Muzyka
Siedziałam
na kanapie w salonie, trzymając test ciążowy. Zdecydowałam się na ten krok. W
duchu modliłam się, by okazało się, że to nie ciąża. Wolałam już chorobę.
Jednak, gdzieś tam w sercu, czułam to, czego się obawiałam. Brzuch i cycki
urosły (choć z tego drugiego się cieszyłam),
brak okresu, mdłości, tak
właściwie to ten test był tylko formalnością.
Spojrzałam na zegarek. Minęło pięć minut. Raczej już mogłam zobaczyć. Wzięłam głęboki oddech i ujrzałam to, czego się obawiałam najbardziej. Wynik był pozytywny. Spojrzałam na swój brzuch. Dotknęłam go. Do moich oczu zaczęły napływać łzy.
- Dlaczego teraz? - zapytałam się w duchu.
Nagle do mojego pokoju wparowała kuzynka. Otworzyła usta by coś powiedzieć, jednak, gdy zobaczył moje mokre policzki, natychmiast podbiegła i mnie przytuliła.
- W co ja cię wpakowałam?! – szepnęła mi do ucha i zaczęła szlochać.
Dobrą godzinę siedziałyśmy tak i płakałyśmy. Później Agata (bo tak się ta kuzynka nazywała) odsunęła mnie od siebie i spojrzała głęboko w oczy.
- Co ja teraz zrobię? – zapytałam.
- Musisz mu powiedzieć. – słowa cudem przeszły jej przez gardło.
- Jak ty to sobie wyobrażasz?! – zerwałam się z miejsca, zdenerwowana – „Cześć! Pamiętasz mnie? Miesiąc temu spaliśmy razem, a teraz jestem w ciąży! Cudnie, nie?”
- Nie denerwuj się! – Aga podbiegłą do mnie i przytuliła.
- To po prostu nie ma sensu. Nie będę mu mówić.
- CO?!
- Nie chcę mu niszczyć kariery… - podeszłam wolno do okna.
- Niszczyć MU kariery? A ty?! To dorosły facet! Jak strzelił gola to, niech teraz poniesie tego konsekwencje!
Odwróciłam się do niej i zaśmiałam. Po chwili zrozumiała, że to porównanie było bardzo trafne.
- Jutro do niego pójdziemy. Ja zadzwonię dzisiaj do Kuby i powiem mu, żeby go na to przygotował.
Dziewczyna wyszła z pokoju, zanim zdążyłam cokolwiek zrobić. „Żeby go na to przygotował”… Cholera! Czy do tego można się przygotować?!
* * * * *
Następnego dnia siedziałam w samochodzie Agaty. Jechałyśmy na Signal Iduna Park. Bałam się strasznie. Podobno chłopak był w niezłym szoku, jak Błaszczykowski oświadczył mu, że jestem w ciąży. W sumie nie dziwię mu się. To był wypadek! Jeśli można tak to nazwać…
Od roku mieszkam razem z moją kuzynką Agatą, jej mężem – słynnym Jakubem Błaszczykowskim i ich córką Oliwią. Przyjechałam do Niemiec na studia. Ogółem jestem naprawdę spokojną dziewczyna. Naprawdę! Nie wskakuję do łóżka pierwszemu, lepszemu chłopakowi. To był jeden raz! Moja niemiecka przyjaciółka zabrała mnie do klubu z okazji swoich urodzin. Pech chciał, że pewien piłkarz Borussi Dortmund, po porażce z Wolfgang Stark, przyszedł tam się uchlać. Moja „Best Friend” zostawiła mnie samą przy barze, idąc potańczyć z nowo poznanym chłopakiem. Długo siedziałam sama, aż w końcu, gdy miałam wychodzić, zaczepił mnie jakiś facet. Był lekko podpity, ale nie trudno było poznać kto to. Marco Reus - pomocnik Mistrza Niemiec. Zaczął mnie podrywać, jednak ja się nie dawałam. Nie za mocno mu to wychodziło. Język miał splątany, śmierdziało od niego wódką. Miałam go zostawić, ale zrobiło mi się go żal. Wyglądał, jak siedem nieszczęść. Postanowiłam go zawieść do domu. To był mój błąd. Odprowadziłam piłkarza do samego mieszkania, choć z początku wyciągnięcie z niego adresu było trudne. Chłopak nie chciał rozstać się z barem.
Wolałam upewnić się, że nigdzie już nie polezie. Przez cały ten czas zastanawiałam się co mnie podkusiło, jak zaprosił mnie do środka na herbatę. Była 1.00 w nocy! Co ja myślałam?! Trochę pogadaliśmy. Reus, pod wpływem alkoholu, wylał wszystkie swoje smutki. Mówił o tym nieszczęsnym arbitrze przez którego przegrali, o dziewczynie która go zostawiła tydzień wcześniej.
- Borussia nie zostanie Mistrzem Niemiec. Na pewno! A to przez mnie! Przynoszę drużynie pecha! - bełkotał pijany.
- Nie mów tak! – pocieszałam go.
- Przez dwa lata Borussia wygrywała. Od tego roku ma mnie i co?! Jestem beznadziejny.
Wtedy przysunęłam się do niego bliżej. On położył mi swoją głowę na ramieniu i zaczął płakać.
- Spokojnie. – pogłaskałam go po jego blond czuprynie.
Nic więcej nie mówiłam. W głębi serca wiedziałam, że nie chodzi o ten mecz. To dziewczyna była powodem jego łez. Gdy weszłam do jego domu pierwszą rzeczą, na jaką się natknęłam, była rozbita ramka ze zdjęciem jakiejś blondynki. Domyślam się, że to jego była. Z tego co wiedziałam z gazet, to byli ze sobą dwa lata. Teraz kiedy go zostawiła, nie mógł się pozbierać.
Po chwili chłopak podniósł swoje zapłakane oczy. Wyglądał, naprawdę źle. Chciałam coś powiedzieć, ale złapał mnie za podbródek i lekko pocałował. Nie protestowałam. Wręcz przeciwnie. Odwzajemniłam gest. Dalej już chyba nie muszę opisywać.
- Jesteśmy. – z rozmyślań wyrwała mnie Agata.
Pokiwałam lekko głową i wyszłam z samochodu. Obydwie, w ciszy, ruszyłyśmy w stronę stadionu. Weszłyśmy do środka i skręciłyśmy w stronę szatni zawodników. Minęliśmy po drodze kilku z nich. Przywitali się z moją kuzynką i zapytali kim jestem. Ona coś tam im powiedziała i poszłyśmy dalej. Gdy dotarłyśmy na miejsce, przed wejściem wzięłam głęboki oddech. Agata spojrzała na mnie pytająco. Kiwnęłam głową. Nagle drzwi otworzyły się i stanął w nich Kuba.
- Cześć! – uśmiechnął się do mnie. –Już czeka.
Minęłam go i weszłam do środka. Drzwi zamknęły się z hukiem. Odwróciłam się. Kuba z Agatą nie weszli. Zostawili mnie samą. Zdrajcy…
- To prawda? - usłyszałam znajomy głos.
Spojrzałam na siedzącego na ławce Reusa. Był blady, miał podkrążone oczy. Chwilę zastanawiałam się nad odpowiedzią. Dać długi monolog, czy jedno słowo?
- Tak.
Chłopak schował głowę w dłoniach.
- Co zrobimy? – zapytał.
- Nie wiem…
- Jak dam ci kasę to kiedy to załatwisz? – zapytał, zbijając mnie tym z tropu.
- Żartujesz?
Marco spojrzał na mnie, jak na idiotkę. Wzruszył ramionami. Prychnęłam. Czułam, jak wzbiera we mnie złość. Nie wiem czemu. Przecież ja nie chcę tego dziecka! Podeszłam i strzeliłam go w policzek. Chłopak wstał, ewidentnie wkurzony. Miał już coś powiedzieć, jednak ja złapałam go za koszulkę i spojrzałam prosto w oczy. Gdybym była facetem to pewnie bym go podniosła, ale zabrakło mi siły. Zresztą stan mi na to nie pozwalał.
