sobota, 16 marca 2013

Rozdział piętnasty

"Przyjaciele są tyle warci, ile po nich zostaje"
                                                    ~Władysław Grzeszczyk


*Oczami Kuby*
Powoli zbliżaliśmy się do Dortmundu. Przez cały lot gapiłem się w chmury. Nie mogłem na niczym się skupić. Miłe stewardessy wydawały się natrętne, jedzenie w samolocie jeszcze bardziej obrzydliwe, a inni pasażerowie zachowywali się jak idioci. Nic dziwnego, że kiedy dotknęliśmy ziemi, jak najszybciej wziąłem swoją walizkę i poszedłem do domu. Nie chciało mi się wzywać taksówki, mimo że pogoda nie zachęcała do spaceru. Deszcz lał jak z cebra, wiatr wiał, robiąc lekkie spustoszenie na ulicach. Początek kwietnia... Taa... Bardziej mi to przypominało jesień. To co się teraz działo na dworze, idealnie odzwierciedlało, to co w tej chwili miałem w głowie. Jak w listopadzie. Liście spadają z drzew, trawa robi się taka inna, niebo zakrywają chmury, z których wydobywają się łzy - te gorzkie i smutne. Ich właścicielami są wiosna i lato. To ciepło, radość, młodość... Żegnają się tak co roku, jakbyśmy mieli już ich nigdy nie zobaczyć...
 Niby nic. To tylko dziewczyna. Nie miałem ich dużo w życiu, ale zawsze nasze związki kończyły się z mojej inicjatywy. Po raz pierwszy dostałem kosza. Teraz przynajmniej wiem, co na co dzień czuje Robert...
Odtworzyłem drzwi i wszedłem do salonu. Było tam ciemno. Rozejrzałem się trochę po pomieszczeniu. Wszystko wyglądało tak, jak to zostawiłem. Podszedłem do okna. Pociągnąłem zasłonę, sprawiając, że do pokoju wkroczyło światło. Nie było go za dużo, ale wystarczająco tyle, bym mógł lepiej przyjrzeć się salonowi. Książka leżąca na małym stoliku do kawy, szklanka, którą zapomniałem wynieść przed wyjazdem; plan treningów i meczów od trenera walał się pod krzesłem. Westchnąłem. Nagle moim oczom ukazała się gazeta. Ta sama przez którą oberwał Wojtek. Nie wiem co mnie wtedy podkusiło, żeby ją kupić. Byłem akurat w sklepie i mijałem dział z gazetami po angielsku. Było tam wszytko. Mogłem kupić pisemko dla uczących się języka, albo pogram telewizyjny z Londynu. Zawsze to stoisko wydawało mi się fajne. Lubiłem podejrzeć, co w tej chwili oglądają Anglicy, albo przeczytać wiadomości z ich kraju. Jednak zawsze tylko przeglądałem. Nigdy nie kupowałem. Wtedy... Poszedłem do sklepu po bułki i postanowiłem, jak zawsze, zobaczyć co dzieje się "u królowej". Zacząłem się jeszcze bardziej interesować tym państwem, odkąd poznałem tam pewną osobę, która teraz była tylko wspomnieniem. Miałem zaopatrzyć się w zwykłą gazetę, jednak mój mózg pokierował wzrok na pisemko plotkarskie.
Strona tytułowa głosiła: "Arsenal's goalkeeper having fun with famous striker and two unknown girls!". Uśmiechnąłem się pod nosem i wsadziłem ten brukowiec do koszyka. Dopiero w domu przeczytałem cały artykuł i zobaczyłem TO zdjęcie. Fotografia przedstawiała Roberta i pewną rudowłosą dziewczynę, w której rozpoznałem Alice, oraz Wojtka z Jasmine. Bramkarz siedział sobie na kanapie klubowej, a piękna wampirzyca zajmowała miejsce na jego kolanach. On szeptał jej coś do ucha, jednocześnie trzymając rękę na jej tyłku. Ona pochylała się lekko i śmiała, chyba ze słów adoratora. Pamiętałem, jak się wtedy wkurzyłem. Teraz to znowu wróciło. Podniosłem gazetę z podłogi. Moim oczom ukazał się znowu ten sam tytuł. Artykuł w środku znowu straszył zdjęciem, pod którym było napisane: " If he has a new girlfriend?!". Zgniotłem czasopismo w ręku. Poszedłem do kuchni i wyrzuciłem je do kosza. Chciałem jak najszybciej zapomnieć o tym koszmarnych paru dniach w Londynie. Jass wyjaśniła mi o co chodziło z tym całym zamieszaniem. Zdradziła mi też swój największy sekret. Myślałem, że zależy jej na mnie. Raczej nie opowiada każdej przypadkowo poznanej osobie, że lekko mówiąc, od ponad dwustu lat nie żyje. Czas spędzony z nią był jednym z najlepiej zagospodarowanych odkąd się urodziłem. Nie wiedziałem, że przez parę miesięcy można się zakochać, oddać serce drugiej osobie. Znałem ją, praktycznie, tylko z maili. Mimo to naprawdę ją pokochałem. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ona podziela moje uczucie, ale wyjeżdża... Dla niej mógłbym rzucić karierę piłkarską, tylko po to by być koło niej. Nie ważne gdzie, skoro wiem, że i tak mnie nie zostawi. Będzie mnie kochać do samego końca. Obawiam się, że ja ją też...
Wyjąłem komórkę z kieszeni. Postanowiłem zadzwonić do Łukasza i powiadomić go, że jeszcze żyję. Jeszcze, bo jak na razie karnisz i ta lina leżąca w garażu wydają się kuszące...
- Cześć, stary! – powiedziałem.
- Jesteś już w domu? Co tak szybko? Myślałem, że będę musiał wymyślać jakąś bajeczkę dla trenera, kiedy ty spędzisz noc z Jasmine. – zaśmiał się Łukasz.
- Powiedzmy, że sprawy się trochę pokomplikowały...
- Aż tak źle?
- Trochę... Nieważne! Jedziesz jutro na trening? O której jest?
- Nie masz rozpiski? - zapytał, a ja spojrzałem na pognieciony świstek leżący pod krzesłem.
- Zgubiłem. – skłamałem.
- Jesteś gorzej zorganizowany niż Robert.
- W tej chwili to przesadziłeś.
- Ty nie byłbyś tak zorganizowany, gdyby nie ja! - usłyszałem krzyk Ewy.
Zaśmiałem się.
- Bardzo śmieszne, Romeo! - obrońca zakpił. - Spotkamy się jutro na treningu i wtedy mi wszystko opowiesz.
- Chciałbyś! Na razie!
Rozłączyłem się, zanim zdążył powiedzieć coś jeszcze. Spojrzałem na zegarek. Była dopiero dwunasta. Moje kiszki zaczęły tańczyć sambę, więc zacząłem kierować się w stronę lodówki. Niestety ona, jak na złość, okazała się pusta. Jedyne co  tej chwili mogłem spożyć, to resztkę ketchupu, cały słoik ogórków kiszonych, albo światło. Podobno dobry kucharz potrafi zrobić coś z niczego, jednak tym razem postanowiłem uznać, że wcale tak dobrze nie gotuję i udałem się do sklepu. Tego co zawsze. Kupując potrzebne artykuły spożywcze, starałem się ominąć tą nieszczęsną półkę z angielskimi gazetami. Kiedy wróciłem do domu i rozpakowałem łup, postanowiłem się przebrać. Zmieniając spodnie, z kieszeni wysunęła mi się jakaś karteczka. Podniosłem ją. Była to wizytówka Jass. Jak najszybciej założyłem gacie i koszulkę. Ruszyłem w stronę kuchni. Ostatni raz spojrzałem na kartonik z jej nazwiskiem. Usłyszałem jej głos, poczułem zapach...
- Ogarnij się, Błaszczykowski! - powiedziałem sam do siebie.
