuba. Alice odkleiła się ode mnie i przykleiła się do Roberta, wprawiając tym samym w złość Harry'ego. Gdyby nie Wojtek, któremu nagle zachciało się nagle przytulić do Loczka, to pewnie rzuciłby się na przystojnego piłkarza.  W każdym razie blondyn przyglądał mi się troskliwie. Spojrzałam na swój strój. Piękna, śnieżnobiała suknia, nie była już taka śnieżnobiała. Szczególnie po tym, jak Alice wypluła na mnie zawartość swojego kieliszka z czerwonym winem. Stało się to wtedy, gdy Łukasz (pod wpływem całej butelki wódki) uklęknął i podarował stare, wymięte sreberko (w jego mniemaniu pierścionek z brylantem) Robertowi pytając „Zostaniesz moją żoną?”. Bobek spojrzał na niego, jak na idiotę i odpowiedział: „Są dwa, albo nawet trzy powody przez które odpowiem NIE!”. Po tych słowach Piszczu padł na podłogę i niestety on, jako jedyny, wracał na tarczy, a raczej na barkach Wojtka. Tak, czy siak Kuba patrzył na mnie z troską. Nagle zdjął marynarkę i nałożył mi ją na ramiona. Rozwiązał swoją muszkę i rozpiął trzy guziki przy koszuli. Nie było mi zimno, ale podobał mi się jego zapach, więc nie marudziłam.
- Dziękuje. – powiedziałam uśmiechając się.
On odwzajemnił gest. Szliśmy tak wsłuchując się w rozmowy chłopaków.
- Nie wiedziałam, że Harry tak świetnie mówi po polsku. – powiedziałam śmiejąc się.
- A ja, że Wojtek tak świetnie po węgiersku. – odpowiedział.
W tym momencie doszliśmy do naszego domu. Był to wielki, bardzo nowoczesny budynek. W końcu mieszkałyśmy tam nie same, lecz z całą zgrają wampirów. Po prostu wyborne towarzystwo!
- To co? Poprawiny? – zapytał nagle Wojtek, próbując ustawić Łukasza do pionu.
- No pewnie! – krzyknęła Alice, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć – Zapraszamy!
Posłałam jej mordercze spojrzenie, jednak ona go nie zauważyła zajęta wpuszczaniem chłopaków do środka.  Jedynie Kuba czekał i patrzył na mnie pytającym wzrokiem. Kiwnęłam głową, zapraszając go do środka.
- To coś… Jakby blok? – zapytał.
- Akademik dla wybrańców. – uśmiechnęłam się – Robię drugi kierunek studiów i wiesz…
- Mieszkacie razem?
- Tak jakby. Mamy dwie oddzielne sypialnie złączone wspólnym salonem.
- To fajnie! – powiedział przepuszczając mnie w drzwiach.
  *  *  * 
Gdyby ktoś teraz, nagle, wszedł do naszego pokoju to pewnie by wpadł w niezłą konsternację. Otóż na podłodze siedziały dwie dziewczyny i czterech chłopaków (Łukasz dogorywał na kanapie) i grało w pokera. Sądząc po ich stanie, w rozbieranego.
- Teraz wasza kolej. – powiedziała Alice upijając łyk wina.
- To nie fair! Wy macie lepszą drużynę! – zaprotestował pijany Wojtek.
W sumie miał rację. Ja byłam z Alice i Robertem na Kubę, Wojtka i Harry'ego. Temu ostatniemu to się widocznie nie podobało. Siedział nabuzowany i gapił się na Alice, która ewidentnie flirtowała z Robertem. Ten nie protestował. Widział również, że robi to na złość Loczkowi. Cóż, taki rodzaj kobiety. Ja co chwilę zerkałam na Kubę (który był w całkiem dobrym stanie) i obydwoje na przemian śmialiśmy się z nich albo z Wojtka, który nie mógł zrozumieć, dlaczego siedzi w samej bieliźnie. W końcu jego drużyna przegrywała i dzięki temu mogłam bezkarnie gapić się na gołe klaty Wojtka, Harry'ego i Kuby.
 - Przegraliście! – powiedziała Alice rzucając karty na środek, a na jej twarzy zagościł szeroki uśmiech.
Zresztą nie tylko na jej. Cała moja drużyna szczerzyła się, odsłaniając cały zestaw przednich zębów. Kuba miał przerażoną minę. Przełknął ślinę i spojrzał przerażony w dół. Wojtek sprawiał wrażenie, jakby był totalnie naćpany, toteż jego wyraz twarzy był błogi. Harry był widocznie wkurzony. Wyglądał, jakby miał zaraz zdjąć gacie i usiąść po turecku krzyżując ręce na klatce piersiowej i robiąc minę obrażonej księżniczki.
- Sądzę, że to czas zakończyć grę… - powiedział blondyn.
- Dlaczego? – zapytał pijackim głosem Wojtek – Tak świetnie się bawię!
Chłopak posłał mu mordercze spojrzenie. Zaśmiałam się.
- Może Kubuś ma rację. – powiedziałam.
Mina Alice i Roberta zrzedła. Harry wstał i zaczął iść w kierunku rudowłosej wampirzycy. Ona widząc to złapała twarz Roberta w dłonie i go pocałowała. Loczkowi, aż para z uszu wyleciała. Podszedł do piłkarza i odepchnął go. Powiem szczerze, że mało mnie to wszystko obchodziło. Chciałam jeszcze chwilę pogadać z Kuba, ale zobaczyłam, że usnął oparty o Piszczka na kanapie. Wojtek cały czas badał zawartość pustej już butelki. Spojrzałam na bijącą się dwójkę i śmiejącą Alice. Westchnęłam i poszłam spać do siebie.
*  *  *
 Rano obudziłam się porażona słońcem. Nie byłam ani wyspana, ani nie wyspana. Wampiry nie muszą spać. Jak chcemy to możemy, ale nie musimy. Tak, czy siak poszłam w stronę łazienki. Ubrałam, uczesałam i przygotowałam na spotkanie z Esme. Nie chciało mi się, ale cóż. Jedyne co mi poprawiało humor to mój sen. Ten w którym chłopaki przyszli do nas, graliśmy w pokera. Bardzo mi się to podobało. Pomyślałam, że fajnie by było coś takiego zorganizować. Uśmiechnięta otworzyłam drzwi od sypialni. Stanęłam w salonie i nie mogłam uwierzyć w to co widzę.
- O ja pierdolę… - wykrztusiłam.
*  *  *

*Oczami Alice*
 Cholera. Znowu piłam. A już miałam być grzeczna. Z westchnieniem pozwoliłam, aby stan upojenia i związany z nim kac spłynęły po mnie jak woda, zabierając ze sobą resztki snu. Dziękowałam bóstwom wszelakim za możliwość natychmiastowego doprowadzenia się do porządku. Pewnie gdyby nie ta umiejętność, wampiry nie byłyby takimi pijakami. Cóż, taki już los potępionych dusz. Podniosłam się do pozycji siedzącej, próbując przypomnieć sobie co takiego się wydarzyło, że byłam całkiem porządnie nawalona. Rozejrzałam się po swojej sypialni. Odkąd Jasmine wróciła z tej arcytajnej, piętnastoletniej misji, o której nie chciała pisnąć słowa, mieszkamy w jednym apartamencie w czymś na kształt hotelu należącego do naszej „wampirzej społeczności”. Ogólnie pokój był całkiem czysty, jeśli weźmiemy pod uwagę moje standardy. Na krześle wisiało tyko kilkanaście ciuchów, pod biurkiem leżało tylko kilka, no może kilkanaście par butów. Jak na mnie to szczyt ładu. Moją uwagę przykuł jednak szczegół, który nie pasował do reszty. Na puszystym bordowym dywanie leżała staroświecka sukienka poplamiona winem i czymś jeszcze, czego pochodzenia wolałam się nawet nie domyślać. Zaraz, sukienka? W mojej sypialni? Nagle wspomnienia poprzedniej nocy wróciły, a ja otworzyłam szeroko oczy. Jak mogłam być tak głupia i bezmyślna, że wprowadziłam do całkowicie tajnego budynku pełnego wampirów piątkę nic nie podejrzewających, pijanych facetów? Swoją drogą, nawet jak na mnie to niezły połów. Zaśmiałam się i podeszłam do szafy. Wyciągnęłam z niej czarny, satynowy szlafrok i zarzuciwszy go na siebie podeszłam do drzwi. Wejście do pokoju Jasmine znajdowało się dokładnie naprzeciwko mojej sypialni, więc nic dziwnego, że gdy tylko pociągnęłam za klamkę, zobaczyłam jak stoi w progu swojego pokoju. Miała szeroko otwarte oczy wpatrzone w jakiś punkt po mojej prawej. Zamknęła za sobą drzwi i również skierowałam tam swój wzrok.
- Ja pierdolę… - to było pierwsze, co przyszło mi na język, ale Jass nie zamierzała nawet spojrzeć na mnie z naganą. Sama była pewnie jeszcze bardziej zaskoczona zjawiskiem w naszym salonie.
Na zielonej sofie stojącej pośrodku pokoju leżało czterech nagich mężczyzn. Chociaż, zaraz, jeśli policzyć głowy…
Pięciu. Pięciu nagich mężczyzn leżało na sofie w moim salonie. No, nie całkiem nagich – Ci trzej, których byłam w stanie rozróżnić spośród tej plątaniny kończyn miało na sobie bokserki. Na wierzchu ludzkiej kanapki leżeli Lewandowski i Harry, obejmujący się ściśle niczym Romeo i Julia na łożu śmierci. Robert, którego otwór gębowy był wyraźnie otwarty, dokładnie obślinił plecy kolejnego nagusa, który po dłuższej obserwacji okazał się być Łukaszem Piszczkiem we własnej osobie. Żadne płyny wydobywające się z ust kolegi nie były w stanie przerwać mu błogiego snu, podczas którego mocno obłapiał nogi kolejnego piłkarza, tym razem Wojtka Szczęsnego. Biedny bramkarz spał przewieszony jak zwłoki przez oparcie kanapy. Najmniej widoczny był Kubuś Błaszczykowski, którego głowa wystawała spod pachy Roberta, a cała reszta jego ciała ukryta była pod cielskami kolegów.
Złapałam się ściany, bo od trzęsienia się ze śmiechu straciłam równowagę.
Po chwili dołączyła do mnie Jasmine, która aż usiadła na podłodze pod wpływem nagłej wesołości. Czekałam tylko, aż Kuba się ruszy i cała ta Wieża Babel ułożona z ponętnych męskich ciał runie.
Nasze śmiechy przerwało jednak coś innego. Ktoś zapukał do drzwi. Cholera. Jakiś wampir chce się dostać do naszego apartamentu, a na kanapie centralnie naprzeciwko wejścia leży grupa pijanych ludzi.
Natychmiast spojrzałam na Jass szukając u niej jakiegoś genialnego pomysłu na wybrnięcie z tej sytuacji. Jednak w jej złotych tęczówkach dostrzegłam wyłącznie bezradność. Znowu rozległo się pukanie, a ja w przypływie inspiracji podbiegłam do komody, wyjęłam z niej czerwone prześcieradło i narzuciłam je na kochanych golasków.
Jasmine spojrzała na mnie jak na idiotkę, ale nie mogła dłużej czekać, więc podeszła do drzwi i przekręciła klucz. W hallu stał Alex i.. Timothy? Co on tu robił? Po jego wczorajszym zainteresowaniu różnymi kobietami spodziewałabym się go raczej w łóżku którejś z nich. Cóż, mój przyjaciel ponownie okazał się chodzącą zagadką.
- Możemy wejść? – zapytał niepewnie Brown.
- Tak, jasne, wchodźcie. – odpowiedziała Jasmine posyłając mi znaczące spojrzenie. Skapowałam. Mam nie dopuścić ich do salonu. Ale w takim razie gdzie ona ich zabierze? Do łazienki?
- Myślałem, ze zobaczymy się na śniadaniu. Miałaś mi powiedzieć kogo wybrałaś. – powiedział Alexander.
- Aaach, no tak. Zupełnie zapomniałam. To wszystko przez ten bal, ta sukienka i to wszystko… - moja opiekunka zaczęła się tłumaczyć, a ja prawie wybuchłam śmiechem. Zabawnie było choć raz usłyszeć jak ona się tłumaczy, a nie odwrotnie. Choć kłamca z niej żaden. Jak jej się udało sprzedać tym piłkarzom bajeczkę o byciu tłumaczem? Ta kwestia pewnie na zawsze pozostanie dla mnie zagadką.
Alex już otwierał usta, zapewne żeby przerwać jej bezsensowny monolog w który i tak nikt nie uwierzył, ale w tej chwili spod prześcieradła wydobył się przeciągły jęk, potem soczyste, tradycyjne polskie „KURWA MAĆ!”, a na koniec cała misternie ukryta kupa nagich facetów opadła na podłogę jak lawina, z pewnością budząc lęk w mieszkańcach piętra niżej.
Brown wytrzeszczył oczy, a Tim zaśmiał się dźwięcznie i powiedział:
- Musiała być niezła orgia, moje panie. Choć muszę przyznać, Jasmine, że po Tobie bym się tego nie spodziewał. – zakończył z zadziornym uśmiechem, a Jass schowała twarz w dłoniach. Ja za to patrzyłam na naszych kochanych golasków, którzy powoli dochodzili do siebie, a to co zobaczyli z pewnością nie rozbawiło ich tak bardzo jak mnie. Postanowiłam odezwać się, po angielsku, żeby każdy w pomieszczeniu mnie zrozumiał.
- No panowie, myślę, że na Was już pora.



