sobota, 24 sierpnia 2013

Rozdział dwudziesty

"Najbardziej jesteś bezbronny wtedy, kiedy Ci zależy."

Muzyka: So Cold

Lipiec/Sierpień

*Oczami Alice*
Kiedy dotarłam do celu, już tam był, siedział pochylony nad szklanką z jakimś napojem. Swobodnie podeszłam do jego miejsca, omijając zgrabnie okrągłe stoliki. Gdy tylko mnie zauważył, podniósł głowę, a jego twarz rozświetliła się w uśmiechu. Dostrzegłam, że zmienił fryzurę i trochę schudł, przez co jego twarz stała się bardziej podłużna. Odwzajemniłam uśmiech i zajęłam miejsce naprzeciw niego.
Przez chwilę tylko wpatrywał się we mnie, po czym sięgnął przez stół po moją dłoń. Miał zimne ręce, jednak uścisk długich palców był przyjemnie znajomy. W głowie ujrzałam obrazy naszej wspólnie spędzonej nocy, lecz nie do końca poznawałam w tych wspomnieniach siebie. Zmieniłam się, to wiedziałam już na pewno, a tamten wieczór był namiastką tego, co z taką lubością przeżywałam w przeszłości. Ale to było dawno temu, zanim mój najlepszy przyjaciel wyznał, że od siedmiu lat jest we mnie zakochany. Zanim ja sama dowiedziałam się, że jestem zakochana.
- Dobrze cię widzieć, Alice.
- Tak, dobrze się znowu spotkać. – Odparłam, wyrwana z zamyślenia. Mężczyzna świdrował mnie wzrokiem, a ja z hardością odwzajemniałam natarczywe spojrzenie. W końcu odpuścił.
- Tęskniłem za tobą. – Wyznał, skrywając błękitne tęczówki pod powiekami. W pewnym sensie żałowałam, że nie jestem w stanie odwzajemnić tego uczucia. Podczas jego nieobecności nie myślałam o nim nawet przez chwilę, ale patrząc na naszą relację z perspektywy czasu, jego towarzystwo było miłą odskocznią od mojej zwariowanej codzienności. Pomimo swojej sławy, był bardziej dostępny niż Harry, nie łaziły za nim tabuny piszczących fanek, nie tatuował sobie każdej wolnej powierzchni na ciele i nie upijał się jak rasowy alkoholik. W łóżku był może mniej fantazyjny, choć zdecydowanie mniej uległy od Stylesa. W moich oczach był dużo dojrzalszy i obeznany z życiem.
- Robert, nie wiem co powiedzieć. Minęło tyle czasu i ja..
- Wiem, że nic sobie nie obiecywaliśmy. I to jest jedna z wielu rzeczy, których żałuję. – Przerwał mi. Teraz naprawdę nie wiedziałam co powiedzieć, bo znowu postawiono mnie przed faktem dokonanym – moje własne życie prywatne zaczęło wymykać mi się spod kontroli i po raz kolejny uświadomiłam sobie, jak niestabilni uczuciowo są ludzie. Może w tej porąbanej wampirzej fizjologii jest jednak jakiś sens…
- Wiesz, nie przyjechałem do Wojtka, żeby pobawić się w Londynie. Chłopaki z drużyny śmieją się ze mnie, ale odkąd wyjechałem stąd w zimie, nie miałem nikogo. Po prostu… - zamilkł, jakby szukając słów.
Słuchałam go uważnie, czekając na dalszy ciąg. Miałam nadzieję, że nie stanę się powodem załamania nerwowego jednego z napastników Borussi.
- Po prostu nie mogę o tobie zapomnieć, Alice. Nigdy wcześniej nie spotkałem takiej osoby jak ty, jesteś…
- Czekaj, Romeo. Nie rozpędzaj się tak. – Wcięłam się w jego wyznania. – Jestem pewna, że niejedna kobieta w twoim życiu była dużo lepsza ode mnie.
Pokręcił głową, ale nie odezwał się słowem, słuchając mnie w skupieniu.
- Nic sobie nie obiecywaliśmy, bo nie szukam nikogo na stałe. Tylko nie pomyśl sobie, że traktuję cię jak jednonocną przygodę, bo tak nie jest. Jesteśmy jak… przyjaciele z przywilejami. – W duchu skrzywiłam się na to beznadziejne porównanie. Miałam na uwadze jego uczucia, ale nie chciałam pakować się w jakiś porąbany układ. Swojemu najlepszemu przyjacielowi dałam już raz ten „przywilej” i teraz nie byłam w stanie patrzeć mu w oczy. Robert spojrzał na mnie zdenerwowany.
- Czyli tylko o to ci chodziło? O seks? – ostatnie słowo niemal wykrzyczał, na co skierowały się w naszą stronę spojrzenia wszystkich ludzi w kawiarni. Powstrzymałam swoje policzki przed zarumienieniem się, co boleśnie przypomniało mi o skutkach moich uczuć wobec Stylesa. Zgromiłam Lewandowskiego wzrokiem.
- Nie. I przestań się wydzierać, pajacu. – Syknęłam spomiędzy zaciśniętych szczęk. Oparłszy się na swoim krześle, Robert zwiększył dzielącą nas odległość. Ja zaś wsparłam się łokciami na stole i wpatrywałam w twarz mojego towarzysza.
- Jeśli nie o chodziło o seks, to po co się ze mną spotykałaś? – zapytał po dłuższej chwili. Westchnęłam.
- Bo jesteś miły, dojrzały, przystojny…
- Jak męska dziwka – usłużny, posłuszny i zawsze gotowy. Dzięki, Alice. – Przerwał mi z sarkazmem.
- Nie przesadzaj, oboje jesteśmy młodzi, szukamy nowych wrażeń i zaspokojenia własnych potrzeb. Nie różnimy się wiele od siebie. – Zaprotestowałam. Nie mogłam pozwolić mu zwalić na mnie poczucia winy.
- A może chodzi o tego loczkowatego smarkacza? Zaspokaja cię lepiej niż ja? – wyrzucił nagle Robert. Zmarszczyłam brwi. Skąd u niego taka dociekliwość?
- Naprawdę chcesz znać odpowiedź? – zapytałam filuternie, co kompletnie zbiło go z tropu. Pochylił się znowu nad stołem i lustrował mnie wzrokiem. Zanim zdążył coś powiedzieć, z mojej kieszeni zaczęły wydobywać się gitarowe brzmienia. Wyciągnęłam komórkę ze spodni i odebrałam, nie zerkając nawet na wyświetlacz – cały czas wpatrywałam się rozbawiona w twarz piłkarza, sfrustrowanego moim pytaniem.
- Tak słucham?
- Allie – usłyszałam w słuchawce znajomy głos. – Jest problem.
- Co masz na myśli, Nate? – uniosłam brwi. Po drugiej stronie usłyszałam westchnięcie.
