niedziela, 5 stycznia 2014

Rozdział dwudziesty pierwszy

Zauroczenie bywa często zalążkiem wielkiej miłości, lub martwym jej płodem.
                                                                                                                        ~ Comatose

Muzyka: Drink of You


*Oczami Kuby*

- Chłopaki kończymy! - Usłyszałem krzyk trenera, a potem trzy gwizdki.
Zawodnicy zaczęli kierować się do szatni. Nikt nic nie mówił, bo wszyscy byli zmęczeni. Bynajmniej ciężkim treningiem. Wczorajsza impreza odbiła się na całej Borussi Dortmund. Nikt nie miał ochoty się przemęczać. Nawet Klopp, który odgrażał się, że da nam popalić, okazał miłosierdzie. Kazał nam zrobić tylko pięć kółek i potem trochę się porozciągać.
- Pojutrze gramy mecz, więc tym razem przysięgam wam, że jutro nie odpuszczę! - Jurgen krzyknął za nami na tyle głośno, że nie którzy zawodnicy złapali się za i tak bolące głowy. - Kuba do mnie! - Dodał.
Westchnąłem ciężko. Pożegnałem się z resztą drużyny i udałem się do trenera. On zdążył już usiąść na ławce stojącej obok boiska. Przysiadłem się do niego, a on podał mi bidon z wodą. Wypiłem parę łyków.
- Kac? - Zaśmiał się.
"Nie, kurwa." - Pomyślałem, jednak w odpowiedzi tylko lekko kiwnąłem głową.
- Słuchaj, mam do ciebie sprawę. - Wziął głęboki wdech i obejrzał się za siebie, sprawdzając czy wszyscy zawodnicy już sobie poszli. - Wiesz, że zawsze cię ceniłem. Zawsze byłeś pracowity, cierpliwie dążyłeś do celu... - Zawahał się. - Jednak ostatnio zauważyłem, że się trochę obijasz. Wiem, że masz dziewczynę i...
- Trenerze. - Przerwałem mu. - Jasmine proszę do tego nie mieszać.
- To może wyjaśnisz mi dlaczego ostatnio nie potrafisz kopnąć piłki? Kiedy z Lewandowskim wróciliście z tego całego Londynu, czy gdzie wy tam byliście, naprawdę zacząłeś świetnie grać. Takiego to cię dawno nie widziałem! A z tego co wiem, byłeś wtedy sam... - Zamyślił się. Widziałem, że ta rozmowa nie przychodziła mu łatwo. - Nie chcę tego mówić pochopnie, jednak myślałem nad tym, czy by cię z powrotem nie dodać do pierwszego składu. Ale musisz się starać Błaszy... - Westchnął, a potem uśmiechnął się. - Kuba.
Pokiwałem głową i również się uśmiechnąłem. Trener wstał i poklepał mnie po ramieniu. Następnie udał się do szatni. Ja spojrzałem na boisko.
Od zawsze wiedziałem co chcę w życiu robić. Moim marzeniem było kopać piłkę, jak mój wujek, być gwiazdą reprezentacji, jak kiedyś Boniek, czy Lato. Jednak zawsze miałem problem z dziewczynami. Dzisiejsza rozmowa przypominała mi tą, którą przeprowadziłem z wujem parę lat wcześniej, kiedy miałem szansę na transfer do Wisły. Wtedy też poszło o dziewczynę. Nazywała się Karolina.
Zawsze miałem problem, kiedy się zakochiwałem. Nigdy nie mogłem trafić na normalną babkę. Moja pierwsza miłość sprawiała wiele kłopotów w szkole. Chciała nawet, żebym rzucił dla niej piłkę i został wokalistą w jej zespole. Niestety nie przewidziała tego, że nie umiem śpiewać.
Moją drugą i chyba, jak to tej pory najpoważniejszą miłością była wspomniana Karolina  - śliczna czarnowłosa dziewczyna, z wielkimi brązowymi oczami i ambitnymi planami na życie. Chodziłem z nią przez trzy lata. Układało nam się świetnie. Miałem nawet zamiar się jej oświadczyć. Dziewczyna zdała maturę najlepiej w szkole. Mi niestety nie wyszło. Starałem się o podpisanie kontraktu z Białą Gwiazdą, więc nie miałem czasu na naukę. Pewnego dnia ta oświadczyła mi, że dostała stypendium i, że wyjeżdża na Harvard studiować prawo. Zaproponowała mi, żebym pojechał z nią. Nie wahałem się długo. Następnego dnia byłem prawie spakowany, gdy do mojego pokoju wpadł wujek z nowiną, że Wisła chce tego kontraktu. Długo z nim rozmawiałem. Teoretycznie mogłem tam grać w nogę, jednak w Ameryce ten sport nie jest aż tak popularny i raczej daleko bym tam nie zaszedł.  Następnego dnia udałem się do Karoliny, by powiedzieć jej, że zostaję w Polsce. Ona zrozumiała. Zerwaliśmy. Dziewczyna wyleciała tydzień później, a ja więcej jej nie widziałem. 
Aż do dzisiaj nie zaangażowałem się w poważny związek. Jednak i tym razem nie mogłem trafić na normalną dziewczynę, tylko na wampira! Od tego dnia kiedy zobaczyłem, jak morduje tą kobietę i oddaje tamtą dziewczynkę nie wiadomo gdzie, nie mogę spać. Ciągle śnią mi się jakieś koszmary. Nic nie mówiłem Jass, żeby nie przysporzyć jej wyrzutów sumienia, które zresztą już jej dokuczały. Przez to wszystko ostatnio nie idzie mi granie. Myślałem nawet, że mógłbym wziąć sobie parę dni urlopu, jednak po tym już na pewno nie mógłbym liczyć na miejsce w pierwszym składzie.
Westchnąłem ciężko. Wstałem wreszcie z tej ławki i udałem się do szatni. Wszyscy się już zebrali i pojechali do domów. Wziąłem prysznic i zrobiłem to samo. Mimo, że dzisiaj tak mocno się nie spracowaliśmy, to byłem padnięty. Otworzyłem drzwi do domu, a torbę rzuciłem w przedpokoju. Usłyszałem głos Jass dochodzący z salonu, więc udałem się tam. Kiedy stanąłem w progu, zdębiałem. Na kanapie obok niej siedział blondyn z kilkudniowym zarostem. Był nienaturalnie blady i uśmiechał się kpiąco. Miałem przeczucie, że człowiekiem to on był, ale paręset lat temu.
- Kuba. - Jasmine odchrząknęła. - To jest James. James, to Kuba.
Mężczyzna wstał, podszedł do mnie i uścisnął mi dłoń. Spojrzałem mu w oczy. Jego tęczówki miały krwistoczerwony odcień. Teraz nabrałem pewności, że to wampir.
- Kuba, chodź. - Jass podeszła do mnie i złapała mnie za rękę. - Ja ci to wszystko wytłumaczę.
- Nie musicie wychodzić do innego pokoju. - Odezwał się James. - Przecież i tak będę wszystko słyszał. - Uśmiechnął się tak samo jak wtedy.
Dziewczyna kiwnęła głową i znowu usiadła na kanapie. Ja zająłem miejsce między wampirem, a wampirzycą.
Siedzieliśmy przez chwilę w ciszy. Jass ciągle próbowała coś powiedzieć, jednak wyglądało to tak, jakby głos utknął jej w krtani. Widziałem, że była lekko podenerwowana, więc złapałem ją lekko za rękę.
- Powiesz mu w końcu kim dla ciebie jestem, czy ja mam to zrobić?! - Zapytał zirytowany wampir.
Spojrzałem się na Jasmine pytająco.
- On jest, a raczej był moim... - Zaczęła.
- Chłopakiem. - Dokończył dumnie James.
Spojrzałem na nich, jak na idiotów.
- No i? Skoro to twój były, to nie rozumiem dlaczego się tak denerwujesz. - Uśmiechnąłem się w kierunku mojej dziewczyny. Ona, zadowolona, dała mi buziaka w policzek.
Widziałem, że w obecnym tu wampirze aż się zagotowało. Ja poczułem, że aż puchnę z dumy, a do tego spokojnie mogłem powiedzieć, że 1:0 dla mnie.
- Może ja zrobię ci coś do jedzenia? - Zaproponowała wampirzyca.
- Wiesz, nie jestem głodny.
- Ale ja za to tak. - Odezwał się naburmuszony James. - Nawet widzę tu całkiem dobrą kolację. - Kiwnął głową w moją stronę.
- On jest krwiożercą? - Skierowałem to pytanie w stronę Jass.
- A co boisz się? - Zapytał zanim jeszcze wampirzyca zdołała otworzyć usta.
- Nie, ale skoro jesteś głodny, to zadzwonię do szpitala. Ostatnio ludzie dobrowolnie oddawali tam krew...
- A co ty Honorowym Krwiodawcą nie jesteś? - Uśmiechnął się kpiąco.
- Jestem, ale ostatnio najadłem się czosnku i obawiam się, że mógłbym ci zaszkodzić.
- Dosyć! - Krzyknęła Jass. - Możecie się uspokoić? - Dodała już spokojniej, a następnie zwróciła się do Jamesa. - Powiesz mi wreszcie po co tu przyszedłeś?
- Najpierw niech ten szczyl wyjdzie. - Wampir wskazał głową na mnie. Już miałem coś powiedzieć, gdy odezwała się Stewart.
- Ja nie mam tajemnic przed moim narzeczonym.
Muszę powiedzieć, że chłopaka zatkało nie mniej niż mnie. Jednak nie mogłem dać tego po sobie poznać. Dziewczyna spojrzała na swojego byłego.
- Może chcesz się czegoś napić? Jakoś zbladłeś. - Zaśmiała się.
- A gdzie masz pierścionek? - Zapytał po chwili.
- Nie mam. Dostałam od niego naszyjnik. - Wskazała dłonią na cieniutki srebrny łańcuszek i nie za duże serduszko wiszące na nim. Dostała to ode mnie jakiś tydzień temu. I nie było to z okazji zaręczyn. - Wolę to, niż jakiś durny brylancik! - Uśmiechnęła się, a ja musiałem się powstrzymać, by nie wybuchnąć śmiechem. Mina chłopaka była rozbrajająca.
- Skoro już wyjaśniliśmy sobie mój obecny stan cywilny, to może wreszcie odpowiesz mi na moje pytanie? - Zapytała siadając.
Wampir znowu rozsiadł się na kanapie, jednak po jego minie wciąż było widać, że wiadomość była dla niego ogromnym szokiem.
- Wpadłem tak by się zapytać... Twój kochany synulek odzywał się ostatnio?
Spojrzałem na Jasmine pytająco, w tym czasie ona próbowała ukatrupić Jamesa wzrokiem.
- Chodzi mu o Edwarda. Później ci wytłumaczę. - Mówiąc to wciąż patrzyła się na wampira.
- Dlaczego nie teraz? Podobno nie macie przed sobą tajemnic. - Krwiożerca uśmiechnął się tak jak to on potrafił najlepiej.
- Sam nie wierzę, że to mówię ale... James ma rację. - Powiedziałem.
W tym momencie obydwoje spojrzeli na mnie zszokowani. Chłopak potrząsnął głową, jakby nie wierzył w to co słyszy. Jass spojrzała na mnie przepraszająco.
- Jak wolisz. - Westchnęła. - To ja przemieniłam Edwarda. Dlatego tak na mnie mówi.
Spojrzałem na nią zdziwiony. Znowu mnie okłamała! Przecież pamiętam, jak kiedyś mówiła mi, że to ten tajemniczy Carlisle, a teraz...
- Jeszcze przed drugą wojną światową nie byłam grzeczną dziewczynką. - Zaczęła.
- To mało powiedziane. - Wtrącił się James, a Jass spiorunowała go wzrokiem.
- To było jeszcze przed śmiercią Carlisle. Byłam bardzo krnąbrna i sprawiałam dużo kłopotów. Dlatego, obecny wtedy władca zabrał mnie ze sobą. Jego pasją była medycyna, bo dzięki niej mógł pomagać ludziom. Dlatego w 1918 zaangażował się w szpitalu, gdzie przebywało dużo osób umierających z powodu panującej wtedy epidemii hiszpanki. Carlisle zaprzyjaźnił się wtedy z biologiczną matką Edwarda. Tuż przed śmiercią poprosiła go, by ratował jej syna, w jakikolwiek sposób. Cullen nie miał w sobie tyle odwagi by przemienić chłopaka, dlatego ja to zrobiłam. - Zamyśliła się. - Carlisle zaraz po mojej przemianie wprowadził zakaz zamieniania ludzi w wampiry, dlatego zmartwił się, że przez to co zrobiłam, to Rada może podjąć decyzję, żeby mnie wygnać. Wziął więc całą winę na siebie. Dostał jakieś tam upomnienie, nic złego. Jednak Edward po przemianie zaczął brać ze mnie przykład, co doprowadziło do wielu kłopotów. Został skazany na wygnanie. Dopiero po śmierci Carlisle’a znalazłam go i zwróciłam się z prośbą o przywrócenie go do naszego środowiska. Chłopak przeszedł szkolenie i zmienił się nie do poznania. Zupełnie, jak ja. - Nagle zaczęła mówić prawie, że szeptem. - Kiedy Carlisle umarł, przez długi czas naszym społeczeństwem rządziła Samantha, jednak Rada zgodnie uznała, że Edward, który był uznawany za syna poprzedniego władcy, powinien ją zastąpić. Mieli nadzieję, że będzie podobny do swojego ojca. Niestety on wyrzucił członków starej Rady, a na ich miejsce sprowadził wampiry, które myślały podobnie, jak on. I tak powoli zaczął wprowadzać terror. Jeśli komuś się nie podobało, to zostawał natychmiast zabijany, a że Edward ma możliwość czytania w myślach, to nawet nasze własne rozumy musieliśmy okłamywać. Nowe pokolenie wampirów, do którego należy Alice, nie wie, że było można żyć inaczej. Jednak wszyscy urodzeni przed panowaniem Edwarda, szczerze tęsknią za dawnym życiem. Wtedy utrata człowieczeństwa nie bolała tak bardzo, jak boli nas teraz. - Spuściła smutno głowę.
Spojrzałem na Jamesa. Też wyglądał na przybitego. Zrobiło mi się ich strasznie żal. Zawsze doceniałem życie, jednak teraz powinienem zacząć co niedziela chodzić do Częstochowy na kolanach.
Nie wiedziałem co mam zrobić, co powiedzieć.
- Możesz mi wreszcie powiedzieć, po co tutaj przyszedłeś? - Ciszę przerwała Jasmine.
Ostatnie co pamiętam, to współczujący wzrok Jamesa. Potem była już tylko ciemność.