>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Jak wam się podoba rozdział? Bo powiem szczerze, że nam przypadł do gustu:) Liczymy na komentarze:D Przepraszam, że jest to tak dziwnie napisane ale blooger mi coś się psuje. 
I tak kompletnie z innej bajki. Dla fanek One Direction: Wicie, że jest nowa piosenka?!
Little Things
Dla początkujących piłkarek: Słyszałam, że Kuba ma zagrać w meczu z Realem. Co wy o tym sądzicie?
Rooksha&Wariatka


P.S. Już poprawione, mam nadzieję :D Całusy, R.

niedziela, 28 października 2012

Rozdział szósty


"Doświadczenie jest sumą naszych rozczarowań..."

- „Bal przebierańców.” Nie wiem czemu się tak boję. Może dlatego, że nie mam jeszcze sukienki! Cholera jasna! Jutro bal, a ja NIE mam sukienki. Skąd ja o 3.30, wytrzasnę kieckę w stylu wiktoriańskim?!” – pomyślałam.
Siedziałam na krześle przy toaletce i wgapiałam się  w zaproszenie.
- „Konieczny strój w stylu wiktoriańskim i maska” – zacytowałam – Zachciało im się, cholera, balu weneckiego!
- Nie przesadzaj! – powiedziała powstrzymując się od śmiechu Alice.
- Tobie łatwiej mówić! Ty masz kieckę od miesiąca!
- A to podobno ty jesteś bardziej zorganizowana! – powiedziała wystawiając język.
Posłałam jej spojrzenie typu „nie pyskuj” i wzięłam się za przeszukiwanie swojej szafy.
- Dobrze, że przynajmniej maskę masz. – powiedziała siadając przy komputerze.
Wystukała coś na klawiaturze. Ja wróciłam do grzebania w szafie.
- Kiedy się urodziłaś?- zapytała nagle.
Zastanowiłam się chwilę.
- W 1820 roku.
- Tu jest napisane, że styl wiktoriański „panował” od 1850 do 1870. To znaczy, że powinnaś mieć jaką kieckę, nie?
Spojrzałam w głąb garderoby. Miałam coś, raczej. Chyba, że ją mole zżarły, co jest bardzo prawdopodobne.
Zniknęłam na chwilę w szafie, by wrócić za chwilę z wielkim pudłem. Postawiłam je na środku pokoju. Patrzyłam na nie.
- Otworzysz? – zapytała wreszcie Alice.
- Ty to zrób. – odpowiedziałam, nie odrywając wzroku od pudła.
Dziewczyna podeszła i otworzyła . Powoli zaczęła wyciągać z niej śnieżnobiałą suknię.
- Nic się nie zmieniła. – szepnęłam, uśmiechając się.
Po wyciągnięciu kreacji z welonem, Alice spojrzała na mnie z obrażoną miną.
- Jesteś mi winna wyjaśnienia. – powiedziała
Ja cały czas siedziałam na łóżku i uśmiechałam się, jak głupia.
- Rose? Rose? Gdzie jesteś?
Brązowowłosa dziewczyna podeszła do kobiety ze spuszczoną głową.
- Nie wiem, mamo. – powiedziała.
- Czego nie wiesz? Skarbie, jutro wychodzisz za mąż. Będzie to wielkie święto. Tak, jak zawsze chciałaś! – podeszła i pogładziła córkę po policzku. - Potem będzie już tylko lepiej.
Dziewczyna uśmiechnęła się wesoło do matki. Wierzyła jej. Wierzyła w każde jej słowo. Stanęła na środku pokoju i zakręciła się.
- Masz racje! Podoba mi się! – krzyknęła, podskakując, jak mała dziewczynka
Matka zaśmiała się. Nagle do pokoju z impetem wszedł mężczyzna.
- Panienko! John nie żyje! – krzyknął.

Okeej? Ile można siedzieć w jednym miejscu, zupełnie nieruchomo, uśmiechając się jak po porządnej dawce marihuany? Jass ciągle siedziała na łóżku jak rzeźba. Cholera, jeszcze tego mi było trzeba. Nie dość, że muszę się wbić w jakąś totalnie niewygodną kiecę, to jeszcze moja „mentorka” postanowiła zamienić się w marmurowy posążek o tytule „Zakochane cielę”.
- Jasmine, ocknij się. - zero reakcji.
- Jasmine? Nie śpij? – zero reakcji.
Potrząsnęłam jej ramieniem – Halo, Ziemia do wampira!
To ją chyba ocuciło, bo uśmiech zszedł z jej twarzy, po czym potrząsnęła głową.
- Przepraszam. -  odezwała się cicho.
- Co to było? – zażądałam wyjaśnień.
- Co masz na myśli? – zapytała głupio.
- Jasmine, może jestem od Ciebie młodsza, ale na pewno nie jestem głupia. Co było tak ważne, że musiałaś zatopić się we wspomnieniach, zupełnie zapominając o mojej wspaniałej osobie? – zapytałam z zadziornym uśmiechem.
- Myślałam po prostu o tym, jak wielki to dla mnie zaszczyt móc przebywać z tobą w jednym pomieszczeniu. Ba, w jednym budynku. – odpowiedziała, patrząc na mnie z politowaniem.
- Ma się ten gest. – rzekłam, pokazując jej język.
- Alice, nadal nie mam sukienki.- wróciła do tematu sprzed swojego odpłynięcia.
- Jak to nie masz? Przecież ta biała jest doskonała na taki bal. – powiedziałam.
Popatrzyła na mnie niepewnie.
- Tak myślisz?
Westchnęłam. Niby to ona jest starsza, ale jeśli chodzi o podejmowanie decyzji, sytuacja wygląda zupełnie odwrotnie.
- Tak, tak właśnie myślę. Idź ją przymierz, bo zaraz ci przyłożę, ty niezdecydowana marzycielko…
                                                   

Stałyśmy z Alice przed XIX-wiecznym budynkiem, ubrane w piękne wiktoriańskie sukienki. Wzięłam głęboki wdech. Ta suknia przywoływała złe wspomnienia. Obejrzałam się na towarzyszkę. Szarpała się z gorsetem. Zaśmiałam się.
- Naprawdę bardzo śmieszne. – powiedziała sarkastycznie.
Kiedy Alice ogarnęła się, ruszyłyśmy w stronę wejścia. W drzwiach stał wysoki, postawny mężczyzna, ubrany w smoking. Automatycznie pokazałam zaproszenia.
- Maski. – powiedział zatrzymując mnie.
Spojrzałam na niego z wyższością. Nałożyłam na twarz śliczną, białą maskę z piórkami. Alice włożyła swoją. Wchodząc uśmiechnęła się jeszcze wrednie do ochroniarza.
- Uspokój się. Wpędzisz nas w kłopoty! – powiedziałam.
Ona tylko przewróciła oczami. Weszłyśmy do sali balowej. Było tam mnóstwo par, ubranych podobnie jak my. Właśnie to, dekoracje, no i oczywiście oświetlenie, tworzyły nastrój wręcz tajemniczy i lekko straszny. Od razu przypomniał mi się „Upiór w Operze”.
- Idę znaleźć bar. – powiedziała Alice odchodząc.
Ja rozejrzałam się po sali. Patrzyłam na ludzi, szczególnie mężczyzn. Nagle ujrzałam znajome mi postacie. Czterech chłopaków stało w kącie pokoju. Dwóch z nich było widocznie niezadowolonych. Wszyscy byli ubrani w smokingi. Jedyne co ich różniło to maski. W pewnej chwili trzech z nich zaczęło kierować się w stronę baru. Został jeden, blondyn. Rozmawiał z jakąś dziewczyną. Postanowiłam podejść. Gdy znalazłam się koło niego, nieznajoma spojrzała na mnie z przerażeniem i zniknęła.
- Pięknie – pomyślałam – Pewnie mi się make-up rozmazał.
Chłopak odwrócił się moją stronę. Uśmiechnął się.
- Ładną ma pani maskę. – powiedział.
- Pan również. -  odpowiedziałam.
Nagle zabrzmiała muzyka. Mężczyzna podał mi rękę. Ruszyliśmy na parkiet. Dołączyliśmy do pozostałych par tańczących walca.
- Skąd znasz walca? – zapytałam po angielsku.
- Nie wierzysz, że jestem po prostu bardzo utalentowany, Jasmine? – odpowiedział pytaniem po polsku.
Zaśmiałam się.
- Widziałeś od początku?
- A co? Chciałaś grać nieznajomą?
- I takim oto sposobem mnie przejrzałeś. – posłałam mu złośliwy uśmieszek
Dalej tańczyliśmy. Podczas tego nic już nie mówiliśmy. Daliśmy się porwać muzyce.