Następnie zgniotłem kawałek papieru i wyrzuciłem go do kosza. Kupiłem sobie do jedzenia jakąś chińską zupkę, więc nalałem wody do czajnika i postawiłem na gazie. Czekałem, aż się zagotuje, by spożyć to jakże wyborne danie. W tym czasie wziąłem swoją walizkę i zatargałem do pokoju. Wszystkie ciuchy wylądowały w koszu do prania. Nie było co ratować. Były pogniecione, bo pakowane w pośpiechu i przesiąknięte zapachem Stewart. Nagle pod nimi zobaczyłem książkę. Tą którą dała mi wampirzyca, bym bardziej zrozumiał ich świat. Widocznie w pośpiechu musiałem ją spakować. Moim pierwszym pomysłem było odłożenie jej na półkę, jednak gdyby ten karnisz okazał się dobrym rozwiązaniem, to nie wiem, jak zareagowałaby rodzina, jakby to znalazła. Dlatego przedmiot poszedł w ślady gazety i wizytówki. Spojrzałem na ubrania. Wyjąłem je z kosza na pranie i przeniosłem do tego na śmieci. Skoro chce zniknąć z mojego życia, to zniknie! Wziąłem pełny już worek i wyniosłem przed dom. Rano śmieciarka go zabierze. Następnie wróciłem do kuchni. Dzisiejszy dzień nie mógł być gorszy. Patrząc na pusty czajnik doszedłem do wniosku, że trochę za długo gotowałem wodę. Jedynym plusem było to, że naczynie się uratowało. Znowu nalałem do niego cieczy i postawiłem na gazie. W tym czasie włączyłem sobie swój ulubiony film i przyniosłem jakieś puzzle ze strychu. Zalałem wreszcie tą zupkę i poszedłem do salonu. Po najedzeniu się, zacząłem układać obrazek, jednocześnie zerkając na telewizor. Wiedziałem, że muszę się wcześniej położyć, bo rano miałem trening.
Życie wracało to normy - praca, spanie, co jakiś czas wyjście z kumplami, albo zaproszenie do Piszczków na obiad... Chyba do samego końca zostanę kawalerem. Kiedyś chciałem uporządkowanego i spokojnego życia, czyli wszystko na swoim miejscu. Wziąłem głęboki oddech. Niedługo Euro. Nie było co się łamać. Musieliśmy to wygrać. Dać radę. Po co martwić się o jakąś dziewczynę, skoro mogę mieć każdą. Wyłączyłem film i włożyłem układankę do pudełka. Poszedłem do łazienki, a następnie do łóżka.
- Wszystko wraca do normy. - powiedziałem do siebie, przykrywając ciało kołdrą.
***
*Oczami Alice*
Czasami są sytuacje, w których jedyne co możesz zrobić, to płakać. Wylewasz łzy bez ustanku, aż w końcu dochodzisz do momentu, w którym łez po portu brakuje i zdaje się, że właśnie do tego momentu dotarłam.
Cały wieczór spędziłam na płakaniu przeplatanym nicnierobieniem, leżąc w łóżku i nie odbierając telefonu. Jasmine została na dole, dopiero po kilku godzinach nieprzerwanej ciszy usłyszałam jej delikatny szloch. Zeszłam wtedy do salonu i bez słowa objęłam ją. Potem siedziałyśmy tak, płacząc i kołysząc się w rytm łez, aż niebo zaczęło się rozjaśniać i nadszedł nowy dzień. Potem Jass wstała i wciąż w milczeniu zaczęła przygotowywać śniadanie. Nie miałam ochoty na jedzenie. Weszłam po schodach i zamknęłam się w swoim pokoju. Myślałam o tym, czy śmierć Sary, a potem Aleksa, miała jakiś związek z Jasmine? Czy to dlatego jest taka…nieobecna? Jakby nieistniejąca. Przed oczami znów stanęły mi obrazy z poprzedniego wieczoru. Zakrwawione ciało Sary i wyciągnięta w jego stronę ręka Aleksa. A potem krzyki Jasmine i jej twarz. Pusta, bez wyrazu, jakbym patrzyła w oczy manekina. I chyba to mnie najbardziej poruszyło, załamało wręcz. Gorszy niż łzy był właśnie ten pozbawiony emocji i jakichkolwiek odczuć wyraz twarzy mojej przyjaciółki. Jakby ogarnął ją smutek tak wielki, że nie było już miejsca na nic innego. I nawet płacz wydawał się męczący. Westchnęłam. Pogrzeb miał się odbyć jeszcze dziś, a ja zdecydowanie nie byłam na to gotowa. Nie mogłam już znieść widoku czterech czarnych ścian, po których mój wzrok błądził stanowczo za długo. Wzięłam z garderoby pierwsze rzeczy, jakie wpadły mi w ręce i nie oglądając się na Jasmine wyszłam z domu. Kątem oka dostrzegłam jej ciemne włosy za jasną firanką. Czułam delikatne wyrzuty sumienia, że zostawiam ją samą w obecnej sytuacji. Przegnałam je jednak jednym potrząśnięciem rudej głowy. Miałam dosyć bezsilności, rozpaczy i ciągłego strachu przed tym, co przyniesie jutro. Tak było zawsze, kiedy ktoś ginął. Wszystkich ogarniał blady strach, potem już tylko zaniepokojenie, smutek i ta zasrana przesądność. Nie rozumiałam jak to możliwe, że te bezkarne, niczym nie przejmujące się wampiry, mogły, po śmierci kogoś bliskiego lub nie, zacząć rozmyślać o życiu pozagrobowym i uparcie twierdzić, że nie mają duszy, więc albo trafią do piekła, albo znikną na zawsze. Nie widziałam sensu w dbaniu o takie rzeczy. Rozmyślanie o takich przygnębiających sprawach… mdliło mnie od tego. Najważniejsze, czym powinniśmy się przejmować to tu i teraz. Bez żalu o wczoraj, bez strachu o jutro. Ale nawet przed samą sobą musiałam przyznać, że tak się nie da. Nie jesteśmy maszynami bez uczuć, jesteśmy targanymi emocjami ludźmi, którzy każdy krok robią nieracjonalnie i impulsywnie. A właściwie wampirami, które na dodatek są jeszcze nadludzko silne, szybkie, posiadają najróżniejsze dary; praktycznie nie ma dla nas żadnych granic.
Szłam chodnikiem, wystukując obcasami wściekły rytm. Mimo wszystko, Aleks i Sara byli także moimi przyjaciółmi, więc nawet jeśli nie chciałam tego czuć, to żal po ich śmierci tlił się gdzieś w środku. Wolałam nawet nie myśleć, co się teraz dzieje z Timothy’m. Kto powiedział mu, co się stało i kto jest teraz z nim. Zapamiętałam to jako jedną z wielu rzeczy, które musiałam dzisiaj zrobić – odwiedzić mojego najlepszego przyjaciela i zebrać go do kupy, bo  pewnością jest na skraju rozpaczy. I pomyśleć, że jeszcze wczoraj w południe wszyscy z ekscytacją szykowali się do najszczęśliwszego dnia w życiu Sar y i Aleksa. Pociągnęłam nosem. Łzy napłynęły same, nawet nie zdążyłam ich powstrzymać. Powiał wiatr, a ja poczułam jakby ten chłód przeniknął wprost do mojej duszy; bo choć wszyscy wątpią w jej istnienie, w tej chwili byłam pewna że ją mam. Bo jeśli się czegoś nie ma, to nie odczuwa się bólu tego czegoś. A ja czułam, jakby ktoś odrywał mi duszę paskami, skrupulatnie przecinając kolejne warstwy mojej wrażliwości i człowieczeństwa. I po raz kolejny odczułam potrzebę posiadania kogoś, dla kogo warto stracić głowę. Takiej osoby, która będzie cię kochać, pomimo wszystko, obejmie cię zawsze gdy tego potrzebujesz, i nawet utrata nieśmiertelności nie obchodzi cię, kiedy ten ktoś jest w pobliżu. Z niewiadomych mi powodów, przed oczami stanął mi Harry. Dosłownie stanął mi przed oczami. Zatrzymałam się na środku przejścia dla pieszych, wpatrzona z irytacją w wielki billboard przede mną, na którym reklamowano album zespołu One Direction, którego Styles jest członkiem. Z zawadiackim uśmiechem wpatrywał się we mnie i choć wiedziałam, ze to tylko kawałek papieru, to uśmiechnęłam się do niego z czułością i wyciągnęłam rękę, jakbym chciała poprawić opadający mu na czoło kosmyk włosów.