- Dowiedziałem się od moich ludzi o bandzie handlarzy narkotykami.
- No i co? – zapytałam, nie wiedząc o co mu chodzi.
- Jak to: co? Jesteś chyba wampirzym stróżem prawa, czyż nie? – rzucił przekornie.
- Ha, ha, ha. – Odparłam bez cienia humoru. – Bardzo zabawne. A poza tym, co mnie to obchodzi?
- Co cię to… Alice! – krzyknął Nataniel do słuchawki.
- Nate, nie mam żadnego powodu, by się tym przejmować. To sprawa policji. – Powiedziałam, nagle bardziej świadoma obecności Roberta. Widziałam jak zdezorientowanie coraz bardziej ukazuje się na jego twarzy. Musiałam być ostrożna i uważać na to, co mówię.
- Ale.. och. – Usłyszałam westchnięcie, a potem plask, jakby rudzielec po drugiej stronie pacnął się w czoło.
- Allie, mam na myśli grupę wampirów, które sprzedają dragi zwykłym śmiertelnikom. A to powinno cię obchodzić, ty pokręcona wariatko.
- To nie mogłeś tak od razu? – fuknęłam. - Gdzie mam ich szukać?
- To nie są tacy idioci jak ten, którego pieprzyłem ostatnio.
- Chcesz powiedzieć, że od tamtej nocy nikogo sobie nie znalazłeś? – rzuciłam ze śmiechem, na co brwi Roberta sięgnęły niemal czubka jego głowy.
- Nie, rudzielcu. Ten, którego pieprzyłem gdy ostatnio się widzieliśmy. Nie szukaj dziury w całym.
- Rudzielcu? I kto to mówi, marchewkowy potworze. – Zaśmiałam się po raz kolejny, tym razem z komicznej miny Lewandowskiego, który – biedaczek – nie miał pojęcia o czym i z kim rozmawiam.
- Moje włosy są kasztanowe, idiotko. A teraz słuchaj mnie uważnie. – Zaczął Nate poważnym głosem.
- Tak jest, szefie. – Przerwałam mu z sarkazmem. Warknął do słuchawki, więc zamilkłam.
- Jeden z nich jest starszy nawet od Jasmine, więc nie będzie łatwo. Jest ich około piętnastu, ale nie mam pewności. To będzie wymagało obserwacji i bardzo rozplanowanej akcji, Allie.
- Jasne, ale nie opisałabym się tymi zdolnościami, więc czemu zwracasz się z tym akurat do mnie? – z góry znałam odpowiedź, więc wstałam i machnęłam na Roberta, by uczynił to samo. Zdezorientowanie ustąpiło miejsca irytacji i piłkarz wpatrywał się we mnie, oczekując wyjaśnień. „Później” powiedziałam bezgłośnie. Już sięgałam do kieszeni po schowany tam stufuntowy banknot, ale mężczyzna wyprzedził mnie i sam wyłożył pieniądze na stół. Odeszłam od stolika szybkim krokiem, a mój towarzysz podążył za mną. W międzyczasie słuchałam słów Nataniela.
- Znasz jakiegoś innego złotożercę, który brata się z krwiożercami i się z nimi kumpluje? Bo jak na razie moje doświadczenie w tej kwestii ogranicza się do jednego samozwańczego wampira i jesteś nim ty. Ale dobrze to wiesz, więc nie zadawaj głupich pytań. – Powiedział lekko rozbawiony, a ja uśmiechnęłam się na te słowa, nawet jeśli mój rozmówca nie mógł tego zobaczyć.
- Zabiorę jednego z moich… - zerknęłam na Lewandowskiego, który otwierał przede mną drzwi swojego samochodu – mojego znajomego i spotkamy się z tobą na Picadilly, może być?
- Wiesz, że nie przepadam za tłocznymi miejscami. – Odparł Nataniel niechętnie.
- Wiem, ale.. – znowu spojrzałam na siedzącego za kierownicą piłkarza, tym razem skupionego na prowadzeniu samochodu w lewostronnym ruchu. – To jedyna możliwość, jaką mam na ten moment.
Po drugiej stronie słuchawki usłyszałam zgrzytanie zębami.
-Dobra. Ale wisisz mi za to przysługę. – Rzucił w końcu. Parsknęłam z oburzenia.
- Ja tobie? Chyba oszalałeś, Rusher. To ty wisisz mi przysługę za to, że w ogóle rozważam zajęcie się twoim… problemem. – Zawahałam się przy ostatnim słowie, ale Robert wpatrywał się niewzruszenie w przednią szybę.
- Jeszcze zobaczymy. Na razie, Rudzielcu. – Rzucił Nataniel i rozłączył się. Odwróciłam się w stronę kierowcy i postanowiłam, że muszę mu to i owo wyjaśnić.
- Robert, dziękuję za podwiezienie i za to spotkanie. – Powiedziałam, a on rzucił mi szybkie spojrzenie, po czym znowu skupił się na prowadzeniu. Po krótkiej obserwacji mogłam stwierdzić, że nie był zbyt dobrym kierowcą.
- Nie przebiegło ono do końca pomyślnie i w połowie przerwał nam telefon, jeśli zapomniałaś. – Odrzekł po chwili, a ja niemal wywróciłam oczami.
- Mój współpracownik ma pewien problem i poprosił mnie o pomoc w jego rozwiązaniu. Dlatego muszę jak najszybciej dostać się na Picadilly Circus, do którego skręt właśnie przegapiłeś. – Odparłam, wskazując na drogę biegnącą w lewo. Robert wypuścił powietrze nosem i nerwowo przygotowywał się do zawrócenia.
- Z tego co słyszałem, mówiłaś, że to sprawa dla policji. – Rzekł, gdy już wjechał na odpowiednią trasę.
- Tak, ale okazało się, że źle go zrozumiałam. Nie potrzeba do tego policji, najlepiej będzie, gdy załatwimy to sami. – Nie wszystko było kłamstwem, ale i tak miałam drobne wyrzuty sumienia. Znajomych ludzi okłamuje się znacznie trudniej, niż obcych.
- Po prostu nie chcę, byś wpakowała się w jakieś kłopoty. – Stwierdził troskliwie, czym mnie nieco zaskoczył.
- Tak, ja… To nic poważnego, nie musisz się o mnie martwić. –Zakończyłam nieco zakłopotana.
- Jasne, ale w razie co, wiesz gdzie mnie szukać. – Zapewnił, chwytając moją dłonią i delikatnie ją ściskając. Przez moment wpatrywałam się w nasze splecione dłonie, ale z letargu wyrwały mnie zbliżające się światła Picadilly. Wysunęłam rękę z uścisku piłkarza i wcisnęłam dziesięć cyfr na wyświetlaczu telefonu. Po trzech sygnałach usłyszałam w słuchawce napięty głos. – Halo?
- Zbieraj się, młody. Mamy coś do zrobienia.