Po nieprzespanej nocy miałam ochotę się nawalić. Nic tak nie przekonuje człowieka do spania niż całonocne szukanie zaproszenia na bal… Koszmar.
Jasmine nic nie wiedziała, w sumie to dobrze. Pewnie znowu walnęłaby mi kazanie o odpowiedzialności i konsekwencjach bałaganiarstwa. Co ja poradzę, że nie nadaję się do sprzątania? Poza tym, to był tylko świstek papieru. Chyba miał prawo się zgubić, prawda? Ech, kogo ja oszukuję. I tak na zawsze pozostanę chodzącym nieporządkiem. Cała wieczność szukania rzeczy zagubionych w moim bałaganie. Boże. Na tą myśl otworzyłam szeroko oczy. O czym ja rozmyślam? Potrząsnęłam głową, starając się nie zniszczyć przy tym misternie ułożonej przez Jass fryzury.
Ciągnąc warstwy tej piekielnie niewygodnej sukni, podeszłam do baru.
- Whisky z lodem. – powiedziałam do barmana, nawet nie próbując być uprzejmą.
- Whisky na sam początek? Ciekaw jestem, po co sięgniesz pod koniec imprezy. – usłyszałam drwiący głos Andersa.
- Zacznę spuszczać z ludzi krew. Ten trunek jest zdecydowanie moim ulubionym. – odpowiedziałam sarkastycznie, biorąc do ręki szklankę z ukochanym trunkiem. Zimny alkohol gładko spłynął wzdłuż przełyku, ogrzewając mnie od środka. Dar człowieczeństwa ma swoje dobre strony.
- W takim razie nie pozostaje mi nic innego, jak czekać na koniec balu i mieć nadzieję, że podzielisz się ze swoim najlepszym przyjacielem. – powiedział z szelmowskim uśmiechem. Zerknęłam na niego pobłażliwie.
- Chyba nie mówisz o sobie, Tim.
Posłał mi spojrzenie spod przymrużonych powiek i ruszył za jakąś ponętną blondynką w karminowej sukni. Babiarz.
Rozejrzałam się po sali, w poszukiwaniu mojej mentorki. Dostrzegłam ją wirującą na parkiecie z jakimś niezbyt wysokim blondasem. Cóż, dobrze, że chociaż ona się dobrze bawi. Nagle mignęła mi przed oczami lokowana czupryna, umiejscowiona na głowie dość wysokiego mężczyzny.
Harry?
Odstawiłam pustą szklankę na blat baru i powoli wlokąc się w swojej beznadziejnej sukni, poszłam za niepokojąco znajomym facetem.
Obejrzał się, a ja błyskawicznie rozpoczęłam rozmowę z jakimś nieznajomym gościem.
- Piękny bal, nieprawdaż? – zagaiłam do brodatego facecika w brązowym fraku i – o, zgrozo – białej peruce na głowie. Spojrzał na mnie zdziwiony, ale odpowiedział – Zaiste, panienko. Muzyka wyjątkowo poprawia mi dziś nastrój. Czy zechciałaby panienka towarzyszyć mi w tańcu? – mówiąc to, wyciągnął dłoń z lekkim ukłonem. Cholera. Walc to zdecydowanie nie jest coś, w czym jestem dobra.
- Uczyniłabym to z największą przyjemnością, ale…
- Alice? – usłyszałam za sobą znajomy głos.
- … ale mój narzeczony właśnie zabiera mnie na spacer. – dokończyłam z uśmiechem i nie czekając na reakcję brodacza, ukłoniłam się delikatnie. Złapałam Harry’ego za ramię i pociągnęłam w stronę parkietu.
- Ani słowa. – uprzedziłam go. Zmarszczył brwi.
- Nawet jeśli chcę powiedzieć, że miło Cię znów zobaczyć, i że pięknie wyglądasz w tej sukni?
Westchnęłam bezradnie, ale słysząc jego słowa mimowolnie się uśmiechnęłam.
- Mi też miło Cię widzieć. Choć nasze ostatnie spotkanie z pewnością przemawia na Twoją niekorzyść. – dodałam.
- Jakie spotkanie? – zapytał zdezorientowany. Zmarszczyłam brwi.
- Nic nie pamiętasz? – gdy pokręcił głową, zaczęłam się śmiać. Biedaczek.
- A powinienem? Co się wydarzyło?
Znowu się zaśmiałam. Powiedzieć, czy nie powiedzieć? Och, jestem za dobra.
- Wydzwaniałeś do mojego przyjaciela, choć nadal nie wiem skąd miałeś jego numer, chciałeś się ze mną spotkać, więc pojechałam do tego klubu co ostatnio. Tam zastałam Cię narąbanego jak świnia razem z czwórką Twoich przyjaciół. Jako że Ty nie byłeś w stanie prowadzić rozmowy, pogadałam trochę z nimi. Tak na marginesie, pozdrów ich, szczególnie Louis’ego. – trochę podkolorowałam, ale jego zszokowana i jednocześnie zawstydzona mina była tego warta.
- A.. a wygadywałem coś jeszcze? - zapytał niepewnie, błądząc wzrokiem po podłodze. Uroczy był, gdy się tak zawstydził. Zaraz, o czym ja myślę? Przywołałam się do porządku.
- Nie mówiłeś nic, przez co musiałbyś czuć się winny, albo zawstydzony, Harry. Wszystko w porządku. Szkoda tylko, że nie pamiętasz. – odpowiedziałam z uśmiechem. Cholera, coś ze mną nie tak ostatnio. Za dużo dobroci, za mało złośliwości. Ech, starzeję się…
Najwyraźniej to co powiedziałam go przekonało, bo na jego twarzy ponownie zagościł uśmiech.
- Tak w ogóle, to co tu robisz? – zainteresował się.
- Przyszłam tu z przyjaciółką. Nadal nie wiem, jak udało jej się namówić mnie na wbicie się w tą koszmarnie niewygodną kieckę. – mruknęłam, poprawiając materiał znienawidzonego stroju.
- Masz za to śliczną maskę. – powiedział z szelmowskim uśmiechem.
- Dzięki. – uśmiechnęłam się nieśmiało w odpowiedzi.
No żesz kurwa mać, co się ze mną dzieje?! Ja i nieśmiałość?! Doszłam do wniosku, że muszę się napić. To też oznajmiłam Loczkowi. Kiwnął głową na znak zgody i ujmując mnie pod rękę poprowadził w stronę baru.
Tam zastaliśmy trójkę rozbawionych mężczyzn, każdego we fraku, każdego ze szklanką trunku w dłoni.
- Przepraszam. – odezwałam się, jak zawsze dotąd, po angielsku.
- Tak, już. – powiedział jeden z nich, ku mojemu zdziwieniu, po polsku. Uśmiechnęłam się szeroko. Jak dobrze po tylu latach usłyszeć ojczysty język!
- Panowie są z Polski? – zapytałam całej trójki, która już miała się oddalić, ale mój głos, w dodatku gadający po polsku, zatrzymał ich w miejscu.
Odwrócili się w moją stronę, a jeden z nich, wysoki i czarnowłosy, wyciągnął do mnie rękę.
- Owszem. Dobrze poznać kogoś, kto mówi po polsku. Jestem Robert Lewandowski. – przedstawił się, a gdy i ja wyciągnęłam rękę, ujął moją dłoń i ucałował delikatnie jej wierzch.
- Mi także jest miło usłyszeć ojczysty język. Nazywam się Alice Pagello, a to mój przyjaciel – wskazałam na Loczka – Harry Styles. Chłopak nie rozumiał ani słowa i błądził wzrokiem po naszej czwórce, ale gdy tylko usłyszał swoje nazwisko spojrzał na mnie pytająco.
- Ci panowie są z Polski, skąd pochodzę. Zapomniała Ci powiedzieć. – przetłumaczyłam. Spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek, ale nic nie powiedział tylko kiwnął głową i przysunąwszy się bliżej objął mnie w talii. Samiec.
Robertowi trochę zrzedła mina na widok innego faceta obejmującego mnie ściśle, ale nie stracił werwy i przedstawił swoich towarzyszy.
- To jest Łukasz Piszczek, a to Wojtek Szczęsny.
Uśmiechnęli się kolejno i podali mi dłonie, rezygnując z całowania mojej – co w sumie było całkiem higieniczne. Głowa Harry’ego ponownie podskoczyła, gdy skierował ją gwałtownie na – o ile mi wiadomo – Wojtka.
- Szczezny? – odezwał się łamaną polszczyzną, na co wspomniany Wojtek uśmiechnął się. Podali sobie dłonie.
Spojrzałam na nich zdębiała. Co tu się do cholery dzieje?!
 - To najlepszy bramkarz, jakiego miał kiedykolwiek Arsenal. – wyjaśnił mi Loczek. Acha. No tak, to wiele wyjaśnia.
- Mam rozumieć, że jesteście piłkarzami? – zapytałam całej nowopoznanej trójki. Kiwnęli głowami odzianymi w maski. Odlot. Najpierw znani muzycy, potem piłkarze światowej klasy… Krąg znajomości się rozrasta.
Potrząsnęłam głową. Korzystając z mojej chwilowej nieuwagi, mężczyźni, jak to mężczyźni, zaczęli gadać o piłce nożnej. Wzruszyłam ramionami i poprosiłam barmana o lampkę czerwonego wina. W tej chwili potrzebowałam czegoś wytrawnego. Nie dość, że muszę dusić się w fałdach tej okropnej sukienki i chodzić w masce, jak jakiś ludzki przestępca, to jeszcze moje myśli kompletnie zajmuje pewna loczkowata głowa. Te jego uśmiechy, zawstydzone spojrzenia, obejmowanie w talii – to wszystko sprawia, że nie jestem sobą. Starą, dobrą, złośliwą i bezczelną sobą. Nie wiem co za uczucie zaczęło pojawiać się w mojej głowie, ale na pewno nie chciałam dowiedzieć się jakie.
Słysząc za plecami zażartą dyskusję w dwóch językach jednocześnie, oparłam podbródek na ramieniu i przymknęłam oczy, marząc, by cała ta farsa nareszcie dobiegła końca.