- Czy Pani kompletnie oszalała?! – z zadumy wyrwał mnie zdenerwowany głos. Rozejrzałam się dookoła zdezorientowana, poszukując źródła dźwięku. Kilka kroków ode mnie stał czerwony samochód, którego kierowca otworzył drzwi i patrzył na mnie groźnie. Niewątpliwie to on wybudził mnie z transu, prawdopodobnie całkiem słusznie, gdyż za nim stało co najmniej dwanaście samochodów, wszystkie trąbiące i hamujące ruch. Gdyby w moich żyłach płynęła krew, w tej chwili zdecydowanie napłynęłaby mi do policzków. Jednak nic we mnie nie chlupotało już od dawna, więc niezrażona, z obojętną miną opuściłam rękę i powoli zeszłam na chodnik. Mimo tego, że spowodowałam zator uliczny, stojąc na środku drogi i machając ręką jak idiotka, to humor zdecydowanie mi się poprawił, więc ruszyłam w stronę domu dziarskim krokiem, chcąc zarazić Jasmine choćby małą częścią mojego entuzjazmu. Po chwili zastanowienia, uznałam, że to irracjonalne – czuć się radosną po śmierci dwójki przyjaciół, do tego z powodu głupiego zdjęcia na billboardzie. Niemniej jednak, niedługo byłam już domu, tym razem pokonując wszystkie przejścia dla pieszych w rekordowym tempie. Otworzyłam furtkę i podbiegłam do frontowych drzwi. Weszłam do przedsionka i zostawiwszy tam zielony płaszcz, ruszyłam na poszukiwania mojej wampirze przyjaciółki. Znalazłam ją w łazience, przeszukującą jedną z szafek.
- Nie wiesz gdzie są te perfumy, które dostałam od Aleksa? – wyczuła moją obecność, zanim zdążyłam choćby westchnąć. Ostatnie słowo zadrżało w jej ustach, jednak całe zdanie brzmiało, jakby wszystko było w porządku. Zmarszczyłam brwi i oparłam się o framugę drzwi.
- Nie wiem. A po co ci one? – Odwróciła się do mnie przodem i popatrzyła na mnie tymi głębokimi, wszechwiedzącymi ciemnymi tęczówkami. Gdybym nie znała jej tak dobrze, pomyślałabym, że krótki grymas smutku na jej twarzy, to tylko złudzenie. Była dla mnie jednak jak siostra, więc znałam ją lepiej, niż ktokolwiek inny. A przynajmniej tak lubiłam myśleć. Po krótkiej chwili milczenia wzruszyła ramionami i wróciła do przekopywania szafki. Pełna sprzecznych uczuć, ponowiłam pytanie.
- Jasmine, po co ci te perfumy? Gdzieś się wybierasz? – Gdy ostatnie pytanie wyszło z moich ust, dotarło do mnie jak głupio to brzmi. Przecież mogła używać swoich kosmetyków, kiedy chciała. Po chwili usłyszałam delikatne westchnienie z jej ust, po czym całkowicie porzuciła poszukiwania i zrobiła kilka kroków w moją stronę. W końcu jednak skręciła nieco w lewo i oparła się o brzeg wanny.
- Wyjeżdżam, Alice. – Powiedziała cicho, wpatrzona w podłogę pod swoimi stopami. Ja zaś poczułam, jak ziemia usuwa mi się spod nóg.
- Co to znaczy, że wyjeżdżasz? – zapytałam lekko drżącym głosem, na co ona podniosła wzrok na moją twarz i skrzyżowała swoje spojrzenie z moim. I właśnie w tamtej chwili wiedziałam już wszystko, co chciałam. Najwyraźniej dostrzegła moją minę, bo czym prędzej podeszła do mnie i położyła mi dłoń na ramieniu.
- Tylko na jakiś czas. Muszę znaleźć kogoś na miejsce szefa w Akademii w Tajlandii – odrzekła. Strąciłam jej rękę jednym ruchem. Czułam, jak złość powoli rozchodzi się w moim ciele i gdzieś na wysokości serca przemienia się w dziką wściekłość. Wyprostowałam się i zaciskając pięści, cofnęłam się o krok.
- W Tajlandii? – zaczęłam drżącym od gniewu głosem. Zerknęła na mnie z obawą i zapobiegawczo odsunęła się ode mnie. I słusznie. Zaczęłam szybciej oddychać i łypałam na nią spode łba.
- Tak. Esme wyznaczyła mi właśnie takie zadanie. Proszę, nie gniewaj się. – Zaczęła wyjaśniać, ale ja nie chciałam słuchać. Wzięłam głęboki wdech dla uspokojenia splątanych myśli i wyprostowałam się.
- Chcesz, żebym się na ciebie nie gniewała. – Sparafrazowałam jej słowa i uśmiechnęłam się ironicznie. Popatrzyłam jej prosto w oczy i przechyliłam głowę. Zaniepokoiła ją moja reakcja. Zmarszczyła brwi i wpatrywała się we mnie, choć omijała pełne wyrzutu oczy. Zapadła cisza i nie miałam zamiaru jej przerywać. W końcu Jass westchnęła i roztworzyła usta.
- Alice… - nie dane jej było skończyć. Uznałam, że już najwyższa pora dać upust mojej złości i zaczęłam mówić do niej głosem pełnym gniewu.
- Myślisz, że znowu wciśniesz mi jakąś łzawą historyjkę o misji i odpowiedzialności, a ja posłusznie przyjmę twoje słowa, tak jak zawsze tego chciałaś? Jasmine, nie zachowuj się tak, jakbyś mnie nie znała. Sądzisz, że byłaś fair w stosunku do mnie ostatnim razem, kiedy obiecałaś, że „niedługo” wrócisz? A ja jak głupia miałam nadzieję, że będziesz przy mnie w najtrudniejszych dniach. Codziennie czekałam na twój przyjazd i codziennie przeżywałam zawód. Wiesz, to od początku wydawało mi się oczywiste. Że będziesz przy mnie, w końcu miałaś być moją opiekunką. Nauczycielką. Mentorką. Tymczasem ty przepadłaś i to w dodatku w Polsce. Jakby sam fakt, że cię nie ma nie był wystarczająco dobijający, to jeszcze spędziłaś piętnaście lat w moim rodzinnym kraju, w miejscu, z którego ktoś mnie okrutnie zabrał i zamienił w nieśmiertelną istotę, nawet jeśli się o to nie prosiłam. – Z każdym słowem czułam zbliżające się łzy i choć chciałam, to nie mogłam przestać. Musiałam wyrzucić to z siebie, skrywałam te emocje już wystarczająco długo.
- Alice… - znowu chciała coś powiedzieć, ale powstrzymałam ją uniesieniem dłoni. Zamilkła więc, a w jej oczach dostrzegłam łzy, które nieskutecznie próbowała wytrzeć rękawem bluzki. W innej sytuacji zapewne bym odpuściła i objęła ją pocieszająco ramieniem, ale tym razem nie czułam współczucia, tylko palący gniew i długo skrywane rozczarowanie. Znowu popatrzyła mi w oczy i byłam pewna, że nie dojrzała w nich litości. Już wbiłam jej nóż w serce. Teraz wystarczyło go tylko przekręcić.
- Opuściłaś mnie i zostawiłaś na pastwę przemądrzałych, zimnych wampirów. Nawet nie wiesz, jak mnie traktowali. Nowicjusz bez opiekuna? Nie ma lepszego celu do wyśmiewania i pogróżek. Dlatego stałam się taka oschła i bezwzględna. Samantha niewiele pomogła, patrzyła jak moje ludzkie cechy zanikają coraz bardziej, aż w końcu nadszedł moment, w którym zostałam maszyną do zabijania. Wytrenowali mnie, wyszkolili. Nauczyli zabijać krwiożerców i nie mieć dla nikogo litości. Dopiero Timothy przywrócił mi człowieczeństwo. Zajął się mną. I Aleks. A ciebie wciąż nie było i nie było. W końcu straciłam nadzieję, że kiedykolwiek wrócisz. Nauczyłam się żyć bez opiekuna, samej radzić sobie w tym skomplikowanym wampirzym gównie. Ty przysyłałaś listy z lakonicznymi wzmiankami o tym, gdzie jesteś i co robisz. Ja żyłam tak, jak umiałam. Nikt nie nauczył mnie jak w pełni wtopić się w ludzi. Jak żyć pomimo bycia wampirem. Jak czerpać radość z takiego życia. Nie było cię tu, żeby to zrobić. A to był twój zasrany obowiązek. – Ostatnie słowa wypowiedziałam dobitnie. Już nie płakałam. Zostały tylko mokre ślady na policzkach i jej spazmatyczny oddech, jakby moje słowa sprawiały jej fizyczny ból. Wyciągnąć nóż.