*  *  *

*Oczami Harry’ego*

- Jedź do niej. – Usłyszałem nad uchem głos Liama. Kolejny raz któryś z chłopaków zrzędził to samo. Zignorowałem go, tak jak Louisa pół godziny wcześniej. Ciemny blondyn nie przejął się moją obojętnością – rozłożył się wygodnie w hamaku na środku pokoju i założył ręce za głowę.
- Wiesz, to dość dziwne w twoim przypadku. No wiesz, ponoć jesteś typem zdobywcy, a jak na razie jedyne zdobywanie jakie mogę zaobserwować to zdobywanie nowej warstwy tłuszczu na twoim leniwym cielsku. Ale jak wolisz, Curly. Twoja laska to twoja sprawa. – Zakończył z uśmiechem i wyszedł z pokoju, a ja podniosłem się, podwinąłem koszulkę i obejrzałem swój brzuch. Wiem, to głupie, ale byłem czuły na punkcie mojego ciała. Poza tym Li miał rację. Musiałem coś zrobić w sprawie Alice. Bałem się jej. Rana, którą mi zrobiła nadal zdobiła moje ramię, choć trudno mi było wytłumaczyć lekarzowi jej pochodzenie. Na moją historyjkę o nieudanym polowaniu obrzucił mnie zirytowanym spojrzeniem, ale nie skomentował moich słów. Z opatrzonym ugryzieniem wpatrywałem się teraz w swoje stopy, zastanawiając, czy tak naprawdę chcę usłyszeć co ma mi do powiedzenia ruda dziewczyna. Chciałem podnieść się i zacząć ubierać, jednak zaraz przypomniałem sobie, że nie znam nawet adresu Alice – kolejny dowód na to, że mi nie ufała. Jaką tajemnicę musiała przede mną skrywać, jeśli nawet jej mieszkanie mogło ją zdradzić? Rozmiar sprawy zaczął mnie przytłaczać i w pewnym momencie nie widziałem już, czy te podejrzenia miały jakiekolwiek racjonalne podstawy, czy też może były to wymysły mojej chorej wyobraźni. Zanim zacząłem roztrząsać tę sprawę, do mojego pokoju wpadł z impetem Louis, zdyszany jakby właśnie ukończył maraton. Odwrócił się do mnie i uśmiechnął niczym złośliwy chochlik. Ta mina na jego twarzy nie zwiastowała niczego poza kłopotami, więc niepewny wdrapałem się dalej na łóżko. Przyjaciel podszedł do mnie energicznym krokiem i opadł na moje posłanie. Jego uśmiech przygasł, gdy mi się przyjrzał, ale nawet półnagi patykowaty nastolatek z mnóstwem tatuaży nie był w stanie zgasić jego entuzjazmu. Poruszył brwiami w dość sugestywny sposób, czym jeszcze bardziej mnie zaniepokoił.
- Ubieraj się, Hazza. – rzekł w końcu pogodnym tonem. Uniosłem brew.
- Przeszkadza ci moja nagość?
- Nie – zaśmiał się. – Ale nasz gość może nie być przyzwyczajony do oglądania żałośnie wyglądających golasów. Załóż coś porządnego. – mrugnął do mnie i ulotnił się tak szybko, jak się pojawił. Zmarszczyłem brwi. Gość?
Stwierdziłem jednak, że nie ma co sprzeczać się z Louisem i podszedłem do garderoby. Wciągnąłem na tyłek ciemne dżinsy, a z wieszaka zdjąłem czarną koszulę i ją również założyłem. Nie kłopotałem się już obuwiem i na boso przemierzyłem hall, po czym zszedłem po schodach. Usłyszałem głosy od strony salonu, więc tam się skierowałem, by po pokonaniu kilku metrów, spotkać się z podłogą. Potknąłem się o próg i w dość widowiskowy sposób obiłem sobie łokcie i kolana.
- A oto i nasz upadły anioł – usłyszałem głos Louisa. Od razu uniosłem głowę, by rzucić mu niewybredne spojrzenie, ale mój wzrok spoczął na naszym gościu i z wrażenia zapomniałem o tym, co miałem zrobić. Podniosłem się i otrzepałem z niewidocznego pyłu, po czym podszedłem do wysokiego mężczyzny i wyciągnąłem rękę.
- Co cię do nas sprowadza, Timothy? – zapytałem i rozsiadłem się w fotelu naprzeciw Louisa. Ten uśmiechał się do mnie porozumiewawczo, ale postanowiłem to zignorować.
- Dawno nie dzwoniłeś. Zacząłem się martwić. – Odparł Tim z przekornym uśmiechem, a ja odwróciłem wzrok i spaliłem buraka na samo wspomnienie tamtej durnej sytuacji, kiedy po pijaku chciałem skontaktować się z Alice, która podała mi dwa różne numery, jeden zapisany na papierze toaletowym, a drugi na mojej własnej dłoni. W jednym się pomyliła – w tym, który należał do niej. Drugi był prawidłowy, ale właścicielem telefonu nie był mój ulubiony rudzielec, a jej przyjaciel, który teraz wpatrywał się we mnie z kpiącym uśmieszkiem na wargach. Odchrząknąłem.
- Taaa, jakoś się nie złożyło ostatnio. – Wymamrotałem, wciąż ignorując Louisa, który teraz wpatrywał się we mnie, domagając się wyjaśnień. Nie opowiedziałem mu tej historii z telefonem, nie dając mu tym samym kolejnego powodu do żartów z mojej osoby. I, sądząc po jego ciekawskim spojrzeniu, była to bardzo dobra decyzja. Timothy odchylił się na kanapie, której połówkę zajmował i podrapał się po karku.
- Nie wiem jak to ująć… - nagle wydawał się skrępowany. Zerknął krótko na Lou, a ja od razu pojąłem, o co mu chodzi.
- Louis, może zobaczyłbyś, czy nie zostawiłeś żelazka na … gazie?
Tomlinson spojrzał na mnie jak na idiotę.
- Jaaasne, sprawdzę czy może ktoś nie utknął w kiblu. – Rzucił oschle i wyszedł z pomieszczenia głośno tupiąc. Timothy odprowadził go wzrokiem.
- Więc o co tak naprawdę chodzi? – zapytałem, unosząc brew. Blondyn odchrząknął i podrapał się po karku.
- Chodzi o to, że… - przerwał. Przymknął oczy i westchnął. – Alice. – wykrztusił w końcu, a mi serce podeszło do gardła. Może stało się coś złego?
- Nie, wszystko w porządku. – Odrzekł Tim, a ja zdałem sobie sprawę, że ostatnie zdanie wypowiedziałem na głos.
- To… dobrze? – nieco zdziwiony wpatrywałem się w naszego gościa. Jeśli nic się nie stało, to po co tu przyjeżdżał? Swoją drogą, skąd znał nasz adres? Dobrze się pilnujemy, żeby nikt nieproszony się tu nie dostał. Spojrzałem na niego podejrzliwie, na co westchnął po raz kolejny.
- Ona… powiedzmy, że zależy mi  na tym, żebyś się z nią zobaczył. – Powiedział w końcu. Podrapałem się po szyi.
- Po co miałbym się z nią spotkać? I dlaczego ci na tym w ogóle zależy? – zapytałem go, mrużąc powieki. Wywrócił oczami.
- Lecisz na nią, nie zaprzeczaj. A poza tym ona musi się z tobą spotkać. Potrzebuje tego. – dodał z naciskiem, intensywne świdrując mnie wzrokiem. Uniosłem brwi.
- Potrzebuje?
- Tak – zamyślił się na chwilę. – Alice ma teraz… trudny czas i wsparcie z twojej strony na pewno by jej pomogło.
- Czy to nie przypadkiem TY jesteś jej najlepszym przyjacielem? Zdaje się, że od tego są przyjaciele – żeby wspierać się w trudnych sytuacjach. – Powiedziałem, nieco zadziwiony przebiegiem tej rozmowy, Zupełnie obcy facet, z którego przyjaciółką się niemal przespałem, każe mi się z nią zobaczyć. Okeeej…?
- Wiem jak to brzmi – odezwał się Timothy. – Ale już ją trochę znasz, więc powinieneś wiedzieć, że ona czasem potrzebuje czyjegoś wpływu, żeby ruszyć dalej.
Zamyśliłem się nad jego słowami. W sumie miał rację. Często gdy się spotykaliśmy, po kilku godzinach stawała się jeszcze bardziej małomówna niż wcześniej, rozglądała się podejrzliwie dookoła i odnosiłem wrażenie, że jest mną znudzona. Ale gdy, a zdarzało się to niemal zawsze, zadzwonił jej telefon, po krótkiej wymianie zdań błyskawicznie wracała jej energia, ruchy nabierały pewności – przypominało to trochę zachowanie jakiegoś strażaka na służbie, który w wolnej chwili znużony rżnie z kolegami w karty, ale gdy tylko dostanie wezwanie staje się profesjonalistą w ratowaniu ludzkiego życia, jakby pod wpływem rozkazu przełączał się na tryb skoncentrowania. Zmarszczyłem brwi. Być może porównanie Alice do strażaka nie było najlepsze. Potrząsnąłem głową, wracając do rozmowy.
- Nawet jeśli tak jest to nie sądzę, żebym to ja był tą osobą. Trochę się ostatnio… - urwałem, nie wiedząc co tak właściwie powiedzieć. Przecież się nie pokłóciliśmy, ona tylko porzuciła mnie pogryzionego i napalonego na trawie w domu obcych ludzi w stolicy Tajlandii.
- Słuchaj, chciałem tego uniknąć – wtrącił się Timothy – ale obydwoje zachowujecie się jak gówniarze w podstawówce. Macie się ku sobie i wierz mi, że wiem co mówię, jeśli powiem ci, że ona jest w tobie zakochana, tak jak ty w niej. – Wyrzucił na wydechu, wyraźnie zdenerwowany. Na jego słowa poderwałem głowę i wpatrywałem się w niego zaskoczony. Podejrzewam, że jako jej najlepszy przyjaciel, prawdopodobnie wiedział takie rzeczy, ale mnie widział dwa razy w życiu, więc przekonanie o moim uczuciu wobec Alice nieco mnie zdziwiło. I zaniepokoiło. Tak, w tym facecie było coś budzącego niepokój. Mrugnąłem po raz pierwszy od pół minuty. Tim wpatrywał się w swoje dłonie, oddychając głęboko. Przełknąłem ślinę i skrzywiłem się na ten dźwięk. W pomieszczeniu panowała niezmącona cisza, nawet bicie mojego serca jakby ucichło. Zdecydowałem, że w tej sytuacji nie ma miejsca na kłamstwa i najlepszym dla wszystkich wyjściem – miałem nadzieję – jest granie w otwarte karty. Odetchnąłem głęboko.
- Więc co proponujesz? – odezwałem się po chwili, na co Timothy podniósł wzrok i wyprostował się na siedzeniu. Przez moment świdrował mnie swoimi złocistymi oczami.
- Zawiozę cię do niej – odarł. Skinąłem głową i wstałem. Skierowałem się na piętro i już na schodach usłyszałem jego ciche słowa – Tak będzie najlepiej.
Pobiegłem na górę i pędem wpadłem do swojej sypialni, gdzie na łóżku leżał rozłożony Louis, podrzucając piłeczkę do tenisa. Wraz z moim wejściem usiadł i zmierzył mnie dziwacznym wzrokiem.
- I co? – zapytał. Wzruszyłem ramionami. To naprawdę nie był czas na tłumaczenie mu całej tej sytuacji.
 – Opowiem ci, kiedy wrócę.
Założyłem skarpetki, złapałem kurtkę i buty, po czym opuściłem pokój, skinąwszy przyjacielowi na pożegnanie. Usiadłem u szczytu schodów, by włożyć i zawiązać buty, ale na chwilę zamarłem, słysząc niewyraźne głosy z dołu. Pewnie jeden z chłopaków rozmawiał z naszym gościem.
Czym prędzej zakończyłem wkładanie obuwia i zbiegłem na dół. Timothy rzeczywiście rozmawiał z jednym z moich najlepszych przyjaciół – z Liamem. Dwaj blondyni najwyraźniej dobrze się dogadywali, bo uśmiechali się do siebie, a Li nawet nie dotknął swojego nosa. Zawsze gdy rozmawiał z kimś nieznajomym i się denerwował, drapał się po nosie. Tym razem obie ręce trzymał w kieszeniach. Uniosłem brwi, ale nie skomentowałem tego. W sumie Tim może być równym gościem, ale fakt, że jest najlepszym przyjacielem Alice powoduje między nami dziwne napięcie i po prostu nie jestem w stanie przełamać tej bariery.
- Jestem gotowy. – Dałem o sobie znać. Liam odwrócił głowę w moją stronę, a mój gość skinął głową. Potem przeniósł wzrok z powrotem na mojego kumpla.
- Fajnie się gadało, stary. Zadzwoń czasem, Harry ma numer. – Zerknął na mnie z głupim uśmieszkiem. Zgromiłem go wzrokiem i wyszedłem z domu potrącając mężczyznę ramieniem. Chwilę potem usłyszałem trzask zamykanych drzwi, ale nie odwróciłem się. Ruszyłem w stronę podjazdu, na którym stał srebrny jaguar. Zerknąłem przelotnie na Timothy’ego, ale on nie zwracał na mnie uwagi, idąc w kierunku auta z pełnym samozadowolenia uśmiechem.
- Zapraszam – zawołał, stając przy drzwiach pasażera i wskazując na nie. Z naburmuszoną miną chwyciłem za klamkę i władowałem się do środka. Blondyn zajął miejsce kierowcy i przez chwilę przyglądał się, jak mocuję się z pasem bezpieczeństwa. Gdy odjeżdżał spod naszego domu, zadzwonił mu telefon. Wyjął urządzenie z kieszeni i przesunął palcem po ekranie.
- Słucham? – zaczął głębokim głosem, na co zmarszczyłem brwi. Może dzwoni jego dziewczyna? Raczej nie wyglądał na typa chętnego do długich związków, pasował mi raczej do tych lalusiów szukających jednonocnej przygody, do których w sumie przez dłuższy czas sam się zaliczałem.
- Nie, nie wiem jak jej poszło. – Cóż, może to jednak nie żadna laska, a ktoś z pracy? Właściwie nie miałem konkretnego powodu, dla którego miałbym podsłuchiwać jego rozmowę, ale dopóki jej nie skończy i tak nie pozostawało mi nic ciekawszego.
- Nie rozumiem. – Zmarszczył czoło i przygryzł wargę, wykonując skomplikowany manewr wyprzedzania na rondzie. Kto mu dał prawo do kierowania jakimkolwiek pojazdem?!
- Nic mi o tym nie mówiła, ale właśnie do niej jadę, więc… - urwał, w skupieniu słuchając swojego rozmówcy. Ja zaś wyprostowałem się na fotelu. Alice?
- Tak, rozumiem. – chwila ciszy – Dobrze.  W takim razie do usłyszenia, Samanto. – Zakończył rozmowę i włożył telefon z powrotem do kieszeni. Odchrząknął.
- Więc… Nie wiem co zastaniemy u niej w domu, dlatego cokolwiek to będzie – nie przestrasz się i nie rób głupot. Jasne? – spojrzał na mnie, całkowicie odrywając wzrok od drogi. A ja sądziłem, że to Louis sieje postrach na drogach. Kiwnąłem głową, zastanawiając się co takiego niezwykłego może być w mieszkaniu Alice. Timothy dość szybko i brawurowo pokonał centrum Londynu i przejechał nad Tamizą, w kierunku Twickenham. Czyżby przebojowa, nieobliczalna Alice mieszkała w spokojnej, nieskomplikowanej dzielnicy jednorodzinnych domków i szeregowców klasy średniej? Uśmiechnąłem się na tę myśl, co oczywiście nie umknęło mojemu towarzyszowi. Popatrzył na mnie badawczym wzrokiem, przez chwilę mierząc się ze mną na spojrzenia. W końcu westchnął i zapytał: - Dlaczego się uśmiechasz?
- Nie wolno mi? – odparłem, jeszcze bardziej się szczerząc. Nie spojrzał na mnie, tylko skręcił w jedną z bocznych uliczek. Przez chwilę mijaliśmy jasne domki szeregowe z brązowymi dachami, a potem zaczęły się większe, bardziej okazałe domostwa. W końcu dojechaliśmy do czegoś w rodzaju parku, a Timothy skręcił w prawo na podjazd dużej, jasnej rezydencji. Za domem widać było ogród, altankę i chyba huśtawkę. Moje brwi wystrzeliły do góry, bo na pewno nie tego spodziewałem się po miejscu zamieszkania osoby takiej jak Alice. Myślałem raczej, że pojedziemy do luksusowych apartamentów w Soho, albo do jakiegoś hotelu. Sądziłem, że miejsca, w których umawiała się za mną na spotkania były losowo dobranymi punktami Londynu, ale teraz zdałem sobie sprawę, że większość z nich była w pobliżu jej domu. Co w sumie jest normalne, bo tak robią zwykli ludzie, którzy cenią sobie wygodę. I może właśnie ta odrobina normalności, jaką dostrzegłem w zachowaniu rudej dziewczyny pomogła mi w przełamaniu irracjonalnego lęku, jaki odczuwałem na myśl o spojrzeniu jej w oczy. Okoliczności, w jakich rozstaliśmy się w Bangkoku, nie sprzyjały spotkaniom przy herbatce. Ale uciekła, więc nie chciała tego zrobić, a w każdym razie żałowała. Nie pokazała się na lotnisku, więc się bała lub wstydziła. Nie chciała zrobić mi krzywdy. Potrząsnąłem głową, chcąc wygonić z głowy sprzeczne myśli. Chwyciłem za klamkę i wysiadłem z auta. Nie byłem pewien co dalej, więc zerknąłem na Timothy’ego. Właśnie klapnął drzwiami samochodu i podszedł do mnie, lekko się rozciągając.
- Wchodzisz, czy podziwiasz elewację? – rzucił przekornie, wyprzedzając mnie. Ruszyłem za nim w kierunku dwuskrzydłowych drzwi. Gdy już staliśmy przed nimi, czekałem aż blondyn zadzwoni, ale on najwyraźniej nie miał najmniejszego zamiaru niczego mi ułatwiać. Dokładnie tak jak Alice. Cóż, zaczynałem rozumieć dlaczego są tak bliskimi przyjaciółmi. Sięgnąłem ręką przed jego klatką piersiową i krótko nacisnąłem biały przycisk. W środku rozległ się głośny dźwięk dzwonka. Kilkanaście sekund między tym odgłosem a rozwarciem się drzwi było prawdopodobnie najbardziej stresującym momentem w moim dotychczasowym życiu. Serce mi zwolniło, dłonie zrobiły się zimne, w gardle urosła gula nie do przełknięcia. A potem, gdy ujrzałem tę burzę rudych fal, te błyszczące zielone oczy – nagle moje serce zaczęło walić jak młotem, dłonie i czoło oblały się potem, w uszach słyszałem szum krwi.