- Masz ochotę na drinka? – zapytał, gdy muzyka ucichła.
Pokiwałam głową. Zaprowadził mnie w stronę baru, gdzie Alice stała z czterema chłopakami. Trzema mi już znanymi.
- Ta to ma rozrzut. – powiedziałam, wskazując głową na dziewczynę.
- Znasz ją? – zapytał rozbawiony.
- Podop… Przyjaciółka. – posłałam mu szeroki uśmiech.
On posłał mi spojrzenie typu: „wiem, że coś ukrywasz i nawet wiem co”. Przeszły mnie dreszcze. Podeszliśmy do towarzystwa. Mężczyźni zwrócili na nas uwagę.
- Witam jaśnie panią! My się chyba nie znamy. – powiedział Wojtek, całując moją rękę
- Nie wiem… Czy to nie ty płaciłeś ostatnio za mój obiad? – zapytałam, co spowodowało, że spoważniał.
Towarzystwo się zaśmiało.
- Właśnie poznałem twoją przyjaciółkę, tak? – zapytał patrząc na Alice.
- Ratuj! – odpowiedziała po węgiersku.
Zaśmiałam się.
- Skąd znacie tyle języków? – zapytał Kuba.
- Jesteśmy tłumaczami, zapomniałeś? –zapytałam rechocząc.
Dziewczyna nie wyglądała na rozbawioną. Chłopcy stali zszokowani.  Mój wzrok w tej chwili skoncentrował się na nieznajomym, który cały czas sprawiał wrażenie, że nic nie rozumie.
- Jak się nazywasz? –zapytałam, a on spojrzał na mnie zdezorientowany.
- On nie mówi po polsku. – odpowiedziała Alice.
- Jasmine. – powiedziałam uśmiechając się i wyciągając rękę.
- Harry. – odpowiedział.
Chwilę później na parkiecie rozbrzmiał utwór Coldplay.
- Coldplay! – wrzasnął Robert – Chodźcie zanim ktoś mnie uszczypnie!
Mówiąc to zaczął ciągnąć Łukasza i Wojtka na parkiet. Kuba posłał mi pytające spojrzenie. Pokiwałam głową i ruszyliśmy w ślady chłopaków, zostawiając Alice z nieznajomym mężczyzną.
                                                      
***

10, 9, 8, 7…
Zaczęło się odliczanie. Wszyscy staliśmy na środku sali.
3,2,1!
- Pomyśl życzenie… - szepnął mi do ucha Kuba
- SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU!! – ryknęli wszyscy .
Ja spojrzałam na Wojtka. Całował się z jakąś dziewczyną. Spojrzałam na Alice  i Harry’ego. Całowali się. Westchnęłam. Pewnie Łukasz i Robert też się cału… zaraz, chyba wolałam nie wiedzieć, więc spojrzałam na Kubę. Uśmiechnął się. Był naprawdę uroczy.
- Szczęśliwego Nowego Roku! – powiedział.
- Nawzajem.
Przytuliliśmy się do siebie. Tak po… przyjacielsku. Trwając w jego uścisku wypowiedziałam życzenie:
-„Żeby ten rok był tak cudowny, jak dzisiejszy dzień” – pomyślałam i poczułam dziwne ukłucie w sercu.  
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Jest, jest! Udało mi się! Wątpię, czy ktoś zagląda tu o tej porze, alei tak jestem dumna, że skończyłam jeszcze w weekend :D
W najbliższych dniach postaramy się dodawać też muzykę do rozdziałów :)
Zajrzyjcie też do zakładki "bohaterowie". Dodałyśmy parę osób ale to jeszcze nie koniec.
Całusy,
Rooksha&Wariatka



Rozdział piąty


"Niewiele jest powodów, żeby mówić prawdę, za to jest ich bez liku, żeby kłamać..."


Siedziałam przed lustrem w swoim pokoju, który nic się nie zmienił od chwili kiedy widziałam go po raz ostatni. Nagle usłyszałam pukanie.
- Proszę! – krzyknęłam.

Zza drzwi wychylił się Alex. Uśmiechnął się szeroko. Szybko wstałam i ruszyłam w jego stronę. Przytuliłam go z całej siły. Nie widziałam go rok! W sumie dobrze, że tylko rok! Gdyby nie samoloty, to pewnie bym go zobaczyła pierwszy raz od piętnastu lat.
- Co tam u ciebie? – zapytał, wyswobadzając się z mojego uścisku.
- O to samo powinnam zapytać ciebie. Jak tam Sara?
- Dobrze. – odpowiedział.
Sara była jego dziewczyną. Co prawda bycie z kimś kto jest tej  samej rasy nie jest zabronione, ale już ludzkiej… Niestety Sara jest człowiekiem. Jednak mimo to, Rada w końcu zaakceptowała ich związek. Szczerze mówiąc nie wiem, jak on to zrobił. Poznali się 12 lat temu. Teraz ona ma 31 lat. Podobno planują ślub.
- Masz mi coś do powiedzenia? – zapytałam szczerząc się, jak głupia.
- Można tak powiedzieć. – spuścił głowę.
- Wszystko okej?
Nie odpowiedział. Cały czas gapił się na swoje stopy. Nastała krępująca cisza.
- Jasmine… Zostaniesz moją świadkową? – zapytał nagle, a mnie zatkało.
Patrzyłam na niego zszokowana. W końcu dotarło to do mnie. Uśmiechnęłam się szeroko i pokiwałam głową. On zadowolony wstał, podniósł mnie i obrócił wokół własnej osi.
- Tylko jest jeszcze jeden mały problem. – powiedział stawiając mnie na ziemi – Musisz sobie znaleźć partnera.
- Co?!
- Sara nie ma pomysłu na świadka.
- A Alice?
- Dobra. Tylko która z was przebierze się za faceta? – zapytał uśmiechając się.
Odwzajemniłam ten gest. Spojrzałam mu w oczy. Miały taki błagalny wyraz. Kurde, chłopak umie wziąć mnie pod włos.
- Okej… - powiedziałam markotnym tonem – Ale nie licz na niewiadomo kogo.
- Spokojnie. W ostateczności możesz poprosić Esme. Ona nawet nie będzie musiała się przebierać.
Oboje wybuchliśmy niepohamowanym śmiechem. W końcu chłopak pocałował mnie w policzek i zaczął kierować się w stronę wyjścia.
- Zaraz, zaraz! A ty właściwie, gdzie się tak stroisz? – zapytał patrząc na mój strój.
- Idę szukać ci świadka. – powiedziałam.
Posłał mi uroczy uśmiech i zniknął za drzwiami. Ja wróciłam do szykowania się.

Jasmine poszła na randkę?! Albo świat się kończy, albo jestem ostro naćpana.
Cóż, obydwie propozycje są w miarę do przyjęcia. Podniosłam się z podłogi i założyłam buty. Ciągle chodził mi po głowie pewien loczkowany chłopak. Jego usta dorodne jak dwie brzoskwinie i te magnetyzujące zielone tęczówki. Zaraz, o czym ja myślę? Potrząsnęłam głową wprowadzając moje włosy w jeszcze większy nieład. Rude fale były piękne, ale czasami miała ich dość. Złapałam przewieszony przez oparcie sofy płaszcz i gasząc światło wyszłam ze swojego pokoju. Moja opiekunka randkowała, a ja miałam wampira do zabicia.