* * *

*Oczami Jasmine*
Otworzyłam drzwi do niewielkiego domu na obrzeżach Dortmundu. Weszłam do środka, zdjęłam buty w holu i poszłam do kuchni. Odłożyłam zakupy na blat i ruszyłam do salonu. Chciałam posprzątać po wczorajszym wieczorze spędzonym z Kubą. Zabrałam miskę po popcornie, oraz dwie szklanki i włożyłam do zmywarki. Następnie wzięłam ściereczkę i wytarłam lepiący się blat stolika.  Rozejrzałam się po pokoju. Ogólnie to wypadałoby, żebym posprzątała całe pomieszczenie zahaczając również o resztę domu.
Westchnęłam. Wczoraj Kuba wspomniał coś, że ma teraz dziewczynę, która wpadła do niego na wakacje, to od razu wprosiła się cała drużyna. Jako, że w sobotę mają mecz, to wypadło na środę. W czwartek będą walczyć z kacem, a piątek przygotowywać się do gry. Muszę przyznać, plan niezły, tylko nie uwzględnili jednej rzeczy: Kuba nie należy do osób szczególnie sprzątających po sobie. Patrząc na bałagan panujący w całym domu, to "ogarnięcie go" zajmie mi rok. Spojrzałam na zegarek, który poinformował mnie, że moje dwanaście miesięcy skróciło się do pięciu godzin. Potarłam palcami skronie.
- Jass, ciesz się, że jesteś wampirem i twoje ruchy są troszeczkę szybsze. - Powiedziałam po nosem, po czym poszłam przepłukać szmatkę, bo cała się lepiła.
Z czystą już ściereczką zaczęłam ścierać kurze w całym domu. Mieszkałam u Kuby od miesiąca i, że wcześniej ten cały bałagan mi nie przeszkadzał? Nie mogłam poznać siebie. Zawsze ceniłam porządek. Cóż, chyba miłość miesza ludziom w głowach.
Uśmiechnęłam się pod nosem.  Po cudownej nocy w hotelu wyjaśniliśmy sobie parę spraw i postanowiliśmy, że możemy wreszcie być razem. Widząc, że Kuba nie czuje się dobrze przegranym Euro i tej całej aferze z biletami, postanowiłam, że zabiorę go na wakacje. Wybraliśmy Wyspy Kanaryjskie, by choć na chwilę zapomnieć o Polsce. Spędziliśmy tam tydzień, po czym chłopak zaproponował, że zabierze mnie do swojej rodziny. Nie za bardzo spodobał mi się ten pomysł, jednak później nie żałowałam. Jego babcia jest naprawdę miłą i ciepłą osobą, zresztą tak samo, jak cała jego rodzina. No może wujek - Jerzy Brzęczek - był trochę zdystansowany. Mimo wszystko spędziłam naprawdę cudowne trzy tygodnie. Niestety Kubie zaczynały się treningi, więc musiał wracać do Dortmundu. Zaproponował mi, żebym pojechała wraz z nim. Zrobiła sobie wakacje od tych całych wampirów. Doszłam do wniosku, że blondyn ma rację. Zatelefonowałam do Edwarda, który bezproblemowo przyznał mi urlop. W końcu nie robiłam sobie przerwy od ponad pięćdziesięciu lat, zasługiwałam na nią.
Tak więc znalazłam się z Kubą u niego w domu. Spacerowałam po mieście, czytałam książki, ogólnie rzecz ujmując leniłam się, kiedy on trenował. Dzisiaj nadszedł ten dzień, w którym miałam poznać jego klubowych kolegów i ich dziewczyny. Powiem szczerze, że denerwowałam się. Co prawda dwóch już znałam, jednak to nie poprawiało sytuacji. Najbardziej obawiałam się partnerek piłkarzy. Jeszcze ich nie poznałam, a wiedziałam, że do nich nie pasuję. Może dlatego, że mam prawie dwieście lat? Jedynym pocieszeniem było to, że na tej imprezie ma zjawić się również Samantha - moja stara przyjaciółka, z którą nie gadałam już bardzo długo.
Odłożyłam ściereczkę i wyjęłam odkurzacz. Po wyczyszczeniu całego domu, postanowiłam zabrać się za gotowanie. Co prawda wiedziałam, że piłkarze nie będą wybredni i jak podałabym tylko chipsy i krakersy, to by się nie obrazili, jednak pomyślałam o dziewczynach, które wątpiłam, że coś takiego tkną. Szczególnie te, które są modelkami.
Byłam zajęta mieszaniem sałatki, gdy nagle rozległ się dzwonek do drzwi. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał godzinę szesnastą. Goście mieli się zjawić o szóstej, więc nie miałam zielonego pojęcia kto to mógł być. Otworzyłam drzwi, a moim oczom ukazała się nie za wysoka, czarnowłosa kobieta. Spojrzałam na nią zdezorientowana.
- Hej! - Powiedziała po polsku. - Jestem Ewa Piszczek – żona Łukasza, kolegi z drużyny... Zresztą, chyba poznałaś go…
Pokiwałam głową.
- Łukasz trochę mi o tobie mówił. - Uśmiechnęłam się. - Ja jestem Jass, choć to pewnie już wiesz...
Dziewczyna zaśmiała się.
- Rozmawiałam dzisiaj rano z Kubą i powiedział, że sama wszystko przygotowujesz, więc pomyślałam, że przyjdę i ci pomogę. Łukasz dał mi adres, ale jeśli nie...
- Nie, nie! Szczerze mówiąc, to przyda mi się pomoc. Zapraszam! - Powiedziałam po czym przepuściłam ją w drzwiach.
Kobieta minęła mnie, zdjęła buty w holu i poszła prosto do kuchni.
- Co zamierzałaś ugotować? - Zapytała.
- Nie mam jakiegoś konkretnego pomysłu... Myślałam o jakiejś sałatce?
- To dobry początek. Najlepiej jakbyś zrobiła ze trzy, a do tego pięć tacek koreczków. Tym zaspokoisz damską część zespołu. Chłopakom wystarczy parę misek chipsów i precelków.