- Zbliż się do mnie, a zabiję. Nie potrzebuję ciebie! Jesteś typowym facetem, który myśli, że da kasę i problem z głowy! Ten miesiąc temu miałeś racje: jesteś beznadziejny!
Mówiąc to puściłam go i szybkim krokiem wyszłam z szatni. Za drzwiami stał Kuba z Agą.
- I jak? – zapytała dziewczyna.
- Jedziemy.
Nie czekałam na nich. Ruszyłam w stronę samochodu. Chciałam, jak najszybciej znaleźć się w domu. Musiałam zaplanować swoje nowe życie.
* * * * *
Trzy miesiące później…
Siedziałem po treningu w szatni. Czułem się koszmarnie. Całe Święta myślałem tylko o dwóch osobach, a raczej o półtorej osoby. Rodzina pytała się o co chodzi. Nie mówiłem nic. A co miałem zrobić?
- Idziesz? – nagle z rozmyślań wyrwał mnie Lewy.
Pokiwałem szybko głową, wziąłem rzeczy i wyszedłem z nim. Szliśmy tak korytarzem w ciszy. Nagle odezwał się Robert.
- Hej, stary… Wszystko ok?
- A co ma być nie tak?
- Ostatnio dziwnie się zachowujesz. Zawsze byłeś duszą towarzystwa, a teraz nagle się od wszystkich izolujesz.
- Wydaje ci się. – odpowiedziałem posyłając mu wymuszony uśmiech.
- No sam nie wiem… Nawet twoje relacje z Kubą się jakoś pogorszyły. Bardzo dobrze się dogadywaliście…
- Wydaje ci się.
- Zaciąłeś się? Mi się wydaje, że mi się nie wydaje! – powiedział patrząc na mnie z troską.
- Błagam cię Lewy! Nie zachowuj się, jak moja matka.
- Po prostu… zmieniłeś się. Wszyscy to mogą potwierdzić!
Zacząłem się szarpać z kluczykami od samochodu, gdy zobaczyłem Kubę. Od trzech miesięcy chłopak ewidentnie mnie unika. Wiedziałem, że jest wściekły, że nie udało mi się dogadać z Blanką.
- Sorry Lewy, ale… Zaraz wracam!
Zostawiłem zszokowanego Lewandowskiego i pobiegłem w stronę Błaszczyka. Zaszedłem go tak, by na mój widok nie wsiadł szybko do auta i nie odjechał.
- Nieźle ci wychodzi unikanie mnie, biorąc po uwagę to, że pracujemy w jednym klubie – powiedziałem.
Kuba odwrócił się w moją stronę. Nie wyglądał na zadowolonego.
- Sorry, ale nie mam czasu. Muszę lecieć. – Mówiąc to wsiadł do samochodu.
- Chcę pogadać – przytrzymałem ręką drzwi, które chciał zamknąć – O Blance.
Chłopak zmierzył mnie wzrokiem. Zastanowił się chwilę. Westchnął ciężko i wskazał mi głową siedzenie obok niego. Obszedł samochód dookoła i zająłem miejsce. Przez chwilę panowała krępująca cisza.
- To co chciałeś? – zapytał nagle Błaszczykowski.
- Jak czuje się Blanka?
- Teraz cię to interesuje?! Od trzech miesięcy się nie odzywałeś!
- Ona nie chciała mnie znać! Nie chciała ze mną gadać!
- Nie dziwię się jej. Po tym co powiedziałeś…
Schowałem twarz w dłoniach.
- Wtedy byłem zbyt zszokowany tą cała sytuacją. Kiedy powiedziałeś mi o tej ciąży… Na początku myślałem, że to nie moje, jednak poręczyłeś mi, że Blanka taka nie jest. Ufam ci, wiec uwierzyłem. Tą całą aborcję, walnąłem przez przypadek. Byłem… Nadal jestem przerażony!
Chłopak zastanowił się chwilę.
- Chcesz być ojcem tego dziecka? – zapytał nagle.
- Raczej nie mam wyboru…
- Masz. Możesz być ojcem, albo dawcą DNA. Blanka sobie świetnie radzi, ale myślę, że nie obrazi się, jak będziesz chciał pomóc. Zawiozę cię do niej, to sobie spokojnie pogadacie.
- Nie wiem, czy będzie chciała ze mną gadać.
- Masz rację… To zrobimy inaczej! Przyjedź jutro o 14.30 tutaj.
- Nie wiem, czy rozmowa w miejscu publicznym jest dobrym pomysłem.
- Zaufaj mi.
Skinąłem głową i wysiadłem z auta.
- Dzięki. – powiedziałem przed zamknięciem drzwi.
Chłopak uśmiechnął się do mnie, a następnie odjechał. Zostałem kompletnie sam, z natłokiem myśli, na parkingu przed stadionem. Nie wiedziałem co robić. Jednak na pewno nie mogłem jej zostawić samej. To też moje dziecko!
* * * * *
Siedziałam w poczekalni i czekałam aż lekarz mnie zawoła. Zresztą nie tylko na to. Kuba miał zjawić się tu pół godziny temu. Byłam zła. Czemu zawsze muszę na niego czekać?!
- Cześć! – usłyszałam znajomy głos.
Przekręciłam głowę i moim oczom ukazał się Reus. Usiadł na krześle koło mnie. Nie odzywał się. Zamrugałam szybko „patrzałkami” i zebrałam szczękę z podłogi.
- Co ty tu robisz?! – zapytałam, starając opanować atak złości, który nadchodził wielkimi krokami.
- Przyszedłem z tobą na USG. – Odpowiedział jakby nigdy nic.
Już miałam na niego krzyknąć, jednak z gabinetu wynurzył się lekarz i zawołał mnie. Weszłam do środka, a za mną podreptał Marco. Nie zdążyłam nic powiedzieć, gdyż ubiegł mnie doktor.
- Widzę, że przyprowadziła pani chłopaka!
- To nie jest…
- Miło mi poznać. Marco Reus. – przerwał mi podając rękę doktorowi.
Ten na chwilę się zawiesił, przyjrzał mu się i lekko speszony przedstawił.
Zacisnęłam mocno zęby. Policzyłam pod nosem do dziesięciu wzięłam dwa głębokie oddechy. Lekarz spojrzał na mnie, potem na tego idiotę i poprosił żebyśmy usiedli.
- Jak się pani czuje? – zapytał.
- Bardzo dobrze.
- Mdłości już minęły?
- Tak.
- Dobrze – zanotował coś w karcie. – Teraz niech się pani położy. – wskazał na łóżko, a sam na chwilę wyszedł.
Zrobiłam co chciał. Usiadłam na kozetce przykrytej zielonym „czymś”. Miałam już coś powiedzieć do Reus’a ale zorientowałam się, że nie ruszył za mną. Cały czas siedział na krześle i patrzył na mnie. Zastanawiałam się, co się stało? Zawsze pewny siebie piłkarz teraz nie może podnieść dupy z krzesła? Spojrzałam na jego klatkę piersiową. Boże! Czy on oddycha?!
- Marco. Marco! – krzyknęłam, a on posłał mi przerażone spojrzenie. Przypomniała mi się moja pierwsza wizyta tutaj. Strasznie się wtedy bałam. Agata była w pracy, Kuba miał mecz, a on… Byłam sama. Tak bardzo chciałam, żeby ktoś potrzymał mnie za rękę i powiedział, że będzie dobrze.
- Możesz podejść?- zapytałam.
Chłopak wstał i podszedł w moją stronę. Stanął naprzeciwko mnie, tak blisko, że teraz jego… Były na wysokości mojej głowy. Odchrząknęłam. Marco zrozumiał o co chodzi i kucnął przy mnie. Gdy zobaczyłam jego czerwone policzki, uśmiechnęłam się.
- Nie ma się co bać. To zwykłe USG.
- Gotowa? – zapytał doktor, na co pokiwałam szybko głową i położyłam się. – Pan niech usiądzie po tamtej stronie - wskazał.