Równo o dziewiętnastej byłam na lotnisku. Chłopaka jeszcze nie było. Patrzyłam na ludzi. Wyglądali, jakby było im zimno, więc postanowiłam też „wczuć się w rolę”.
- Cześć! – usłyszałam za swoimi plecami.
Odwróciłam się i moim oczom ukazał się Kuba. Był ubrany tak, jak wszyscy: ciepło. Ja spojrzałam na swój strój i doszłam do wniosku, że mogłam włożyć zimowy, a nie jesienny płaszczyk.
- Nie jest ci zimno? – zapytał.
- Troszeczkę. Może pójdziemy jakieś ciepłe miejsce? – powiedziałam „trzęsąc się” z zimna.
 Pokiwał głową. Zawołał jakąś taksówkę. Wsiedliśmy do niej. Chłopak podał taksówkarzowi adres. Droga mijała nam w cisz, trochę niezręcznej ciszy.
- Coś kiepsko idzie wam ta randka. – nagle odezwał się kierowca.
- Słucham? – zapytał zdziwionym głosem Kuba.
- Powiedziałem, że…
- Wiem co pan powiedział. – dołączyłam się -  A co pan ma na myśli?
- No wiedzą państwo. Ja od piętnastu lat jestem taksówkarzem i przywykłem, że siedzące za mną pary randkę zaczynają od całowania się albo… - nie dokończył.
Obydwoje spojrzeliśmy na siebie ze zdziwieniem w oczach. Kierowca zaczął się śmiać. Po chwili dołączyliśmy do niego.
- No, czułem, że źle zaczęliśmy randkę. – powiedział w końcu i zarumienił się.
Uśmiechnęłam się szeroko. Chciałam coś dodać, ale już dojechaliśmy. Kuba zapłacił i pokierował mnie do środka restauracji. Wnętrze było bardzo przytulne.  Zajęliśmy miejsce w kącie, przy wielkim parawanie. Chłopak pomógł mi usiąść. Za chwilę przyszedł kelner i odebrał od nas zamówienie. Znowu zapadła niezręczna cisza. Przyjrzałam się chłopakowi. Wyglądał na dość skrępowanego.
- Byłeś kiedyś na randce? – zapytałam nagle.
Spojrzała na mnie lekko zdziwiony.
- Tak. – odpowiedział.
- Ile razy? – zapytałam z uśmiechem.
- Tak strasznie widać? – zapytał.
Zaczęłam się śmiać.
- Dwa, trzy razy. A ty?
Uśmiech znikł mi z twarzy.
- Rozumiem, że masz na koncie sporo zdobyczy. – powiedział.
- Nie do końca. Kiedyś trochę szalałam. Potem pewien incydent sprawił, że… spoważniałam. – odpowiedziałam i spuściła głowę, która zapełniła się teraz smutnymi wspomnieniami.
- Nie widać. – odpowiedział z troskliwym uśmiechem.
Od razu się rozpogodziłam. Chwilę później kelner przyniósł nam nasze dania. Rozmawialiśmy chwilę o głupotach. Opowiedziałam mu koleją zmyśloną historię mojego życia.
- A tak właściwie, to jeśli oczywiście mogę spytać, ile masz lat? – troszeczkę zszokował mnie tym pytaniem.
Uśmiechnęłam się, jednocześnie kalkulując w głowie ile to ja lat mogę mieć. Już miałam odpowiedzieć, gdy…
- Co za pacan! Pytać się o wiek na pierwszej randce. – usłyszeliśmy polski szept.
Spojrzeliśmy na siebie zdziwieni. Nagle Kuba ciężko westchnął.
- Chłopaki, możecie już wyjść… - powiedział.
Chwilę potem, zza parawanu, wyszli Łukasz, Robert i jeden facet, którego nie znałam. Ustawili się w rządku. Wszyscy mieli spuszczone głowy.
- Czekam na wytłumaczenie. – powiedział nagle Kuba.
- No bo my… - zaczął jeden z nich.
Zaczęłam się śmiać. Cała czwórka spojrzała na mnie, jak na wariatkę.
- Jasmine jestem. – powiedziałam wyciągają dłoń do nieznajomego.
- Wojtek… - powiedział lekko zszokowany.
- Długo nas podsłuchujecie? – zapytałam.
Nie odpowiedzieli. Znowu się uśmiechnęłam. Spojrzałam na Kubę. Był widocznie zły. Zerknęłam na jego talerz. Był pusty, zupełnie, jak mój.
- Dobrze moi panowie. –zaczęłam – Rozumiem, że martwicie się o kolegę, ale to była przesada. Dlatego za karę to wy zapłacicie za naszą kolację. -
powiedziałam i wstałam. Mój towarzysz zrobił to samo. Obydwoje wzięliśmy kurtki i ruszyliśmy w stronę drzwi.
- Miło było poznać! – rzuciłam w kierunku nowo poznanego.
Kuba posłał im mordercze spojrzenia. Zostawiliśmy ich zszokowanych, stojących na środku sali restauracyjnej.
Gdy tylko przekroczyliśmy drzwi wyjściowe, zaczęłam się śmiać. Ledwie trzymałam się na nogach. Chłopak tak po prostu stał i patrzył się na mnie z lekkim politowaniem.
- Spoważniałaś, tak? – zapytał uśmiechając się.
Spojrzałam na niego powstrzymując kolejną salwę śmiechu.
- Odprowadzić cię? – zaproponował.
Spojrzałam na zegarek. Była dwunasta.
- Jutro o tej porze będzie nowy rok… – powiedziałam – Możesz odprowadzić mnie na lotnisko.
- Słucham? – spytał
Zaśmiałam się.
- Nie mogę ci zdradzić miejsca swojego zamieszkania, ale z lotniska mam niedaleko, więc tam będzie w sam raz.
Wzruszył ramionami. Ruszyliśmy. Do lotniska było pół godziny. Szliśmy w ciszy. Głupio mi było. Mam nadzieję, że nie wziął mnie za wariatkę. Nie mogłam mu zdradzić miejsca swojego zamieszkania. Nasz dom był ściśle tajny. Jakby go ktoś tam zauważył… Spojrzałam na chłopaka. Szedł ze spuszczoną głową i rękami w kieszeniach. Znowu zrobiło mi się go żal. Nagle coś sobie uświadomiłam.
- 27 – powiedziałam.
Wyrwałam go z rozmyślań. Spojrzał na mnie zdezorientowany.
- Mam 27 lat – powtórzyłam.
Uśmiechnął się.
- Ja też. – odpowiedział.
- To był ten cały Wojtek do którego przylecieliście na Sylwestra?
- Ta…
- Chłopskiego Sylwestra? – zapytałam uśmiechając się.
Zaśmiał się, ale za chwilę spoważniał.
- Ewa – żona Łukasza - pojechała do rodziny, a on wyrwał się na pierwszego samotnego Sylwka od paru lat. To samo tyczy się Roberta i Wojtka. Tylko, że oni mają dziewczyny.
- A ty? – zapytałam.
Nie odpowiedział. Zrozumiałam, że trafiłam w czuły punkt.
- Jeśli cię to pocieszy to ja też nie mam „drugiej połówki”.
- Nie potrzebuję pocieszenia! – powiedział i przyśpieszył.
Podgoniłam go. Nie sprawiło mi to dużego wysiłku. Spojrzałam jeszcze raz na niego. Zaczęłam się zastanawiać nad nowym tematem.
- Co jutro robicie? – zapytałam nagle.
- Idziemy na bal przebierańców do jakiegoś klubu. – odpowiedział oschle.
- Tak? My też!
Spojrzał na mnie. W jego oczach pojawiła się iskierka. Stanęliśmy. Byliśmy już na miejscu. Patrzyliśmy się na siebie jeszcze przez kilka minut. Nie wiem dlaczego. Coś w nim było.
- Mam nadzieję , że to ten sam bal. – powiedział nagle. – Idziesz sama?
- Z przyjaciółką.
Obejrzałam się za siebie. Właśnie podjechała taksówka.
- Jedź pierwsza. – powiedział wskazując na nią.
Uśmiechnęłam się i zrobiłam coś czego nie powinnam była robić. Podeszłam do niego bliżej i pocałowałam go. Na szczęście tylko w policzek.
- Dziękuję. – szepnęłam i ruszyłam w stronę samochodu. – Mam nadzieję, że się spotkamy!
- Zaraz! Przecież nie wiem za co będziesz przebrana! – krzyknął.
- Zobaczysz… - powiedziałam wsiadając do taksówki.
Podałam kierowcy adres. Ruszyliśmy. Ostatni raz obejrzałam się za siebie. Chłopak stał jeszcze w tym samym miejscu. Na jego jasne włosy spadały płatki śniegu. Wyglądał pięknie.
- „Boże! Jasmine! O czym ty myślisz?!” – skarciłam się w duchu.
Poczułam dziwne ukłucie w sercu.

- Proszę, nie rób mi krzywdy! Ja naprawdę nie.. to nie była moja wina! Oni nie pokazali mi innego sposobu pożywiania, przysięgam! Jestem niewinny! Nie zabi… - lamenty tego łgarza przerwał chrzęst jego kręgów szyjnych. Bezwładne ciało opadło na ziemię, brudząc mi buty krwią. Skrzywiłam się z odrazą. Przeklęty krwiożerca. Otrzepując ubranie z trocin ruszyłam w stronę auta. Z przyjemnością wsunęłam się na siedzenie kierowcy i odpaliłam silnik.
Nie znoszę tej roboty. Ciągle krew i inne płyny wewnętrzne ludzi i innych stworzeń brudzące moje ubrania. W takim tempie zbankrutuję na ciągłej wymianie garderoby. Samochód z cichym pomrukiem przecinał mrok nocy. Rozluźniłam spięte mięśnie i przymknęłam oczy. W głowie zaczęły mi się przesuwać obrazy wszystkich morderstw jakich dokonałam. W różnych miejscach, o różnych porach, różnymi narzędziami, na różnych osobach. Twarze ich wszystkich wykrzywione w bólu i te oczy. Każde o innym kształcie, innym kolorze, jednak wszystkie wpatrzone we mnie w niemej prośbie o litość. Która nigdy nie nadchodzi. Ciąg obrazów przerwał dźwięki wibrowania na sąsiednim fotelu. Otworzyłam szeroko oczy i tłumiąc ziewnięcie sięgnęłam po swój telefon. Timothy. Jak zwykle dzwoni o wymarzonej porze…
- Czego chcesz pasożycie?
W słuchawce rozbrzmiał jego dźwięczny śmiech.
- Czyżbyś była nie w humorze, cukiereczku? Ofiara ci uciekła?
Na te słowa warknęłam do telefonu, słysząc w zamian kolejny wybuch śmiechu.
- Gadaj po co dzwonisz i spadaj, jeśli ci życie miłe, bo jestem niewyspana i wściekła.
- Spokojnie pasikoniku. Wdech i wydech. Dzwonię, bo od godziny atakuje mnie telefonicznie jakiś człowiek, który chce z tobą koniecznie porozmawiać. Twierdzi, że nazywa się Harry, ale sądząc po jego bełkotliwym głosie, nie byłbym tego taki pewien.
Harry. Cholera. Z tego wszystkiego zupełnie o nim zapomniałam.
Tim’a najwyraźniej zaniepokoiło moje milczenie, bo odezwał się niepewnym tonem: - Wszystko ok, Alice?
- Tak – westchnęłam. – Myślę, że wiem kto to.
- W takim razie dlaczego dzwonił do mnie, a nie do ciebie i skąd miał mój numer?
- Nie wiem Tim. Nasze pierwsze i jak dotąd jedyne spotkanie polegało na zostawianiu sobie malinek gdzie się tylko dało,  więc nie bardzo wiem jak mógł zdobyć twój numer. Ale mógł grzebać w moim telefonie, albo ja sama podałam mu ten numer, nie pamiętam dokładnie.
Po drugiej stronie usłyszałam stłumiony chichot. Palant.
- Kochana, nie znałem cię od tej strony. A tak na poważnie to co mam mu powiedzieć, jeśli jeszcze raz zadzwoni?
Zastanowiłam się chwilę, po czym mruknęłam do słuchawki: - Powiedz mu, że spotkamy się tam gdzie ostatnio.