- Timothy, co ty tu… - zaczęła, a potem mnie dostrzegła i zamilkła. Widziałem wahanie na jej twarzy, zmieszanie. Mocniej ścisnęła framugę drzwi, wzięła płytki wdech i spojrzała z niezadowoleniem na przyjaciela.
- Po co go tu przyprowadziłeś?! – rzuciła półgłosem w jego stronę. Timothy stał niewzruszony.
- Bo tego potrzebujesz.
- Nie masz pojęcia czego potrzebuję. Poza tym to nie jest dobry…
- Alice! – odezwałem się głośniej niż zamierzałem, z wyrzutem patrząc na nich oboje.
- Harry, to nie jest… - zaczął blondyn, ale ja miałem dosyć ich gadania.
- Moglibyście przestać rozmawiać tak, jakby mnie tu nie było? – zmierzyłem rudowłosą oskarżycielskim wzrokiem. W końcu podniosła oczy i skrzyżowała spojrzenie z moim. Dostrzegłem w nim coś, czego nie spodziewałem się po niej nigdy. Strach.
- Harry, ja… - zadrżałem na dźwięk jej głosu wypowiadającego moje imię, ale nie dane jej było kontynuować, bo ktoś z wnętrza domu zawołał ją głośno. Odwróciła głowę w tamtą stronę, po czym znowu na nas spojrzała, przygryzając wargę.
- Wejdźcie. – Rozchyliła drzwi i wpuściła nas do środka, po czym jeszcze przez chwilę stała w wejściu, rozglądając się na boki. W końcu zatrzasnęła drzwi, przesunęła kilka zasuwek i podeszła do Timothy’ego, szepcząc do niego kilka słów. Widziałem, że jest czymś zmartwiona, zakłopotana. Blondyn potrząsnął głową, a ona poszła przodem, prowadząc nas w głąb domu. Rozglądałem się dookoła, bo cały budynek był jak wyjęty z drogiego katalogu. Urządzone ze smakiem, każde pomieszczenie jakie mijaliśmy, było dopracowane co do najmniejszego szczegółu. Wiedziałem, że mieszka tu też Jasmine, podejrzewałem więc ją o ten klasyczny wystrój wnętrz. Podziwianie dekoracji przerwało mi dotarcie do celu, przestronnego pokoju ze ścianami w kolorze przywodzącym mi na myśl jesienne liście. I włosy Alice. Na środku stał podłużny stół na kilkanaście osób, ale dziewczyna skierowała się na lewo od wejścia, w stronę zabudowanego kominka i ogromnej narożnej kanapy, na której siedziało dwóch mężczyzn. Właściwie to jeden leżał, a pod nim, na jasnym obiciu sofy, widniała podejrzanie czerwona plama. Nie mógł być wiele ode mnie młodszy, rudy i blady, nie wyglądał najlepiej. Ściskał w dłoniach biały ręcznik i przyciskał go do brzucha. Gdy dostrzegłem, że dolna część materiału lśni czerwienią, czym prędzej przeniosłem wzrok na drugiego mężczyznę, również rudego, trzymającego głowę młodszego chłopaka na swoich kolanach. Ściskał ramię rannego, ale na nasz widok rozluźnił chwyt i podniósł głowę, mierząc nas podejrzliwym wzrokiem. Nie wiem, dlaczego, ale przywiódł mi na myśl zwierzę gotowe do ataku. A potem zerknąłem mu prosto w oczy i już wiedziałem, skąd to odczucie. Tęczówki siedzącego na kanapie mężczyzny były krwistoczerwone i z pewnością nienaturalne. Wzdrygnąłem się, czując jak przechodzą mnie ciarki. Z paniką szukałem wzrokiem Alice. Zorientowałem się, że stoi za mną dopiero wtedy, gdy odezwała się, by nas – mnie – przedstawić.
- Nate, to jest Timothy, mój przyjaciel, a to Harry, mój … - zawahała się. Odsunąłem się od niej, spoglądając w jej stronę z niewielkim bólem.
- Po prostu Harry. – Wyręczyłem ją sucho.
- A to jest Nigel, w tej chwili nieco niedysponowany. – Dokończyła.
- Więc to on, tak? – odezwał się ten, którego nazwała Nate. Patrzył na mnie, więc zapewne mówił o mnie. Zastanowił mnie sposób, w jaki podkreślił słowo on, jakby chodziło o coś istotnego, coś, o czym wcześniej rozmawiali. Po chwili jednak całkowicie porzuciłem zainteresowanie tą kwestią, gdy dostrzegłem minę Timothy’ego. Poczerwieniał na twarzy, zacisnął pięści i przerzucał wściekły wzrok między Alice a owym Natem.
- Kto to do cholery jest?! Co ten cholerny krwioż… facet tu robi? - w momencie zawahania rzucił mi krótkie spojrzenie. Alice zbladła, o ile to w ogóle możliwe, po czym złapała swojego przyjaciela za rękaw.
- Zostaw to. To mój przyjaciel, wszystko jest w porządku. – Wszystkie słowa cedziła z dokładnością, a ja zrozumiałem, że coś przede mną ukrywają. I to wszyscy, nawet ten zbolały chłopak zerkał na mnie lekko nieprzytomnym wzrokiem.
Timothy mierzył rudowłosą badawczym spojrzeniem, ale w końcu się poddał.
- Co z nim? – zapytał po chwili, wskazując ręką na niejakiego Nigela. Alice wykręciła palce, przygryzając wargę. W tym świetle mogłem zobaczyć, że ma podkrążone oczy, jakby nie spała całą noc, albo płakała. Jej ruchy straciły swoją zwyczajną sprężystość, a kiedy tylko krzyżowała wzrok z moim, uciekała spojrzeniem w inną stronę. Wydawała mi się przestraszona, jakby… zaszczuta.
- Podczas pracy mieliśmy… wypadek i… Nigel nie powinien robić tego, co zrobił i to wszystko moja wina, bo mu pozwoliłam, a potem… - choć mówiła zagadkami, widać było, że zżera ją poczucie winy. Podeszła do chłopaka i pogłaskała go po czole, odgarniając z niego mokre od potu włosy. Timothy chrząknął. Spojrzała na niego i kiwnęła głową. Odwróciła się w moją stronę.
- Harry, zostań z Natanielem, ja porozmawiam z Timothym w kuchni, dobrze? Przyniosę ci coś do picia. – Powiedziała, a gdy mówiła, jej ręce mimowolnie sięgały w moją stronę. Opanowała jednak samowolne kończyny i wyszła z pomieszczenia zaraz za blondynem, rzucając na odchodnym troskliwe spojrzenie na Nigela. Gdy zniknęła za zakrętem, popatrzyłem na dwóch mężczyzn, z którymi mnie zostawiono. Nataniel zajął się głaskaniem młodszego chłopaka po głowie, więc nie pozostało mi nic innego jak zając miejsce w fotelu naprzeciwko.
- Długo znacie się z Alice? – przerwał ciszę rudowłosy facet. Obserwowałem ruchy jego dłoni na głowie Nigela, decydując się jak odpowiedzieć na to pytanie. Mężczyzna wywoływał we mnie nie do końca nieuzasadniony lęk, szczególnie gdy patrzył na mnie tymi przerażającymi oczami, więc chciałem przemyśleć co mu powiem, mieć kontrolę nad jego wiedzą na mój temat.
- Jakiś czas. A ty? – odparłem wymijająco, decydując, iż najlepszą bronią jest atak. Wzruszył ramionami.
- Będzie jakieś cztery lata, tak myślę. W sumie nie widzimy się zbyt często, a jak już, to zdarzają się właśnie takie sytuacje jak ta – wskazał na rannego chłopaka, który oddychał ciężko.
- Jak się poznaliście? – zapytałem, nie wiedząc o co mu chodziło. Uśmiechnął się półgębkiem w odpowiedzi.
- Raczej nie jest to historia, którą należy rozpowszechniać. Naprawdę, nie chcesz wiedzieć. – Dodał, dostrzegłszy mój zaciekawiony wzrok. Nie naciskałem, bo zapewne miał rację. Nie byłem pewien, czy jestem gotowy na poznanie prawdziwej, nieupiększonej historii Alice Pagello.
Nagle, wyrywając mnie z rozmyślań, Nigel zaczął spazmatycznie oddychać, mocniej przyciskając niemal całkowicie zakrwawiony materiał.
- Podaj mi ręcznik! – zawołał zdenerwowany Nataniel, wyciągając wolną rękę w moją stronę. Drugą delikatnie podnosił poszkodowanego, aby pomóc mu w oddychaniu. Z nową porcją adrenaliny w organizmie, ruszyłem w stronę zasłoniętego ciężkimi kotarami okna. Tam, na równo ułożonym stosiku stała wieża z ręczników. Szybko chwyciłem kilka z wierzchu i czym prędzej podałem go rudowłosemu. On wziął jeden z nich i zwinąwszy go, przyłożył do rany leżącego chłopaka. Tamten syknął z bólu, nagle w pełni świadomy.
- Nataniel… boli… - wyjęczał pomiędzy spazmami bólu. Adresat tych słów ze zbolałą miną wpatrywał się w chłopca na swoich kolanach, bezradnie przeczesując jego włosy. Nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić, ale po chwili przyszło mi do głowy, że dobrze byłoby poinformować Alice i Timothy’ego o pogarszającym się stanie Nigela. Rzuciłem krótkie spojrzenie starszemu mężczyźnie, a on kiwnął głową, jakby wiedząc co chciałem zrobić. Z jego niemym przyzwoleniem ruszyłem ku wyjściu z pokoju. Przez łukowato zakończone przejście dostałem się z powrotem do hallu, ale nie miałem pojęcia co dalej. Za plecami usłyszałem głośne charczenie i głos Nataniela, więc bez zastanowienia pobiegłem w stronę pierwszych drzwi po prawej. Okazało się, że prowadzą do sypialni z wielkim łożem z baldachimem na samym środku. Potrząsnąłem głową i wybiegłem z pomieszczenia, zapominając zamknąć za sobą drzwi. Następny zakręt prowadził do mniejszego korytarza i tam usłyszałem stłumione głosy. Podążałem więc za nimi, mijając kilka par drzwi po obu stronach. Na końcu przejścia znajdowały się schody, a za nimi dostrzegłem drzwi, którymi wszedłem do tego domu. Westchnąłem i zrobiłem parę kroków w stronę ostatniego pomieszczenia po prawej stronie. Zaraz jednak się zatrzymałem, usłyszawszy głosy osób, których szukałem, wypowiadające moje imię. Przysunąłem się bliżej ściany i przycisnąwszy plecy do boazerii, nadstawiłem uszu.
- Harry nie powinien tutaj być. Widzisz kto jest w salonie, jak ja mu to wytłumaczę? – głos Alice, zdenerwowany, drżący. Sapnięcie, potem szuranie krzesła po podłodze.
- Nie miałem pojęcia, że masz rannego w domu. Nie miałem pojęcia, że w ogóle byłaś na misji. – Zirytowany głos Timothy’ego, nieco bardziej odległy od głosu Alice, dał mi wskazówkę, że blondyn siedzi dalej od wejścia. Znowu westchnięcie, tym razem rudowłosej dziewczyny.
- Nie muszę ci się spowiadać, ty też nie mówisz mi o wszystkim. Poza tym można zadzwonić, zanim wpadnie się z przyjacielską wizytą, nie sądzisz?
- Gdybyś wiedziała, że go przywiozę, nie zgodziłabyś się. A tak w ogóle, to czemu Nigel nie jest w klinice w akademii? I dlaczego jeszcze nie jest zdrowy? – Te pytania zrodziły setkę kolejnych w mojej głowie. Miałem ochotę skulić się przy tej ścianie i schować twarz w dłoniach. Nie wiedziałem nic o kobiecie, którą ko… kocham?
- To nie była misja zlecona przez Esme, ani przez nikogo innego. Nataniel dał mi cynk, że grupa krwiożerców sprzedaje prochy ludziom w biednych dzielnicach, a to zapewne nie było jedyne miejsce, gdzie działali. Okazało się, że to goście z samej góry, trzepiący grubą kasę na wielu nielegalnych interesach. Nie mogłam tego zgłosić, bo zaraz zaczęłyby się pytania skąd to wiem. Sam widziałeś – on nie jest jednym z nas i gdybym go wydała, zabiliby go bez wahania. I mnie przy okazji też, bo miał być przeze mnie zgładzony cztery lata temu. – Głęboki oddech i rytmiczne uderzanie o płaską powierzchnię, jakby ktoś bębnił palcami w stół.
- Kiedy zamierzałaś mi powiedzieć? – stłumiony gniew w głosie Timothy’ego był wyraźnie dostrzegalny nawet dla mnie, wolałem nie widzieć jego miny w tamtej chwili. Jęknięcie Alice, sprawiło, że moje brwi podjechały do góry.
- Nie mogłam ci wcześniej wyjawić prawdy, nie kiedy byłeś pod opieką Aleksa. Nate to mój przyjaciel, nie tak bliski jak ty, ale nie chcę, by ktoś go skrzywdził. Nigdy bym sobie tego nie wybaczyła. – Krótkie kaszlnięcie i dźwięk odsuwanego krzesła.
- Myślisz, że bym cię zdradził? Nie ufasz mi? – głos Timothy’ego diametralnie się zmienił, stał się głębszy i jakby… zbolały.
- Dobrze wiesz, że powierzyłabym ci własne życie. Co zresztą robię bez przerwy – lekki śmiech, choć brak w nim było wesołości, która zawsze kojarzyła mi się z tą dziewczyną – ale oboje wiemy, jak bardzo byłeś przywiązany do Aleksa. Wyśpiewałbyś mu wszystko, gdyby tylko poprosił.
- Wcale nie. – Tym razem blondyn zabrzmiał jak naburmuszony sześciolatek. Uśmiechnąłem się.
- Ale koniec z unikaniem tematu, Anders. Po jaką cholerę przywlokłeś tu tego chłopaka? – Miałem wielką ochotę zazgrzytać zębami, ale nie miałem pewności, czy mnie nie usłyszą.
- Bo go potrzebujesz, już ci to mówiłem. – Spokojnym głosem Timothy szykował się zapewne na to, czego spodziewałem się i ja.
- Nie masz pojęcia czego potrzebuję. – Odpowiedź przez zęby potwierdziła moje przypuszczenia. Alice Pagello przyznałaby się, że kogoś potrzebuje? Może gdyby chodziło o Jasmine, ale o mnie? Przymknąłem powieki, zmęczony całą tą sytuacją.
- Allie, oboje wiemy, że jesteś w nim zakochana, zaprzeczanie temu tylko pogarsza sprawę, przerabiałem to. Musisz z nim…
- Nic nie muszę! Co to ma być?! Mścisz się za tamtą noc, czy za Roberta? – zdenerwowana Alice rzuciła oskarżenia, przez które serce mi zwolniło. Jaką noc? I co ma z tym wspólnego ten cholerny piłkarz? Zirytowany warkot przerwał bitwę moich myśli.
- Za nic się nie mszczę! A już na pewno nie za tego lalusia w korkach! – przybiłem z blondynem mentalną piątkę – Mizianie się z nim to jak zapijanie problemu, bezużyteczne i nie dające żadnej ulgi. Poza tym, sądzisz, że przywiozłem tego chłopaka dla własnej przyjemności? Że nie mam już nic innego do roboty, tylko patrzeć jak wpatrujecie się w siebie? Zrobiłbym wszystko, żebyś zamiast w nim, zakochała się we mnie! – Odwołuję tę piątkę. - Ale nie mogę, nie mogę nawet sam przestać cię kochać, nigdy nie będę mógł! On umrze, a ty będziesz przy mnie przez następne kilkaset lat, tak blisko, a jednak nieosiągalnie daleko. – Głębokie westchnienie, a potem głos przytłumiony, jakby Timothy zasłonił usta dłonią. – To mnie zabija, Allie. Wyżera od środka. A po tamtej nocy jest nawet gorzej, pragnę cię jeszcze bardziej, nie mogę przestać o tobie myśleć. Jedyne co mogę zrobić, to przestać patrzeć jak cierpisz i ulżyć ci w problemach. Dlatego jestem tu teraz, z tym chłopakiem. Bo wiem, że to uczyni cię szczęśliwą.
Cisza trwała przez sto jeden uderzeń mojego serca. Potem usłyszałem szloch Alice, przejmujący i obezwładniający moje ciało. Musiałem jej pomóc. Wziąłem po cichu głęboki wdech i wpadłem do kuchni, jakbym dopiero co biegł, a nie podsłuchiwał ich rozmowę.
- Alice, Timothy! Z Nigelem jest coraz gorzej. Nataniel kazał mi was zawołać! – wyrzuciłem na jednym wydechu. Moje spojrzenie spotkało się z przerażonymi tęczówkami dziewczyny, święcącymi na zielono nad mokrymi policzkami. Jakby sparaliżowana, sztywno przekręciła głowę i zerknęła na przyjaciela. On miał wypisany na twarzy podobny strach i niepewność. Podejrzewali, że usłyszałem jakieś strzępy ich rozmowy. Oby nigdy nie dowiedzieli się, jak wiele zdołałem wyłapać, ile ich sekretów bezkarnie zabrałem.
- Zadzwonię do Jasmine. – Oznajmiła zdrętwiałym głosem Alice i wyszła szybkim krokiem z pomieszczenia. Timothy przez chwilę przyglądał mi się z przechyloną na bok głową.
Mój wzrok przykuło jednak coś innego. Coś leżącego na blacie podłużnego barku po lewej stronie. Gazeta. Brukowiec. Nic nie warty szmatławiec. A na jego okładce wielkie zdjęcie dwóch osób, splecionych w uścisku, namiętnie całujących się, obejmujących się na tle fontanny na Picadilly Circus. Rudowłosa piękność w ciemnym płaszczu i dryblas w sportowej kurtce.
Słodka kusicielka i tępy sportowiec. Alice Pagello i Robert Lewandowski.
Westchnąłem. Zabiję drania.