Piłkarz posłusznie wykonał polecenie i usadowił się na krześle koło mnie. Chciał mnie złapać za rękę, ale szybko odsunęłam ją. Zaczęło się.
- Szkoda, że pan nie przychodził częściej z dziewczyną – próbował zagadać lekarz szukając dziecka.
- Miałem zawsze albo mecze, albo treningi.
- Jest! – powiedział nagle zadowolony medyk – Już myślałem, że nam zwiał! Widzi pan? To główka, a to ręka. A tutaj widać, jak bije serduszko.
Patrzyłam w ekran, jak zaczarowana. Maleństwo nie było już takim maleństwem. Widziałam je dwa tygodnie temu, a już tak urosło! Byłam dumna, a za razem zdziwiona. Nosiłam w sobie coś tak niezwykłego, coś niebywałego. Muszę powiedzieć, że do tej pory nie lubiłam tego dziecka. Było dla mnie przeszkodą. Miałam w głowie gotowy plan. Najpierw miałam skończyć studia i znaleźć dobrą pracę, zakochać się, i wyjść za mąż. Dopiero wtedy miało pojawić się „to”. Jednak „to” wybrało sobie tą chwilę. Dlaczego? Może chciało, żeby jego ojcem był Reus. Może za parę lat by nie był?
- Teraz przełączymy na 3D. – moje rozmyślania przerwał lekarz.
Zobaczyłam moje maleństwo takie jakie jest w brzuchu. Nie jakąś płaską plamę, na której zawsze szukam głowy, a potem okazuje się, że to noga. Widziałam je. Takie jakie jest naprawdę. Trochę jeszcze przypomina dinozaura, ale jest śliczne. Łezka zakręciła mi się w oku. Spojrzałam na Reusa. Wpatrywał się ekran, jakby zobaczył tam milion dolarów. Uśmiechał się lekko pod nosem. Leciutko przesunęłam rękę w jego stronę. I dotknęłam jego palców. Jego wzrok przeniósł się na moją dłoń. Popatrzył mi prosto w oczy. Jego uśmiech poszerzył się, zacisnął mocniej moją rękę i wrócił do gapienia się w ekran.
* * * * *
- To było dziwne. Ja też kiedyś taki byłem? - zapytał Marco.
Zaśmiałam się głośno. Wyszliśmy właśnie od lekarza. Dostaliśmy nasze "dziecko" na pendrive, więc mogliśmy sobie je obejrzeć jeszcze raz w domu.
Rozejrzałam się dookoła. Robiło się późno.
- To co robimy? - zadał pytanie.
Zamyśliłam się. Chodzi mu o teraz, czy nasz "twór"?
- Pojedziesz ze mną do mnie, Reus?
Chłopak energicznie pokiwał głową. Na szczęście przyjechał samochodem. Ja sama tłukłam się tu autobusem, bo nie mam prawa jazdy. Tak wiem, że to dziwne, ale auta to nie moja bajka.
Wysiedliśmy przed blokiem, w centrum miasta. Zaprowadziłam Marco do siebie. Moje mieszkanko nie było duże. Miałam salon połączony z kuchnią, jedną łazienkę i sypialnię. Idealne miejsce dla samotnej matki.
- Myślałem, że mieszkasz z Kubą i Agatą? - zapytał, pomagając mi zdjąć mój płaszczyk.
- Miesiąc temu wyprowadziłam się od nich. Oni mają małe dziecko. Są szczęśliwą rodziną. Nie chcę im niszczyć tych planów.
- Tak po prostu się zgodzili? - nie mógł mi uwierzyć.
- Gdyby "tak po prostu się zgodzili" to mieszkałabym sama od dwóch miesięcy. - uśmiechnęłam się. - Jesteś głodny?
- Nie przemęczaj się. - Powiedział siadając na kanapie.
- Ja tam jestem. Masz ochotę na spaghetti?
Chłopak kiwnął głową. Ja zniknęłam w kuchni. Wiedziałam, że tego wieczoru czeka nas bardzo poważna rozmowa. Jakoś nie miałam na nią ochoty.
- Może ci pomóc? - pojawił się nagle w pomieszczeniu.
Wystraszyłam się i wypuściłam z ręki miskę z pomidorami. Reus z uśmiechem spojrzał na mnie i zaczął podnosić to, co przed sekundą zwaliłam.
- Nie widzieliśmy się parę sekund. Aż tak strasznie się zmieniłem? - zapytał rozbawiony.
- No. Przybyło ci parę lat. - powiedziałam biorąc mu z rąk pomidory - Jeśli możesz, to tam jest garnek - wskazałam palcem. - Nalej do niego wody i postaw na gazie.
Chłopak wykonał polecenie.
Następną godzinę zajęło nam babranie się z kolacją. Gdy wreszcie usiedliśmy do stołu wspólnie stwierdziliśmy, że Reus za bardzo posolił makaron. Nasze dzieło wylądowało w koszu.
- Dzwoń po pizzę. - stwierdziłam, patrząc jak Marco wylewa sos.
- Ty możesz coś takiego jeść? - spojrzał na mnie, a potem na mój brzuch.
- Jestem w ciąży. Tak wiem! To bardzo ciężka choroba. Bardzo bolesna, a jeśli ktoś zignoruje objawy, to na ziemi może pojawić się jakaś dziwna istota, przypominająca dinozaura. – zakpiłam.
- Teraz przynajmniej wiem co studiujesz - medycynę. Potem zaczniesz pracę w jakimś wydziale kryminalny i będziesz łapać wszystkich facetów, którzy "zarazili" tym biedne kobiety.
- Tak, a pracę magisterską napiszę na własnym przykładzie.
Chłopak uśmiechnął się. Wyciągnął komórkę i zamówił nam posiłek. Po pół godzinie, bardzo miły i przystojny facet dostarczył nam pizzę. Jedliśmy w ciszy. Być może dlatego, iż powiedziałam, że kurier ma fajny tyłek.
- Oglądamy coś? - zapytałam wkładając talerze do zmywarki.
- Chyba będę się już zbierał...
- Macie jutro mecz?
- Nie. Mamy wolne, ale jest już późno.
- Jeśli chcesz... Kanapę mam wolną.
Reus zamyślił się.
- Mamy jeszcze jedną rzecz do obgadania. – stwierdził.
Pokiwałam głową. Poszliśmy do salonu. Usiedliśmy na kanapie. Marco wybrał jakiś film i go włączył. Powiem szczerze, że nie mogłam się skupić. Podobno był to jakiś horror, jednak jedyną rzeczą jakiej się teraz obawiałam, były napisy końcowe.
Gdy, na nieszczęście, pojawiły się, szybko wstałam z kanapy.
- Zobacz - wskazałam na zegarek. - Jest już prawie dwunasta! Przyniosę ci poduszkę i koc, i...
- Wiesz, że i tak kiedyś będziemy musieli o tym pogadać.
Usiadłam ze zrezygnowaniem. Spojrzałam na piłkarza.
- To co robimy? - zapytałam po chwili.
- Nie wiem... - zawahał się. - Ale na pewno nie chcę was stracić. Już raz prawie to zrobiłem.
- Będziesz mógł odwiedzać nas kiedy chcesz.
- Nie chcę! Znaczy chcę, ale... Nie chcę was "odwiedzać", pragnę być w waszym życiu na co dzień, a nie tylko w weekendy.
- Nagle ci się odmieniło? - zapytałam zgryźliwie.
Chłopak westchnął ciężko.
- Wiem, że wtedy palnąłem głupotę. Byłem... przerażony. Nadal jestem. Nigdy nie byłem ojcem.
- Tak Marco, a ja matka jestem co tydzień. Wiesz, takie hobby. Przychodzą do mnie faceci, a ja zachodzę w ciąże, rodzę, wychowuję, a to wszystko tylko w tydzień! – zakpiłam.
- Dla mnie to też nowość, jednak nigdy nie myślałam tak jak ty.