***

- Alice, tęskniłem za Tobą!!!- takim okrzykiem zostałam powitana zaraz po wejściu do wyjątkowo pustego dziś klubu. Westchnęłam. Był narąbany. Miałam ochotę na dokończenie tego co zaczęliśmy wtedy w łazience, bo chłopak był wart uwagi, ale jego stan stanowczo mnie zniechęcał. Alkohol spowalnia przepływ krwi, także jej dopływ do męskich interesów. Tej nocy Harry nie byłby dobrym kochankiem. Podeszłam do jego stolika, przy którym siedziało pięciu chłopaków. Najwyższy był ledwo przytomny od stężenia różnorakich trunków we krwi, ale reszta zdawała się być w miarę świadoma. Zatrzymałam się skonsternowana kilka metrów przed stolikiem. Harry nie mówił, że przyprowadzi kolegów.  Westchnęłam ponownie i pokonałam ostatnie centymetry dzielące mnie od mężczyzn. Loczek, gdy tylko mnie spostrzegł uśmiechnął się szeroko, choć spojrzenie nadal miał zamglone. Pozostała czwórka przyglądała mi się z zainteresowaniem.
- Hej, jestem Alice. – powiedziałam siląc się na przyjazny ton, co nie było łatwe po prawie sześćdziesięciu godzinach na nogach. Jak ja nie cierpię polować na krwiożerców. Siedzący po prawej stronie Harry’ego chłopak uśmiechnął się i wyciągnął do mnie rękę.  – Jestem Louis. A to są Zayn, – wskazał ręką na perfekcyjnie uczesanego mulata – Liam – siedzący z brzegu ciemny blondyn pomachał mi, dając znać, że to o nim mowa – i oczywiście Niall.
Ostatni był blondynem, na 200 % farbowanym, ale było mu całkiem do twarzy w tym kolorze. Zajadał orzeszki ziemne stojące na stoliku.
Już miałam coś powiedzieć, jednak w tym momencie Harry wypalił:
- Musisz być wykończona, bo przebiegasz przez moje myśli calutki dzień.
Niall wybuchnął śmiechem, Zayn westchnął, Louis przewrócił oczami, a Liam schował twarz w dłoniach. Ja natomiast zmarszczyłam brwi i powiedziałam:
- Mi też miło cię widzieć, Harry. Jestem tylko trochę zaskoczona, bo nie wspominałeś, że następnym razem przyjdziesz z kolegami.
Loczek już otwierał usta, zapewne by jeszcze bardziej się pogrążyć, ale ubiegł go ciemny blondyn.
- Harry chciał przyjść sam, ale jeszcze zanim tu przyszedł był lekko wstawiony, więc wolałem przyjść tu razem z nim. A że mamy stąd blisko do studia, przyszliśmy wszyscy.
Do studia? O co mu chodziło? Patrząc na włosy mulata to chyba do studia urody. Louis musiał dostrzec moją coraz bardziej zdziwioną minę, bo zaczął wyjaśniać mi o jakie studio chodzi, a Niall w tym czasie podsunął mi krzesło z sąsiedniego stolika, bo przez cały ten czas stałam nad nimi jak śmierć nad ofiarą. Hmm, co za interesujący dobór słów…
- Jesteśmy muzykami, śpiewamy w zespole.
Nadal nie wiele mi to mówiło. Domyślałam się, że w takim razie chodziło im o studio nagraniowe, ale Liam patrzył na mnie z takim wyczekiwaniem, jakbym nie skapowała czegoś, co powinnam zrozumieć od razu. Wymienił z Zayn’em porozumiewawcze spojrzenie.
- Naprawdę nie wiesz kim jesteśmy? – zapytał ostrożnie mulat.
- Jak dotąd wiem, że jesteście muzykami i przyjaciółmi najbardziej pokręconego chłopaka, jakiego miałam okazję poznać. – mówiąc to uśmiechnęłam się w stronę Harry’ego.
- Oj, nie gadaj. Na pewno nas znasz. Wszystkie dziewczyny za nami szaleją! – odezwał się niecierpliwie Niall. Zaśmiałam się.
- Teraz wiem też, że jesteście niebywale skromni, a przynajmniej ty, Niall.
Na twarz blondynka wystąpiły rumieńce, przez co nagle zrobiłam się głodna.
Niedobrze.
Czując sunący z głębi organizmu apetyt na krew, potrząsnęłam głową, targając swoje rude fale.
-Wybaczcie chłopaki, miło było was poznać, ale muszę już lecieć.
- JUŻ?! – odezwał się milczący dotąd Harry. Miałam na niego niezłą ochotę, ale nie mogłam zostać. Nie w takim stanie. Poza tym i tak był pijany.
- Tak, Hazz. Niektórzy ludzie mają własne życie, ty pokręcony kociaku. – odezwał się Louis, patrząc z politowaniem na pijanego kolegę.
Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością i rzucając im przez ramię ostatnie spojrzenie wyszłam z klubu, zostawiając zdezorientowanych muzyków w jego wnętrzu.
Starałam się stłumić głód, zepchnąć go na skraj świadomości, ale rozpraszało mnie dosłownie wszystko, nawet odgłos własnego oddechu.
Zniecierpliwiona stanęłam gwałtownie i zamknęłam oczy.
Zapomnij o głodzie. Zapomnij o kusząco purpurowych rumieńcach na twarzy nowopoznanego blondyna. Zapomnij o przyspieszonym pulsie Harry’ego tamtego dnia w obskurnej toalecie. Zapomnij o kałuży krwi, jaką zostawiła po sobie twoja dzisiejsza ofiara. Zapomnij o krwi. Zapomnij o krwi. Zapomnij o krwi. O krwi. Krwi. Krwi. KRWI!!!

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Hej, nareszcie nowy rozdział :) Szóstka być może pojawi się jeszcze dziś, choć na razie to nic pewnego.Jak podobał się Wam mecz z Anglią? :D
Poza tym, jako fanka 1D muszę wyrazić swe ubolewanie nad nową fryzurą Liama. Przecież to były tylko włosy! Czy są dla niego tak ważne, że musiał coś z nimi zrobić?! Dobra, koniec tych lamentów sfrustrowanej nastolatki. Mamy nadzieje, że podobał Wam się rozdział, a na opinie czekamy w komentarzach. Ach, i jeszcze pojawiła się nowa zakładka - Info. Przeczytajcie co tam napisałyśmy i ewentualnie odpowiedzcie.
Z góry dzięki :D
Rooksha&Wariatka

sobota, 13 października 2012

Rozdział czwarty


"Najcenniejsze przyjaźnie zawierane są przypadkiem."

Siedziałam w poczekalni. Mój lot opóźniał się już godzinę. Mimo to nawet się cieszyłam. Mogłam dłużej być w Polsce! Bardzo się przywiązałam do tego kraju i głupio mi było z niego wyjeżdżać.
- Pasażerowie lotu: Warszawa-Londyn. Proszeni do bramki nr 2. Dziękuję. – usłyszałam.
Westchnęłam i podniosłam się z krzesła. Złapałam za swój bagaż podręczny i ostatni raz spojrzałam przez okno. Łezka zakręciła mi się w oku.
- Nie będziesz się mazać! Zrozumiałaś Jasmine?! – mówiłam pod nosem.
- Maria Zapolska, pasażerka lotu Warszawa-Londyn proszona do bramki nr 2. Dziękuję – usłyszałam znowu.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Przez piętnaście lat to było moje nazwisko. Pobiegłam w stronę tej nieszczęsnej bramki.
- Pani Zapolska? – zapytała stewardessa – Proszę!
Mówiąc to uśmiechnęła się i wskazał mi wejście do samolotu. Wbiegłam szybko na pokład. Udawałam zdyszaną. Na bilecie sprawdziłam miejsce i ruszyłam w jego stronę. Nie miałam daleko. Znajdowało się ono w Business klasie. Zobaczyłam, że fotel koło mnie jest już zajęty. Zajmował go jakiś facet. Nie widział jego twarzy, gdyż był odwrócony do mnie tyłem. Rozmawiał z dwoma innymi chłopakami siedzącymi za nim. Nie wiem dlaczego ale wydali mi się oni wszyscy znajomi.
- Piszczu, weź się odwal, dobra? – powiedział do jednego z nich.
- Oj, nie denerwuj się zaraz! – odpowiedział „Piszczu”.
- No właśnie! On ma rację. Znajdź se wreszcie dziewczynę! Ja mam, on ma, nawet Wojtek! – dołączył się drugi.
- Dobrze! – krzyknął zirytowany blondynek – Jeśli obok mnie usiądzie dziewczyna, to zaproszę ja na randkę! Zadowoleni?!
W tym momencie „Piszczu” miał coś powiedzieć, ale go zamurowało. Zresztą jego towarzysza też. Znajomy mi od tyłu mężczyzna, odwrócił się, żeby zobaczyć o co im chodzi i zrobił wielkie oczy. Teraz cała trójka patrzyła prosto na mnie. Ja lekko uśmiechnęłam się i zajęłam miejsce obok blondyna. Chłopaki jeszcze chwilę przyglądali mi się. Potem dwójka siedząca za nami zaczęła się strasznie śmiać, a chłopak siedzący obok mnie zrobił się czerwony, jak burak. Przełknął głośno ślinę i wziął się do czytania jakiejś ulotki, którą dostał od stewardessy. Ci dwaj z tyłu prawie pospadali z foteli. Mi zrobiło się żal chłopaka. Spojrzałam na niego lekko. Wyglądał strasznie znajomo.
- Jestem Jasmine. – wyciągnęłam rękę w jego stronę
On spojrzał na mnie lekko zdezorientowany. Jego policzki cały czas były czerwone.  Uśmiechnęłam się lekko. Odwzajemnił ten gest.
- Kuba. – powiedział ściskając moją dłoń
Spojrzał mi w oczy. Nagle sobie coś uświadomiłam.
- Jak ten czas szybko leci…- palnęłam.
On spojrzał na mnie jak na wariatkę.
- Znaczy… Jak ten lot szybko nam zleci, to może zdążę się jeszcze z tobą dzisiaj umówić. – powiedziałam uśmiechając szeroko.
Opuścił lekko głowę i zaczął się śmiać.
- Przepraszam za moich kolegów. To oni mnie do tego zmusili. Normalnie bym tego nie powiedział.  – mówiąc to wskazał na dwóch chłopaków rechoczących z tyłu.
Wyglądało to naprawdę zabawnie! Oni śmiejący się do rozpuku i dwie stewardessy pochylone nad nimi i usiłujące poprzypinać ich pasami. Spojrzałam na mojego sąsiada. Nie zwracał już uwagi na swoich towarzyszy, teraz siłował się z tym pasami.
- Mogę? – zapytałam wskazując na zapięcie.
Kuba podniósł ręce w geście „poddaję się”, co wywołało na mojej twarzy uśmiech. Złapałam za sprzączkę, trochę pokombinowałam i przypięłam go.
- Dziękuję. – powiedział i spojrzał się na mnie tak uroczo, że prawie się rozpłynęłam.  Szybko odwróciłam wzrok. Po starcie
mogliśmy się rozpiąć i zająć swoimi sprawami. Ja czytałam, zresztą mój towarzysz też. Tym razem na szczęście książkę, a nie ulotkę. Nagle poczułam, jak ktoś mnie stuka w rękę.
- Przepraszam. – usłyszałam za sobą.
Odwróciłam głowę. Zobaczyłam uśmiechającego się bruneta.
- Nazywam się Robert, a pani? – zapytał.
- Jasmine. – odpowiedziałam.
- Angielka? – zapytał mężczyzna siedzący obok Roberta
- Przez parę lat mieszkałam w Polsce. Teraz wracam do ojczyzny – uśmiechnęłam się.
- To fajnie! Ja nazywam się Łukasz.
- Długo mieszkałaś w Polsce? – do rozmowy przyłączył się Kuba.
Zastanowiłam się chwilę. Nie mogę im powiedzieć, że piętnaście lat.
- Pięć lat. – odpowiedziałam uśmiechając się.
- To całkiem sporo. – zainteresował się Robert.
- Dostałam zlecenie z firmy w Anglii. Jestem… tłumaczem.  A wy?
- A jak myślisz? – zapytał z uśmiechem Łukasz.
Przyjrzałam się im. Znałam ich skądś, znaczy Kubę wiedziałam skąd, ale ich…
- Łukasz jest informatykiem, Kuba farmaceutą, a Robert wizażystą. – powiedziałam na jednym wdechu.
Chłopaków zamurowało. Patrzyli na mnie przez chwilę, jak na kosmitkę.
- Ty mówisz serio? – zapytał nagle Łukasz.
- Boże… - wydusił Robert.
Kuba zaczął się śmiać.
- To kim jesteście?  -zapytałam.
- Piłkarzami. – odpowiedział Kuba przez łzy.
- To stąd was znam! – wykrzyknęłam
I tak zaczęła się nasz rozmowa. Przez cały lot wszyscy oprócz Roberta gadaliśmy o jakiś głupotach. On cały czas patrzył się zszokowanym wzrokiem w fotel.  Kiedy kapitan poinformował nas, że zaraz lądujemy, wszyscy zaczęliśmy się przypinać, z wyjątkiem Roberta. Zauważyła to stewardessa.
- Musi się pan zapiąć. – powiedział łapiąc się za jego pas.
- Jestem wizażystą. – powiedział patrząc jej prosto w oczy, wprawiając ją tym samym w osłupienie.