- Jesteś pewna, że to wystarczy?- Zapytałam patrząc na nią niepewnie.
- Na pewno! Nasi piłkarze tylko na początku coś z tego skubną, a potem już tylko będą pić. - Uśmiechnęła się. - A dziewczyny nie jedzą za dużo, a w razie co zawsze można dorobić.
Kiwnęłam głową i wierząc mojej nowej znajomej wzięłam się do pracy. Dzięki pomocy Ewki uwinęłam się w godzinę. Następnie przygotowałyśmy stoły na podwórku, jednak z jedzeniem postanowiłyśmy chwile poczekać.
Pani Piszczek okazała się naprawdę miłą i otwartą osobą. Pogadałyśmy mojej zmyślonej pracy i jej córeczce. Poopowiadała mi trochę o byciu żoną piłkarza, chociaż w sumie można tą rozmowę wziąć jako wyżalanie. Była naprawdę zawiedziona, że wszystko musiała robić sama, ponieważ jej mąż ciągle trenuje, a jak wróci to i tak zachowuje się, jak dziecko.
- Wiesz, on nie ma tak naprawdę żadnego przykładu, jak być ojcem. Mamy wielu znajomych, którzy mają już dzieci, jednak on większość czasu spędza z kolegami z klubu, a oni są jeszcze bardzo młodzi! Teoretycznie paru już tatusiami jest, jednak on z nimi zbytnio kontaktu nie utrzymuje. Np. Sebastian Khel, on ma dwoje dzieci i po każdym treningu wraca grzecznie do domu i pomaga się nimi zajmować, a Piszczek?! On zaraz leci na piwo z Reusem, albo pograć w Fife z Kubą. - Posmutniała.
- Mogę pogadać z Kubą i kazać mu trochę uzmysłowić Łukasza? - Zaproponowałam.
Dziewczyna wzruszyła ramionami. Zrobiło mi się jej naprawdę żal. Żona piłkarza praktycznie najlepsze lata swojego życia spędza samotnie, bo jej mąż ciągle trenuje.
- W ogóle, co ja cię zamęczam moimi problemami. - Powiedziała patrząc na mnie przepraszająco. - Pewnie pomyślałaś, że jestem walnięta, skoro opowiadam o sobie nowopoznanej osobie, co?
- Nie. Po prostu... Musiałaś się wygadać. Zresztą ja postaram ci się jakoś pomóc! Naprawdę pogadam z Kubą! Może to pomoże... - Poklepałam ją po ramieniu.
Nagle usłyszałyśmy, że drzwi się otwierają. Okazało się, że przyszły obiekty naszego plotkowania.
- Witaj Jass! - Krzyknął Piszczek podchodząc do mnie i wręczając mi bukiet kwiatów.
- Dziękuję. - Powiedziałam odbierając prezent. - Jak tam trening?
- Męcząco. - Odpowiedzieli chórem.
Zaśmiałyśmy się. Po czym Ewka odebrała ode mnie kwiaty i kazała chłopakom wykładać jedzenie na stół. Zbliżała się osiemnasta, a ja wciąż nie byłam gotowa. Zostawiając w dobrych rękach ostatnie przygotowania do przyjęcia, poszłam się szykować.
Było strasznie gorąco, więc ubrałam się w długą, zwiewną zieloną sukienkę, do której wybrałam brązowy cieniutki pasek, który zapięłam w pasie. Do tego dobrałam sandałki, idealnie pasujące do całego stroju . Włosy zostawiłam rozpuszczone, a zamiast zestawu małego tynkarza na twarzy, zdecydowałam się na błyszczyk.
Właśnie wkładałam kolczyki, gdy usłyszałam pukanie do drzwi. Nim zdążyłam odpowiedzieć "proszę", do mojego pokoju weszła Samantha. Ubrana była w piękną niebieską sukienkę i szpilki tego samego koloru. Uśmiechnęłam się na jej widok. Dziewczyna odwzajemniła to i rzuciła mi się na szyję.
- Boże, jak ja dawno cię nie widziałam! - Powiedziała uradowana.
- Miałyśmy już dłuższe przerwy. - Zaśmiałam się. - Naprawdę cieszę się, że cię widzę!
- Nie mogłam przegapić takiej imprezy! Kiedy ostatnio jakąś organizowałaś? W trzydziestym ósmym?
- Bardzo śmieszne. - Dźgnęłam ją łokciem w żebro. - Wszyscy już są? - Zapytałam.
- Chyba tak... Chociaż twój kochaś mówił, że jeszcze trenera brakuje.
- Poznałaś już Kubę? - Zdziwiłam się.
- No pewnie! Resztę drużyny też! Wszyscy na ciebie czekają!
Spojrzałam na zegarek. Nie ma to jak godzinę się spóźnić na własną imprezę.
Razem z blondynką zaczęłyśmy schodzić na dół. Dopiero teraz usłyszałam muzykę, która grała naprawdę głośno. Boże, czy ja głuchnę?!
- No nareszcie! - Podbiegła do mnie Ewka. - Choć przedstawię cię.
I tak następną godzinę spędziłam poznając po kolei każdego członka drużyny. Muszę przyznać, że nie taki diabeł straszny, jak go malują. Zarówno chłopcy, jak i dziewczyny okazali się bardzo sympatyczni. Udało mi się wpasować w towarzystwo.
Koło 22 zawołał mnie Kuba.
- Jasmine, to jest trener Juergen Klopp i jego żona Ulla. - Powiedział.
Uśmiechnięty mężczyzna podał mi dłoń. Podobnie uczyniła jego ukochana.
- Bardzo miło nam cię poznać. Dużo o tobie słyszeliśmy. - Zagaiła Ulla.
- Mi panią również...
- Tylko nie "panią". - Zaśmiała się.
- Ani nie "pan". - Powiedział Klopp.
Kiwnęłam głową i uśmiechnęłam się.
- Dobrze. W taki razie, Kuba zabierz proszę Juergena, do reszty chłopaków, a ja zaopiekuje się Ullą. - Mówiąc to złapałam kobietę rękę.
Mężczyźni oddalili się, a ja zabrałam panią Klopp ze sobą.
- Przepraszamy za takie wielkie spóźnienie. - Powiedziała kobieta, gdy dochodziłyśmy do innych dziewczyn.
- Nic się nie stało. Ważne, że jesteście. - Powiedziałam, po czym dołączyłyśmy do rozmów reszty towarzystwa.