Reus odwrócił głowę. Chyba trochę zdenerwowały go moje słowa, a raczej brak zrozumienia.
- Przepraszam - powiedziałam po chwili. - Ja też sobie z tym nie radzę.
Spojrzał mi prosto w oczy. Przysunął się lekko. Znowu złapał za mój podbródek. Jednak ja odsunęłam lekko głowę.
- Ja cię nie kocham Marco. Ty mnie też nie.
Zgodził się ze mną. Jak mieliśmy wychować dziecko? Wypadałoby, żebyśmy się pobrali, albo przynajmniej zamieszkali razem, ale przecież między nami nie ma uczucia.
- Właśnie doszłam do wniosku, że spieprzyłam mu życie - wskazałam na brzuch.
- A ja tobie – westchnął. - Chyba nie będziemy dobrymi rodzicami...
Pokiwałam głową. Byliśmy młodzi, niedojrzali...
- Możemy je... - spojrzał na mnie niepewnie.
- Nie za późno na adopcję? – zapytałam.
- Chyba nie... - powiedział cichutko.
Czy ja mogłabym oddać własne dziecko obcym ludziom? Czy jestem, aż tak zdesperowana?
- A może... - zaproponowałam - Może spróbujemy. Mamy jeszcze około pięciu miesięcy. Jeśli nam się nie uda, to wtedy...
- Dobra - Reus zgodził się bez problemu. - Teraz idź spać. Już późno. - wskazał na zegarek.
Pokiwałam głową. Poszłam do łazienki. Umyłam się. Idąc do łóżka, zerknęłam jeszcze na kanapę. Marco juz spał.
Położyłam się spać. Jednak coś mi nie wychodziło. Cały czas myślałam o tej małej istocie. Jeśli nam się z Reusem nie uda, to co? Czy będę w stanie oddać to dziecko? Przecież to kawałek mnie. Moje DNA. Wiem, że pewnie sprawiłabym ogromną radość jakiejś bezpłodnej parze, ale czy dałabym radę? Jak zobaczyłabym te małe rączki i nóżki, spojrzała w te ślepka, dotknęła... Potem musiałabym przekazać je jakimś obcym ludziom, pożegnać je na zawsze... Byłabym w stanie żyć potem normalnie?
Do moich oczu zaczęły napływać łzy. Powoli moczyły poduszkę. Nagle poczułam coś ciężkiego za sobą. Nie zdążyłam się obrócić, bo właściciel swojej masy objął mnie ręką.
- Ciiiiiiiiii... - usłyszałam znajomy szept - Nie płacz.
Położyłam głowę na poduszce. Chłopak trzymał rękę koło mojego brzuch. Błądził jakby chciał go dotknąć. W końcu ja złapałam jego dłoń i położyłam ją na miejscu docelowym. Chłopak przytulił się do mnie mocniej. Ja leciutko podniosłam się, wyciągnęłam spod siebie kołdrę i podałam mu. On przykrył się i znowu zbliżył do mnie.
- Nie martw się – powiedział.- Damy radę. Wychowamy je na dobrego człowieka.
- Raczej na dobrego dinozaura. - zaśmiałam się.
Reus zrobił to samo. Po chwili usnęliśmy wtuleni w siebie.
* * * * *Spojrzałam na zegarek. Minęło pięć minut. Raczej już mogłam zobaczyć. Wzięłam głęboki oddech i ujrzałam to, czego się obawiałam najbardziej. Wynik był pozytywny. Spojrzałam na swój brzuch. Dotknęłam go. Do moich oczu zaczęły napływać łzy.
- Dlaczego teraz? - zapytałam się w duchu.
Nagle do mojego pokoju wparowała kuzynka. Otworzyła usta by coś powiedzieć, jednak, gdy zobaczył moje mokre policzki, natychmiast podbiegła i mnie przytuliła.
- W co ja cię wpakowałam?! – szepnęła mi do ucha i zaczęła szlochać.
Dobrą godzinę siedziałyśmy tak i płakałyśmy. Później Agata (bo tak się ta kuzynka nazywała) odsunęła mnie od siebie i spojrzała głęboko w oczy.
- Co ja teraz zrobię? – zapytałam.
- Musisz mu powiedzieć. – słowa cudem przeszły jej przez gardło.
- Jak ty to sobie wyobrażasz?! – zerwałam się z miejsca, zdenerwowana – „Cześć! Pamiętasz mnie? Miesiąc temu spaliśmy razem, a teraz jestem w ciąży! Cudnie, nie?”
- Nie denerwuj się! – Aga podbiegłą do mnie i przytuliła.
- To po prostu nie ma sensu. Nie będę mu mówić.
- CO?!
- Nie chcę mu niszczyć kariery… - podeszłam wolno do okna.
- Niszczyć MU kariery? A ty?! To dorosły facet! Jak strzelił gola to, niech teraz poniesie tego konsekwencje!
Odwróciłam się do niej i zaśmiałam. Po chwili zrozumiała, że to porównanie było bardzo trafne.
- Jutro do niego pójdziemy. Ja zadzwonię dzisiaj do Kuby i powiem mu, żeby go na to przygotował.
Dziewczyna wyszła z pokoju, zanim zdążyłam cokolwiek zrobić. „Żeby go na to przygotował”… Cholera! Czy do tego można się przygotować?!
* * * * *
Następnego dnia siedziałam w samochodzie Agaty. Jechałyśmy na Signal Iduna Park. Bałam się strasznie. Podobno chłopak był w niezłym szoku, jak Błaszczykowski oświadczył mu, że jestem w ciąży. W sumie nie dziwię mu się. To był wypadek! Jeśli można tak to nazwać…
Od roku mieszkam razem z moją kuzynką Agatą, jej mężem – słynnym Jakubem Błaszczykowskim i ich córką Oliwią. Przyjechałam do Niemiec na studia. Ogółem jestem naprawdę spokojną dziewczyna. Naprawdę! Nie wskakuję do łóżka pierwszemu, lepszemu chłopakowi. To był jeden raz! Moja niemiecka przyjaciółka zabrała mnie do klubu z okazji swoich urodzin. Pech chciał, że pewien piłkarz Borussi Dortmund, po porażce z Wolfgang Stark, przyszedł tam się uchlać. Moja „Best Friend” zostawiła mnie samą przy barze, idąc potańczyć z nowo poznanym chłopakiem. Długo siedziałam sama, aż w końcu, gdy miałam wychodzić, zaczepił mnie jakiś facet. Był lekko podpity, ale nie trudno było poznać kto to. Marco Reus - pomocnik Mistrza Niemiec. Zaczął mnie podrywać, jednak ja się nie dawałam. Nie za mocno mu to wychodziło. Język miał splątany, śmierdziało od niego wódką. Miałam go zostawić, ale zrobiło mi się go żal. Wyglądał, jak siedem nieszczęść. Postanowiłam go zawieść do domu. To był mój błąd. Odprowadziłam piłkarza do samego mieszkania, choć z początku wyciągnięcie z niego adresu było trudne. Chłopak nie chciał rozstać się z barem.
Wolałam upewnić się, że nigdzie już nie polezie. Przez cały ten czas zastanawiałam się co mnie podkusiło, jak zaprosił mnie do środka na herbatę. Była 1.00 w nocy! Co ja myślałam?! Trochę pogadaliśmy. Reus, pod wpływem alkoholu, wylał wszystkie swoje smutki. Mówił o tym nieszczęsnym arbitrze przez którego przegrali, o dziewczynie która go zostawiła tydzień wcześniej.
- Borussia nie zostanie Mistrzem Niemiec. Na pewno! A to przez mnie! Przynoszę drużynie pecha! - bełkotał pijany.
- Nie mów tak! – pocieszałam go.
- Przez dwa lata Borussia wygrywała. Od tego roku ma mnie i co?! Jestem beznadziejny.
Wtedy przysunęłam się do niego bliżej. On położył mi swoją głowę na ramieniu i zaczął płakać.
- Spokojnie. – pogłaskałam go po jego blond czuprynie.