Szłam pustą ulicą w popołudniowym zmroku. Zabijanie krwiożerców zawsze wprawiało mnie w dobry nastrój. Przeszłam przez kolejną przecznicę, wygięłam wargi w zadziorny uśmiech i weszłam do pulsującego od muzyki klubu. Zmarszczyłam delikatnie nos.
Po porządnej akcji, należy się porządnie nawalić. Kierując się tą myślą Tima, podeszłam do baru.
- W czym mogę pomóc, ślicznotko? – odezwał się do mnie barman o wyglądzie playboya nie do końca zdającego sobie sprawę z upływu lat. Przywdziałam więc najsłodszy uśmiech jaki miałam w repertuarze i zaszczebiotałam do niego – Poproszę podwójną whisky z lodem, a wszelkie opinie na mój temat niech pan sobie zachowa dla siebie, bo może pan niedługo podrywać kobiety na niepełny zgryz.
Zamknął jadaczkę i sięgnął pod ladę po szklankę. Gdy już dostałam złoty trunek odwróciłam się przodem do parkietu, posyłając barmanowi ostatnie, pełne politowania spojrzenie.
Ludzie tańczyli. A raczej nie tańczyli, tylko… Opisałabym to jako ocieranie się samców swoimi spoconymi ciałami o spocone ciała napalonych samic. Cóż, ludzkość wyginie, to pewne. Już widziałam jak Timothy unosi lewą brew, a potem pociera nasadę nosa, dając mi do zrozumienia, żebym skończyła z metaforami. Ale jego tu nie było, więc postanowiłam się trochę zabawić. Przeszłam wzdłuż parkietu szukając jakiegoś stolika w miarę daleko od jazgotu zwanego muzyką. Mało było ludzi, którzy nie gibali się na parkiecie. Przy jednym ze stolików siedział facet wyglądający na kogoś, kto ledwo uszedł z życiem w walce z hienami, dwa miejsca dalej skulona na stołku barowym siedziała drobna brunetka, najwyraźniej pochlipując i popijając namiętnie burbona. Cóż, złamane serca bolą najbardziej. Rozejrzałam się w poszukiwaniu odpowiedniego stolika i wtedy go zobaczyłam.
Siedział przy barze. Zatopiony we własnych myślach, leniwie popijając brandy. Zaciekawiona, zajęłam stolik kilka miejsc dalej, wzięłam chłodną szklankę do ręki i zaczęłam mu się dyskretnie przyglądać. Ciemna marynarka, bordowa koszula, czarne spodnie. Upiłam łyk alkoholu, czując przyjemne ciepło w przełyku. On wyglądał jakby był tu już dłuższą chwilę, z mętnym spojrzeniem i bałaganem w kręconych włosach. Na widok jego loczków uśmiechnęłam się wbrew woli. Sprawiały, że wyglądał na kilka lat młodszego i tak niewinnego, że bałam się podejść. Zaraz, bałam?
Zabawne. Na przekór swoim idiotycznym myślom wstałam i niosąc pusta już szklankę, zbliżyłam się do baru.
- Jeszcze raz to samo. – rzuciłam w stronę barmana.
Bez słowa podał mi alkohol. Wtedy pan Loczek zaczął mi się przyglądać swoimi mętnymi patrzałkami. Zielonymi. Wzięłam szklankę do ręki i zaczęłam pić, aż zobaczyłam dno. Oblizałam usta i odstawiłam szkło na blat. Potem po raz pierwszy usłyszałam jego głos. – Nieźle pijesz.
- Dzięki.- odpowiedziałam uśmiechając się półgębkiem. – Jesteś pierwszą osobą, która to chwali, a nie krytykuje. Miło.
Uśmiechnął się ukazując dołeczki w policzkach, a ja poczułam się co najmniej dziwnie.
- Cieszę się, że mogłem poprawić Ci humor. Jestem Harry. Harry Styles.

Kiedy wylądowaliśmy, wszyscy zaczęliśmy się kierować w stronę naszych bagaży. Stanęliśmy przy taśmie cały czas śmiejąc się z Roberta.
- Może Jasmine umówi się do ciebie na malowanie rzęs. – zaśmiał się Kuba
Robert spojrzał się na niego morderczym wzrokiem. Nagle w jego oczach zobaczyła iskierkę
- A właśnie! – krzyknął – Co z waszą randką? – zapytał posyłając mu pełen wyższości uśmiech
Kuba od razu spoważniał. Starał się unikać mojego wzroku.
- No właśnie, Kubusiu! – dołączył się Łukasz
- Długo tutaj będziecie? –zapytałam
- Do 5 stycznia. – odpowiedział Łukasz cały czas patrząc na blondyna
- Dobrze. Jutro o 19.00 tutaj, na lotnisku. – powiedziałam, podeszłam do Kuby i wcisnęłam mu w rękę moją wizytówkę – Do zobaczenia kiedyś chłopcy!
Posłałam im szczery uśmiech i ruszyłam w stronę wyjścia. Westchnęłam ciężko. Ledwo co wróciłam do Londynu, a już się wpakowałam w kłopoty. Randkowanie w naszym świecie jest zabronione, szczególnie z ludźmi. Do tego nie chcę wykorzystać tego dzieciaka. No dobra może nie dzieciaka, ma on 27 lat ale…
Znowu westchnęłam. Spojrzałam na wyświetlacz komórki.
- „Będę za 20 minut” – przeczytałam SMS-a od Alice
Usiadłam na walizce. Sięgnęłam do torebki i wyjęłam z niej lusterko i szczotkę do włosów. Spojrzałam w swoje piękne złote oczy i uśmiechnęłam się.

Jego usta były nieziemsko smaczne, soczyste, pełne krwi, zmysłowe. Błądząc nimi po mojej szyi Harry vel Loczek zamknął oczy i objął mnie w pasie. Oboje byliśmy lekko wstawieni. Szumienie w mojej głowie zdecydowanie nie było pożądanym stanem, ale to co wyprawiał swoimi wargami ten chłopak było warte największego wykroczenia. Przyciągnął mnie jeszcze bliżej siebie, nie pozostawiając między nami już żadnej przestrzeni. Przymknęłam powieki, gdy jego pocałunki schodziły coraz niżej, w dół mojego dekoltu. Nagle namiętną atmosferę przerwał dźwięk mojego telefonu. Harry nie przejął się tym zbytnio i wznowił swoje działania, ale ja wyjęłam komórkę z kieszeni i spojrzałam na wyświetlacz.
Sms od Tim’a – „Nie zapomnij odebrać Jasmine, Śpiąca Królewno.”
Cholera.
Chcąc, nie chcąc wzięłam twarz Loczka w swoje dłonie, tym samym odciągając go od zdejmowania mi bluzki.
- Harry, wybacz, ale muszę spadać. Żałuję, ale muszę.
Jego zdezorientowane spojrzenie tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że rezygnowanie z tej rozkoszy to błąd. Jednak obowiązki wzywają.
- Zadzwoniłbym, ale nie mam numeru. – powiedział trochę przybity.
Podniosłam z podłogi męskiej toalety swoją skórzaną kurtkę.
- Sprawdź nadgarstki, kochanie. – odpowiedziałam z tajemniczym uśmiechem i ucałowałam go prosto w usta. Przymknął oczy, pewnie oczekując bardziej ckliwego pożegnania, ale dla mnie i tak norma ckliwości została przekroczona. Wyszłam z męskiej łazienki, żegnana zdziwionymi spojrzeniami. Na prawym nadgarstku chłopaka napisałam mu swój numer. A co tam, raz się żyje. Mi też należy się dobry seks od czasu do czasu. Wysyłając wiadomość do mojej opiekunki, biegłam w kierunku mojego auta. Już wiem co powie. „Znowu się spóźniłaś. Gdzie masz mundurek? Dlaczego masz tyle kar?” i tak w nieskończoność. Ciekawe, że ponoć podczas swojego szkolenia ona też nie była aniołem. Cóż, nie pamięta wół jak…

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
P.S. Jak tam po meczu z RPA? Ja i Wariatka opłakujemy nieobecność Kuby, a rozdziały tworzą się na bieżąco. Już niedługo dodamy wspomnianych w notkach bohaterów. Aha, i nie gorszcie się przygodami Alice, ona już taka jest XD

Rooksha&Wariatka

poniedziałek, 8 października 2012

Rozdział trzeci

"Ludzkość stale kroczy naprzód, ale człowiek pozostaje ten sam."


                        Londyn, 24.01.1997r.
Taaaa…
U mnie wszystko gra, choć te debilne uniformy to mogliście sobie darować. Co chwila poznaję nowych wampibraci, co chwila kłócę się z wielmożnym ciałem pedagogicznym, co chwila mam dość tej całej hałastry, ogólnie - sielanka. Jak będziesz w stolicy to zobacz Pałac Kultury, Łazienki, Zamek, czy co tam chcesz. Kiedyś mi się podobały, jak jeszcze nie myślałam o smaku krwi w żyłach przechodniów. Wydaje mi się, że Ty jesteś taka, jaka byłam ja przed przemianą. Zobacz też cmentarz na Powązkach i powiedz mi, dlaczego nie ma tam mojego nazwiska.
                                                                                                               
                                                                                                            Całusy z piekła,
                                                                                                             
A.