* * *


*Oczami Jasmine*

- Jesteś pewien, że to był dobry pomysł? - Zapytałam Jamesa wychodząc z sypialni, gdzie zostawiliśmy śpiącego Kubę.
Chłopak kiwnął głową.
- Będzie pamiętał wszystko co mu dzisiaj powiedziałaś, wszystko co przeżył, jednak nie będzie... Tak tego przeżywał.
Odetchnęłam z ulgą. Cieszyłam się, że zdjął to ciężkie brzemię z Kuby. Wiedziałam, że bardzo męczyła go śmierć tej kobiety, oraz zniknięcie tej dziewczynki, a teraz jeszcze to...
Charles i James byli jednymi z tych, którzy potrafili "usuwać pamięć", oraz "łagodzić wspomnienia". Niestety parędziesiąt lat temu James dołączył do krwiożerców, a Charlie wciąż jest na łaskach Edwarda.
- Miałeś mi powiedzieć o co ci chodzi z tym Edwardem. - Zaczęłam siadając na kanapie.
- Wiem... - Chłopak spojrzał mi się prosto w oczy. - Stęskniłem się za tobą.
Nigdy nie wypowiedziałam tych słów na głos, ale ja również.
James był moją "pierwszą miłością". Znaczy... Tak myślałam. Myślałam, że to on jest tym jedynym, jednak tą osobą okazał się Błaszczykowski. Czy żałowałam, że było tak, a nie inaczej? Nigdy nie chciałam się do tego przyznać, ale tak. Nie dlatego, że wolałam wampira, ale po prostu wolałam nie mieszać w to wszystko Kuby. Szczególnie, że zaczynało się wszystko komplikować.
James był jedną z osób, które poznałam jako pierwsze. Na początku on, ja, Aleks i Samantha tworzyliśmy nierozłączną paczkę. Nigdy nie byliśmy zbyt grzeczną grupą, dlatego nas rozdzielili. Ja z Jamesem polecieliśmy do Ameryki, a Aleks i Sam do Szwecji. Mieszkanie razem, wspólne misje sprawiły, że staliśmy się sobie bliscy. Pamiętam, jak on pierwszy raz powiedział, że mnie kocha, a potem pocałował na jednej z plaż w obecnej Californii. Wtedy to był jeszcze dziki teren jednak ja i wiele lat później mogłam wskazać gdzie to było. Byliśmy razem długo. Myślałam, że to moja wielka miłość. To z nim pierwszy raz napiłam się krwi człowieka, to z nim miałam dołączyć do krwiożerców. Jednak wtedy Carlisle udowodnił mi, że go nie kocham, dając mi do ręki lusterko i uświadamiając, że moje tęczówki nie zmieniły koloru.
James odszedł do krwiożerców, a ja zostałam. Carlisle dbał o mnie, troszczył się, marzył, że ja kiedyś zakocham się w nim tak jak on we mnie. Niestety to się nigdy nie stało, a on umarł parę lat po odejściu Jamesa. Jego największy sekret dotyczący miłości do mnie znajdował się teraz jedynie w mojej głowie, a ja postanowiłam, że to się nie zmieni.
- Możesz mi wreszcie powiedzieć? - Powiedziałam to tak, żeby nie zorientował się jakie poruszenie wywołały we mnie jego słowa.
- Tak. - Westchnął ciężko. - Pozwolisz, że przejdę do konkretów. Kiedy ty grzecznie mordowałaś tak, jak ci Edward kazał, ja prowadziłem własne śledztwo.
- Odezwał się morderca... - Szepnęłam pod nosem.
James wstał ze swojego miejsca i usiadł obok mnie. Następnie złapał mnie lekko za podbródek i zmusił, bym spojrzała w jego oczy.
- Jass, skarbie, nie wiesz jeszcze wielu rzeczy jednak obiecuję ci, że to się niedługo zmieni. Mam nadzieję, że jesteś na to gotowa.
Następnie pocałował mnie lekko w usta i zniknął, zostawiając mnie samą z natłokiem myśli.

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
ALIVE!
Tak, żyjemy, jesteśmy, nie umarłyśmy.
Tu Rooksha, gwoli ścisłości. Muszę się przyznać, że część Wariatki była gotowa w sierpniu, a moja powstawała w powolnym, bolesnym procesie. Ale doszłam do wniosku, że potrzebowałam dłuższego oddechu od szkoły, by zapomnieć o tym wszystkim co muszę jeszcze zrobić i móc zająć się przyjemniejszymi sprawami - bo wbrew pozorom podobało mi się pisanie tego rozdziału, szczególnie drugiej części mojej części (?).
Tak, więc kończąc z zanudzaniem, muszę się przyznać, że poważnie myślimy z W. o zawieszeniu bloga, na czas nieokreślony, miejmy nadzieję, że nie na zawsze.
Szczerze powiem, że nawet jeśli znajdę czas na robienie czegoś niezwiązanego ze szkołą, jak np. pisanie bloga, to nie mam na to ochoty - bo to wymaga jakiegoś wysiłku, zdobywania informacji, obmyślania, pisania, czytania, poprawiania, redagowania, dogadywania etc.
Dlatego dużo chętniej posiedzę i poklikam oglądając głupie obrazki, niż wezmę się za jakąś uczciwą robotę ;)
To nie tak, że pisanie tego opowiadania nie sprawia przyjemności, bo jest wręcz przeciwnie - chodzi raczej o to, że i ja, i Wariatka traktujemy tworzenie tej historii dość poważnie, staramy się, by nie pomylić jakiś wydarzeń, nie zapomnieć o jakiś faktach, wyjaśniać wszystko i jakoś budowac napięcie. Nawet nie zdajecie sobie sprawy ile czasu potrafimy spędzić na gadaniu o blogu, o naszych zwariowanych pomysłach na to opowiadanie. I właśnie z tego powodu, przez to przykładanie się do całej sprawy, zawalamy, bo musimy przykładać się w tym samym stopniu, jak nawet nie bardziej, do nauki, obowiązków w szkole i tak dalej.
Wiem, że się tłumaczę, ale mam poczucie winy, szczególnie ja, bo ten rozdział miał być dodany cztery miesiące temu, a tu już styczeń, rok następny.
No właśnie, zmierzając ku końcowi,
chciałybyśmy życzyć wszystkim Czytelnikom i Czytelniczkom wszystkiego co najlepsze na cały nowy rok, aby spełniły się Wasze marzenia, plany, oczekiwania, żeby natłok obowiązków i pośpiech codziennego życia mimo wszystko nie stłamsił Waszego szczęścia i dawał Wam chwile wytchnienia.
Wiecie, że to już półtora roku od apokalipsy?
Buziaki,
Rooksha&Wariatka

PS. Zmiana czcionki - jak Wam się podoba?
PS2. Czy ktoś tu dotarł?

sobota, 24 sierpnia 2013

Rozdział dwudziesty

"Najbardziej jesteś bezbronny wtedy, kiedy Ci zależy."

Muzyka: So Cold

Lipiec/Sierpień

*Oczami Alice*
Kiedy dotarłam do celu, już tam był, siedział pochylony nad szklanką z jakimś napojem. Swobodnie podeszłam do jego miejsca, omijając zgrabnie okrągłe stoliki. Gdy tylko mnie zauważył, podniósł głowę, a jego twarz rozświetliła się w uśmiechu. Dostrzegłam, że zmienił fryzurę i trochę schudł, przez co jego twarz stała się bardziej podłużna. Odwzajemniłam uśmiech i zajęłam miejsce naprzeciw niego.
Przez chwilę tylko wpatrywał się we mnie, po czym sięgnął przez stół po moją dłoń. Miał zimne ręce, jednak uścisk długich palców był przyjemnie znajomy. W głowie ujrzałam obrazy naszej wspólnie spędzonej nocy, lecz nie do końca poznawałam w tych wspomnieniach siebie. Zmieniłam się, to wiedziałam już na pewno, a tamten wieczór był namiastką tego, co z taką lubością przeżywałam w przeszłości. Ale to było dawno temu, zanim mój najlepszy przyjaciel wyznał, że od siedmiu lat jest we mnie zakochany. Zanim ja sama dowiedziałam się, że jestem zakochana.
- Dobrze cię widzieć, Alice.
- Tak, dobrze się znowu spotkać. – Odparłam, wyrwana z zamyślenia. Mężczyzna świdrował mnie wzrokiem, a ja z hardością odwzajemniałam natarczywe spojrzenie. W końcu odpuścił.
- Tęskniłem za tobą. – Wyznał, skrywając błękitne tęczówki pod powiekami. W pewnym sensie żałowałam, że nie jestem w stanie odwzajemnić tego uczucia. Podczas jego nieobecności nie myślałam o nim nawet przez chwilę, ale patrząc na naszą relację z perspektywy czasu, jego towarzystwo było miłą odskocznią od mojej zwariowanej codzienności. Pomimo swojej sławy, był bardziej dostępny niż Harry, nie łaziły za nim tabuny piszczących fanek, nie tatuował sobie każdej wolnej powierzchni na ciele i nie upijał się jak rasowy alkoholik. W łóżku był może mniej fantazyjny, choć zdecydowanie mniej uległy od Stylesa. W moich oczach był dużo dojrzalszy i obeznany z życiem.
- Robert, nie wiem co powiedzieć. Minęło tyle czasu i ja..
- Wiem, że nic sobie nie obiecywaliśmy. I to jest jedna z wielu rzeczy, których żałuję. – Przerwał mi. Teraz naprawdę nie wiedziałam co powiedzieć, bo znowu postawiono mnie przed faktem dokonanym – moje własne życie prywatne zaczęło wymykać mi się spod kontroli i po raz kolejny uświadomiłam sobie, jak niestabilni uczuciowo są ludzie. Może w tej porąbanej wampirzej fizjologii jest jednak jakiś sens…
- Wiesz, nie przyjechałem do Wojtka, żeby pobawić się w Londynie. Chłopaki z drużyny śmieją się ze mnie, ale odkąd wyjechałem stąd w zimie, nie miałem nikogo. Po prostu… - zamilkł, jakby szukając słów.
Słuchałam go uważnie, czekając na dalszy ciąg. Miałam nadzieję, że nie stanę się powodem załamania nerwowego jednego z napastników Borussi.
- Po prostu nie mogę o tobie zapomnieć, Alice. Nigdy wcześniej nie spotkałem takiej osoby jak ty, jesteś…
- Czekaj, Romeo. Nie rozpędzaj się tak. – Wcięłam się w jego wyznania. – Jestem pewna, że niejedna kobieta w twoim życiu była dużo lepsza ode mnie.
Pokręcił głową, ale nie odezwał się słowem, słuchając mnie w skupieniu.
- Nic sobie nie obiecywaliśmy, bo nie szukam nikogo na stałe. Tylko nie pomyśl sobie, że traktuję cię jak jednonocną przygodę, bo tak nie jest. Jesteśmy jak… przyjaciele z przywilejami. – W duchu skrzywiłam się na to beznadziejne porównanie. Miałam na uwadze jego uczucia, ale nie chciałam pakować się w jakiś porąbany układ. Swojemu najlepszemu przyjacielowi dałam już raz ten „przywilej” i teraz nie byłam w stanie patrzeć mu w oczy. Robert spojrzał na mnie zdenerwowany.
- Czyli tylko o to ci chodziło? O seks? – ostatnie słowo niemal wykrzyczał, na co skierowały się w naszą stronę spojrzenia wszystkich ludzi w kawiarni. Powstrzymałam swoje policzki przed zarumienieniem się, co boleśnie przypomniało mi o skutkach moich uczuć wobec Stylesa. Zgromiłam Lewandowskiego wzrokiem.
- Nie. I przestań się wydzierać, pajacu. – Syknęłam spomiędzy zaciśniętych szczęk. Oparłszy się na swoim krześle, Robert zwiększył dzielącą nas odległość. Ja zaś wsparłam się łokciami na stole i wpatrywałam w twarz mojego towarzysza.
- Jeśli nie o chodziło o seks, to po co się ze mną spotykałaś? – zapytał po dłuższej chwili. Westchnęłam.
- Bo jesteś miły, dojrzały, przystojny…
- Jak męska dziwka – usłużny, posłuszny i zawsze gotowy. Dzięki, Alice. – Przerwał mi z sarkazmem.
- Nie przesadzaj, oboje jesteśmy młodzi, szukamy nowych wrażeń i zaspokojenia własnych potrzeb. Nie różnimy się wiele od siebie. – Zaprotestowałam. Nie mogłam pozwolić mu zwalić na mnie poczucia winy.
- A może chodzi o tego loczkowatego smarkacza? Zaspokaja cię lepiej niż ja? – wyrzucił nagle Robert. Zmarszczyłam brwi. Skąd u niego taka dociekliwość?
- Naprawdę chcesz znać odpowiedź? – zapytałam filuternie, co kompletnie zbiło go z tropu. Pochylił się znowu nad stołem i lustrował mnie wzrokiem. Zanim zdążył coś powiedzieć, z mojej kieszeni zaczęły wydobywać się gitarowe brzmienia. Wyciągnęłam komórkę ze spodni i odebrałam, nie zerkając nawet na wyświetlacz – cały czas wpatrywałam się rozbawiona w twarz piłkarza, sfrustrowanego moim pytaniem.
- Tak słucham?
- Allie – usłyszałam w słuchawce znajomy głos. – Jest problem.
- Co masz na myśli, Nate? – uniosłam brwi. Po drugiej stronie usłyszałam westchnięcie.
- Dowiedziałem się od moich ludzi o bandzie handlarzy narkotykami.
- No i co? – zapytałam, nie wiedząc o co mu chodzi.
- Jak to: co? Jesteś chyba wampirzym stróżem prawa, czyż nie? – rzucił przekornie.
- Ha, ha, ha. – Odparłam bez cienia humoru. – Bardzo zabawne. A poza tym, co mnie to obchodzi?
- Co cię to… Alice! – krzyknął Nataniel do słuchawki.
- Nate, nie mam żadnego powodu, by się tym przejmować. To sprawa policji. – Powiedziałam, nagle bardziej świadoma obecności Roberta. Widziałam jak zdezorientowanie coraz bardziej ukazuje się na jego twarzy. Musiałam być ostrożna i uważać na to, co mówię.
- Ale.. och. – Usłyszałam westchnięcie, a potem plask, jakby rudzielec po drugiej stronie pacnął się w czoło.
- Allie, mam na myśli grupę wampirów, które sprzedają dragi zwykłym śmiertelnikom. A to powinno cię obchodzić, ty pokręcona wariatko.
- To nie mogłeś tak od razu? – fuknęłam. - Gdzie mam ich szukać?
- To nie są tacy idioci jak ten, którego pieprzyłem ostatnio.
- Chcesz powiedzieć, że od tamtej nocy nikogo sobie nie znalazłeś? – rzuciłam ze śmiechem, na co brwi Roberta sięgnęły niemal czubka jego głowy.
- Nie, rudzielcu. Ten, którego pieprzyłem gdy ostatnio się widzieliśmy. Nie szukaj dziury w całym.
- Rudzielcu? I kto to mówi, marchewkowy potworze. – Zaśmiałam się po raz kolejny, tym razem z komicznej miny Lewandowskiego, który – biedaczek – nie miał pojęcia o czym i z kim rozmawiam.
- Moje włosy są kasztanowe, idiotko. A teraz słuchaj mnie uważnie. – Zaczął Nate poważnym głosem.
- Tak jest, szefie. – Przerwałam mu z sarkazmem. Warknął do słuchawki, więc zamilkłam.
- Jeden z nich jest starszy nawet od Jasmine, więc nie będzie łatwo. Jest ich około piętnastu, ale nie mam pewności. To będzie wymagało obserwacji i bardzo rozplanowanej akcji, Allie.
- Jasne, ale nie opisałabym się tymi zdolnościami, więc czemu zwracasz się z tym akurat do mnie? – z góry znałam odpowiedź, więc wstałam i machnęłam na Roberta, by uczynił to samo. Zdezorientowanie ustąpiło miejsca irytacji i piłkarz wpatrywał się we mnie, oczekując wyjaśnień. „Później” powiedziałam bezgłośnie. Już sięgałam do kieszeni po schowany tam stufuntowy banknot, ale mężczyzna wyprzedził mnie i sam wyłożył pieniądze na stół. Odeszłam od stolika szybkim krokiem, a mój towarzysz podążył za mną. W międzyczasie słuchałam słów Nataniela.
- Znasz jakiegoś innego złotożercę, który brata się z krwiożercami i się z nimi kumpluje? Bo jak na razie moje doświadczenie w tej kwestii ogranicza się do jednego samozwańczego wampira i jesteś nim ty. Ale dobrze to wiesz, więc nie zadawaj głupich pytań. – Powiedział lekko rozbawiony, a ja uśmiechnęłam się na te słowa, nawet jeśli mój rozmówca nie mógł tego zobaczyć.
- Zabiorę jednego z moich… - zerknęłam na Lewandowskiego, który otwierał przede mną drzwi swojego samochodu – mojego znajomego i spotkamy się z tobą na Picadilly, może być?
- Wiesz, że nie przepadam za tłocznymi miejscami. – Odparł Nataniel niechętnie.
- Wiem, ale.. – znowu spojrzałam na siedzącego za kierownicą piłkarza, tym razem skupionego na prowadzeniu samochodu w lewostronnym ruchu. – To jedyna możliwość, jaką mam na ten moment.
Po drugiej stronie słuchawki usłyszałam zgrzytanie zębami.
-Dobra. Ale wisisz mi za to przysługę. – Rzucił w końcu. Parsknęłam z oburzenia.
- Ja tobie? Chyba oszalałeś, Rusher. To ty wisisz mi przysługę za to, że w ogóle rozważam zajęcie się twoim… problemem. – Zawahałam się przy ostatnim słowie, ale Robert wpatrywał się niewzruszenie w przednią szybę.
- Jeszcze zobaczymy. Na razie, Rudzielcu. – Rzucił Nataniel i rozłączył się. Odwróciłam się w stronę kierowcy i postanowiłam, że muszę mu to i owo wyjaśnić.
- Robert, dziękuję za podwiezienie i za to spotkanie. – Powiedziałam, a on rzucił mi szybkie spojrzenie, po czym znowu skupił się na prowadzeniu. Po krótkiej obserwacji mogłam stwierdzić, że nie był zbyt dobrym kierowcą.
- Nie przebiegło ono do końca pomyślnie i w połowie przerwał nam telefon, jeśli zapomniałaś. – Odrzekł po chwili, a ja niemal wywróciłam oczami.
- Mój współpracownik ma pewien problem i poprosił mnie o pomoc w jego rozwiązaniu. Dlatego muszę jak najszybciej dostać się na Picadilly Circus, do którego skręt właśnie przegapiłeś. – Odparłam, wskazując na drogę biegnącą w lewo. Robert wypuścił powietrze nosem i nerwowo przygotowywał się do zawrócenia.
- Z tego co słyszałem, mówiłaś, że to sprawa dla policji. – Rzekł, gdy już wjechał na odpowiednią trasę.
- Tak, ale okazało się, że źle go zrozumiałam. Nie potrzeba do tego policji, najlepiej będzie, gdy załatwimy to sami. – Nie wszystko było kłamstwem, ale i tak miałam drobne wyrzuty sumienia. Znajomych ludzi okłamuje się znacznie trudniej, niż obcych.
- Po prostu nie chcę, byś wpakowała się w jakieś kłopoty. – Stwierdził troskliwie, czym mnie nieco zaskoczył.
- Tak, ja… To nic poważnego, nie musisz się o mnie martwić. –Zakończyłam nieco zakłopotana.
- Jasne, ale w razie co, wiesz gdzie mnie szukać. – Zapewnił, chwytając moją dłonią i delikatnie ją ściskając. Przez moment wpatrywałam się w nasze splecione dłonie, ale z letargu wyrwały mnie zbliżające się światła Picadilly. Wysunęłam rękę z uścisku piłkarza i wcisnęłam dziesięć cyfr na wyświetlaczu telefonu. Po trzech sygnałach usłyszałam w słuchawce napięty głos. – Halo?
- Zbieraj się, młody. Mamy coś do zrobienia.