Nic więcej nie mówiłam. W głębi serca wiedziałam, że nie chodzi o ten mecz. To dziewczyna była powodem jego łez. Gdy weszłam do jego domu pierwszą rzeczą, na jaką się natknęłam, była rozbita ramka ze zdjęciem jakiejś blondynki. Domyślam się, że to jego była. Z tego co wiedziałam z gazet, to byli ze sobą dwa lata. Teraz kiedy go zostawiła, nie mógł się pozbierać.
Po chwili chłopak podniósł swoje zapłakane oczy. Wyglądał, naprawdę źle. Chciałam coś powiedzieć, ale złapał mnie za podbródek i lekko pocałował. Nie protestowałam. Wręcz przeciwnie. Odwzajemniłam gest. Dalej już chyba nie muszę opisywać.
- Jesteśmy. – z rozmyślań wyrwała mnie Agata.
Pokiwałam lekko głową i wyszłam z samochodu. Obydwie, w ciszy, ruszyłyśmy w stronę stadionu. Weszłyśmy do środka i skręciłyśmy w stronę szatni zawodników. Minęliśmy po drodze kilku z nich. Przywitali się z moją kuzynką i zapytali kim jestem. Ona coś tam im powiedziała i poszłyśmy dalej. Gdy dotarłyśmy na miejsce, przed wejściem wzięłam głęboki oddech. Agata spojrzała na mnie pytająco. Kiwnęłam głową. Nagle drzwi otworzyły się i stanął w nich Kuba.
- Cześć! – uśmiechnął się do mnie. –Już czeka.
Minęłam go i weszłam do środka. Drzwi zamknęły się z hukiem. Odwróciłam się. Kuba z Agatą nie weszli. Zostawili mnie samą. Zdrajcy…
- To prawda? - usłyszałam znajomy głos.
Spojrzałam na siedzącego na ławce Reusa. Był blady, miał podkrążone oczy. Chwilę zastanawiałam się nad odpowiedzią. Dać długi monolog, czy jedno słowo?
- Tak.
Chłopak schował głowę w dłoniach.
- Co zrobimy? – zapytał.
- Nie wiem…
- Jak dam ci kasę to kiedy to załatwisz? – zapytał, zbijając mnie tym z tropu.
- Żartujesz?
Marco spojrzał na mnie, jak na idiotkę. Wzruszył ramionami. Prychnęłam. Czułam, jak wzbiera we mnie złość. Nie wiem czemu. Przecież ja nie chcę tego dziecka! Podeszłam i strzeliłam go w policzek. Chłopak wstał, ewidentnie wkurzony. Miał już coś powiedzieć, jednak ja złapałam go za koszulkę i spojrzałam prosto w oczy. Gdybym była facetem to pewnie bym go podniosła, ale zabrakło mi siły. Zresztą stan mi na to nie pozwalał.
- Zbliż się do mnie, a zabiję. Nie potrzebuję ciebie! Jesteś typowym facetem, który myśli, że da kasę i problem z głowy! Ten miesiąc temu miałeś racje: jesteś beznadziejny!
Mówiąc to puściłam go i szybkim krokiem wyszłam z szatni. Za drzwiami stał Kuba z Agą.
- I jak? – zapytała dziewczyna.
- Jedziemy.
Nie czekałam na nich. Ruszyłam w stronę samochodu. Chciałam, jak najszybciej znaleźć się w domu. Musiałam zaplanować swoje nowe życie.
* * * * *
Trzy miesiące później…
Siedziałem po treningu w szatni. Czułem się koszmarnie. Całe Święta myślałem tylko o dwóch osobach, a raczej o półtorej osoby. Rodzina pytała się o co chodzi. Nie mówiłem nic. A co miałem zrobić?
- Idziesz? – nagle z rozmyślań wyrwał mnie Lewy.
Pokiwałem szybko głową, wziąłem rzeczy i wyszedłem z nim. Szliśmy tak korytarzem w ciszy. Nagle odezwał się Robert.
- Hej, stary… Wszystko ok?
- A co ma być nie tak?
- Ostatnio dziwnie się zachowujesz. Zawsze byłeś duszą towarzystwa, a teraz nagle się od wszystkich izolujesz.
- Wydaje ci się. – odpowiedziałem posyłając mu wymuszony uśmiech.
- No sam nie wiem… Nawet twoje relacje z Kubą się jakoś pogorszyły. Bardzo dobrze się dogadywaliście…
- Wydaje ci się.
- Zaciąłeś się? Mi się wydaje, że mi się nie wydaje! – powiedział patrząc na mnie z troską.
- Błagam cię Lewy! Nie zachowuj się, jak moja matka.
- Po prostu… zmieniłeś się. Wszyscy to mogą potwierdzić!
Zacząłem się szarpać z kluczykami od samochodu, gdy zobaczyłem Kubę. Od trzech miesięcy chłopak ewidentnie mnie unika. Wiedziałem, że jest wściekły, że nie udało mi się dogadać z Blanką.
- Sorry Lewy, ale… Zaraz wracam!
Zostawiłem zszokowanego Lewandowskiego i pobiegłem w stronę Błaszczyka. Zaszedłem go tak, by na mój widok nie wsiadł szybko do auta i nie odjechał.
- Nieźle ci wychodzi unikanie mnie, biorąc po uwagę to, że pracujemy w jednym klubie – powiedziałem.
Kuba odwrócił się w moją stronę. Nie wyglądał na zadowolonego.
- Sorry, ale nie mam czasu. Muszę lecieć. – Mówiąc to wsiadł do samochodu.
- Chcę pogadać – przytrzymałem ręką drzwi, które chciał zamknąć – O Blance.
Chłopak zmierzył mnie wzrokiem. Zastanowił się chwilę. Westchnął ciężko i wskazał mi głową siedzenie obok niego. Obszedł samochód dookoła i zająłem miejsce. Przez chwilę panowała krępująca cisza.
- To co chciałeś? – zapytał nagle Błaszczykowski.
- Jak czuje się Blanka?
- Teraz cię to interesuje?! Od trzech miesięcy się nie odzywałeś!
- Ona nie chciała mnie znać! Nie chciała ze mną gadać!
- Nie dziwię się jej. Po tym co powiedziałeś…
Schowałem twarz w dłoniach.
- Wtedy byłem zbyt zszokowany tą cała sytuacją. Kiedy powiedziałeś mi o tej ciąży… Na początku myślałem, że to nie moje, jednak poręczyłeś mi, że Blanka taka nie jest. Ufam ci, wiec uwierzyłem. Tą całą aborcję, walnąłem przez przypadek. Byłem… Nadal jestem przerażony!
Chłopak zastanowił się chwilę.
- Chcesz być ojcem tego dziecka? – zapytał nagle.
- Raczej nie mam wyboru…
- Masz. Możesz być ojcem, albo dawcą DNA. Blanka sobie świetnie radzi, ale myślę, że nie obrazi się, jak będziesz chciał pomóc. Zawiozę cię do niej, to sobie spokojnie pogadacie.
- Nie wiem, czy będzie chciała ze mną gadać.
- Masz rację… To zrobimy inaczej! Przyjedź jutro o 14.30 tutaj.
- Nie wiem, czy rozmowa w miejscu publicznym jest dobrym pomysłem.
- Zaufaj mi.
Skinąłem głową i wysiadłem z auta.
- Dzięki. – powiedziałem przed zamknięciem drzwi.
Chłopak uśmiechnął się do mnie, a następnie odjechał. Zostałem kompletnie sam, z natłokiem myśli, na parkingu przed stadionem. Nie wiedziałem co robić. Jednak na pewno nie mogłem jej zostawić samej. To też moje dziecko!
* * * * *
Siedziałam w poczekalni i czekałam aż lekarz mnie zawoła. Zresztą nie tylko na to. Kuba miał zjawić się tu pół godziny temu. Byłam zła. Czemu zawsze muszę na niego czekać?!
- Cześć! – usłyszałam znajomy głos.