- A teraz znowu wyjeżdżasz. Znów nie wiem na jak długo, bo nawet gdybyś podała termin powrotu i tak bym ci nie zaufała. Jesteś dla mnie bardzo ważna, Jasmine. Nie mam innej przyjaciółki i już na pewno mieć nie będę. A ty mimo wszystko opuszczasz Anglię ponownie. Wiem, masz takie zadanie. Ale mogłaś to rozegrać inaczej. Ten wyjazd piętnaście lat temu. Mogłaś zabrać mnie ze sobą, alb chociaż mnie odwiedzać. Dać mi nadzieję, że nie jestem sama. Ale teraz już wszystko stracone. I choć wybaczyłam ci wszystkie te krzywdy, nawet jeśli o to nie prosiłaś, to teraz znowu otwierasz dawną ranę i jeszcze prosisz mnie, żebym się nie gniewała. Masz tupet, nie ma co. – Po tych słowach odwróciłam się na pięcie i wyszłam z łazienki, a potem z domu. Nie chciałam tu zostać ani mieszkać, kiedy jej nie będzie. Miałam tego wszystkiego dość. Złapałam taksówkę i podałam kierowcy adres. Z bezsilności skuliłam się na fotelu i zaczęłam płakać.

***
*Oczami Jasmine*
Powoli pakowałam rzeczy do walizki. Niedługo miałam samolot. Czułam się jak największy nieudacznik. Moje serce pękało z bólu. Nie dość, że straciłam Aleksa i Sarę, to jeszcze rozstałam się (jeśli tak to można nazwać) z Kubą i pokłóciłam z Alice. Ta ostatnia była na mnie wściekła. Powiedziała, że jeśli wyjadę, to się do mnie więcej nie odezwie. Czułam się winna. Nie dawno wróciłam, a jutro już mnie tu nie będzie. Miałam być jej mentorką, a raczej przypominam takiego zapracowanego rodzica, co zostawia dziecko pod opieką niańki i zamiast wychowywać - pracuje. Nie wiedziałam kiedy znowu ją zobaczę. Bałam się, że wpadnie w jakieś kłopoty. Choć tego akurat powinnam być pewna. Nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Otworzyłam.
- Edward? Co ty tu robisz? - zapytałam zdezorientowana.
Chłopak spojrzał na mnie smutno. Ja westchnęłam ciężko.
- Jeśli pomyślałeś, że wypadałoby mnie pocieszyć, to informuję cię, że nie ma potrzeby. – powiedziałam.
- Ich pogrzeb jest w środę – rzekł cicho.
Ja pierdole... Czy wszyscy postanowili, że 2012 rok będzie rokiem "kopania w kalendarz"?! Same pogrzeby. Wszystkim aż tak bardzo znudziło się "życie"?!
- Wiem, że ci przykro... - przerwał moje rozmyślania - Jednak musisz...
- Muszę, muszę... Cholera! Ja nic nie muszę! – krzyknęłam - Kiedyś robiłam co chciałam i...
- I przez to zginął Carlisle. - w jego głosie można było usłyszeć lekki gniew.
Usiadłam bezsilnie na kanapie.
- Do końca życia będę musiała pokutować? - zapytałam starając się powstrzymać płacz. - Żałuję. Jednak to nie moja wina! On pojechał za mną! Ja tego nie chciałam!
Cullen usiadł obok i objął mnie ramieniem.
- Przepraszam. – wyszeptał. - To nie twoja wina. Masz rację. On tego chciał. Po prostu... Przepraszam!
- Nic się nie stało. - przetarłam dłonią oczy. - Jednak w każdym kłamstwie jest trochę prawdy.
 Zamilkłam. Przypomniał mi się Carlisle i Aleks. Oni zawsze trzymali się razem. Mieli ze sobą dużo wspólnego. Obydwaj kochali łowić ryby, ich pasją była medycyna. Pamiętam, jak Brown przeżył śmierć Cullena. Ja zresztą też. Wtedy postanowiłam się zmienić. Ze zbuntowanej księżniczki, robiącej co jej dusza zapragnie, stałam się cichutkim kopciuszkiem. W tej chwili, można powiedzieć, że jestem niezależna jak Mongolia - nic ode mnie nie zależy. 
- Wiem, że ostatnio pozwalałem innym na traktowanie ciebie, jak niewolnika. Niepotrzebnie wyraziłem zgodę na twój kolejny wyjazd. Powinnaś zostać. Może będzie lepiej, jak wyślę kogoś innego…
- Teraz już za późno Edwardzie. Jadę do Tajlandii. Już postanowione.
- Mogę to zmienić! Powinnaś zostać w domu. Jesteś jeszcze zbyt wstrząśnięta!
- To co? Mam siedzieć swoim mieszkaniu i płakać w poduszkę? Potrzebuję jakiegoś zajęcia, bo inaczej zwariuję!
Wstałam i podeszłam do okna. Do moich oczu zaczęły napływać łzy. Wszystko wróciło. Zaczęłam przypominać sobie wszystko to, co widziałam parę godzin temu, a co starałam się zakopać jak najgłębiej w mózgu. Krew, Aleks pochylony nad ciałem Sary, moja próba uratowania ich… Wreszcie jego ostatnie słowa, śmierć, krzyk…
- PRZESTAŃ! – usłyszałam za sobą Edwarda. – Błagam! To mnie wykańcza…
Zrozumiałam. Czytał mi w myślach.
- Te uczucia są za świeże…
- Nie wiem, czy w moim przypadku kiedykolwiek stracą ważność – powiedziałam.
- Dlatego powinnaś zostać.
- Nie mogę! Pożegnałam się już ze wszystkimi. Dam radę! – położyłam swoją dłoń na jego. – Naprawdę.
- To wiem. Zawsze dawałaś. Kiedy inni byli załamani, ty przejmowałaś kontrolę.
- Tak to jest, jak się nie ma serca – zaśmiałam się.
- W to akurat wątpię…. – posłałam mu pytające spojrzenie. – Jesteś zakochana.
 Kurwa. Czy ja kiedykolwiek pomyślałam o tym w jego obecności?! Skąd mógł to wiedzieć?! Miałam to wypisane na czole?!
- Nie próbuj kłamać – kontynuował. – Właśnie się zdradziłaś…
Kurwa do kwadratu! Pieprzone wampirze dary!
- Nie wiedziałem, że przeklinasz. – zaśmiał się.
- Cullen, radzę ci…
Jego uśmiech pogłębił się, ale tylko na chwilę.
- Jej rodzice wiedzą? – zapytałam nagle, umiejętnie zmieniając temat.
- Jeszcze nie... Jutro jadę na Ukrainę ich powiadomić.
- Wiesz kto ich zabił? - spojrzałam mu w oczy, a on pokręcił przecząco głową.
- Dopiero zaczęliśmy śledztwo... Podejrzewamy różne osoby. Zaczynając od tych, które nie lubiły Aleksa i chciały jego śmierci, po byłych Sary.
- Ta pierwsza opcja odpada – powiedziałam. - Po pierwsze Brown był ogólnie lubiany, a po drugie po co im była śmierć jego żony?
- Może nieudolnie próbowali się go pozbyć, a ona się napatoczyła...
Zamyśliłam się. Kto był na tyle okrutny, by zabijać to świeżo upieczonych małżonków? To nie była zwykła nienawiść. Oni coś wiedzieli. Tylko co? I co Aleks miał na myśli mówiąc, że to dopiero początek?
- Wyjaśnij – powiedział Edward.
 Westchnęłam. Zbyt często wykorzystuje swoje zdolności.
 - Kiedy Aleks umierał, mówił, że to nie koniec, że muszę dać radę. Co to może znaczyć? - spojrzałam na niego wyczekująco.
- To znaczy, że musimy mieć oczy dookoła głowy. Możliwe, że ktoś zdradził... - ostatnie słowo wypowiedział niemal nie słyszalnie.
- Niemożliwe! Od setek lat jesteśmy jedną wspólnotą! – krzyknęłam.
- Możliwe, że ktoś chce zakończyć już naszą historię... Nasz system jest słaby. Zakazujemy zakochiwać się, a zobacz! Połowa osób, która jest przy władzy, ma swoją drugą połówkę. Łatwo jest nas się pozbyć. Żeby zabić ciebie musieliby najpierw cię rozczłonkować, a potem spalić. Mi wystarczy wbić nóż w brzuch i już po mnie. - Przełknęłam głośno ślinę, a on spojrzał na mnie pytająco. – No tak... – stwierdził po chwili. - Ciebie też można łatwo zabić.