              
                       Warszawa, 31.01.1997r.
                                                        Droga Alice!                                                                                                                                                                                                                                     
Doleciałam. Obeszło się bez większych komplikacji. Wszystko jest tak, jak opisywałaś. Daję radę! Nawet mówienie po polsku dobrze mi wychodzi. 
Muszę Ci przyznać rację. Polacy to bardzo sympatyczni ludzie. Jednak niestety nie ci pracujący w urzędach. Prawie pogryzłam się z „panią” (przysięgam, że na nią nie wyglądała), która dawała mi mój nowy dowód. Byłam w Pałacu Kultury, w tym parku o którym tyle mi mówiłaś i w Twojej rodzinnej miejscowości. Bardzo mi się tu podoba. Jestem tu zaledwie od tygodnia, a czuję się, jakbym spędziła tu całe swoje życie.
Mam nadzieję, że nie rozrabiasz. Ja nie wiem kiedy wrócę, ale na pewno nie w tym, ani w przyszłym roku. Niestety nie mogę ci wytłumaczyć o co chodzi. Mam nadzieję, że rozumiesz.                                   
                                                                             
                                                                                                             Pozdrawiam
                                                                                                    Jasmine Stewart            



                Londyn, 13.03.1997
Najdroższa J.!!!
Zanim przeczytasz resztę tego listu, wiedz, że po pierwsze: wasza kucharka to kompletna porażka i czasami  powinna próbować własne twory, a po drugie: to naprawdę nie moja wina, że nie ma już gdzie ich serwować. Ten ogień zaprószył się sam, przysięgam na moje włosy!
Dobra, pewnie i tak dostaniesz sympatyczny liścik od któregoś z jakże uroczych opiekunów, więc nawet nie marnuję papieru, i tak na mnie nawrzeszczysz. Pomijając płonące stołówki, jest w miarę dobrze. Nie odzywasz się, ja uzupełniam katalog możliwych kar i zakazów (serio, już nie wiedzą czego mi zakazać).
Wspominałam Ci o moim nowym kumplu? Timothy Anders. Klasyczny przykład łamacza serc, ale nie martw się, nie jestem nim zainteresowana. Nasze pierwsze spotkanie zakończyło się jego złamanym żebrem i moim karnym dyżurem na sprzątanie. Swoją drogą, z tym radzę sobie świetnie – wystarczy, że pojawię się na korytarzu, a wszystko lśni, aż wali po oczach. Cóż, moje imię samoistnie wywołuje popłoch wśród kochanych rówieśników.
Ach, ta popularność… W każdym razie, nie spotykam się z nikim, więc możesz się powstrzymać przed jakimkolwiek komentarzem na ten temat. Te wszystkie wampirze samce to takie macho, że ubrudzony mundurek skutkuje oczętami pełnymi łez gorzkich jak grejpfrut. Gdzie ci mężczyźni, jasna cholera…
Dobra, kończę, bo jeszcze dostanę karę za nadmierne wykorzystywanie dóbr naturalnych, jakim jest papier.
Biedne drzewka…
                                                                                                        Całusy z wampirlandu,
                                                                                                                         
A.
                                                                                                                           

                                                                                                                           Londyn, 17.01.1998     

Cześć, opiekunko.
Miło, że o mnie pamiętasz. „Nie wiem na jak długo wyjeżdżam” – akurat. Jeśli chciałaś się mnie pozbyć, trzeba było tak od razu. 
Zresztą, nieważne. Obiecałam przysyłać listy, więc słowa dotrzymam. Uraczę Cię ujmującym opisem ostatnich miesięcy.
Kary mi się mnożą, mam już zakaz używania tostera, mogę się czesać nie częściej niż trzy razy dziennie po 5 minut, nie mogę nosić szarych skarpetek (wbrew pozorom ta kara jest dotkliwa), nie mogę używać kalkulatora (po co?), nie mogę przeglądać książek w bibliotece z działu botanicznego i inżynieryjnego (och, Boże w Niebiosach, cóż ja pocznę nie mogąc dotrzeć do tak bezcennej wiedzy?!), przedostawać się windą mogę tylko pomiędzy drugim, a piątym piętrem (a to wygodniccy egoiści!), i wiele innych takich kwiatków. Cóż, życie jest usłane kolczastymi różami, a wampirze „nieżycie” to dopiero wyzywanie. Nie wiem jak Ty się tłumaczysz tym wszystkim wysoko postawionym snobom, skoro jeszcze chodzę i to na dwóch nogach! Dzisiaj Tim wyciągnął mnie z zajęć bujając coś belferce Larousse, że pilnie wzywa mnie doktor Brown. Ta dwójka musi być ze sobą blisko, bo już na obiedzie mnie przydybali, co – jeśli nie wiesz – jest rzeczą doprawdy niecodzienną. Żeby opiekun z 2 pietra pofatygował się do gabinetu doktora na 5 piętrze i to w innym skrzydle budynku – nie wiem czy wieść o końcu świata byłaby wystarczająco dobrym powodem do tak wyczerpującego spaceru.
Pomijając soczystą kłótnię, bezowocny wykład na temat szczerości i świecenie moimi sarnimi oczętami, dostałam dwa tygodnie szlabanu na czytanie książek po węgiersku. Chyba muszę kończyć, bo łzy zbierające mi się w oczach i szloch wydobywający się z mojego gardła, spowodowane tak okrutną karą utrudniają mi pisanie tych słów. A w ogóle to czytasz te moje zgrabne liściki?
                                                      
                                                                                                                Uściski z piekła
                                                                                                       bez książek po węgiersku
                                                                                                                          
A.
P.S. Tak w ogóle to masz zamiar wracać?    
   
                                                                                                                 

                                                                                                                          Truskolasy, 1.11.1999r.
                                                             Droga Alice!
Przepraszam, że tak długo się nie odzywałam. Miałam dużo pracy. Jednak zważając na sytuację, musiałam napisać.
Dostałam wczoraj list, od samego Ed dyrektora placówki. Nie jestem zadowolona Twoim zachowaniem. Jak mogłaś podpalić szkolną stołówkę?! Rozumiem, że jedzenie w niej serwowane nie jest najlepsze ale bez przesady! Bardzo sobie nagrabiłaś moja panno! Wiem, że chciałaś, żebym przyjechała na Sylwestra, ale nie wiem czy tym zachowaniem sobie zasłużyłaś. Muszę się poważnie zastanowić. Jednak to nie jest jedyna sprawa, którą do Ciebie mam. Znalazłam grób Twoich rodziców.  Zginęli w Truskolasach i tu też zostali pochowani. Zgodnie z Twoją wolą byłam zapalić, w ten szczególny dzień świeczkę na ich grobie. Nie uwierzysz kogo spotkałam! Otóż, jak się dowiedziałam Twoja siostra żyje! Po wypadku trafiła do Domu Dziecka w tej miejscowości i potem do bardzo miłej rodziny zastępczej. Porozmawiałyśmy chwilkę, a potem jej „rodzice” zaprosili mnie na kawę. Niestety, ale dla niej ty nie żyjesz, więc uprzedzam Twój następny krok. Nie przyjeżdżaj tu, ona już przywykła… Przez cały ten dzień miałam chandrę. Bardzo zdołowała mnie pewna scena. Grób Twoich rodziców znajduje się obok wielkiego drzewa z jednej strony i nagrobka z drugiej. Właśnie dzisiaj razem z babcią stało tam dwóch chłopców. Byli bardzo przybici. Myślę, że leży tam ich matka. Tak, czy siak najbardziej zrobiło mi się żal tego młodszego. Mały blondynek strasznie się rozkleił. Jego babcia długo nie mogła znaleźć chusteczek, więc ja nadeszłam z pomocą. Podałam małemu opakowanie i spojrzałam mu w jego smutne oczka. Prawie sama się rozkleiłam. Nie pytałam się o osobę dla której tu przyszli. Jedyne czego się dowiedziałam to, że chłopak ma na imię Kuba. Jednak, jak już mówiłam, ten dzień mnie zdołował. Od dawna nie obchodzę tego święta i już prawie zapomniałam, jak to jest…
Tuż przed świętami, życzę Ci żebyś, więcej nie narozrabiała. Trzymaj się ciepło.
                                                                                                        
                                                                                                                    Pozdrawiam
                                                                                                                
Jasmine Stewart            

Ps. Jestem bardzo zajęta, więc nie wiem kiedy napiszę następnym razem.

          

              Londyn, 15.06.2004
                                                              J., proszę, zadzwoń.

A.

                           

                   Truskolasy,1.04.2006r.
                                                           
Droga Alice!                                                                            Pewnie dziwi Cię to, że zamiast dzwonić piszę, ale niestety mój telefon odmówił posłuszeństwa. Dzisiaj kolejny nudny dzień w pracy. Bycie sekretarką prezydenta jest bardzo nużące. Jednak dzięki temu mogę wykonywać polecone mi przez Radę zadania. Dwa dni temu, dołączyły do mnie dwie nowe wampirzyce. Mają mi pomóc w nowej tajnej misji. Już nie mogę się doczekać! (czujesz ten sarkazm?) Mam cichą nadzieję, że po tej „tajnej misji” wrócę do domu. Bardzo mi się tu podoba, jednak tęsknię. Zresztą, jeśli tak dalej pójdzie to Ty skończysz szkolenie, a ja Cię nie zobaczę w mundurku! Tak, tak! Dostałam informację, że nareszcie dostosowałaś się i nosisz go! Jestem z Ciebie taka dumna! Podobno Samantha nareszcie Ci przemówiła do rozumu, to prawda? Tak, czy siak mam nadzieję, że u Ciebie wszystko w porządku. Bądź grzeczna i napisz mi, lub zadzwoń (jak mi wreszcie telefon naprawią), jak zakończyła się ta cała sprawa z Alexandrem. Podobno mają zgodzili się na ich ślub?! To prawda?
  Pozdrawiam   
Jasmine Stewart 

                                                                                                                         
 Greenwich, 10.11.2010

Tak, szkolenie w mieście innym niż Londyn. Coś jak wycieczka szkolna. Bosko. Nie wiem po co to piszę, ale jest nieźle. Timothy szaleje, ale to już chyba norma. Nie napiszę, co ja robię, bo boję się o Twoją niewinna psychikę. Tak w ogóle to zadzwoń.
                               A.


                                                                                                                Warszawa, 16.12.2011r.       
                                                             
Droga Alice!
Mam nadzieję, że jak dostaniesz ten list to z krzesła nie spadniesz. Po tym, jak weszły w obieg telefony i podróże samolotami stały się bardziej popularne, zaprzestałyśmy pisania. Dlatego, jako, że wyprowadzam się z Warszawy i wracam do Londynu (to ta dobra wiadomość, o której Ci mówiłam), postanowiłam, że nasza ostatnia rozmowa, podczas rozłąki, odbędzie się właśnie tak.
Wczoraj byłam odwiedzić grób Twoich rodziców ostatni raz. Zapaliłam też świeczkę na grobie obok. Pożegnałam się z Twoją siostrą i tak jakoś zrobiło mi się smutno. Potem wróciłam do Warszawy i zaczęłam się pakować. To miejsce naprawdę się zamieniło od czasu kiedy przyleciałam tu w 1997 roku. Bardzo się do niego przywiązałam. Myślę, że naprawdę będę tęsknić. Dzisiaj był mój ostatni dzień w pracy. Prezydent przyniósł mi kwiaty i podziękował za te piętnaście lat pracy u niego. Boże! Jak ten czas szybko leci! Dodał jeszcze, że naprawdę nie wyglądam na czterdziestolatkę (według mojego polskiego dowodu, urodziłam się w 1971r.). Ja tylko się uśmiechnęłam i pominęłam fakt, że w tym roku powinnam skończyć 191 lat. Tak, czy siak były jeszcze inne prezenty i oczywiście łzy (również moje).
Niestety nie zobaczymy się w święta. Wracam dopiero 29.12. Mam jeszcze parę spraw do załatwienia.
                                                                                                                         Pozdrawiam
                                                                                                                     
Jasmine Stewart                                         

Rooksha&Wariatka