Przekręciłam głowę i moim oczom ukazał się Reus. Usiadł na krześle koło mnie. Nie odzywał się. Zamrugałam szybko „patrzałkami” i zebrałam szczękę z podłogi.
- Co ty tu robisz?! – zapytałam, starając opanować atak złości, który nadchodził wielkimi krokami.
- Przyszedłem z tobą na USG. – Odpowiedział jakby nigdy nic.
Już miałam na niego krzyknąć, jednak z gabinetu wynurzył się lekarz i zawołał mnie. Weszłam do środka, a za mną podreptał Marco. Nie zdążyłam nic powiedzieć, gdyż ubiegł mnie doktor.
- Widzę, że przyprowadziła pani chłopaka!
- To nie jest…
- Miło mi poznać. Marco Reus. – przerwał mi podając rękę doktorowi.
Ten na chwilę się zawiesił, przyjrzał mu się i lekko speszony przedstawił.
Zacisnęłam mocno zęby. Policzyłam pod nosem do dziesięciu wzięłam dwa głębokie oddechy. Lekarz spojrzał na mnie, potem na tego idiotę i poprosił żebyśmy usiedli.
- Jak się pani czuje? – zapytał.
- Bardzo dobrze.
- Mdłości już minęły?
- Tak.
- Dobrze – zanotował coś w karcie. – Teraz niech się pani położy. – wskazał na łóżko, a sam na chwilę wyszedł.
Zrobiłam co chciał. Usiadłam na kozetce przykrytej zielonym „czymś”. Miałam już coś powiedzieć do Reus’a ale zorientowałam się, że nie ruszył za mną. Cały czas siedział na krześle i patrzył na mnie. Zastanawiałam się, co się stało? Zawsze pewny siebie piłkarz teraz nie może podnieść dupy z krzesła? Spojrzałam na jego klatkę piersiową. Boże! Czy on oddycha?!
- Marco. Marco! – krzyknęłam, a on posłał mi przerażone spojrzenie. Przypomniała mi się moja pierwsza wizyta tutaj. Strasznie się wtedy bałam. Agata była w pracy, Kuba miał mecz, a on… Byłam sama. Tak bardzo chciałam, żeby ktoś potrzymał mnie za rękę i powiedział, że będzie dobrze.
- Możesz podejść?- zapytałam.
Chłopak wstał i podszedł w moją stronę. Stanął naprzeciwko mnie, tak blisko, że teraz jego… Były na wysokości mojej głowy. Odchrząknęłam. Marco zrozumiał o co chodzi i kucnął przy mnie. Gdy zobaczyłam jego czerwone policzki, uśmiechnęłam się.
- Nie ma się co bać. To zwykłe USG.
- Gotowa? – zapytał doktor, na co pokiwałam szybko głową i położyłam się. – Pan niech usiądzie po tamtej stronie - wskazał.
Piłkarz posłusznie wykonał polecenie i usadowił się na krześle koło mnie. Chciał mnie złapać za rękę, ale szybko odsunęłam ją. Zaczęło się.
- Szkoda, że pan nie przychodził częściej z dziewczyną – próbował zagadać lekarz szukając dziecka.
- Miałem zawsze albo mecze, albo treningi.
- Jest! – powiedział nagle zadowolony medyk – Już myślałem, że nam zwiał! Widzi pan? To główka, a to ręka. A tutaj widać, jak bije serduszko.
Patrzyłam w ekran, jak zaczarowana. Maleństwo nie było już takim maleństwem. Widziałam je dwa tygodnie temu, a już tak urosło! Byłam dumna, a za razem zdziwiona. Nosiłam w sobie coś tak niezwykłego, coś niebywałego. Muszę powiedzieć, że do tej pory nie lubiłam tego dziecka. Było dla mnie przeszkodą. Miałam w głowie gotowy plan. Najpierw miałam skończyć studia i znaleźć dobrą pracę, zakochać się, i wyjść za mąż. Dopiero wtedy miało pojawić się „to”. Jednak „to” wybrało sobie tą chwilę. Dlaczego? Może chciało, żeby jego ojcem był Reus. Może za parę lat by nie był?
- Teraz przełączymy na 3D. – moje rozmyślania przerwał lekarz.
Zobaczyłam moje maleństwo takie jakie jest w brzuchu. Nie jakąś płaską plamę, na której zawsze szukam głowy, a potem okazuje się, że to noga. Widziałam je. Takie jakie jest naprawdę. Trochę jeszcze przypomina dinozaura, ale jest śliczne. Łezka zakręciła mi się w oku. Spojrzałam na Reusa. Wpatrywał się ekran, jakby zobaczył tam milion dolarów. Uśmiechał się lekko pod nosem. Leciutko przesunęłam rękę w jego stronę. I dotknęłam jego palców. Jego wzrok przeniósł się na moją dłoń. Popatrzył mi prosto w oczy. Jego uśmiech poszerzył się, zacisnął mocniej moją rękę i wrócił do gapienia się w ekran.
* * * * *
- To było dziwne. Ja też kiedyś taki byłem? - zapytał Marco.
Zaśmiałam się głośno. Wyszliśmy właśnie od lekarza. Dostaliśmy nasze "dziecko" na pendrive, więc mogliśmy sobie je obejrzeć jeszcze raz w domu.
Rozejrzałam się dookoła. Robiło się późno.
- To co robimy? - zadał pytanie.
Zamyśliłam się. Chodzi mu o teraz, czy nasz "twór"?
- Pojedziesz ze mną do mnie, Reus?
Chłopak energicznie pokiwał głową. Na szczęście przyjechał samochodem. Ja sama tłukłam się tu autobusem, bo nie mam prawa jazdy. Tak wiem, że to dziwne, ale auta to nie moja bajka.
Wysiedliśmy przed blokiem, w centrum miasta. Zaprowadziłam Marco do siebie. Moje mieszkanko nie było duże. Miałam salon połączony z kuchnią, jedną łazienkę i sypialnię. Idealne miejsce dla samotnej matki.
- Myślałem, że mieszkasz z Kubą i Agatą? - zapytał, pomagając mi zdjąć mój płaszczyk.
- Miesiąc temu wyprowadziłam się od nich. Oni mają małe dziecko. Są szczęśliwą rodziną. Nie chcę im niszczyć tych planów.
- Tak po prostu się zgodzili? - nie mógł mi uwierzyć.
- Gdyby "tak po prostu się zgodzili" to mieszkałabym sama od dwóch miesięcy. - uśmiechnęłam się. - Jesteś głodny?
- Nie przemęczaj się. - Powiedział siadając na kanapie.
- Ja tam jestem. Masz ochotę na spaghetti?
Chłopak kiwnął głową. Ja zniknęłam w kuchni. Wiedziałam, że tego wieczoru czeka nas bardzo poważna rozmowa. Jakoś nie miałam na nią ochoty.
- Może ci pomóc? - pojawił się nagle w pomieszczeniu.
Wystraszyłam się i wypuściłam z ręki miskę z pomidorami. Reus z uśmiechem spojrzał na mnie i zaczął podnosić to, co przed sekundą zwaliłam.
- Nie widzieliśmy się parę sekund. Aż tak strasznie się zmieniłem? - zapytał rozbawiony.
- No. Przybyło ci parę lat. - powiedziałam biorąc mu z rąk pomidory - Jeśli możesz, to tam jest garnek - wskazałam palcem. - Nalej do niego wody i postaw na gazie.
Chłopak wykonał polecenie.
Następną godzinę zajęło nam babranie się z kolacją. Gdy wreszcie usiedliśmy do stołu wspólnie stwierdziliśmy, że Reus za bardzo posolił makaron. Nasze dzieło wylądowało w koszu.
- Dzwoń po pizzę. - stwierdziłam, patrząc jak Marco wylewa sos.
- Ty możesz coś takiego jeść? - spojrzał na mnie, a potem na mój brzuch.
- Jestem w ciąży. Tak wiem! To bardzo ciężka choroba. Bardzo bolesna, a jeśli ktoś zignoruje objawy, to na ziemi może pojawić się jakaś dziwna istota, przypominająca dinozaura. – zakpiłam.