Edward miał rację. Pozbycie się najważniejszych członków naszej społeczności nie jest trudne. Szczególnie, jeśli mają pomoc wewnątrz…
- Musisz zacząć nosić złote soczewki – powiedział. – Tak jak wszyscy zakochani.
- Nie wiem po co wy ich używacie. Przecież wszyscy wiedzą, że jesteście razem.
- Powiem szczerze, że sam nie mam pojęcia… Może mamy nadzieję, że ci źli nas nie rozpoznają, bo spodziewają się „ludzkich” tęczówek? Tak czy siak, ty musisz uważać. Nie możesz powiedzieć nikomu, że ugodziła cię strzała Amora. – Uśmiechnął się lekko - A tak z ciekawości, to…
- Kuba – westchnęłam.
- Przynajmniej masz dobry gust.
Zdzieliłam go poduszką.
- Bardzo śmieszne! - spojrzałam na niego spode łba.
- On coś wie? – zapytał.
Nie wiem, czy kłamstwo w tym przypadku jest dobrym rozwiązaniem.
- Jesteś głupia, wiesz?
- Postawił mnie pod ścianą! Co miałam zrobić?! Zresztą, ty też wygadałeś się Belli.
- Bo postawiła mnie… Nieważne…
 Spojrzałam na zegarek.
- Kurde! Muszę się pakować!
- Tak, tak! Już ci nie przeszkadzam. Tylko masz to. - Podał mi pudełko po butach. - Aleks przepisał ci to w testamencie.
- Zawsze miał poczucie humoru. - Powiedziałam i położyłam pudełko na łóżku.
- Jeszcze jedno. – spojrzał mi w oczy .– Mówiłaś mu, że…
- Tak. Błaszczykowski wie, że wyjeżdżam i nie będzie tęsknić.
- Zerwałaś z nim.
- Nie byliśmy nawet parą!
- Lubisz sobie komplikować życie.
Spojrzałam na niego z pobłażaniem. Ja sobie komplikuję życie? A on? Zakochał się w śmiertelniczce, rozstał się z nią po to, by się pogodzić i ożenić, i żeby ona urodziła pół wampira - pół człowieka. A! Zapomniałam jeszcze, że na sam koniec ona prawie zmarła, po tym jak dziecko, lekko mówiąc, zjadło ją od środka. Na szczęście w ostatniej chwili zamienił ją w wampira… Niech ktoś mi powie, że to brzmi jak typowa historyjka z jakiejś komedii romantycznej...  
- Do pewnego momentu wpasowujesz się ze swoją.
- Cullen, przysięgam! Kiedyś będziesz trupem – warknęłam.
- Nie chcę cię martwić, ale już nim jestem. – Uśmiechnął się
Wzięłam głęboki oddech i policzyłam do dziesięciu. Od prawie dwustu lat wmawiam sobie, że to pomaga.
- Dobra! Będę już naprawdę lecieć. Na pewno nie chcesz zostać? – zapytał z nadzieją.
- Podjęłam decyzję. Tylko mogę mieć do ciebie prośbę? Zaopiekuj się Alice. Jej też jest ciężko, a jak ja wyjadę…
- Obiecuję.
- I jeszcze… Zajmij się Kubą. Nie chcę żeby coś mu się stało.
Edward uśmiechnął się lekko.
- Włos mu z głowy nie spadnie.
Westchnęłam ciężko.
- Czeka mnie trochę roboty…
- Mnie też – powiedział, następnie podszedł do mnie i przytulił mocno.
- Będę za tobą tęsknić, mamo.
- Ja za tobą też, synku.
Następnie chłopak wyszedł, zostawiając mnie z natłokiem myśli. Carlisle, Aleks, Sara, Alice Cullen... Mój krąg znajomych się zwęża.
Spojrzałam na pudełko po butach. Teraz miałam wyrzuty sumienia. Powinnam pójść na ten pogrzeb. Nie wiem, czy dałabym radę. Znowu poczułam ten ból. Parę godzin temu leżałam na łóżku i najpierw się nie ruszałam, a potem ryczałam. Miałam teraz wielką ochotę wrócić do tego zajęcia.
Otworzyłam tajemniczy spadek. Zobaczyłam tam dość gruby i poniszczony zeszyt. Leżała na nim kartka. Wzięłam ją do ręki i przeczytałam:
"Wiem, że możesz nie uwierzyć w to co przeczytasz, ale przysięgam, że to wszystko prawda.
Aleks"
Zdziwiłam się. Co on mógł tam napisać, żebym nie mogła mu uwierzyć? Wzięłam notes do ręki. Obróciłam go parę razy. W końcu otworzyłam na stronie tytułowej. Widniał na niej napis: "Często domagamy się prawdy. Niestety prawda domaga się od nas łez". Szybko zamknęłam dziennik. Nie mogłam... Nie teraz. Nie byłam jeszcze gotowa... Znowu zaczęło wszystko do mnie wracać. Do oczu napływały łzy… Szybko potrząsnęłam głową. „Kiedy inni byli załamani, ty przejmowałaś kontrolę.”, usłyszałam w głowie głos Edwarda. Musiałam się otrząsnąć. Czekało na mnie bardzo ważne zadanie.
Spojrzałam na zegarek. Cholera! Zaraz mam samolot. Szybko dopakowałam ostatnie rzeczy, łącznie z tym pamiętnikiem. Nietrudno było mi się spakować. Nie potrzebowałam dużo. Większość mogłam kupić na miejscu. Zależało mi tylko na pamiątkach.
W ciągu piętnastu minut znalazłam się w hali odlotów. Rozejrzałam się dookoła. Alice nigdzie nie było. Myślałam, że przyjdzie i pożegna się ze mną. Powiedziałam jej, o której wyjeżdżam. Choć z drugiej strony ją rozumiem. Cały czas była zła. Tylko bałam się, że już nigdy jej nie zobaczę. Nie wiem ile czasu mi zostało.
Rozejrzałam się jeszcze po pomieszczeniu. Nikt inny nie przyszedł się ze mną pożegnać. Uśmiechnęłam się. Esme starała się utrzymać mój wyjazd w tajemnicy. Ostatnim razem, wiadomość rozniosła się jeszcze tego samego dnia, w którym dostałam rozkaz. Przybyła połowa akademika. Tym razem się jej udało. Wiedziałam tylko ja, Edward, Alice i Samantha. Nagle usłyszałam, jak wzywają mnie z intercomu.
Wsiadłam do samolotu i spojrzałam na piękną nocną panoramę Londynu. Miałam nadzieję, że nie widzę jej po raz ostatni.