* * *  

*Oczami Alice*
- Więc kiedy możemy zobaczyć się ponownie? – zapytał Robert, powoli przysuwając mnie do siebie. Staliśmy przy posągu Erosa na środku placu, objęci.
- Dam ci znać kiedy zatęsknię za twoim towarzystwem. – Odparłam przekornie, patrząc na mężczyznę spod przymrużonych powiek. On pokręcił głową i oparł swoje czoło o moje.
- Obawiam się, że mogę nie stawić się na każde twoje zawołanie, skarbie. Przypomnę ci, że jestem piłkarzem i obowiązują mnie treningi. A właśnie w tej chwili omija mnie imprezka organizowana przez twoją przyjaciółkę w domu Kuby. – Powiedział z uśmiechem, a w jego głosie nie słychać było żalu. Mnie zaś ta informacja nieco zaskoczyła.
- Impreza? Jasmine? Jak mu się udało ją do tego namówić? – wyrzuciłam z siebie. Robert uniósł brew.
- Z tego co słyszałem, to ona wyszła z inicjatywą, a Kuba użycza mieszkania, w którym romansują od kilku tygodni. – W tamtej chwili moje brwi niemal uciekły z mojej twarzy. – Nie wiedziałaś?
- Nie rozmawiałyśmy od jakiegoś czasu. Ale.. cieszę się jej szczęściem. – Wybrnęłam dyplomatycznie. Nie dzwoniła do mnie, więc sądziłam, że nie wszystko przebiegło tak, jak to sobie zaplanowała. Jasmine była tak samo dumna jak ja, może nawet bardziej. Chwaliła się jedynie sukcesami, porażki pozostawiając przeszłości. Do rzeczywistości przywróciły mnie dłonie Lewego, przyciągające moje ramiona w jego stronę. Nachylił się, by mnie pocałować, a ja stwierdziłam, że nie zaszkodzi mi odrobina pieszczot przed kilkudniową misją. Oddałam pocałunek intensywniej, niż oboje się tego spodziewaliśmy. Położyłam dłoń na karku mężczyzny, przybliżając go jeszcze bardziej. Nasze języki walczyły o dominację i w tym Robert miał przewagę nad Stylesem. Harry całował się doskonale, ale zawsze dopasowywał się do moich ruchów, będąc niemal całkowicie uległym. Lewandowski zaś próbował narzucić mi własny rytm, nie przejmując się nawet tym, że gryzłam go w język i wargi. Nawet w całowaniu zachowywał się jak typowy napastnik – dążył do celu, nieważne jak zaciekle opierał się nieprzyjaciel. Gdzieś w trzeciej minucie naszego zmysłowego „miziania się” usłyszałam charakterystyczny dźwięk aparatu, a spod zamkniętych powiek dotarł do mnie rozbłysk białego światła. Już miałam przerywać pocałunek, gdy Robert złapał mnie za rękę i jeszcze gwałtowniej wpił się w moje wargi, a ja zapomniałam o całym świecie. Chwyciłam go za twarz, a on wplótł palce w moje włosy. Klikanie aparatu powtórzyło się ze zwiększoną częstotliwością, jakby nasze ignorowanie natręta dało mu przyzwolenie do robienia zdjęć. Migdalenie się przerwał dopiero chłopak, na którego czekałam. Poczułam jego rękę na plecach i delikatne chrząknięcie dotarło do moich uszu. Oderwaliśmy się od siebie z Robertem, obydwoje patrząc na przybysza. Nigel miał taką minę, jakby został przyłapany na masturbacji i pewnie gdyby mógł, zaczerwieniłby się po czubki uszu.
- Witaj Nigel. – Uśmiechnęłam się do młodego wampira. – To jest Robert Lewandowski, mój znajomy. – Powiedziałam, kiwając ręką w stronę piłkarza. Ten jakby odzyskał rezon i wyciągnął dłoń w stronę chudego chłopaka.
- Miło poznać. – Rzucił z wymuszonym uśmiechem, zapewne zły, że nam przerwano.
- Yyy… tak. Jestem Nigel. Pana również miło poznać. – Odparł wampir, patrząc nerwowo na Lewego. Zapewne czuł jego intensywny zapach, tak jak zapachy wszystkich ludzi spędzających leniwy wieczór na Picadilly. Postanowiłam przyjść mu z pomocą, więc ponownie zbliżyłam się do Roberta i wyszeptałam mu do ucha: - Do zobaczenia wkrótce, piłkarzyku. Miłego treningu.
I odeszłam w stronę swojego samochodu, nie oglądając się za siebie. Nigel zabrał moje auto spod mojego domu i z pełnym ekwipunkiem potrzebnym do misji, przyjechał w umówione miejsce. Nie byłam do końca pewna, czy zabieranie właśnie jego było dobrym pomysłem, ale w obecnym stanie wywołanym idiotycznym zakochaniem, potrzebowałam pomocy. A w końcu i tak ktoś musiał sprawdzić umiejętności pana Fostera, więc czemu nie ja? Usiadłam za kierownicą i z piskiem opon ruszyliśmy, ale niemal natychmiast opony zapiszczały znowu, a mnie i Nigela wcisnęło w fotele jakieś durne prawo fizyki. Niemal potrąciłam człowieka, który wbiegł niespodziewanie na jezdnię, i który po dłuższej obserwacji okazał się być potarganym Natanielem. Nie zdążyłam zrobić jakiegokolwiek ruchu, a on już wsiadał na tylne siedzenie. Spojrzałam na niego w lusterku i ponownie ruszyłam w stronę obrzeży miasta, jak najdalej od Soho. Nate miał kilkunastodniowy zarost i wyglądał przez to znacznie dojrzalej niż zwykle, ale też bardziej… dziko. Dobrze go znałam i wiedziałam, że potrafił zachowywać się jak bezlitosna bestia. Miałam tylko nadzieję, że nie będzie odstawiał podobnych szopek przed Nigelem – w końcu ta wyprawa miała być po części edukacyjna. Chrząknięcie Rushera wyrwało mnie z letargu i przywołało do porządku.
Wciąż wpatrzona w drogę przed sobą, wykonałam symboliczne machanie rękami, mówiąc:
- Nate, to jest Nigel. Nigel, to Nataniel.
Krwiożerca wychylił się między przednie siedzenie i skierował wzrok na Fostera dokładnie w tym samym momencie, w którym młody wampir zdecydował się zerknąć na niego. Odskoczył natychmiast, choć nie odwrócił wzroku. Młody spojrzał na mnie z wyczekiwaniem, a ja westchnęłam, wiedząc, że nie obędzie się bez wyjaśnień.
- Nigel, Nate jest moim dobrym znajomym i czasem pomaga mi w misjach. Pierwotnie był moim celem i prawie go zabiłam…
-Prawie – fuknął Nate. – Nawet byś mnie nie drasnęła.
Zgromiłam go spojrzeniem w lusterku.
- Jakkolwiek by nie było, żyjesz i jesteś krwiożercą. Wiem, Nigel, że może ci się to wydawać dziwne, ale on cię nie skrzywdzi i na pewno nam pomoże. – Powiedziałam, zapewniając młodego spokojnym spojrzeniem. Foster tylko na mnie patrzył, ciągle jakby nie akceptując zaistniałej sytuacji. Westchnęłam ponownie.
- Ja ufam mu całkowicie. Ty zrobisz, jak zechcesz. – Tym samym zakończyłam wyjaśnienia. Przez chwilę w aucie panowało milczenie, ale w pewnym momencie Nate roześmiał się, przez co wprawił w osłupienie i mnie, i Nigela. Napotkał moje zdezorientowane spojrzenie w odbiciu lusterka, więc pospieszył z wyjaśnieniami.
- Po prostu przypomniałem sobie finał twojego polowania na mnie i nieco mnie to rozśmieszyło. Właściwie to nie jestem pewien, kto tak naprawdę wyszedł z tego „pojedynku” zwycięsko. – Zakończył, po czym zaśmiał się ponownie, a ja robiłam, co mogłam, by się nie zarumienić. Potrząsnęłam głową.
- Powiedz mi o tych wampirzych dilerach. – Rzekłam, chcąc wreszcie przejść do sedna spotkania. Nataniel pokiwał głową i zaczął opowiadać o tym, co przekazali mu jego podwładni.
Okazało się, że kilkunastoosobowa grupa krwiożerców handluje twardymi dragami wśród ludzi z biednych londyńskich dzielnic, ostatnio nawet rozszerzając działalność poza miasto, wdzierając się ze swoim towarem do szkół, więzień i innych miejsc, w których pełno ludzi chętnych do zagłuszenia świadomości i zapomnienia o smutnych realiach ich życia. Gdyby to byli śmiertelnicy – nie miałabym ani prawa, ani obowiązku działać w tej sprawie. Ale gdy krwiożercy szkodzili ludziom (którzy, nawiasem mówiąc byli na tyle głupi, by sięgnąć po narkotyki), nie miałam wyboru i musiałam coś zrobić.
Z tego, co powiedział Nate wynikało, że są całkiem porządnie uzbrojeni w pistolety i karabiny różnej maści, a dwóch z nich było wcześniej zabójcami krwiożerców w szeregach złotookich wampirów. Dawało nam to niezły obraz sytuacji. Zaczęłam żałować, że zabrałam ze sobą Nigela, a nie kogoś bardziej doświadczonego, ale gdy tylko wjeżdżaliśmy w uliczkę wskazaną przez rudego wampira, Nigel wyprostował się jak struna i otworzył szeroko oczy.
- Czuję to. – Oświadczył pewnym głosem.
- Czujesz co? – zapytałam zdezorientowana, ale po chwili zrozumiałam, o co mu chodziło. Do moich wyczulonych nozdrzy dotarł cierpki zapach amfetaminy i znacznie delikatniejsza, subtelna woń kokainy. Wiedziałam o nich sporo, bo nie raz miałam z nimi do czynienia, czułam się jednak całkowicie usprawiedliwiona, gdyż będąc wampirem, mogłam pozwolić sobie na eksperymenty na własnym ciele. Zawsze mogłam usunąć wszelkie niepożądane efekty narkotyków, a tego zwykli śmiertelnicy uczynić nie mogli. Spojrzałam na Nataniela i kiwnęłam w jego stronę głową, jakbyśmy oboje myśleli o tym samym. Trzeba znaleźć kryjówkę i odczekać, aż na horyzoncie pojawi się jakiś krwiopijca, na tyle nieopatrzny, by przechadzać się samotnie. Wyłączyłam światła i cofnęłam auto, wjeżdżając z cichym pomrukiem silnika w zaułek kilka posesji dalej. Mój przyjaciel nie był pewny, jak wiele budynków zajęła ta cała wampirza mafia, więc dla własnego bezpieczeństwa oddaliliśmy się od bezpośredniego źródła narkotycznych zapachów. Pozostało nam jedynie czekać.