- Teraz przynajmniej wiem co studiujesz - medycynę. Potem zaczniesz pracę w jakimś wydziale kryminalny i będziesz łapać wszystkich facetów, którzy "zarazili" tym biedne kobiety.
- Tak, a pracę magisterską napiszę na własnym przykładzie.
Chłopak uśmiechnął się. Wyciągnął komórkę i zamówił nam posiłek. Po pół godzinie, bardzo miły i przystojny facet dostarczył nam pizzę. Jedliśmy w ciszy. Być może dlatego, iż powiedziałam, że kurier ma fajny tyłek.
- Oglądamy coś? - zapytałam wkładając talerze do zmywarki.
- Chyba będę się już zbierał...
- Macie jutro mecz?
- Nie. Mamy wolne, ale jest już późno.
- Jeśli chcesz... Kanapę mam wolną.
Reus zamyślił się.
- Mamy jeszcze jedną rzecz do obgadania. – stwierdził.
Pokiwałam głową. Poszliśmy do salonu. Usiedliśmy na kanapie. Marco wybrał jakiś film i go włączył. Powiem szczerze, że nie mogłam się skupić. Podobno był to jakiś horror, jednak jedyną rzeczą jakiej się teraz obawiałam, były napisy końcowe.
Gdy, na nieszczęście, pojawiły się, szybko wstałam z kanapy.
- Zobacz - wskazałam na zegarek. - Jest już prawie dwunasta! Przyniosę ci poduszkę i koc, i...
- Wiesz, że i tak kiedyś będziemy musieli o tym pogadać.
Usiadłam ze zrezygnowaniem. Spojrzałam na piłkarza.
- To co robimy? - zapytałam po chwili.
- Nie wiem... - zawahał się. - Ale na pewno nie chcę was stracić. Już raz prawie to zrobiłem.
- Będziesz mógł odwiedzać nas kiedy chcesz.
- Nie chcę! Znaczy chcę, ale... Nie chcę was "odwiedzać", pragnę być w waszym życiu na co dzień, a nie tylko w weekendy.
- Nagle ci się odmieniło? - zapytałam zgryźliwie.
Chłopak westchnął ciężko.
- Wiem, że wtedy palnąłem głupotę. Byłem... przerażony. Nadal jestem. Nigdy nie byłem ojcem.
- Tak Marco, a ja matka jestem co tydzień. Wiesz, takie hobby. Przychodzą do mnie faceci, a ja zachodzę w ciąże, rodzę, wychowuję, a to wszystko tylko w tydzień! – zakpiłam.
- Dla mnie to też nowość, jednak nigdy nie myślałam tak jak ty.
Reus odwrócił głowę. Chyba trochę zdenerwowały go moje słowa, a raczej brak zrozumienia.
- Przepraszam - powiedziałam po chwili. - Ja też sobie z tym nie radzę.
Spojrzał mi prosto w oczy. Przysunął się lekko. Znowu złapał za mój podbródek. Jednak ja odsunęłam lekko głowę.
- Ja cię nie kocham Marco. Ty mnie też nie.
Zgodził się ze mną. Jak mieliśmy wychować dziecko? Wypadałoby, żebyśmy się pobrali, albo przynajmniej zamieszkali razem, ale przecież między nami nie ma uczucia.
- Właśnie doszłam do wniosku, że spieprzyłam mu życie - wskazałam na brzuch.
- A ja tobie – westchnął. - Chyba nie będziemy dobrymi rodzicami...
Pokiwałam głową. Byliśmy młodzi, niedojrzali...
- Możemy je... - spojrzał na mnie niepewnie.
- Nie za późno na adopcję? – zapytałam.
- Chyba nie... - powiedział cichutko.
Czy ja mogłabym oddać własne dziecko obcym ludziom? Czy jestem, aż tak zdesperowana?
- A może... - zaproponowałam - Może spróbujemy. Mamy jeszcze około pięciu miesięcy. Jeśli nam się nie uda, to wtedy...
- Dobra - Reus zgodził się bez problemu. - Teraz idź spać. Już późno. - wskazał na zegarek.
Pokiwałam głową. Poszłam do łazienki. Umyłam się. Idąc do łóżka, zerknęłam jeszcze na kanapę. Marco juz spał.
Położyłam się spać. Jednak coś mi nie wychodziło. Cały czas myślałam o tej małej istocie. Jeśli nam się z Reusem nie uda, to co? Czy będę w stanie oddać to dziecko? Przecież to kawałek mnie. Moje DNA. Wiem, że pewnie sprawiłabym ogromną radość jakiejś bezpłodnej parze, ale czy dałabym radę? Jak zobaczyłabym te małe rączki i nóżki, spojrzała w te ślepka, dotknęła... Potem musiałabym przekazać je jakimś obcym ludziom, pożegnać je na zawsze... Byłabym w stanie żyć potem normalnie?
Do moich oczu zaczęły napływać łzy. Powoli moczyły poduszkę. Nagle poczułam coś ciężkiego za sobą. Nie zdążyłam się obrócić, bo właściciel swojej masy objął mnie ręką.
- Ciiiiiiiiii... - usłyszałam znajomy szept - Nie płacz.
Położyłam głowę na poduszce. Chłopak trzymał rękę koło mojego brzuch. Błądził jakby chciał go dotknąć. W końcu ja złapałam jego dłoń i położyłam ją na miejscu docelowym. Chłopak przytulił się do mnie mocniej. Ja leciutko podniosłam się, wyciągnęłam spod siebie kołdrę i podałam mu. On przykrył się i znowu zbliżył do mnie.
- Nie martw się – powiedział.- Damy radę. Wychowamy je na dobrego człowieka.
- Raczej na dobrego dinozaura. - zaśmiałam się.
Reus zrobił to samo. Po chwili usnęliśmy wtuleni w siebie.
- Marco. Marco! MARCO!! – krzyknęłam ile sił miałam w piersi. Chłopak zerwał się szybko i spojrzał na mnie. – Zobacz… Czy to coś znaczy? – zapytałam przerażona, pokazują mu rękę całą we krwi.
On spojrzał na koniec mojego brzucha. Dół pidżamy był cały w czerwonej cieczy. Wstał w szybkim tempie z łóżka. Ubrał się i pomógł mi zrobić to samo. Wyszliśmy w pośpiechu z domu. Nie pamiętam co było dalej. Film mi się urwał aż do momentu, gdy leżałam w szpitalu, a Marco siedział obok na krześle i trzymał mnie za rękę. Nic nie mówił. Siedział tak wpatrując się w moje paznokcie. Ciekawe o czym myślał? Starałam się nie dopuścić do głowy tej myśli. Przecież kilka godzin wcześniej byłam na USG i lekarz powiedział, że wszystko dobrze. Chciałam, żeby teraz wszedł i powtórzył to zdanie i pozwolił iść do domu. Nagle drzwi do sali otworzyły się. Wszedł do nas starszy mężczyzna w białym kitlu. Piłkarz poderwał się z krzesła i podbiegł do niego. Złapał za koszulę i podniósł wysoko nad ziemię. Chciałam coś powiedzieć, jednak blondyn mnie ubiegł.
- Jeśli za chwilę nie powiesz nam co się stało, to nie ręczę za siebie. – wysyczał.
- Właśnie chciałem to zrobić. – Odpowiedział z trudem doktor.
Chłopak postawił go na ziemi, zmierzył wzrokiem i wrócił na swoje stare miejsce. Mężczyzna odchrząknął.
- Przykro mi – powiedział smutno, patrząc mi prosto w oczy. – Miała pani bardzo słabą macicę. Najprawdopodobniej stres, który pani przeżywał jakoś sprawiał, że mięśnie szyjki były, że tak to nazwę, zaciśnięte. Nie zauważyliśmy tego wcześniej. Przepraszam… - ostatnie słowo powiedział niemal niesłyszalnie.