* * *

*Oczami Jasmine*
Otworzyłam drzwi do niewielkiego domu na obrzeżach Dortmundu. Weszłam do środka, zdjęłam buty w holu i poszłam do kuchni. Odłożyłam zakupy na blat i ruszyłam do salonu. Chciałam posprzątać po wczorajszym wieczorze spędzonym z Kubą. Zabrałam miskę po popcornie, oraz dwie szklanki i włożyłam do zmywarki. Następnie wzięłam ściereczkę i wytarłam lepiący się blat stolika.  Rozejrzałam się po pokoju. Ogólnie to wypadałoby, żebym posprzątała całe pomieszczenie zahaczając również o resztę domu.
Westchnęłam. Wczoraj Kuba wspomniał coś, że ma teraz dziewczynę, która wpadła do niego na wakacje, to od razu wprosiła się cała drużyna. Jako, że w sobotę mają mecz, to wypadło na środę. W czwartek będą walczyć z kacem, a piątek przygotowywać się do gry. Muszę przyznać, plan niezły, tylko nie uwzględnili jednej rzeczy: Kuba nie należy do osób szczególnie sprzątających po sobie. Patrząc na bałagan panujący w całym domu, to "ogarnięcie go" zajmie mi rok. Spojrzałam na zegarek, który poinformował mnie, że moje dwanaście miesięcy skróciło się do pięciu godzin. Potarłam palcami skronie.
- Jass, ciesz się, że jesteś wampirem i twoje ruchy są troszeczkę szybsze. - Powiedziałam po nosem, po czym poszłam przepłukać szmatkę, bo cała się lepiła.
Z czystą już ściereczką zaczęłam ścierać kurze w całym domu. Mieszkałam u Kuby od miesiąca i, że wcześniej ten cały bałagan mi nie przeszkadzał? Nie mogłam poznać siebie. Zawsze ceniłam porządek. Cóż, chyba miłość miesza ludziom w głowach.
Uśmiechnęłam się pod nosem.  Po cudownej nocy w hotelu wyjaśniliśmy sobie parę spraw i postanowiliśmy, że możemy wreszcie być razem. Widząc, że Kuba nie czuje się dobrze przegranym Euro i tej całej aferze z biletami, postanowiłam, że zabiorę go na wakacje. Wybraliśmy Wyspy Kanaryjskie, by choć na chwilę zapomnieć o Polsce. Spędziliśmy tam tydzień, po czym chłopak zaproponował, że zabierze mnie do swojej rodziny. Nie za bardzo spodobał mi się ten pomysł, jednak później nie żałowałam. Jego babcia jest naprawdę miłą i ciepłą osobą, zresztą tak samo, jak cała jego rodzina. No może wujek - Jerzy Brzęczek - był trochę zdystansowany. Mimo wszystko spędziłam naprawdę cudowne trzy tygodnie. Niestety Kubie zaczynały się treningi, więc musiał wracać do Dortmundu. Zaproponował mi, żebym pojechała wraz z nim. Zrobiła sobie wakacje od tych całych wampirów. Doszłam do wniosku, że blondyn ma rację. Zatelefonowałam do Edwarda, który bezproblemowo przyznał mi urlop. W końcu nie robiłam sobie przerwy od ponad pięćdziesięciu lat, zasługiwałam na nią.
Tak więc znalazłam się z Kubą u niego w domu. Spacerowałam po mieście, czytałam książki, ogólnie rzecz ujmując leniłam się, kiedy on trenował. Dzisiaj nadszedł ten dzień, w którym miałam poznać jego klubowych kolegów i ich dziewczyny. Powiem szczerze, że denerwowałam się. Co prawda dwóch już znałam, jednak to nie poprawiało sytuacji. Najbardziej obawiałam się partnerek piłkarzy. Jeszcze ich nie poznałam, a wiedziałam, że do nich nie pasuję. Może dlatego, że mam prawie dwieście lat? Jedynym pocieszeniem było to, że na tej imprezie ma zjawić się również Samantha - moja stara przyjaciółka, z którą nie gadałam już bardzo długo.
Odłożyłam ściereczkę i wyjęłam odkurzacz. Po wyczyszczeniu całego domu, postanowiłam zabrać się za gotowanie. Co prawda wiedziałam, że piłkarze nie będą wybredni i jak podałabym tylko chipsy i krakersy, to by się nie obrazili, jednak pomyślałam o dziewczynach, które wątpiłam, że coś takiego tkną. Szczególnie te, które są modelkami.
Byłam zajęta mieszaniem sałatki, gdy nagle rozległ się dzwonek do drzwi. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał godzinę szesnastą. Goście mieli się zjawić o szóstej, więc nie miałam zielonego pojęcia kto to mógł być. Otworzyłam drzwi, a moim oczom ukazała się nie za wysoka, czarnowłosa kobieta. Spojrzałam na nią zdezorientowana.
- Hej! - Powiedziała po polsku. - Jestem Ewa Piszczek – żona Łukasza, kolegi z drużyny... Zresztą, chyba poznałaś go…
Pokiwałam głową.
- Łukasz trochę mi o tobie mówił. - Uśmiechnęłam się. - Ja jestem Jass, choć to pewnie już wiesz...
Dziewczyna zaśmiała się.
- Rozmawiałam dzisiaj rano z Kubą i powiedział, że sama wszystko przygotowujesz, więc pomyślałam, że przyjdę i ci pomogę. Łukasz dał mi adres, ale jeśli nie...
- Nie, nie! Szczerze mówiąc, to przyda mi się pomoc. Zapraszam! - Powiedziałam po czym przepuściłam ją w drzwiach.
Kobieta minęła mnie, zdjęła buty w holu i poszła prosto do kuchni.
- Co zamierzałaś ugotować? - Zapytała.
- Nie mam jakiegoś konkretnego pomysłu... Myślałam o jakiejś sałatce?
- To dobry początek. Najlepiej jakbyś zrobiła ze trzy, a do tego pięć tacek koreczków. Tym zaspokoisz damską część zespołu. Chłopakom wystarczy parę misek chipsów i precelków.
- Jesteś pewna, że to wystarczy?- Zapytałam patrząc na nią niepewnie.
- Na pewno! Nasi piłkarze tylko na początku coś z tego skubną, a potem już tylko będą pić. - Uśmiechnęła się. - A dziewczyny nie jedzą za dużo, a w razie co zawsze można dorobić.
Kiwnęłam głową i wierząc mojej nowej znajomej wzięłam się do pracy. Dzięki pomocy Ewki uwinęłam się w godzinę. Następnie przygotowałyśmy stoły na podwórku, jednak z jedzeniem postanowiłyśmy chwile poczekać.
Pani Piszczek okazała się naprawdę miłą i otwartą osobą. Pogadałyśmy mojej zmyślonej pracy i jej córeczce. Poopowiadała mi trochę o byciu żoną piłkarza, chociaż w sumie można tą rozmowę wziąć jako wyżalanie. Była naprawdę zawiedziona, że wszystko musiała robić sama, ponieważ jej mąż ciągle trenuje, a jak wróci to i tak zachowuje się, jak dziecko.
- Wiesz, on nie ma tak naprawdę żadnego przykładu, jak być ojcem. Mamy wielu znajomych, którzy mają już dzieci, jednak on większość czasu spędza z kolegami z klubu, a oni są jeszcze bardzo młodzi! Teoretycznie paru już tatusiami jest, jednak on z nimi zbytnio kontaktu nie utrzymuje. Np. Sebastian Khel, on ma dwoje dzieci i po każdym treningu wraca grzecznie do domu i pomaga się nimi zajmować, a Piszczek?! On zaraz leci na piwo z Reusem, albo pograć w Fife z Kubą. - Posmutniała.
- Mogę pogadać z Kubą i kazać mu trochę uzmysłowić Łukasza? - Zaproponowałam.
Dziewczyna wzruszyła ramionami. Zrobiło mi się jej naprawdę żal. Żona piłkarza praktycznie najlepsze lata swojego życia spędza samotnie, bo jej mąż ciągle trenuje.
- W ogóle, co ja cię zamęczam moimi problemami. - Powiedziała patrząc na mnie przepraszająco. - Pewnie pomyślałaś, że jestem walnięta, skoro opowiadam o sobie nowopoznanej osobie, co?
- Nie. Po prostu... Musiałaś się wygadać. Zresztą ja postaram ci się jakoś pomóc! Naprawdę pogadam z Kubą! Może to pomoże... - Poklepałam ją po ramieniu.
Nagle usłyszałyśmy, że drzwi się otwierają. Okazało się, że przyszły obiekty naszego plotkowania.
- Witaj Jass! - Krzyknął Piszczek podchodząc do mnie i wręczając mi bukiet kwiatów.
- Dziękuję. - Powiedziałam odbierając prezent. - Jak tam trening?
- Męcząco. - Odpowiedzieli chórem.
Zaśmiałyśmy się. Po czym Ewka odebrała ode mnie kwiaty i kazała chłopakom wykładać jedzenie na stół. Zbliżała się osiemnasta, a ja wciąż nie byłam gotowa. Zostawiając w dobrych rękach ostatnie przygotowania do przyjęcia, poszłam się szykować.
Było strasznie gorąco, więc ubrałam się w długą, zwiewną zieloną sukienkę, do której wybrałam brązowy cieniutki pasek, który zapięłam w pasie. Do tego dobrałam sandałki, idealnie pasujące do całego stroju . Włosy zostawiłam rozpuszczone, a zamiast zestawu małego tynkarza na twarzy, zdecydowałam się na błyszczyk.
Właśnie wkładałam kolczyki, gdy usłyszałam pukanie do drzwi. Nim zdążyłam odpowiedzieć "proszę", do mojego pokoju weszła Samantha. Ubrana była w piękną niebieską sukienkę i szpilki tego samego koloru. Uśmiechnęłam się na jej widok. Dziewczyna odwzajemniła to i rzuciła mi się na szyję.
- Boże, jak ja dawno cię nie widziałam! - Powiedziała uradowana.
- Miałyśmy już dłuższe przerwy. - Zaśmiałam się. - Naprawdę cieszę się, że cię widzę!
- Nie mogłam przegapić takiej imprezy! Kiedy ostatnio jakąś organizowałaś? W trzydziestym ósmym?
- Bardzo śmieszne. - Dźgnęłam ją łokciem w żebro. - Wszyscy już są? - Zapytałam.
- Chyba tak... Chociaż twój kochaś mówił, że jeszcze trenera brakuje.
- Poznałaś już Kubę? - Zdziwiłam się.
- No pewnie! Resztę drużyny też! Wszyscy na ciebie czekają!
Spojrzałam na zegarek. Nie ma to jak godzinę się spóźnić na własną imprezę.
Razem z blondynką zaczęłyśmy schodzić na dół. Dopiero teraz usłyszałam muzykę, która grała naprawdę głośno. Boże, czy ja głuchnę?!
- No nareszcie! - Podbiegła do mnie Ewka. - Choć przedstawię cię.
I tak następną godzinę spędziłam poznając po kolei każdego członka drużyny. Muszę przyznać, że nie taki diabeł straszny, jak go malują. Zarówno chłopcy, jak i dziewczyny okazali się bardzo sympatyczni. Udało mi się wpasować w towarzystwo.
Koło 22 zawołał mnie Kuba.
- Jasmine, to jest trener Juergen Klopp i jego żona Ulla. - Powiedział.
Uśmiechnięty mężczyzna podał mi dłoń. Podobnie uczyniła jego ukochana.
- Bardzo miło nam cię poznać. Dużo o tobie słyszeliśmy. - Zagaiła Ulla.
- Mi panią również...
- Tylko nie "panią". - Zaśmiała się.
- Ani nie "pan". - Powiedział Klopp.
Kiwnęłam głową i uśmiechnęłam się.
- Dobrze. W taki razie, Kuba zabierz proszę Juergena, do reszty chłopaków, a ja zaopiekuje się Ullą. - Mówiąc to złapałam kobietę rękę.
Mężczyźni oddalili się, a ja zabrałam panią Klopp ze sobą.
- Przepraszamy za takie wielkie spóźnienie. - Powiedziała kobieta, gdy dochodziłyśmy do innych dziewczyn.
- Nic się nie stało. Ważne, że jesteście. - Powiedziałam, po czym dołączyłyśmy do rozmów reszty towarzystwa.