* * *

*Oczami Jasmine*
 Następnego dnia rano (jeśli rano można nazwać godzinę trzynastą.), Kuba błagał mnie o jakieś tabletki na kaca. Trener miłosiernie odwołał poranny trening, więc chłopcy wyjątkowo mogli się stawić nie dziewiątej, a o siedemnastej. Mimo to czułam, że i tak nie dadzą rady. Wiele razy byłam na imprezach i widziałam ile niektóre osoby potrafiły wypić, jednak powiem szczerze, że piłkarze Borussii pobili wszelkie rekordy. Nie powiem, żeby nie było śmieszne. Kevin razem z Mario postanowili, że zorganizują karaoke. Zawsze cieszyłam się, że nie jestem głucha, jednak tym razem miałam ochotę sobie odrąbać uszy. Na szczęście nasz główny DJ, czyli Piszczek, zorganizował tańce. Na pewno po tej imprezie nie zapomnę Romana tańczącego na stole. Szczególnie po tym, gdy dołączył do nie Ilkay. Dzięki Bogu, że nie było z nami dzieci...
Ja tańczyłam chyba, że wszystkim, choć głównie z Kubą. Parę razy zaprosiłam również Marco - nowy/stary nabytek Borussi, który mimo wszystko wydawał się nieco skrępowany.
Trener na początku śmiał się z wybryków swoich podopiecznych, jednak po pewnym czasie jego mina zrzedła. Wtedy zarządził koniec imprezy. Biedni chłopcy, niemogący się ze sobą rozstać... Choć w sumie biedniejsze były ich partnerki...
- Mam nadzieję, że po tej imprezie nie będziesz myślała, że Borussia, to klub zawodowych pijaków. - Powiedział Juergen Klopp szykując się do wyjścia.
- Spokojnie. Potraktuję to jako jednorazowy wyskok. - Uśmiechnęłam się.
- Już cię lubię! - Powiedział obejmując mnie ramieniem. - W każdym razie, jutro dam im popalić! - Zaśmiał się.
Kiedy wszyscy goście wyszli, zaczęłam rozglądać się za Kubą. Zmogło go na kanapie, więc postanowiłam go nie ruszać. Sama poszłam spać do sypialni.
- Jass, błagam pomóż! - Krzyk Błaszczykowskiego wrócił mnie do rzeczywistości. Poszłam do salonu, gdzie na kanapie dogorywał blondyn. - Możesz mi przynieść tabletkę na kaca, proszę? - Powiedział wychylając głowę zza poduszki.
Zaśmiałam się. Chwilę później dostał ode mnie proszek i wodę w szklance. Zadowolony połknął lek i poszedł dalej spać. Mimo, że miałam cały dom do posprzątania, to byłam wyjątkowo wesoła. Może i to wredne, ale myśl o tym jak chłopaki będą się dzisiaj męczyć na treningu wywoływała u mnie atak śmiechu.
Równo o godzinie szesnastej piętnaście, stałam przy drzwiach trzymając torbę treningową Kuby.
- Co się tak cieszysz. - Powiedział podchodząc do mnie i odbierając swoje rzeczy. - Ty masz lepiej! Możesz sobie całego kaca "usunąć". - Dodał z pretensją.
- Trzeba się w życiu ustawić. - Zaśmiałam się i pocałowałam go w policzek. - Miłego treningu!
Chłopak westchnął, a następnie ruszył w stronę taksówki, która czekała na niego pod domem. Zamknęłam za nim drzwi. Postanowiłam zrelaksować się i obejrzeć jakiś film. Niestety sielanka nie trwała długo.