***
*Oczami Alice*
- Dziękuję. Reszty nie trzeba. - Powiedziałam do taksówkarza i podałam mu stufuntowy banknot. Spojrzał na mnie ze zdziwieniem, ale nie zwracałam już na niego uwagi. Wysiadłam z auta i zatrzasnęłam drzwi.  Podniosłam wzrok. Moim oczom ukazał się przytulny, niewielki domek na przedmieściach Londynu. Wszystkie  zasłony były zaciągnięte,  ogród opustoszały, na podjeździe nie stał żaden samochód. Już miałam odchodzić, ale coś przyciągnęło moją uwagę. Stojący zwykle przy drzwiach kamienny wazon leżał roztrzaskany na kawałeczki, a kwiaty, które były w nim kilka dni wcześniej, tkwiły wplątane w krzak róży. Poczułam swędzenie na karku i wiedziałam, że osoba, której szukam jest w środku. Przecięłam więc biegiem odległość dzielącą mnie od drzwi i gdy tylko do nich dotarłam, pociągnęłam za klamkę. W środku zastałam… przestrzeń po wybuchu, to chyba najlepsze określenie. Podłoga usłana była kryształkami szkła, obrazy pozrzucane ze ścian straszyły wybitymi w nich dziurami, meble stały powywracane i połamane, a wszystko przykrywała warstwa pluszu z rozerwanych poduszek. Uniosłam brwi. Timothy musiał być w naprawdę podłym nastroju. Wyostrzyłam zmysły i wsłuchałam się w otaczające mnie dźwięki. Zaczerpnęłam haust powietrza, dokładnie wyłapując wszystkie zapachy. Już po chwili wiedziałam, że mojego przyjaciela znajdę w sypialni Aleksa i Sary. Z wampirzą szybkością dotarłam na piętro i zatrzymałam się dopiero w progu ostatniego pomieszczenia. To, co tam zastałam, było co najmniej przerażające. Oprócz porozwalanych, tak jak w innych częściach domu, sprzętów, jedna ściana była dosłownie wyburzona. Wszędzie unosił się biały, duszący pył, okruszki tynku zachrobotały pod moimi podeszwami. Na środku tego zgliszcza siedziała przygarbiona, dobrze zbudowana postać, lekko trzęsąca się ze złości lub z rozpaczy. Zrobiłam jeszcze kilka kroków w stronę owego mężczyzny, powoli kładąc mu dłoń na ramieniu. W takich sytuacjach potrafił być nieprzewidywalny i niebezpieczny, tak dla innych jak i dla siebie. Musiałam mu pomóc. Gdy tylko moja skóra musnęła jego ramię, odwrócił się gwałtownie w moją stronę i z żądzą krwi wpatrywał się w moje oczy. Jego tęczówki miały barwę upiornej czerwieni. Mimowolnie cofnęłam się o krok. Timothy pełen żalu i wściekłości stanowił mieszankę wybuchową. A napojony ludzką krwią był ode mnie znacznie silniejszy. Zwęził oczy w szparki i powoli podniósł się z podłogi. Gwałtownym ruchem otrzepał ramiona z tynku i w ułamku sekundy znalazł się tuż przede mną. Postanowiłam zachować zimną krew, w końcu nie raz walczyłam z krwiożercami. Ale Tim był moim przyjacielem i jakakolwiek walka nie leżała w kręgu moich zainteresowań. Spokojnie i powoli odrzuciłam ludzkie cechy, aby w razie nieprzewidzianego ataku z jego strony, zostać jak najmniej poturbowaną. Nagle wyciągnął ręce i próbował złapać mnie za szyję. Milimetry dzieliły go od celu, kiedy wygiąwszy ciało do tyłu, oparłam się na dłoniach i szybko uciekłam w drugi kąt zdewastowanego pomieszczenia. Warknął z wściekłości i znów rzucił się w moją stronę, tym razem chcąc złapać mnie w pasie. Jednak ja byłam doskonałym łowcą; wiedziałam jak się bronić i atakować. On również potrafił się bić, ale w tej chwili był zbyt zaślepiony żądzą krwi i wściekłością, więc jego ciosy były mniej przemyślane, a obrona nieskuteczna. Wkrótce leżał na podłodze przygnieciony ciężarem mojego ciała, a ja trzymałam go mocno, wykręcając mu ręce do tyłu. Nie mogłam pozwolić, aby  wyrwał mi się i znów zaatakował. Nie wiem, czy byłabym w stanie zrobić mu krzywdę. Nawet tak dobrze wyszkolona maszyna do zabijania jak ja, miała uczucia. Warczał i wiercił się a ja szukałam jakiegoś wyjścia z tej sytuacji. Nie mogłam zadzwonić po Aleksa, bo był martwy. Jasmine wyjechała, więc…
Nikt inny nie mógł zobaczyć go w taki stanie. Napicie się krwi człowieka było równoznaczne z wyrokiem śmierci, wiedzieliśmy to wszyscy. Westchnęłam i dmuchnęłam w kosmyki opadające mi na twarz. Poprawiłam swoją pozycję na ciele przyjaciela i schyliwszy się w stronę jego twarzy, zaczęłam szeptać mu do ucha.
- Tim, to ja, Alice. Musisz się uspokoić. Oddychaj i rozluźnij się. – na moje słowa zaczął się szarpać jeszcze bardziej, więc znowu wzmocniłam uścisk na jego nadgarstkach. Czułam coraz większą panikę, a wraz z nią przyszła świadomość, że nie mam kogo prosić o pomoc. Nie miałam komu zaufać; Timothy dopuścił się największej zbrodni, jaka istnieje w naszym wampirzym półświatku. Napił się ludzkiej krwi, prawdopodobnie zabijając dawcę. Każdy by go wydał, nieważne jak czarujący i miły potrafił być. Dlatego nie mogłam nikogo prosić o pomoc i zostałam zdana sama na siebie. I w końcu, po kilku kolejnych minutach szarpania się z moim najlepszym przyjacielem, olśnienie dopadło mnie jak piorun. Tim chciał, żeby znalazł go ktoś władny, by wydać wyrok. Wiedział, że prędzej czy później ktoś zostanie oddelegowany do domu Aleksa i Sary, i wtedy go znajdzie. Timothy chciał umrzeć. Prawda uderzyła mnie jak cios w klatkę piersiową, a przez głowę zaczęły przemykać najczarniejsze myśli. Nie, to niemożliwe, żeby ktoś tak kochający życie chciał własnej śmierci. Nie znałam nikogo bardziej rozkoszującego się żywotnością, choć teraz dotarło do mnie, że to tylko maska. Gdybym miała nadać mu jakiś tytuł, powiedziałabym „smakosz życia”. Ale to nie miało teraz znaczenia, ważniejsze było doprowadzenie go do porządku, jak najszybciej się da. Pochyliłam się nad nim znowu i jeszcze raz spróbowałam go uspokoić.
- Timothy Anderson, wiem, że tam jesteś. Musisz się ogarnąć i rozluźnić. – Gdy to nie zadziałało, wyczerpały się wszystkie pokłady mojej cierpliwości. Zirytowana i lekko przestraszona, zaczęłam mówić do niego ociekającym jadem głosem: - Ty egoistyczny dupku, jeśli myślisz, że zabicie jakiegoś głupiego człowieczka uwolni cię ode mnie, to jesteś w błędzie. Nie dam ci się stąd ruszyć, tego możesz być pewien. A teraz ogarnij się i przestań rzucać jak ryba na brzegu. Wiem, że mnie słyszysz. Uspokój się, bo zaraz wgryzę ci się w szyję. – Z każdym słowem mój głos coraz bardziej przypominał warczenie, aż w końcu to Tim siedział cicho, a ja powarkiwałam jak dzikie zwierzę. Kiedy dotarło do mnie, że przyjaciel już się nie wierci i nie próbuje mnie z siebie zrzucić, wzięłam głęboki wdech i delikatnie poluźniłam ucisk wokół jego rąk. Upewniwszy się, że nie ma zamiaru znowu atakować, puściłam go całkowicie i usiadłam koło niego na białej od tynku podłodze. Oboje oddychaliśmy w przyspieszonym tempie, ale z zupełnie różnych powodów. Tim zmęczył się walką i wyrywaniem mi się, mnie zaś nadal ściskało w żołądku na samą myśl o jego próbie samobójczej. Skrzywiłam się. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że był do tego zdolny.
- Co ty tu robisz, Allie? – z zamyślenia wyrwał mnie jego zachrypnięty głos. Spojrzałam na niego jak na idiotę.
- A może to TY wytłumaczysz mi co tu robisz, hm? I to w takim stanie?! – Zmrużyłam groźnie oczy. Spuścił wzrok i usiadł pod ścianą. Jedną z niewielu, jakie zostały na tym piętrze.
- Przyszedłem, żeby się…
- Zabić? To chciałeś powiedzieć, samolubny idioto?! – Krzyknęłam, a mój głos poniósł się echem w głąb domu.
- Uporać z emocjami. Nie miałem zamiaru się „zabijać”, jak to pięknie ujęłaś. Po prostu musiałem… odreagować. Gdybyś nie zauważyła, to sporo się ostatnio wydarzyło. – Zironizował, ale ja nie miałam ochoty na jego głupie zaczepki. Chciałam dowiedzieć się prawdy, choć właściwie wszystko było już jasne. Musiałam jednak usłyszeć to z jego ust. Fakty przeczyły temu, w co wierzyłam, co uważałam za pewne. Tim, teraz moja jedyna ostoja, nie mógł przecież pragnąć odejścia. Jasmine już mnie zostawiła. Nie pozwolę i jemu się tak łatwo wywinąć.