Spojrzałam na Reusa. Schował twarz w dłoniach. Do mnie przez chwilę nie dochodziła ta informacja.
- Niestety dziecko jest już na tyle duże, że musiała pani urodzić.
Dopiero to ostatnie słowo sprawiło, że do oczu napłynęły mi łzy.
- Moje dziecko? – zapytałam. – MOJE DZIECKO!
Usiadłam na łóżku i zaniosłam się płaczem. Marco wstał i zajął miejsce koło mnie, tuląc z całej siły. Lekarz opuścił głowę i cichutko wyszedł z sali, zostawiając w niej dwa złamane serca.
- Cichutko… - wyszeptał mi do ucha Marco. - Będzie dobrze… - słyszałam, że sam powstrzymuje się, żeby nie płakać.
Następne 10 godzin spędziłam na porodówce. Był to najgorszy czas w moim życiu. Marco cały czas był przy mnie. Gd dziecko prawie było już na świecie, on usiadł koło mnie i zasłonił mi ten widok. Poczułam, że nie ma już "tego" w środku. Zobaczyłam tylko, jak Reus lekko odkręca głowę. Zmrużył oczy i znowu wrócił do dawnej pozycji.
- Chłopiec... - szepnął niemal nie słyszalnie .
Do moich oczu zaczęły napływać łzy. Cichutko szlochałam. On pocałował mnie lekko w czubek głowy, następnie ułożył tam swój policzek. Moje włosy, powoli, robiły się mokre...
* * * * *
Nie wiem, jak można opisać ból po stracie dziecka. Nie wiem, jak można przeżyć pogrzeb własnego dziecka. Nie wiem, jak można przeżyć...
Od dwóch miesięcy nie wychodziłam z domu. Ostatni raz moje płuca poczuły świeże powietrze, kiedy byłam na cmentarzu. Chyba, że liczyć to, że Agata codziennie wietrzy moją sypialnię. Teraz ona i Kuba zajmowali się mną. Reus podobno też był strasznie załamany. Odwiedził mnie ze trzy razy, jednak nasz rozmowa zawsze polegała na jego pytaniu: "Co teraz?" i moim wzruszeniem ramionami. Nie radził sobie podczas meczów, więc Klopp dał mu wolne. Jego rodzina zabrała go na tydzień do Hiszpanii. Nie wiem, czy liczą ze zapomni, czy zrobi sobie kolejne dziecko...
- Blankuś... - usłyszałam głos Błaszczykowskiego. - Nie możesz tak całe życie leżeć. Całe życie przed tobą. - Pogłaskał mnie po głowie
- A co ty byś zrobił, gdyby wam Oliwka zmarła? - zapytałam z wyrzutem.
Nic nie odpowiedział. Zrobiło mi się głupio. Jak mogłam tak powiedzieć o swojej siostrzenicy?!
- Przepraszam - skierowałam słowa w stronę Kuby. - Muszę coś zrobić.
Chłopak chciał coś powiedzieć, jednak ja go ubiegłam.
- Zarezerwuj mi bilet do Ameryki. - Wstałam i zaczęłam ścielić łóżko.
- Co ty wyprawiasz? - zapytała Agata wchodząc do pokoju.
- Wyjeżdżam. Mam bardzo dobrego przyjaciela. Pójdę tam na studia – stwierdziłam.
- Kochanie... - moja kuzynka podeszła do mnie bliżej - Nie podejmuj pochopnej decyzji.
- Wiesz dobrze, że miałam tam pojechać, ale doszłam do wniosku, że z Niemiec bliżej do Polski.
- A on? - zapytał nagle Kuba.
- Co on?! Pojechał sobie na wakacje.
- On cię kocha.
- Śmieszny jesteś! Spędziłam z nim dosłownie dwa wieczory. Może kiedyś łączyło nas dziecko. Teraz nie mamy ze sobą nic wspólnego.
* * * * *
Dwa tygodnie później...
- Jedź za nią! - krzyknął Mario.
- Wyjechała....
- Szybki jesteś! Chciałem ci tylko zakomunikować, że lot ze Stanów do Dortmundu jest możliwy.
Blondyn spojrzał na kolegę twardo. Wieść, że Blanka wyprowadziła się, była dla niego szokiem. Nie kochał jej. Jednak była dla niego ważną osobą. Nie chciał jej stracić. Był wściekły. Szczególnie po tym, jak zostawiła mu list.
- " Wybacz, ale to nie ma sensu. Śmierć dziecka potwierdziła, to, że nie powinniśmy być razem. Nie szukaj mnie. Chcę żyć bez ciebie." - zacytował.
- Ale to...
- Ale to oznacza, że nie chce mnie zobaczyć. - Reus przerwał koledze - Zresztą, ja też nie mam ochoty jej widzieć. Zbyt bardzo przypomina mi o Michale...
To imię. Za każdym razem, gdy czytał ten list wściekał się. Dlaczego napisała bezimiennie. Przecież ich dziecko miało imię!
Nie chciał już dłużej rozmawiać z Mario. Wyszedł z jego domu.
* * * * *
Dwa lata później Blanka wyszła za mąż, za swojego kolegę. Skończyła studia i razem z ukochanym założyła firmę. Nie dawno urodził im się synek, którego nazwała Jackob.
Marco Reus trzy lata później znalazł sobie dziewczynę. Obecnie mieszka z nią na przedmieściach Dortmundu. Za trzy miesiące mają się pobrać, a za pięć urodzi się ich dziecko.
Blanka i Marco nigdy więcej się już nie spotkali...
>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Mam nadzieję, że podoba wam się to zakończenie. Powiem szczerze, że pisząc je, wahałam się... Wielkie buziaczki dla Rookshy, której chciało się to przeczytać i poprawić błędy (szczególnie to z imieniem). Wam również dziękuję, że dotrwałyście do końca;* Liczę na szczerą ocenę.
Do usłyszenia w wampirzym świecie!Wariatka
Chyba jestem pierwsza :P
OdpowiedzUsuńPojechałaś melodramatem nie ma co, ale podoba mi się. Idealnie opisałaś strach młodych ludzi po zaliczeniu przysłowiowej wpadki. Wiele dziewczyn boryka się z takim "problemem" a i zdarzają się ze strony chłopaków propozycje "pozbycia się problemu". Marco nie wygląda na takiego faceta, ale pod wpływem silnych emocji mówi się różne głupoty. Pojawił się również mój ukochany Kubulek i to mnie cieszy :D Zakończenie smutne i pełne refleksji, ale ja jednak myślę że spotkali się prędzej czy później ;)
Pozdrawiam :)
Opowiadanie jest świetne, szkoda tylko, że takie krótkie. Wyczuwam w nim podobieństwo do pewnego filmu... ;)
OdpowiedzUsuńTak? Jakiego?:)
UsuńTego, z którym przyjemność miałaś się dziś zaznajomić :D
UsuńBłagam cię!:) Ja dziecka nie wsadziłam do szafki, bo musiałam iść do pracy...
UsuńSwoją drogą to niezły patent. Szkoda tylko, że zabrakło w szafce tlenu :/
UsuńAle i tak rozwala mnie zakończenie.
"Kuba, chcę mieć znowu dziecko.
Teraz?
Mhm.
Dobra."
No żesz w mordę, a był taki sympatyczny... Nawiasem mówiąc, tudzież pisząc, gość nazywa się Nikodem Rozbicki :D I jest fajny :D
Dobra, czas do łóżka (a przynajmniej tak lubię sobie wmawiać :D)
Całuski Wartatko i Anonimie :D
R.
Fajne, szkoda że tak to sie skończyło ;/
OdpowiedzUsuńZapraszam do sb dogwizdka.blogspot.com
Jakie to smutne. Łzy same napływały mi do oczu.. Na samym początku nawet kilka razy się uśmiechnęłam ale kiedy czytałam słowa "Przykro mi" zaczęłam histerycznie płakać :( W myślach ułożyłam sobie zupełnie inne zakończenie.. szczęśliwsze.. :)
OdpowiedzUsuń