 * * *

*Oczami Alice*
Każdy wdech zapewniał mi kolejną dawkę słodko-cierpkiego zapachu używek, a po kilkunastu godzinach wąchania tego świństwa potrzebowałam użyć swoich mocy, by przywrócić sobie trzeźwość umysłu. Nigel zrezygnował z daru człowieczeństwa podczas misji, więc jedynym dźwiękiem przez wiele godzin, oprócz naszych oddechów, był łomot mojego serca, wybijającego stały rytm. Nie mogłam już całkowicie wyłączyć sobie człowieczeństwa, gdyż zakochanie zbyt mocno upodobniło mnie do człowieka. Nadal mogłam korzystać z nadludzkiej siły i zmysłów, wyłączać uczucie upojenia lub kaca, poruszać się z szybkością niemożliwą do zarejestrowania przez ludzkie oko. Jednak kolor moich oczu, bicie serca i bycie narażonym na śmierć w tym samym stopniu, co zwyczajny śmiertelnik – tego nie mogłam się pozbyć i właśnie w tamtej chwili tego brakowało mi najbardziej. Byłam nieco śpiąca – poza mną nikt w aucie nie musiał spać – ale nie dawałam tego po sobie poznać. Im mniej osób wiedziało o mojej „wpadce”, tym lepiej. Już miałam zacząć jakąś rozmowę, gdy w mojej kieszeni zawibrował telefon. Odebrałam, dostrzegając na wyświetlaczu nazwisko: Larousse. Moje brwi wystrzeliły ku górze i zaciekawiona przyłożyłam słuchawkę do ucha: - Tak słucham?
- Witaj Alice! Tu Samantha. Co słychać?
Byłam świadoma, że Nigel, który właśnie przesiadał się do tyłu i rozkładał na fotelu, oraz Nataniel słyszą każde słowo, zarówno moje jak i mojej rozmówczyni, jednak sama byłam zbyt zaskoczona i ciekawa, po co dzwoni do mnie przyjaciółka Jasmine, z którą oprócz tego właśnie faktu, nie miałam wiele wspólnego. Pamiętałam, że miała się mną zająć podczas pierwszych lat mojego szkolenia, w czasie gdy Jass była na swojej tajemnej misji. Ale Samantha nie zrobiła absolutnie nic oprócz udupiania mnie na każdym kroku. Gdy wykorzystałam już wszystkie możliwe kary, to ona kierowała zespołem wymyślającym nowe sposoby dania mi nauczki za moje wybryki. Nie winiłam jej za brak troski o mnie – nikt nie ma formalnego obowiązku zajmować się cudzym nowonarodzonym. Niemniej jednak Jasmine była przekonana, że jej przyjaciółka interesuje się mną i dba o mnie, co w ostatecznym rozrachunku okazało się totalną bzdurą.
- Właściwie wszystko w porządku, dziękuję za troskę. – Ostatnie słowa były nieco sarkastyczne, ale Samantha najwyraźniej nie zwróciła na to uwagi.
- Mam dla ciebie nowe zadanie, kiedy możesz zacząć? – zapytała nagle, pełna podejrzanego entuzjazmu. Jakby zabijanie krwiożerców rzeczywiście było super rozrywką.
- Obawiam się, że nie mogę w najbliższym czasie zabrać się za żadną nową misję, gdyż właśnie zaczęłam jedną i może ona trochę potrwać. – Odpowiedziałam grzecznie, na co po drugiej stronie usłyszałam westchnięcie i jakby jakieś francuskie przekleństwo. Uśmiechnęłam się pod nosem. Teraz wiesz, jak to jest gdy zawodzi cię ktoś, kto miał być na każde twoje zawołanie.
- A mogę wiedzieć co to za misja? – rzuciła po chwili. Podrapałam się po karku.
- Niestety nie wydaje mi się, bym mogła dzielić się moimi rozkazami z panią, pani Larousse. – postanowiłam zabić ją grzecznością.
- Dobrze, rozumiem. Ale gdybyś potrzebowała jakiejś pomocy, albo chciała robić coś innego, znasz mój numer. Wystarczy poprosić.
- Jasne – odparłam, choć w środku czułam nieopisaną irytację. Ona śmie mi mówić, żebym o coś prosiła? Niech ta blondwłosa cizia nie myśli sobie, że może mną rządzić.
W czasie gdy ja dyskutowałam z Samanthą, Nigel przeniósł się na tył i tam wyciągnął się na jednym z foteli. Nataniel zaś, ku zaskoczeniu tego drugiego, ułożył się w poprzek, głowę umiejscawiając na kolanach młodego wampira. Przez chwilę ten drugi był mocno zdezorientowany, ale gdy spojrzałam na nich po raz kolejny, jego dłonie wplątane były w rude kosmyki Rushera, delikatnie masujące czaszkę krwiożercy. Nagle Nate się poderwał, i usiadł prosto, wpatrując się w szybę bocznych drzwi.
- To on. Najstarszy. – Odparł, powoli śledząc wzrokiem samotnie kręcącego się po podjeździe faceta.
Ja również naprężyłam wszystkie mięśnie i przygotowywałam się do ataku, kończąc szybko i niedbale konwersację z panną Larousse. Nigel wyciągnął ze swojej torby mały pistolet i schował go w kaburze przypiętej do paska. Spojrzał mi prosto w oczy i rzekł:
- Ja to zrobię.