* * *  

*Oczami Alice*
- Więc kiedy możemy zobaczyć się ponownie? – zapytał Robert, powoli przysuwając mnie do siebie. Staliśmy przy posągu Erosa na środku placu, objęci.
- Dam ci znać kiedy zatęsknię za twoim towarzystwem. – Odparłam przekornie, patrząc na mężczyznę spod przymrużonych powiek. On pokręcił głową i oparł swoje czoło o moje.
- Obawiam się, że mogę nie stawić się na każde twoje zawołanie, skarbie. Przypomnę ci, że jestem piłkarzem i obowiązują mnie treningi. A właśnie w tej chwili omija mnie imprezka organizowana przez twoją przyjaciółkę w domu Kuby. – Powiedział z uśmiechem, a w jego głosie nie słychać było żalu. Mnie zaś ta informacja nieco zaskoczyła.
- Impreza? Jasmine? Jak mu się udało ją do tego namówić? – wyrzuciłam z siebie. Robert uniósł brew.
- Z tego co słyszałem, to ona wyszła z inicjatywą, a Kuba użycza mieszkania, w którym romansują od kilku tygodni. – W tamtej chwili moje brwi niemal uciekły z mojej twarzy. – Nie wiedziałaś?
- Nie rozmawiałyśmy od jakiegoś czasu. Ale.. cieszę się jej szczęściem. – Wybrnęłam dyplomatycznie. Nie dzwoniła do mnie, więc sądziłam, że nie wszystko przebiegło tak, jak to sobie zaplanowała. Jasmine była tak samo dumna jak ja, może nawet bardziej. Chwaliła się jedynie sukcesami, porażki pozostawiając przeszłości. Do rzeczywistości przywróciły mnie dłonie Lewego, przyciągające moje ramiona w jego stronę. Nachylił się, by mnie pocałować, a ja stwierdziłam, że nie zaszkodzi mi odrobina pieszczot przed kilkudniową misją. Oddałam pocałunek intensywniej, niż oboje się tego spodziewaliśmy. Położyłam dłoń na karku mężczyzny, przybliżając go jeszcze bardziej. Nasze języki walczyły o dominację i w tym Robert miał przewagę nad Stylesem. Harry całował się doskonale, ale zawsze dopasowywał się do moich ruchów, będąc niemal całkowicie uległym. Lewandowski zaś próbował narzucić mi własny rytm, nie przejmując się nawet tym, że gryzłam go w język i wargi. Nawet w całowaniu zachowywał się jak typowy napastnik – dążył do celu, nieważne jak zaciekle opierał się nieprzyjaciel. Gdzieś w trzeciej minucie naszego zmysłowego „miziania się” usłyszałam charakterystyczny dźwięk aparatu, a spod zamkniętych powiek dotarł do mnie rozbłysk białego światła. Już miałam przerywać pocałunek, gdy Robert złapał mnie za rękę i jeszcze gwałtowniej wpił się w moje wargi, a ja zapomniałam o całym świecie. Chwyciłam go za twarz, a on wplótł palce w moje włosy. Klikanie aparatu powtórzyło się ze zwiększoną częstotliwością, jakby nasze ignorowanie natręta dało mu przyzwolenie do robienia zdjęć. Migdalenie się przerwał dopiero chłopak, na którego czekałam. Poczułam jego rękę na plecach i delikatne chrząknięcie dotarło do moich uszu. Oderwaliśmy się od siebie z Robertem, obydwoje patrząc na przybysza. Nigel miał taką minę, jakby został przyłapany na masturbacji i pewnie gdyby mógł, zaczerwieniłby się po czubki uszu.
- Witaj Nigel. – Uśmiechnęłam się do młodego wampira. – To jest Robert Lewandowski, mój znajomy. – Powiedziałam, kiwając ręką w stronę piłkarza. Ten jakby odzyskał rezon i wyciągnął dłoń w stronę chudego chłopaka.
- Miło poznać. – Rzucił z wymuszonym uśmiechem, zapewne zły, że nam przerwano.
- Yyy… tak. Jestem Nigel. Pana również miło poznać. – Odparł wampir, patrząc nerwowo na Lewego. Zapewne czuł jego intensywny zapach, tak jak zapachy wszystkich ludzi spędzających leniwy wieczór na Picadilly. Postanowiłam przyjść mu z pomocą, więc ponownie zbliżyłam się do Roberta i wyszeptałam mu do ucha: - Do zobaczenia wkrótce, piłkarzyku. Miłego treningu.
I odeszłam w stronę swojego samochodu, nie oglądając się za siebie. Nigel zabrał moje auto spod mojego domu i z pełnym ekwipunkiem potrzebnym do misji, przyjechał w umówione miejsce. Nie byłam do końca pewna, czy zabieranie właśnie jego było dobrym pomysłem, ale w obecnym stanie wywołanym idiotycznym zakochaniem, potrzebowałam pomocy. A w końcu i tak ktoś musiał sprawdzić umiejętności pana Fostera, więc czemu nie ja? Usiadłam za kierownicą i z piskiem opon ruszyliśmy, ale niemal natychmiast opony zapiszczały znowu, a mnie i Nigela wcisnęło w fotele jakieś durne prawo fizyki. Niemal potrąciłam człowieka, który wbiegł niespodziewanie na jezdnię, i który po dłuższej obserwacji okazał się być potarganym Natanielem. Nie zdążyłam zrobić jakiegokolwiek ruchu, a on już wsiadał na tylne siedzenie. Spojrzałam na niego w lusterku i ponownie ruszyłam w stronę obrzeży miasta, jak najdalej od Soho. Nate miał kilkunastodniowy zarost i wyglądał przez to znacznie dojrzalej niż zwykle, ale też bardziej… dziko. Dobrze go znałam i wiedziałam, że potrafił zachowywać się jak bezlitosna bestia. Miałam tylko nadzieję, że nie będzie odstawiał podobnych szopek przed Nigelem – w końcu ta wyprawa miała być po części edukacyjna. Chrząknięcie Rushera wyrwało mnie z letargu i przywołało do porządku.
Wciąż wpatrzona w drogę przed sobą, wykonałam symboliczne machanie rękami, mówiąc:
- Nate, to jest Nigel. Nigel, to Nataniel.
Krwiożerca wychylił się między przednie siedzenie i skierował wzrok na Fostera dokładnie w tym samym momencie, w którym młody wampir zdecydował się zerknąć na niego. Odskoczył natychmiast, choć nie odwrócił wzroku. Młody spojrzał na mnie z wyczekiwaniem, a ja westchnęłam, wiedząc, że nie obędzie się bez wyjaśnień.
- Nigel, Nate jest moim dobrym znajomym i czasem pomaga mi w misjach. Pierwotnie był moim celem i prawie go zabiłam…
-Prawie – fuknął Nate. – Nawet byś mnie nie drasnęła.
Zgromiłam go spojrzeniem w lusterku.
- Jakkolwiek by nie było, żyjesz i jesteś krwiożercą. Wiem, Nigel, że może ci się to wydawać dziwne, ale on cię nie skrzywdzi i na pewno nam pomoże. – Powiedziałam, zapewniając młodego spokojnym spojrzeniem. Foster tylko na mnie patrzył, ciągle jakby nie akceptując zaistniałej sytuacji. Westchnęłam ponownie.
- Ja ufam mu całkowicie. Ty zrobisz, jak zechcesz. – Tym samym zakończyłam wyjaśnienia. Przez chwilę w aucie panowało milczenie, ale w pewnym momencie Nate roześmiał się, przez co wprawił w osłupienie i mnie, i Nigela. Napotkał moje zdezorientowane spojrzenie w odbiciu lusterka, więc pospieszył z wyjaśnieniami.
- Po prostu przypomniałem sobie finał twojego polowania na mnie i nieco mnie to rozśmieszyło. Właściwie to nie jestem pewien, kto tak naprawdę wyszedł z tego „pojedynku” zwycięsko. – Zakończył, po czym zaśmiał się ponownie, a ja robiłam, co mogłam, by się nie zarumienić. Potrząsnęłam głową.
- Powiedz mi o tych wampirzych dilerach. – Rzekłam, chcąc wreszcie przejść do sedna spotkania. Nataniel pokiwał głową i zaczął opowiadać o tym, co przekazali mu jego podwładni.
Okazało się, że kilkunastoosobowa grupa krwiożerców handluje twardymi dragami wśród ludzi z biednych londyńskich dzielnic, ostatnio nawet rozszerzając działalność poza miasto, wdzierając się ze swoim towarem do szkół, więzień i innych miejsc, w których pełno ludzi chętnych do zagłuszenia świadomości i zapomnienia o smutnych realiach ich życia. Gdyby to byli śmiertelnicy – nie miałabym ani prawa, ani obowiązku działać w tej sprawie. Ale gdy krwiożercy szkodzili ludziom (którzy, nawiasem mówiąc byli na tyle głupi, by sięgnąć po narkotyki), nie miałam wyboru i musiałam coś zrobić.
Z tego, co powiedział Nate wynikało, że są całkiem porządnie uzbrojeni w pistolety i karabiny różnej maści, a dwóch z nich było wcześniej zabójcami krwiożerców w szeregach złotookich wampirów. Dawało nam to niezły obraz sytuacji. Zaczęłam żałować, że zabrałam ze sobą Nigela, a nie kogoś bardziej doświadczonego, ale gdy tylko wjeżdżaliśmy w uliczkę wskazaną przez rudego wampira, Nigel wyprostował się jak struna i otworzył szeroko oczy.
- Czuję to. – Oświadczył pewnym głosem.
- Czujesz co? – zapytałam zdezorientowana, ale po chwili zrozumiałam, o co mu chodziło. Do moich wyczulonych nozdrzy dotarł cierpki zapach amfetaminy i znacznie delikatniejsza, subtelna woń kokainy. Wiedziałam o nich sporo, bo nie raz miałam z nimi do czynienia, czułam się jednak całkowicie usprawiedliwiona, gdyż będąc wampirem, mogłam pozwolić sobie na eksperymenty na własnym ciele. Zawsze mogłam usunąć wszelkie niepożądane efekty narkotyków, a tego zwykli śmiertelnicy uczynić nie mogli. Spojrzałam na Nataniela i kiwnęłam w jego stronę głową, jakbyśmy oboje myśleli o tym samym. Trzeba znaleźć kryjówkę i odczekać, aż na horyzoncie pojawi się jakiś krwiopijca, na tyle nieopatrzny, by przechadzać się samotnie. Wyłączyłam światła i cofnęłam auto, wjeżdżając z cichym pomrukiem silnika w zaułek kilka posesji dalej. Mój przyjaciel nie był pewny, jak wiele budynków zajęła ta cała wampirza mafia, więc dla własnego bezpieczeństwa oddaliliśmy się od bezpośredniego źródła narkotycznych zapachów. Pozostało nam jedynie czekać.


* * *

*Oczami Jasmine*
 Następnego dnia rano (jeśli rano można nazwać godzinę trzynastą.), Kuba błagał mnie o jakieś tabletki na kaca. Trener miłosiernie odwołał poranny trening, więc chłopcy wyjątkowo mogli się stawić nie dziewiątej, a o siedemnastej. Mimo to czułam, że i tak nie dadzą rady. Wiele razy byłam na imprezach i widziałam ile niektóre osoby potrafiły wypić, jednak powiem szczerze, że piłkarze Borussii pobili wszelkie rekordy. Nie powiem, żeby nie było śmieszne. Kevin razem z Mario postanowili, że zorganizują karaoke. Zawsze cieszyłam się, że nie jestem głucha, jednak tym razem miałam ochotę sobie odrąbać uszy. Na szczęście nasz główny DJ, czyli Piszczek, zorganizował tańce. Na pewno po tej imprezie nie zapomnę Romana tańczącego na stole. Szczególnie po tym, gdy dołączył do nie Ilkay. Dzięki Bogu, że nie było z nami dzieci...
Ja tańczyłam chyba, że wszystkim, choć głównie z Kubą. Parę razy zaprosiłam również Marco - nowy/stary nabytek Borussi, który mimo wszystko wydawał się nieco skrępowany.
Trener na początku śmiał się z wybryków swoich podopiecznych, jednak po pewnym czasie jego mina zrzedła. Wtedy zarządził koniec imprezy. Biedni chłopcy, niemogący się ze sobą rozstać... Choć w sumie biedniejsze były ich partnerki...
- Mam nadzieję, że po tej imprezie nie będziesz myślała, że Borussia, to klub zawodowych pijaków. - Powiedział Juergen Klopp szykując się do wyjścia.
- Spokojnie. Potraktuję to jako jednorazowy wyskok. - Uśmiechnęłam się.
- Już cię lubię! - Powiedział obejmując mnie ramieniem. - W każdym razie, jutro dam im popalić! - Zaśmiał się.
Kiedy wszyscy goście wyszli, zaczęłam rozglądać się za Kubą. Zmogło go na kanapie, więc postanowiłam go nie ruszać. Sama poszłam spać do sypialni.
- Jass, błagam pomóż! - Krzyk Błaszczykowskiego wrócił mnie do rzeczywistości. Poszłam do salonu, gdzie na kanapie dogorywał blondyn. - Możesz mi przynieść tabletkę na kaca, proszę? - Powiedział wychylając głowę zza poduszki.
Zaśmiałam się. Chwilę później dostał ode mnie proszek i wodę w szklance. Zadowolony połknął lek i poszedł dalej spać. Mimo, że miałam cały dom do posprzątania, to byłam wyjątkowo wesoła. Może i to wredne, ale myśl o tym jak chłopaki będą się dzisiaj męczyć na treningu wywoływała u mnie atak śmiechu.
Równo o godzinie szesnastej piętnaście, stałam przy drzwiach trzymając torbę treningową Kuby.
- Co się tak cieszysz. - Powiedział podchodząc do mnie i odbierając swoje rzeczy. - Ty masz lepiej! Możesz sobie całego kaca "usunąć". - Dodał z pretensją.
- Trzeba się w życiu ustawić. - Zaśmiałam się i pocałowałam go w policzek. - Miłego treningu!
Chłopak westchnął, a następnie ruszył w stronę taksówki, która czekała na niego pod domem. Zamknęłam za nim drzwi. Postanowiłam zrelaksować się i obejrzeć jakiś film. Niestety sielanka nie trwała długo.

 * * *

*Oczami Alice*
Każdy wdech zapewniał mi kolejną dawkę słodko-cierpkiego zapachu używek, a po kilkunastu godzinach wąchania tego świństwa potrzebowałam użyć swoich mocy, by przywrócić sobie trzeźwość umysłu. Nigel zrezygnował z daru człowieczeństwa podczas misji, więc jedynym dźwiękiem przez wiele godzin, oprócz naszych oddechów, był łomot mojego serca, wybijającego stały rytm. Nie mogłam już całkowicie wyłączyć sobie człowieczeństwa, gdyż zakochanie zbyt mocno upodobniło mnie do człowieka. Nadal mogłam korzystać z nadludzkiej siły i zmysłów, wyłączać uczucie upojenia lub kaca, poruszać się z szybkością niemożliwą do zarejestrowania przez ludzkie oko. Jednak kolor moich oczu, bicie serca i bycie narażonym na śmierć w tym samym stopniu, co zwyczajny śmiertelnik – tego nie mogłam się pozbyć i właśnie w tamtej chwili tego brakowało mi najbardziej. Byłam nieco śpiąca – poza mną nikt w aucie nie musiał spać – ale nie dawałam tego po sobie poznać. Im mniej osób wiedziało o mojej „wpadce”, tym lepiej. Już miałam zacząć jakąś rozmowę, gdy w mojej kieszeni zawibrował telefon. Odebrałam, dostrzegając na wyświetlaczu nazwisko: Larousse. Moje brwi wystrzeliły ku górze i zaciekawiona przyłożyłam słuchawkę do ucha: - Tak słucham?
- Witaj Alice! Tu Samantha. Co słychać?
Byłam świadoma, że Nigel, który właśnie przesiadał się do tyłu i rozkładał na fotelu, oraz Nataniel słyszą każde słowo, zarówno moje jak i mojej rozmówczyni, jednak sama byłam zbyt zaskoczona i ciekawa, po co dzwoni do mnie przyjaciółka Jasmine, z którą oprócz tego właśnie faktu, nie miałam wiele wspólnego. Pamiętałam, że miała się mną zająć podczas pierwszych lat mojego szkolenia, w czasie gdy Jass była na swojej tajemnej misji. Ale Samantha nie zrobiła absolutnie nic oprócz udupiania mnie na każdym kroku. Gdy wykorzystałam już wszystkie możliwe kary, to ona kierowała zespołem wymyślającym nowe sposoby dania mi nauczki za moje wybryki. Nie winiłam jej za brak troski o mnie – nikt nie ma formalnego obowiązku zajmować się cudzym nowonarodzonym. Niemniej jednak Jasmine była przekonana, że jej przyjaciółka interesuje się mną i dba o mnie, co w ostatecznym rozrachunku okazało się totalną bzdurą.
- Właściwie wszystko w porządku, dziękuję za troskę. – Ostatnie słowa były nieco sarkastyczne, ale Samantha najwyraźniej nie zwróciła na to uwagi.
- Mam dla ciebie nowe zadanie, kiedy możesz zacząć? – zapytała nagle, pełna podejrzanego entuzjazmu. Jakby zabijanie krwiożerców rzeczywiście było super rozrywką.
- Obawiam się, że nie mogę w najbliższym czasie zabrać się za żadną nową misję, gdyż właśnie zaczęłam jedną i może ona trochę potrwać. – Odpowiedziałam grzecznie, na co po drugiej stronie usłyszałam westchnięcie i jakby jakieś francuskie przekleństwo. Uśmiechnęłam się pod nosem. Teraz wiesz, jak to jest gdy zawodzi cię ktoś, kto miał być na każde twoje zawołanie.
- A mogę wiedzieć co to za misja? – rzuciła po chwili. Podrapałam się po karku.
- Niestety nie wydaje mi się, bym mogła dzielić się moimi rozkazami z panią, pani Larousse. – postanowiłam zabić ją grzecznością.
- Dobrze, rozumiem. Ale gdybyś potrzebowała jakiejś pomocy, albo chciała robić coś innego, znasz mój numer. Wystarczy poprosić.
- Jasne – odparłam, choć w środku czułam nieopisaną irytację. Ona śmie mi mówić, żebym o coś prosiła? Niech ta blondwłosa cizia nie myśli sobie, że może mną rządzić.
W czasie gdy ja dyskutowałam z Samanthą, Nigel przeniósł się na tył i tam wyciągnął się na jednym z foteli. Nataniel zaś, ku zaskoczeniu tego drugiego, ułożył się w poprzek, głowę umiejscawiając na kolanach młodego wampira. Przez chwilę ten drugi był mocno zdezorientowany, ale gdy spojrzałam na nich po raz kolejny, jego dłonie wplątane były w rude kosmyki Rushera, delikatnie masujące czaszkę krwiożercy. Nagle Nate się poderwał, i usiadł prosto, wpatrując się w szybę bocznych drzwi.
- To on. Najstarszy. – Odparł, powoli śledząc wzrokiem samotnie kręcącego się po podjeździe faceta.
Ja również naprężyłam wszystkie mięśnie i przygotowywałam się do ataku, kończąc szybko i niedbale konwersację z panną Larousse. Nigel wyciągnął ze swojej torby mały pistolet i schował go w kaburze przypiętej do paska. Spojrzał mi prosto w oczy i rzekł:
- Ja to zrobię.