- I dlatego napiłeś się ludzkiej krwi, łamiąc prawo, tak na marginesie, a potem przyszedłeś tu i zdemolowałeś dom twojego najlepszego przyjaciela i jego żony, zaraz po ich tragicznej śmierci. To nazywasz „uporaniem się z emocjami”?! – Znowu straciłam nad sobą panowanie i znowu usłyszałam ciche powarkiwanie, dopiero po chwili orientując się, że pochodziło z mojego własnego gardła. Uspokoiłam się więc i z westchnieniem ukryłam twarz w dłoniach. Siedzieliśmy w ciszy przez dłuższą chwilę, aż w końcu usłyszałam cichy, przerywany oddech mojego przyjaciela, a potem odgłos łez upadających w biały pył zaścielający podłogę. Podniosłam głowę i otworzywszy oczy, dostrzegłam Timothy’ego, którego ramiona trzęsły się w szlochu, a po policzkach coraz gęściej płynęły mu mokre, słone krople. Ścisnęło mnie w środku na ten widok. Przysunęłam się do niego i opiekuńczo objęłam go ramieniem. Wtulił się w dołek między szyją a obojczykiem i tak siedząc, płakał dalej, po raz pierwszy od wielu lat. Mi również zebrało się na łzy, ale dzielnie mrugałam jak szalona, nie chcąc okazać słabości. Tim potrzebował mnie silnej i wytrwałej, nie było miejsca na moje smutki. Kołysałam go chwilę w ramionach, delikatnie głaszcząc po ramieniu. Rzadko okazywaliśmy sobie tyle czułości i troski, ale w obecnej sytuacji, kiedy on stracił mentora i najlepszego przyjaciela (gdzieś w sercu nadal czaił się żal, że to nie ja byłam tą „naj”) nie było między nami skrępowania, czy onieśmielenia. Znaliśmy się od ponad piętnastu lat. Dawno temu zatarły się granice wstydu. Nie miałam przed nim żadnych tajemnic i on nie miał ich przede mną. A teraz rozpaczliwie potrzebowaliśmy się nawzajem, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
- Tim… ja… - odetchnęłam głęboko i spróbowałam ponownie. Wolałam przekazać mu wszystkie złe wieści za jednym razem. Delikatność nigdy nie była moją mocną stroną.
- Jasmine wyjechała do Tajlandii. Nie wiem na ile, nie wiem kiedy wróci i czy w ogóle ma taki zamiar. Znowu mnie zostawiła, rozumiesz? – ostatnie słowa były niemal niesłyszalne z powodu zagłuszającego moje usta ramienia Timothy’ego. Przytulił mnie mocno i ucałował w czubek głowy.
- Jestem z tobą, tak jak poprzednio, pamiętasz? Jestem przy tobie. Zawsze będę. – Teraz on głaskał mnie po ramieniu. Po chwili po domu rozniósł się nasz gromki śmiech.
- Czy nie uważasz, że to absurdalne? Siedzimy na podłodze, w domu, który zdemolowałem po wypiciu kilku litrów ludzkiej krwi, płaczemy i kołyszemy się, ubrudzeni, w tynku, wzajemnie padając sobie w ramiona. To tylko moje odczucie, czy rzeczywiście jesteśmy żałośni? – zapytał z głową w moich włosach.
- Tak, jesteśmy całkowicie do dupy, Tim. Ale wiem co zrobić, żeby ukoić twoje złamane serduszko. – Powiedziałam z cwaniackim uśmiechem, na co on tylko zabawnie zmarszczył brwi i podniósłszy się, wyciągnął do mnie rękę.
- Jakie rozkazy, madame? – zapytał z powagą, ale zdradzały go drżące od śmiechu kąciki ust. Wstałam, wyprostowałam się i otrzepałam spodnie. Potem podeszłam do niego i pociągnęłam za rękę.
- Spalmy ten dom. – Wyszeptałam konspiracyjnie, jednak Tim zatrzymał się gwałtownie i złapał mnie za ramiona.
- Oszalałaś?
Uśmiechnęłam się w odpowiedzi. Popatrzył na mnie karcąco i lekko mną potrząsnął.
- Wszystkie ważne rzeczy zostały albo wyniesione, albo zniszczone przez ciebie. A poza tym nikt nie może zobaczyć tego bałaganu. Narobiłbyś sobie poważnych kłopotów. – Wyjaśniałam mu, kiedy schodziliśmy już po schodach.
- Jesteś pewna? – Z jego oczu ział niepokój. Wiedziałam, że w tym domu zostawi wiele cennych wspomnień, ale w głębi ducha wiedziałam, że właśnie to jest mu potrzebne. Całkowite odcięcie się od przeszłości, zbyt bolesnej, by mógł ją samodzielnie znieść.
Kiwnęłam głową. W odpowiedzi na jego twarzy pojawi się nikły uśmiech, a w oczach zabłysły iskierki. Zaśmiałam się na ten widok i zakasałam rękawy.
- Do roboty.
***
- Na pewno chcesz zostać sam? – zapytałam Timothy’ego po raz setny, choć bardziej trafnym pytaniem byłoby „czy możesz?”. Pokręcił głową ze zniecierpliwieniem i niemalże wypchnął mnie za próg.
- Dam sobie radę, a ty potrzebujesz lepszego towarzystwa niż napojony ludzką krwią wampir-beksa. – Powiedział ze śmiechem, a mi kamień spadł z serca. Martwiłam się o niego i gdy Harry zaproponował spotkanie, nie chciałam opuszczać przyjaciela. Jednak Tim wziął sprawy we własne ręce i obiecał mi, że będzie grzeczny. Jeszcze raz uśmiechnęłam się do niego w podzięce i ruszyłam w stronę furtki. Przyprowadziłam go do naszego do- … do mojego domu, bo jego tęczówki nadal przypominały barwą dojrzałą wiśnię. Za każdym razem gdy zerkałam mu w oczy, przechodziły mnie ciarki. Widziałam, że to ten sam Timothy co zawsze, ale mimo wszystko wyglądał trochę obco i niebezpiecznie. Moja drapieżna strona nie dawała mi się rozluźnić, ciągle trzymając mnie w pogotowiu. Każdy gwałtowny ruch przyjaciela powodował spięcie moich mięśni, każdy głośniejszy dźwięk pobudzał przypływ adrenaliny. Nie chciałam tego czuć, ale łowieckie instynkty były zbyt silne; wychowanie mnie na zabójcę krwiożerców zalęgło się we mnie bardzo głęboko i nawet gdybym chciała, nie umiałabym się go pozbyć.
Tak więc Timothy został w Twickenham, a ja czekałam na Harry’ego przy siedzibie Armii Zbawienia na  Maple Road. Zadzwonił do mnie niecałe dwie godziny temu; powiedział, że dawno się nie widzieliśmy i chciałby to nadrobić, bo ma akurat kilkudniową przerwę w trasie. Na początku troska o przyjaciela kazała mi odmówić, ale po namowach zarówno Harry’ego jak i Tima – zgodziłam się. Nie powiedział dokąd się wybieramy, zaznaczył tylko, żebym ubrała się w miarę wygodnie. Poprawiłam więc podwinięty rękaw swetra i wypatrywałam wszystkich lokatach mężczyzn. Ku mojemu zdziwieniu, nie przyszedł na piechotę, jak zwykł to robić. Przed moimi stopami zaparkował czarny Range Rover, który po chwili się otworzył, ukazując w swym wnętrzu czwórkę śmiejących się chłopaków oraz jednego, próbującego zignorować żarty przyjaciół. Harry siedział za kierownicą, starając się nie reagować na zaczepki reszty, ale gdy tylko mnie zobaczył, rozpromienił się. Rozciągnął usta w uśmiechu, automatycznie rozluźniając się na mój widok. Miałam nadzieję, ze udaje mi się ukrywać, jak bardzo peszą mnie i dziwią jego reakcje na moją osobę. Jasne, miło jest kiedy ktoś cieszy się na twój widok, ale bez przesady. U Styles’a działało to jak przełączanie pilotem. Potrząsnęłam delikatnie głową i również uśmiechnęłam się w jego kierunku. Pozostali chłopcy zaprosili mnie do środka, robiąc mi miejsce między sobą. Harry jedynie westchnął zrezygnowany i zerknął na mnie w lusterku, ruszając w nieznanym mi kierunku.
- Gzie się wybieramy? – zapytałam, starając się pominąć fakt, iż nie uprzedził mnie o towarzystwie swoich zakręconych kumpli. Chciałam pobyć z nim sam na sam, a w obecnej sytuacji było to skrajnie niemożliwe. Posłał mi w lusterku przepraszające spojrzenie i wzruszył ramionami.
- Chciałem zabrać Cię na London Eye, a potem do jakiejś restauracji, ale ta czwórka idiotów wpakowała mi się do auta i kazali mi jechać do zoo. – Wyjaśnił, gromiąc przyjaciół wzrokiem. Zaśmiałam się nerwowo.