* * *

*Oczami Jasmine*
 - Cześć Edward! - Powiedziałam odbierając telefon. Ostatnimi czasy kochany wampirek dzwonił raz w tygodniu, by dowiedzieć się, "co tam". Zachowywał się jak nadopiekuńczy rodzic, a to przecież teoretycznie, to ja byłam jego matką.
- Cześć! Co tam?
Westchnęłam.
- Nic ciekawego. A u ciebie?
- Ostatnio trochę się działo... Była wczoraj ta cała impreza? - Zapytał, a w jego głosie wyczułam niepokój.
- No tak...
- A była Samantha?
- Była. – Powiedziałam niepewnie.
W słuchawce zapanowała cisza. Czułam, że Edward chce mi zakomunikować. Powiem szczerze, że obawiałam się co.
- Jass, tak mi przykro! – Usłyszałam nagle w słuchawce. - Samantha odeszła do krwiożerców.
Czułam, że zaschło mi w gardle.
- Dlaczego? - Wydusiłam.
- Nie wiemy... Po prostu przysłała list... Nie rozumiem jej. - Powiedział.
Czułam, że jest zawiedziony. Ostatnimi czasy naprawdę sporo się działo, a on nie dawał sobie z tym rady. Bał się tego co przyniesie przyszłość. Jednak ja nie miałam zamiaru go pocieszać. Nie było mi go żal. Zakończyłam rozmowę szybkim pożegnaniem i odłożyłam telefon na stolik.
- Dlaczego to zrobiłaś, Sam? – Zapytałam.
Kobieta siedząca na kanapie westchnęła.
- Wybacz Jass. Nie mogłam już dłużej tego ukrywać…
- Nie chodzi mi o to. – Powiedziałam lekko zirytowana. – Dlaczego zabiłaś Aleksa i Sarę?! Jak mogłaś?! Przecież to twoi przyjaciele!
- To BYLI moi przyjaciele. – Poprawiła mnie. – Wiesz, że oni za bardzo lubili Edwarda i Bellę. Nie pomogliby mi.
Usiadłam na kanapie obok niej. Blondynka objęła mnie pocieszająco ramieniem. Powiem szczerze, że nie mogłam w to wszystko uwierzyć.
Zaraz po wyjściu Kuby usłyszałam dzwonek do drzwi. Była to Samantha. Dziewczyna w godzinę zrujnowała mój światopogląd! Przypomniała mi o tych pamiętnikach, które dostałam od Aleksa. Nigdy ich nie czytałam, ale Sam opowiedziała mi co Brown tam napisał.
Edward i Bella nigdy nie byli dobrymi władcami. Przejęli władzę po śmierci świetnego przywódcy – Carlisle'a – który poprzeczkę ustawił im bardzo wysoko. Niestety, ale za wysoko. Ich metody stawały się coraz bardziej brutalne. Jako, że cały czas trwała wojna z krwiożercami, ciągle potrzebowali nowych wampirów. Dlatego porywali małe dzieci ze szpitali, placów zabaw, szkół. Następnie pozwalali im osiągnąć wiek osiemnastu lat, oczywiście szkoląc ich w tym czasie. Potem przemieniali je w wampiry łaknące śmierci ich najgorszych wrogów – krwiożerców. Długo tolerowałam ich metody, jednak po Alice zaczęłam się buntować.
Moim zadaniem w naszej firmie było znajdować takie dzieci i zaprowadzać je na szkolenia. Następnie trzeba było się pozbyć rodziców. Oczywiście nie zawsze, ale zazwyczaj. Oni nigdy nie przestawali szukać swoich pociech, a kiedy zabrnęli za daleko, to trzeba było ich usunąć.
Jednak szybko okazało się, że to nie jest opłacalne, dlatego wpadli na inny pomysł.
W naszej wampirze rodzinie, dwie osoby miały niezwykły dar. Była nim możliwość wymazywania pamięci. Niestety jedna osoba przeszła do krwiożerców, jednak Charlie został. Edward, który przebywał akurat w Polsce, wskazał na młodą rudowłosą kobietkę. Moim zadaniem było pozbawić ją życia i przemienić. Do dzisiaj wstydzę się patrzeć Alice w oczy. Później wiele lat musiałam spędzić w Polsce, by zatuszować jej zniknięcie. Jakoś z małymi dziećmi szło prościej.
Kiedy wróciłam do Anglii, coś we mnie pękło. Dziewczyna, która w ogóle mnie nie znała, ufała mi, tęskniła za mną, nie wiedząc co ja zrobiłam. Wiedziałam, że strasznie żałuje, że jest wampirem. Wiele razy mi mówiła, że gdyby mogła cofnąć czas… 
Wtedy postanowiłam, że nie będę brała już dłużej w tym udziału. Razem z Samanthą i Aleksem postanowiliśmy, że trzeba odsunąć Edwarda i Bellę od rządów. Razem zabiliśmy Alice Cullen i Jaspera. Dziewczyna była po stronie obecnego władcy. W swoich wizjach zobaczyła, co zamierzamy zrobić, więc musieliśmy się jej pozbyć. Jako, że Jasper był w niej zakochany, to odszedł razem z nią.
Nie wiem dlaczego, jednak w pewnym momencie Aleks odwrócił się też od nas. Myślałam, że to Edward, albo Esme, która swoją drogą chyba też miała jakieś plany dotyczące obecnych władców, dowiedzieli się co knuje i go zabili. Jednak nigdy nie podejrzewałabym o to swojej i jego najlepszej przyjaciółki!
- Nie miałam wyboru! – Powiedziała chowając twarz w dłoniach. – On chciał mu wszystko powiedzieć! Wiesz, co wtedy zrobiłby z nami Edward! – W jej oczach widziałam łzy.
Chłopak był bardzo okrutny i wiedziałam, że czekałaby nas śmierć, ale nie taka zwykła.
- Pewnie zabiłby Kubę! – Powiedziała patrząc mi prosto w oczy. Makijaż miała cały rozmazany od łez.
Uwierzyłam jej, choć na początku miałam ochotę zrobić jej to samo, co ona Aleksowi. Zrozumiałam jednak, że Sam po prostu chciała nas chronić.
Pożegnałam ją, dając jej do zrozumienia, by na razie się do mnie nie odzywała. Musiałam sobie to wszystko uporządkować.
Usiadłam na kanapie zalewając się łzami.
Nagle usłyszałam dzwonek. Miałam wielką ochotę go zignorować, jednak czułam, że nie mogę. Otarłam ręką łzy i poszłam otworzyć drzwi. Chwyciłam za klamkę i wzięłam głęboki oddech. Moim oczom ukazał się nie za wysoki mężczyzna z kilkudniowym zarostem na twarzy. Stał oparty o framugę drzwi i uśmiechał się, jak typowy niegrzeczny chłopak.
- Witaj Jass! - Powiedział.
- James...?
>>>>>>>>>>>>>>>>
Hejka, Kochani!
Znowu przeze mnie obsuwa, choć nie tylko ja tu zawiniłam ;)
Mamy nadzieję, że spodobał Wam się ten zwrot akcji, choć i dla nas jest on zaskakujący - nie planowałyśmy tego na początku. Ale dobre pomysły jak wino - muszą dojrzewać, więc ta koncepcja rodziła się w naszych głowach od dawna i właśnie przeczytaliście skutki.
Jeśli znowu piszę od rzeczy - przepraszam, ale jak zwykle zjawiam się tutaj po nocach, więc moja jasność umysłu jest nieco zachwiana.
Dla spragnionych ciągu dalszego mogę zapowiedzieć małą niespodziankę - postaramy się, by następny rozdział pojawił się jeszcze w ten weekend, ale to jeszcze nic pewnego, więc trzymajcie za nas kciuki i czytajcie dalej te produkty naszych porąbanych umysłów.
Pozdrowienia z wakacji,
Rooksha&Wariatka