* * *

*Oczami Jasmine*
 - Cześć Edward! - Powiedziałam odbierając telefon. Ostatnimi czasy kochany wampirek dzwonił raz w tygodniu, by dowiedzieć się, "co tam". Zachowywał się jak nadopiekuńczy rodzic, a to przecież teoretycznie, to ja byłam jego matką.
- Cześć! Co tam?
Westchnęłam.
- Nic ciekawego. A u ciebie?
- Ostatnio trochę się działo... Była wczoraj ta cała impreza? - Zapytał, a w jego głosie wyczułam niepokój.
- No tak...
- A była Samantha?
- Była. – Powiedziałam niepewnie.
W słuchawce zapanowała cisza. Czułam, że Edward chce mi zakomunikować. Powiem szczerze, że obawiałam się co.
- Jass, tak mi przykro! – Usłyszałam nagle w słuchawce. - Samantha odeszła do krwiożerców.
Czułam, że zaschło mi w gardle.
- Dlaczego? - Wydusiłam.
- Nie wiemy... Po prostu przysłała list... Nie rozumiem jej. - Powiedział.
Czułam, że jest zawiedziony. Ostatnimi czasy naprawdę sporo się działo, a on nie dawał sobie z tym rady. Bał się tego co przyniesie przyszłość. Jednak ja nie miałam zamiaru go pocieszać. Nie było mi go żal. Zakończyłam rozmowę szybkim pożegnaniem i odłożyłam telefon na stolik.
- Dlaczego to zrobiłaś, Sam? – Zapytałam.
Kobieta siedząca na kanapie westchnęła.
- Wybacz Jass. Nie mogłam już dłużej tego ukrywać…
- Nie chodzi mi o to. – Powiedziałam lekko zirytowana. – Dlaczego zabiłaś Aleksa i Sarę?! Jak mogłaś?! Przecież to twoi przyjaciele!
- To BYLI moi przyjaciele. – Poprawiła mnie. – Wiesz, że oni za bardzo lubili Edwarda i Bellę. Nie pomogliby mi.
Usiadłam na kanapie obok niej. Blondynka objęła mnie pocieszająco ramieniem. Powiem szczerze, że nie mogłam w to wszystko uwierzyć.
Zaraz po wyjściu Kuby usłyszałam dzwonek do drzwi. Była to Samantha. Dziewczyna w godzinę zrujnowała mój światopogląd! Przypomniała mi o tych pamiętnikach, które dostałam od Aleksa. Nigdy ich nie czytałam, ale Sam opowiedziała mi co Brown tam napisał.
Edward i Bella nigdy nie byli dobrymi władcami. Przejęli władzę po śmierci świetnego przywódcy – Carlisle'a – który poprzeczkę ustawił im bardzo wysoko. Niestety, ale za wysoko. Ich metody stawały się coraz bardziej brutalne. Jako, że cały czas trwała wojna z krwiożercami, ciągle potrzebowali nowych wampirów. Dlatego porywali małe dzieci ze szpitali, placów zabaw, szkół. Następnie pozwalali im osiągnąć wiek osiemnastu lat, oczywiście szkoląc ich w tym czasie. Potem przemieniali je w wampiry łaknące śmierci ich najgorszych wrogów – krwiożerców. Długo tolerowałam ich metody, jednak po Alice zaczęłam się buntować.
Moim zadaniem w naszej firmie było znajdować takie dzieci i zaprowadzać je na szkolenia. Następnie trzeba było się pozbyć rodziców. Oczywiście nie zawsze, ale zazwyczaj. Oni nigdy nie przestawali szukać swoich pociech, a kiedy zabrnęli za daleko, to trzeba było ich usunąć.
Jednak szybko okazało się, że to nie jest opłacalne, dlatego wpadli na inny pomysł.
W naszej wampirze rodzinie, dwie osoby miały niezwykły dar. Była nim możliwość wymazywania pamięci. Niestety jedna osoba przeszła do krwiożerców, jednak Charlie został. Edward, który przebywał akurat w Polsce, wskazał na młodą rudowłosą kobietkę. Moim zadaniem było pozbawić ją życia i przemienić. Do dzisiaj wstydzę się patrzeć Alice w oczy. Później wiele lat musiałam spędzić w Polsce, by zatuszować jej zniknięcie. Jakoś z małymi dziećmi szło prościej.
Kiedy wróciłam do Anglii, coś we mnie pękło. Dziewczyna, która w ogóle mnie nie znała, ufała mi, tęskniła za mną, nie wiedząc co ja zrobiłam. Wiedziałam, że strasznie żałuje, że jest wampirem. Wiele razy mi mówiła, że gdyby mogła cofnąć czas… 
Wtedy postanowiłam, że nie będę brała już dłużej w tym udziału. Razem z Samanthą i Aleksem postanowiliśmy, że trzeba odsunąć Edwarda i Bellę od rządów. Razem zabiliśmy Alice Cullen i Jaspera. Dziewczyna była po stronie obecnego władcy. W swoich wizjach zobaczyła, co zamierzamy zrobić, więc musieliśmy się jej pozbyć. Jako, że Jasper był w niej zakochany, to odszedł razem z nią.
Nie wiem dlaczego, jednak w pewnym momencie Aleks odwrócił się też od nas. Myślałam, że to Edward, albo Esme, która swoją drogą chyba też miała jakieś plany dotyczące obecnych władców, dowiedzieli się co knuje i go zabili. Jednak nigdy nie podejrzewałabym o to swojej i jego najlepszej przyjaciółki!
- Nie miałam wyboru! – Powiedziała chowając twarz w dłoniach. – On chciał mu wszystko powiedzieć! Wiesz, co wtedy zrobiłby z nami Edward! – W jej oczach widziałam łzy.
Chłopak był bardzo okrutny i wiedziałam, że czekałaby nas śmierć, ale nie taka zwykła.
- Pewnie zabiłby Kubę! – Powiedziała patrząc mi prosto w oczy. Makijaż miała cały rozmazany od łez.
Uwierzyłam jej, choć na początku miałam ochotę zrobić jej to samo, co ona Aleksowi. Zrozumiałam jednak, że Sam po prostu chciała nas chronić.
Pożegnałam ją, dając jej do zrozumienia, by na razie się do mnie nie odzywała. Musiałam sobie to wszystko uporządkować.
Usiadłam na kanapie zalewając się łzami.
Nagle usłyszałam dzwonek. Miałam wielką ochotę go zignorować, jednak czułam, że nie mogę. Otarłam ręką łzy i poszłam otworzyć drzwi. Chwyciłam za klamkę i wzięłam głęboki oddech. Moim oczom ukazał się nie za wysoki mężczyzna z kilkudniowym zarostem na twarzy. Stał oparty o framugę drzwi i uśmiechał się, jak typowy niegrzeczny chłopak.
- Witaj Jass! - Powiedział.
- James...?
>>>>>>>>>>>>>>>>
Hejka, Kochani!
Znowu przeze mnie obsuwa, choć nie tylko ja tu zawiniłam ;)
Mamy nadzieję, że spodobał Wam się ten zwrot akcji, choć i dla nas jest on zaskakujący - nie planowałyśmy tego na początku. Ale dobre pomysły jak wino - muszą dojrzewać, więc ta koncepcja rodziła się w naszych głowach od dawna i właśnie przeczytaliście skutki.
Jeśli znowu piszę od rzeczy - przepraszam, ale jak zwykle zjawiam się tutaj po nocach, więc moja jasność umysłu jest nieco zachwiana.
Dla spragnionych ciągu dalszego mogę zapowiedzieć małą niespodziankę - postaramy się, by następny rozdział pojawił się jeszcze w ten weekend, ale to jeszcze nic pewnego, więc trzymajcie za nas kciuki i czytajcie dalej te produkty naszych porąbanych umysłów.
Pozdrowienia z wakacji,
Rooksha&Wariatka

 

niedziela, 28 lipca 2013

Rozdział dziewiętnasty


Kto miłości nie zna, ten żyje szczęśliwy, i noc ma spokojną, i dzień nietęskliwy.
                                                                                                                  ~Adam Mickiewicz
Muzyka:Hate That I Love You

Wieczór, 17.06.2012r.

*Oczami Jasmine* Wytarłam czerwonym rękawem usta umazane krwią. Patrzyłam na młodego człowieka leżącego u moich stóp. Nie było mi go żal. Jedyne co czułam, to pragnienie. Chciałam więcej i więcej!
Wyszłam z zaułka. Od paru dni chodziłam po zaciemnionych uliczkach szukając nowych ofiar. Nie miałam konkretnego typu, choć zazwyczaj był to trochę nachlany kibic, bo taki krzyczy dość mało. Ostatnio było ich sporo. W sumie dziwić się im? Polska przegrała z Czechami w pięknym stylu! Idealna okazja by się napić!
Nadmiar ludzkiej krwi w moim organizmie powodował, że wszystko co było kiedyś we mnie dobre, powoli odchodziło w niepamięć. Nie czułam wyrzutów sumienia. Mordując byłam coraz bardziej okrutna.
Minęłam jakąś kobietę idącą z dzieckiem. Mój nos poinformował mój mózg, że nieznajoma może być dobrą kolacją. Bez namysłu ruszyłam za nią. Kiedy skręciła w jakąś ciemną uliczkę znajdującą się między blokami, użyłam swoich wampirzych zdolności i w mgnieniu oka wyprzedziłam ją. Kobieta zatrzymała się. Czując niebezpieczeństwo związane z moją osobą, ukryła małą córeczkę za swoim ciałem. Patrzyła się na mnie przerażona. Chyba nawet chciała coś powiedzieć, jednak strach spowodował, że jej gardło nie chciało wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Ja stałam tak, patrząc się na nią. Już dawno bym zaatakowała, gdyby nie małe zielone ślepia, które świdrowały mnie na wylot. Śliczna, mała, brązowowłosa dziewczynka patrzyła na mnie inaczej niż matka. Nigdy nie widziała osoby takiej jak ja, więc teraz zerkała na mnie z ciekawością.
Ja też byłam jak w transie. Mój wzrok skupił się teraz na małej istotce. Czy naprawdę jestem na tyle okrutna, żeby odebrać temu maluchowi matkę?  Przecież ja nigdy taka nie byłam!
Potrząsnęłam głową. Byłam. Bardzo dawno temu, ale byłam. Wzięłam głęboki wdech i ze świstem wypuściłam powietrze. Spojrzałam na kobietę. Szybko podbiegłam do niej, łapiąc ją za ramiona. Następnie wbiłam swoje zęby w jej szyję. Poczułam, jak ciepła ciecz przepływa przez moje gardło. Kochałam to uczucie. Zastanawiałam się, dlaczego kiedyś porzuciłam tą dietę.
- Zostaw ją! - Usłyszałam za sobą znajomy, stanowczy głos.
Wyjęłam swoje białe kły ze skóry kobiety i wypuściłam ją. Ona upadła na ziemię. Nie wypiłam z niej całej krwi, więc jeszcze żyła. Jednak była tak osłabiona, że nie mogła wstać.
Odwróciłam się by zobaczyć osobę, która w tym momencie przerwała moją kolację. Ku mojemu zdziwieniu, okazało się, że stoi przede mną sam Jakub Błaszczykowski. Spojrzałam na niego zdziwiona.
- Co ty robisz?! - Zapytał zszokowany.
- Miałam cię zapytać oto samo. Czyżbyś zgłodniał? - Uśmiechnęłam się, a jego oczom ukazały się moje kły, na których teraz mógł dostrzec ślady krwi.
Mężczyzna nie odpowiedział na pytanie, tylko podszedł do kobiety.
- Wszystko w porządku? Może pani wstać?
- Mało prawdopodobne. Dość sporo wypiłam...
- Jass, możesz się zamknąć? - Spojrzał na mnie morderczym wzrokiem. Podniosłam ręce w geście "poddaję się". - Proszę pani? - Zwrócił się teraz do kobiety. - Wszystko w porządku?
Dziewczyna nie reagowała. Dopiero teraz zorientowałam się, że nie wiem gdzie jest jej córeczka. Zaczęłam się rozglądać, tymczasem Kuba reanimował moją kolację. Nagle wśród krzaków dostrzegłam parę bardzo zielonych tęczówek. Podeszłam do niej bliżej.
- Nie musisz się mnie bać. Nic ci nie zrobię. - Powiedziałam, a potem uśmiechnęłam się do krzaczka. Po tych słowach zza liści wyłoniło się brązowowłose stworzenie. Westchnęłam. Ukucnęłam i zaczęłam pozbywać się pozostałości natury z jej włosów i ubrań.
- Dziękuję. - Powiedziała dziewczynka, gdy skończyłam.
Wzruszyłam ramionami.
- Nie wiem, za co ona ci dziękuje. - Powiedział Kuba, przykrywając półżywą kobietę swoją marynarką.
- Ja też nie mam ci za co dziękować. Właśnie opatrujesz moją kolację! - Wskazałam palcem na kobietę. -  Możesz mi wyjaśnić co ty tutaj robisz? - Zapytałam, patrząc na niego wkurzona.
- Wyjaśnię ci, ale nie tutaj. Dam ci klucz do mojego pokoju. Wrócisz do hotelu i poczekasz na mnie. Ja zadzwonię po pogotowie.
- Tak? I co im powiesz? "Szedłem sobie, gdy nagle zobaczyłem, jak "coś" zjada kobietę"? - Zaśmiałam się.
- A masz lepsze wyjście? - Skrzyżował ręce na wysokości piersi. - Nieźle nabałaganiłaś i teraz ja to muszę posprzątać!
- Wcale nie musisz! Świetnie dam sobie radę!
- Nie byłbym tego taki pewien! - Krzyknął.
- Mój drogi... - Podeszłam do niego tak, że teraz nasze twarze dzieliły milimetry. - Nie z takimi rzeczami sobie radziłam. - Zaczęłam kierować się w stronę kobiety.
Stanęłam nad nią. Złapałam za jej kark i mocno przekręciłam. Usłyszeliśmy tylko zgrzyt kości. Ciało upadło na ziemię.
Błaszczykowski patrzył na mnie z przerażeniem. Ja wyjęłam z kieszeni zapałki. Gdy na małym patyczku pojawił się płomyk, upuściłam go na martwą kobietę. To samo zrobiłam z kilkoma następnymi zapałkami.
- Nie poznaję cię... - Wyszeptał blondyn patrząc na mnie.
Wzruszyłam ramionami. Podeszłam do małej.
- Masz tatę, babcię, dziadka? - Zapytałam, kucając przy niej.
- Mam mamę. - Wskazała palcem na płomienie.
- Dobrze. To choć z nami. - Mówiąc to podałam jej rękę. Dziewczynka bez oporu złapała za nią. - Idziesz, Błaszczykowski? - Zwróciłam się do chłopaka. - Chyba, że chcesz zostać na ognisku?
Potrząsnął głową, a następnie ruszył za nami. Wiedziałam, że jest przerażony, jednak nie chciał, żebym to po nim poznała.
- Nie uważasz, że ognisko na środku chodnika, może zwrócić uwagę mieszkańców bloku? - Zapytał po chwili.
- Mam taką nadzieję. Jednak zanim je zgaszą, wszelkie dowody mojego morderstwa znikną.
***
*Oczami Alice*
- Jeszcze jedną whiskey, Jack. – Głos Timothy’ego przebijał się przez dudniącą z głośników muzykę. Nie byłam pewna ile czasu spędziliśmy w klubie o interesującej nazwie ‘Seven Sins’. Bujałam się na parkiecie, otoczona wianuszkiem spoconych facetów, których oczy nieustannie skierowane były na moje piersi lub tyłek. W końcu Tim przedarł się przez tańczący tłum i wyciągnął mnie z niego, ze śmiechem chroniąc mnie w swoich objęciach. Miał budowę futbolisty, uśmieszek godny diabła i pełne sarkazmu spojrzenie, dlatego żaden z moich tymczasowych adoratorów nie próbował ponowić zalotów. W większości zapewne chcieli dobrać się do moich majtek, ale nie na tym miał polegać dzisiejszy wieczór. Tim wyciągnął mnie z mieszkania na trochę szaleństwa, gdyż , jak stwierdził „nie może patrzeć jak marnuje się potencjalna mistrzyni w piciu whiskey”. Tak więc wlewałam w siebie podsuwane mi kolejki, nie przejmując się zbytnio niewyraźnym obrazem i zaburzeniami równowagi. Do tego doszły też napady śmiechu, po których mój przyjaciel postanowił zmienić lokal. Wsiedliśmy do jego auta, a w chwili gdy na mnie spojrzał, widziałam jak alkoholowe upojenie ulatnia się z jego spojrzenia, by całkowicie zniknąć w ułamkach sekund. Ruszyliśmy z piskiem opon, wygodnie oparci o sportowe fotele Jaguara. Tim majstrował chwilę przy radiu, jednak zaprzestał działań, gdy złapałam go za dłoń i pokręciłam głową. Popatrzył na mnie przez chwilę, po czym bez słowa skierował wzrok z powrotem na drogę. Pędziliśmy autostradą w stronę Londynu, mijając wieczornych kierowców i rozpędzone ciężarówki. Po pewnym czasie, Anders zdecydował się przerwać ciszę.
- W sumie nie dbam o Twoje związki z ludźmi, gdyż zwykle nie trwają dłużej niż tydzień, ale z tym Loczkiem kręcisz już kilka miesięcy, więc pytam: wszystko okej? – zakończył wypowiedź, znajdując moją dłoń i ściskając ją w swojej. Zerknęłam na niego zdezorientowana, nie pytałam jednak po co pyta o moje życie łóżkowe. Potrzebowałam tej rozmowy, wiedzieliśmy o tym oboje.
- Nie wiem, czy nazwałabym obecny stan „okej”, ale najgorzej też nie jest. Ostatnio nawet zaliczyłam z nim numerek na trawie w środku Bangkoku, ale w trakcie ugryzłam go w ramię i trochę ześwirował, a teraz nie odzywa się w ogóle, co jest dosyć dziwne, bo zwykle dzwonił kilka razy w tygodniu, dlatego martwię się, czy wszytko u niego w porządku. – Wyrzuciłam  na jednym wydechu, zawzięcie gestykulując. Timothy kiwał głową w miarę mojej krótkiej opowieści, ale w połowie jego oczy przybrały kształt i wielkość piłeczek do golfa, zaś samo spojrzenie wwiercało mi się między brwi.
- Co mu zrobiłaś?! – podniósł głos, zupełnie zapominając o drodze. Zapadłam się bardziej w fotel.
- Ugryzłam go w ramię. – Odpowiedziałam ściszonym głosem, a on wpatrywał się we mnie gniewnie.
- Alice… - zaczął.
-Nie, Tim. Nie zachowuj się jak mój opiekun – przerwałam mu – jedna Jasmine całkowicie mi wystarcza.
Patrzył na mnie jeszcze przez chwilę, po czym westchnął i zwrócił się z powrotem w stronę jezdni.
- Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi.
- Właśnie nie bardzo wiem, o co ci chodzi, Tim. Kiedy ty nachlałeś się ludzkiej krwi i zniszczyłeś dom Brownów, nie zadawałam pytań, tylko pomogłam ci go spalić, a potem ukryłam cię w swoim domu.
- Mam ci pomóc zabić tego chłopaka? – zapytał, unosząc brew. Zachichotałam pod nosem.
- Nie, głupku. Tylko się mnie nie czepiaj. – Odparłam z półuśmiechem, szturchając go w ramię. On też się uśmiechnął.
- Wypiłaś jego krew? – wyszeptał po chwili milczenia. Zerknęłam na niego ponownie.
- Tylko kilka kropel.
- I…? Jest smaczny? – zapytał, a ja wybuchłam śmiechem.
- Całkiem nienajgorszy, a czemu pytasz? – uniosłam brew, patrząc na niego wyczekująco.
- Dla podtrzymania konwersacji, ty mała recydywistko.
- Recydywistko? A to dlaczego?! – oburzyłam się.
- Mamy bezwzględny zakaz zakochiwania się, szczególnie w ludziach. A ty patrzysz na mnie swoimi zielonymi patrzałkami i udajesz, że nic się nie dzieje? – już się nie uśmiechał, patrzył jedynie na jezdnię nieobecnym wzrokiem. Gdyby moje serce biło, to właśnie w tamtej chwili by się zatrzymało.
Zielonymi? Przecież miałam złote tęczówki, tak jak każdy złotożerca. Żeby kolor się zmienił trzeba pić ludzką krew, albo… W ułamku sekundy opuściłam klapkę z lusterkiem i wlepiłam wzrok w swoje odbicie. Z początku widziałam jedynie błyszczące tęczówki w kolorze płynnego złota, jakie zwykle dostrzegałam w zwierciadle, ale po chwili, gdy przechyliłam głowę na bok, mogłam zauważyć zielone przebłyski mieszające się z bursztynową masą. Oniemiała, zbliżyłam twarz do odbicia, aby jeszcze lepiej przyjrzeć się swojemu odkryciu. Nie mogłam uwierzyć, że to działo się tak szybko. Nie byłam zakochana w Harrym. Na pewno nie. Owszem, troszczyłam się o niego, ale…
Nagle ostre hamowanie popchnęło mnie na przednią szybę i pewnie wylądowałabym na niej jak glonojad, ale silna ręka Timothy’ego złapała mnie w ostatniej chwili. Opadłam na fotel, nie wiedząc dlaczego zatrzymał samochód. Z Manchesteru do Londynu było 200 mil, a nie byliśmy nawet w połowie. Spojrzałam na niego badawczo. Ściskał dłonie na kierownicy, głęboko oddychając.
- Dlaczego mi to robisz, Alice? – zapytał w końcu, wpatrując się w swoje ręce.
- Co ci robię, Tim? – nie rozumiałam o co mu chodzi. Spojrzał na mnie gwałtownie i…
Wtedy dostrzegłam coś, na co od dawna patrzyłam, ale nigdy tak naprawdę nie widziałam. Oczy Timothy’ego były złote, ale brakowało im tego charakterystycznego pobłysku, jego tęczówki były jakby matowe. I, dopiero teraz to do mnie dotarło, nawet gdy był głodny, oczy mu nie ciemniały, zawsze pozostawały tak samo złote i piękne. Potrząsnęłam głową. Właśnie dotarła do mnie prawda, na którą totalnie nie byłam przygotowana. Tim jest zakochany, a ja nawet nie wiem w kim. Natychmiast dopadły mnie wyrzuty sumienia, w końcu okazałam się okropną przyjaciółką. Przerwał jednak moje wewnętrzne objawienia. Spuścił głowę, a jasne kosmyki jego włosów ukryły przede mną jego twarz.
- Nie wiem co mam ci powiedzieć, Allie. To się dzieje już tyle lat, a ty zachowujesz się, jakbyś nie zauważyła. Ciągle widzę cię z innymi facetami i czasem naprawdę jest ciężko znieść twoje humory, ale mimo wszystko nadal tu jestem, podczas gdy ty wyjeżdżasz z jakimś zupełnie obcym dzieciakiem na drugi koniec globu, a potem opowiadasz mi o waszym seksie na trawie. Nie masz sumienia?!
- Tim, ja…- całkowicie mnie zatkało. Za dużo odkryć jak na jedną noc. Nie dość, że nie zauważyłam jak mój przyjaciel się zakochał, to jeszcze nie dostrzegłam, że właśnie we mnie. W brzuchu czułam ciążące wyrzuty sumienia; bałam się spojrzeć mu w oczy. Wiedziałam, że wampir może zakochać się tylko raz. A to niesamowicie komplikowało sprawy. Ja najwyraźniej czułam coś do Harry’ego, a Timothy do mnie. W tamtej chwili dotarło do mnie, że nie jestem w stanie zrobić nic, by go pocieszyć. Nic nie mogło już zostać zmienione, los potoczył się niespodziewanie szybko, upychając w wolne miejsca niechciane uczucia. Nie zauważyliśmy kiedy to wszystko się stało, ale jedno było pewne – tak już zostanie na zawsze.
***
*Oczami Jasmine*
 Staliśmy teraz na rogu jakiejś ulicy w Śródmieściu. Po odejściu od zwłok mojej ofiary, wykonałam parę telefonów. Dzięki nim przed nami pojawiło się czarne Audi Q7. Kubę usadziłam z tyłu razem z dziewczynką, a sama usiadłam obok kierowcy, którym był młody wampir. Wymieniliśmy parę uwag, oczywiście w innym języku, tak aby nasi pasażerowie nas nie zrozumieli. Musiałam trochę nakłamać i powiedzieć mu, że znaleźliśmy to dziecko i ciało kobiety, i że prawdopodobnie był to atak krwiożercy. Żółtodziób przystał na tą historię, a następnie zawiózł nas na spotkanie z pewną osobą. W czasie drogi zmieniłam zakrwawioną bluzę - oczywiście była taka, gdyż próbowałam ratować kobietę i ubrudziłam się - na czarną marynarkę i związałam włosy w luźnego koka.
Tak oto znaleźliśmy się w Śródmieściu. Młody wampir oddał mi kluczyki do naszego pojazdu, a sam wsiadł do zaparkowanego nieopodal czarnego audi, tylko, że modelu rs8. Czekaliśmy chwilę, aż zza rogu wyłoniła się kobieta. Kazałam Błaszczykowskiemu chwilę poczekać, a sama odeszłam z nią kawałek. Przekazałam jej małą opowiadając jej historię z moimi poprawkami. Kobieta kiwnęła głową, mówiąc, że niedługo się ze mną skontaktuje. Następnie zabrała malucha. Nie obyło się oczywiście bez lekkiego oporu ze strony dziewczynki. Na szczęście po chwili udało mi się ją przekonać, że ta "miła pani" nic jej złego nie zrobi.
Kiedy dziewczyny zniknęły gdzieś na końcu ulicy, odwróciłam się do Kuby. Stał tam, gdzie mu kazałam. Nie odezwał się odkąd zmuszony był wsiąść do auta. Teraz, kiedy sami siedzieliśmy w samochodzie myślałam, że coś powie, jednak on cały czas milczał patrząc się na drogę przed nami.
- Dobrze się czujesz? - Zapytałam, gdy byliśmy już na parkingu przed hotelem.
- Musisz mi wszystko wyjaśnić. - Powiedział stanowczo.
Kazałam mu iść do swojego pokoju, gdyż sama miałam coś do załatwienia w recepcji.
- Pani pobyt został tu opłacony do jutra. Jeśli pani chce to możemy przedłużyć...
- Nie, dziękuję! Chciałam tylko zapłacić i się wymeldować, jednak najwidoczniej mój przyjaciel sprawił mi niespodziankę. - Uśmiechnęłam się.
Następnie udałam do Błaszczykowskiego. Weszłam do niego bez pukania. Rozejrzałam się po pokoju. Nigdzie go nie było. Jednak po chwili usłyszałam szum prysznica. Westchnęłam i usiadłam na łóżku. Zachciało mu się teraz kąpieli.
Po godzinie zaczęłam się martwić. Ile normalny facet może brać prysznic?! Podeszłam do drzwi łazienki i grzecznie zapukałam. Gdy odpowiedział mi szum wody, zrobiłam to ponownie. Powtórzyłam to jeszcze parę razy, tylko tym razem z taką siłą, jakiej nie powstydził by się SS-man. W końcu zdenerwowana i przygotowana na wszystko, co zobaczę weszłam do pomieszczenia. "Przygotowana na wszystko"? Nie byłabym tego taka pewna. Pod prysznicem, w samych spodniach siedział Jakub Błaszczykowski. Woda spływała mu po głowie, a on patrzył się nieobecnym wzrokiem w drzwi kabiny.
- Krew nie chce się zmyć. - Powiedział bezuczuciowo, nie odrywając wzroku.
Zdjęłam marynarkę i rzuciłam ją gdzieś na podłogę. Następnie weszłam pod prysznic nie zważając na resztę ciuchów. Usiadam obok kapitana reprezentacji Polski i przytuliłam się do niego.
- Przepraszam. - Wyszeptałam. On położył swoją głowę na mojej, przytulając mnie mocniej.
Poczułam się winna. Mój chwilowy brak sumienia sprawił, że nie pomyślałam, że mogę go skrzywdzić widokiem mordowanej kobiety na oczach jej córki. Szczególnie, że on już raz to przeżył...
Po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Przez te parę dni nie zdawałam sobie sprawy, że stałam się potworem. Skrzywdziłam tylu ludzi. Szczególnie żałowałam tej małej dziewczynki, która mi tak strasznie ufała. A ja skazałam ją na to samo co kiedyś Edwarda i Alice.
Poczułam dziwne ukłucie w sercu. Chyba moje sumienie znowu wróciło na miejsce, a ja zaczęłam zachowywać się, jak współczujący człowiek.