- A nie moglibyśmy pojechać gdziekolwiek indziej? Nie bardzo przepadam za zwierzętami. – Powiedziałam niepewnie. Wolałam przemilczeć fakt, że to właśnie zwierzęta nie przepadają za mną i w sumie nic dziwnego. Żywiłam się ich krwią – byłam trochę jak ich naturalny wróg. W obecności wampira wszystkie zwierzęta są zaniepokojone lub przestraszone. Wielu z nas nie jest to na rękę, jak na przykład Jasmine. Jako człowiek uwielbiała jeździć konno, a teraz nie może się nawet do konia zbliżyć. To był jeden z wielu powodów, dla których miałam dość tej całej krwiopijczej szopki. Od czasu przemiany normalność zostawiłam za sobą, starając się nie oglądać za nią z tęsknotą. Z zamyślenia wyrwały mnie głośne śmiechy członków One Direction.
- Zdaje się, ze twoja dziewczyna się zakochała i bynajmniej nie w tobie, Hazz. – stwierdził żartobliwie Louis, na co Harry jedynie zazgrzytał zębami. Najwyraźniej dotarło to tylko do moich uszu, bo chłopcy nadal sobie żartowali, nie zwracając uwagi na rosnące wzburzenie Styles’a. Pokręciłam smutno głową, żałując, że nie jestem nadal człowiekiem. Nie chciałam słyszeć tak cichych dźwięków, nie potrzebowałam nadludzkiej siły, czy szybkości. W tej chwili pragnęłam jedynie być na powrót normalną dziewczyną, nie mającą pojęcia o zabijaniu, przejmującą się chłopakami i plotkami. Uśmiechnęłam się półgębkiem, próbując wyobrazić sobie siebie, gadającą zawzięcie przez telefon o kolorze paznokci. Jako wampir nie dbałam o takie rzeczy; robiłam je tylko dla zachowania pozorów.
- Allie, wszystko w porządku? – dobiegł mnie głos Harry’ego. Rozejrzałam się zdezorientowana i westchnęłam.
- Tak, tylko… - przerwałam, a piątka chłopaków wpatrywała się we mnie wyczekująco.
- Jasmine musiała nagle wyjechać do Tajlandii, a wczoraj wieczorem dowiedziałam się, że dwójka moich przyjaciół zginęła w wypadku samochodowym. – Wyjaśniłam przytłumionym głosem, na co chłopcy popatrzyli na mnie współczująco. Louis przysunął się do mnie i objął ramieniem.
- To po prostu nie jest mój najlepszy dzień. – Dodałam z przepraszającym uśmiechem, a Zayn poklepał mnie po kolanie, chcąc okazać wsparcie. Niall uśmiechnął się niepewnie i puścił mi oczko, a Liam pogłaskał mnie po ramieniu. Jednak nie zwracałam na nich wszystkich uwagi, zajęta wpatrywaniem się w odbicie Harry’ego, który przeszywał mnie zmartwionym spojrzeniem. Wiedziałam, że najchętniej przytuliłby mnie teraz i powiedział, że wszystko będzie dobrze, ale niestety siedział za kierownicą i nie mógł zrobić żadnej z tych rzeczy. Mnie również było z tego powodu żal. Przez te kilka tygodni niewidzenia się z nim zapomniałam już jak niesamowitą barwę mają jego oczy, jak hipnotyzujący jest jego głos, jak miło jest po prostu być kołysaną w jego ramionach, z jego aksamitnymi ustami szepczącymi do ucha czułe słówka. Całą tą tęsknotę starałam się wyrazić jednym spojrzeniem, a on najwyraźniej zrozumiał, bo wygiął usta w półuśmiechu i przechylił zabawnie głowę. Nagle za nami rozległ się dźwięk klaksonu i wszyscy, łącznie ze mną, podskoczyliśmy zaskoczeni.
- Patrz na drogę, Hazz!!! – Rzucił Liam i pochylił się w stronę Loczka. Atmosfera powoli zaczynała się rozluźniać, a ja nareszcie mogłam odetchnąć. Czasem kłamanie ludziom prosto w oczy sprawiało mi przyjemność, ale w dni takie jak dziś, nie przychodziło mi to zbyt łatwo. Chłopcy znów się śmiali, pytali mnie co słychać, dokuczali sobie nawzajem i skutecznie rozpraszali moje smutki.
- To gdzie mam jechać? – zapytał Styles po raz kolejny, na co Zayn, Lou, Liam i Niall spojrzeli na mnie wyczekująco. Cholera, nie zabiorę ich do miejsc, w których ja zwykłam się zabawiać.
- Ekhm… Znacie może jakieś miejsce, gdzie mogę zapomnieć o całym ostatnim tygodniu, bez uciekania się do prania mózgu i procentowych uciech? – Rzuciłam, przygryzając wargę. Usłyszałam cichutkie westchnienie z ust Harry’ego, a zaraz potem śmiech chłopaków i głośną wymianę zdań na temat mojej propozycji. Wreszcie, kiedy dyskusja, w której powtórzone kilkakrotnie przez Nialla słowo „most” - serio, co temu dzieciakowi chodzi po głowie? – zakończyła się, Liam wygłosił zdanie wszystkich zebranych.
- Zabieramy cię do wesołego miasteczka. – Przekręciłam oczami w odpowiedzi, ale Louis powstrzymał mnie od skomentowania tej światłej propozycji.
- Zanim zaczniesz nazywać nas zdziecinniałymi i rozpieszczonymi gwiazdkami, zawrzyjmy umowę. – Popatrzyłam na niego z zainteresowaniem i pokiwałam głową, by kontynuował. Uśmiechnął się szelmowsko.
- Jeśli my sprawimy, że dzisiaj zapomnisz o tym, co cię trapi – zabierzesz nas do Tajlandii i odwiedzimy Twoją przyjaciółkę. – Uniosłam brwi zdziwiona, ale milczałam w oczekiwaniu na dalsze warunki.
- A jeżeli ty wygrasz i nie uda nam się poprawić ci humoru – obiecujemy, że Harry już nie będzie ci się więcej naprzykrzał. – ostatnie zdanie wypowiedział, śmiejąc się. Gdy tylko treść umowy dotarła do Loczka, zahamował gwałtownie i odwrócił się do tyłu. Już podnosił rękę, żeby trzepnąć Tomlinsona w głowę, jednak w ostatniej chwili jego wzrok skrzyżował się z moim i uspokoił się niemal natychmiast. Wzruszył ramionami i odwrócił się z powrotem w stronę kierownicy.
- Mam nadzieję, Lou, że zrobisz wszystko, co w twojej mocy. – Zamruczał groźnie i nacisnął pedał gazu. 

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Heeejka ludzie, dawno nas tu nie było,a wydarzyło się w międzyczasie sporo ;D
Po pierwsze, jakiś czas temu miałyśmy rocznicę - nasz blog ma już ponad 6 miesięcy!!!!!
Pod drugie, wkroczyłyśmy na nowy wymiar kibicowania ;) Jutro Wariatka - niestety beze mnie - jedzie do kina na film o naszej ukochanej reprezentacji "Będziesz legendą człowieku", na który z góry zapraszamy wszystkich fanów polskiej piłki ;D
A pojutrze, w poniedziałek wybieramy się razem na otwarty trening reprezentacji przed meczem z Ukrainą na stadionie KSP Polonia Warszawa :):):) Zrobimy tyle zdjęć, ile tylko się da i ciekawsze Wam pokażemy!
Strasznie przepraszamy za to opóźnienie; wiemy, że niektórzy się już niecierpliwili i mamy smutną nowinę. Otóż za niecałe dwa miesiące piszemy bardzo dla nas ważny egzamin gimnazjalny i to automatycznie wymogło na nas więcej nauki, a co za tym idzie, stanowczo mniej wolnego czasu. Ale bez obaw, minimum jedna notka na miesiąc będzie!

Dobra, nie zabieram Wam więcej czasu z cennego życia ;D
Jak zwykle gadam od dużo i od rzeczy, ale taki mój urok :):):)
Jeszcze raz dzięki za cierpliwości i przeczytanie tego, a zapominalskim przypominam, że
CZYTAM=KOMENTUJĘ!!!!!!
Serio, choćby lakoniczne 'fajna notka' sprawia nam wiele radości, przemyślcie to.
Buziaki i do następnego,
Wasze
Rooksha&Wariatka
EDIT: Sorki, nie wiem co się dzieje z tą czcionką. Zrobię co się da, ale nic nie obiecuję. Mam nadzieję, ze mimo to dacie radę przeczytać. R.