***

*Oczami Alice*
Resztę drogi spędziliśmy w ciszy. Nie byłam w stanie powiedzieć cokolwiek; zdaje się, że przytłoczyła mnie waga odkrytych faktów. Nieodwracalność sytuacji i jej niekorzystne dla wszystkich położenie sprawiało, że czułam się bezsilna jak nigdy dotąd. Zastanawiałam się jak długo pozostawałam ślepa na zakochanie mojego przyjaciela. Powinnam była dostrzec choćby ten głupi szczegół dotyczący jego oczu. Ale zawsze myślałam, że przed przemianą miał niebieskie tęczówki – jego blond włosy tylko utwierdzały mnie w tym przekonaniu. Jednak prawda zaskoczyła mnie po raz kolejny. Z takimi oczami nie musiał się nawet kryć. Wszyscy myśleli, że jest na zwierzęcej diecie, a ludzkie cechy zawdzięcza darowi człowieczeństwa. Timothy nie był łowcą, jak ja. Pracował dla akademii bardziej jako negocjator, ambasador. Czasem wyszukiwał nowe wampiry z nietypowymi talentami i ściągał je do Londynu na szkolenie. Dlatego nie potrzebne mu były nadludzkie cechy – z nikim nie walczył i nikogo nie zabijał. Krew plamiła tylko moje ręce. Podobne myśli kłębiły się w mojej głowie jeszcze kilka godzin, zanim dotarliśmy do mieszkalnej części akademii. Tim wjechał do podziemnego garażu i zajął miejsce blisko windy. Wysiadłam z auta bez słowa, nie zwracając uwagi na dziwne spojrzenia posyłane mi przez inne wampiry. Kilka osób stało obok mnie, czekając na dźwig, wymieniając szeptem uwagi, które i tak mogłam usłyszeć. Mój nagły wyjazd, w dodatku z piątką ludzi, wywołał niemałe poruszenie w zamkniętej społeczności. Mieliśmy się ukrywać przed ludźmi, po cichu likwidując zagrażających im krwiożerców. Ja jednak robiłam wszystko, by uniknąć tego hermetycznego półświatka, ciągle głodna emocji i doznań, chętna na przygodę i kłopoty. Timothy dołączył do mnie; wyczułam jego obecność za plecami. Był jedną z niewielu osób, którym pozwalałam stawać w tym położeniu. Za plecami zawsze czai się wróg, ale w tym przypadku mogłam czuć się bezpiecznie. Nawet jeśli był na mnie zły, po odkryciach dzisiejszej nocy byłam pewna, że nie mógłby mnie skrzywdzić. Gdy się kogoś kocha, umiera się razem z nim. W porąbanej wampirzej psychologii działało to dosłownie, nie robiąc żadnego wyjątku. Tak właśnie zginął Jasper Hale, a potem Aleks. Czułam się okropnie wiedząc, że gdyby tylko coś mi się stało, z tego świata odszedłby także mój przyjaciel. Moje rozmyślania przerwał krótki dźwięk obwieszczający nadejście windy. Gdy stalowe drzwi otworzyły się z cichym sykiem, ręka Timothy’rgo popchnęła mnie do przodu. Weszłam do windy, a zaraz za mną on. Reszta czekających również chciała dostać się do środka, ale jedno spojrzenie gniewnych tęczówek Andersa odpędziło wszelkich niechcianych pasażerów. Gdy ruszyliśmy w górę, spojrzałam niepewnie na blondyna. Wcisnął przycisk z numerem dziewięć. Jechaliśmy więc do jego mieszkania. Gdy skierował na mnie wzrok, posłałam mu spojrzenie pełne wątpliwości. Podeszłam do niego i zatrzymałam się kilka centymetrów przed jego ciałem. Uniosłam głowę, gdyż przerastał mnie o kilkanaście centymetrów. W jego oczach dostrzegłam determinację i jednocześnie zrezygnowanie. Jakby był czegoś pewien, ale z góry wiedział, że nikt w to nie uwierzy. Powoli skłonił głowę w moją stronę i… dzwoneczek w windzie oznajmił nam, że jesteśmy na miejscu. Odsunęłam się od chłopaka o krok i opuściłam kabinę. Szliśmy krok w krok, kierując się do jego apartamentu. Przy samych drzwiach złapał mnie za rękę, a drugą dłonią nacisnął klamkę. Weszliśmy do środka, po czym Tim pociągnął mnie do salonu. Usiadłam na fotelu, a on zajął miejsce na kanapie naprzeciw. Patrzyliśmy na siebie, nie wiedząc co tak naprawdę powiedzieć.
- Więc jak długo to trwa? – zapytałam w końcu, niezdolna znaleźć innego tematu.
- Od jakiś siedmiu lat, może dłużej. Siedem lat temu zauważył to Aleks, a mogło się zacząć dużo wcześniej. – Odparł, unikając mojego wzroku. Zszokowana, zapadłam się w siedzenie.
- Czemu mi nie powiedziałeś? – wykrztusiłam po chwili. Zerknął na mnie z ukosa.
- Sądziłem, że wiesz, tylko nie chcesz tego. Nigdy nie byłaś mną zainteresowana, odkąd się poznaliśmy byłem dla ciebie tylko przyjacielem.
- Ale… - znowu nie miałam pojęcia co powiedzieć - …jak to się zaczęło?
- Nie wiem, Allie. Po prostu pewnego dnia Aleks kazał mi spojrzeć w lustro i zastanowić się co w nim widzę – rozłożył ręce – Zawsze byłaś blisko, byliśmy przyjaciółmi od samego początku. Zawsze cię podziwiałem za twoją przekorność i odwagę, i jednocześnie współczułem ci, że nie ma przy tobie twojego opiekuna. Być może zakochałem się w tobie w dniu, w którym cię poznałem, gdy wspólnie ukrywaliśmy się na dachu, skacząc sobie do gardeł. – Zakończył z niewielkim uśmiechem. Oczy pełne miał żalu i melancholii, a ja zrozumiałam, że zrobiłabym wszystko, by uwolnić go od tego głupiego uczucia, jakim mnie darzył. Nie było jednak odwrotu, musieliśmy z tym żyć. Mogłam jednak dać mu to, czego pragnął. Wiedziona nieokreślonym pomysłem, podeszłam do niego i przytuliłam jego głowę do swojego brzucha, głaszcząc go po włosach. Po chwili on również wstał i przez moment wpatrywał się w moje oczy. Najwyraźniej dostrzegł w nich to, czego szukał. Z determinacją pochylił się w moją stronę i delikatnie musnął moje usta swoimi. Odsunął się na długość swojego nosa i oparłszy swoje czoło o moje, czekał na moją reakcję. Wiedziałam ile to dla niego znaczyło. Pamiętałam, jakie to uczucie całować osobę, w której jest się nieodwracalnie zakochanym. Przycisnęłam usta do jego rozchylonych warg, dając mu tym samym przyzwolenie na kontynuowanie jego działań. Objął mnie niepewnie w pasie, ja zaś splotłam dłonie na jego karku. Czułam, że to nie był dobry pomysł, i że jutro będę żałować każdej decyzji podjętej tej nocy. To jednak miało się zdarzyć dopiero jutro. Ciągle go całując, pociągnęłam chłopaka w stronę sypialni. Mogliśmy zostać w salonie, ale chciałam, by ta noc coś znaczyła. By była czymś więcej, niż tylko numerkiem na skórzanej kanapie, którego oboje będziemy się wstydzić do końca swoich dni. Timothy był oszołomiony. Czułam przez pocałunek, że się uśmiecha, a jego ruchy nabrały energii, gdy ściągał ze mnie bluzkę i rozpinał guzik moich spodni. Nie pozostawałam mu dłużna, zdejmując mu koszulkę i odpinając pasek dżinsów. W końcu, nadzy, opadliśmy na łóżko, badając nawzajem swoje ciała. Nie czułam tych iskierek, tej ekscytacji, które pojawiały się przy zbliżeniach z Harrym. Odczuwałam jedynie naturalne podniecenie na myśl o dalszym przebiegu tej nocy. Przeklęłam się w duchu. Nie mogę myśleć o jednym facecie, uprawiając seks z drugim. Skupiłam się na ciele mojego przyjaciela, odkrywając go na nowo. Drżał pod dotykiem moich dłoni, drżał w każdym miejscu, które dotknęło mojej skóry. Schlebiało mi to, wiedziałam jednak, że miłość do mnie to najgorsza rzecz, jaka mogła mu się przytrafić. Oddałam mu się bez wahania, wiedząc, że po tej nocy nie będzie już między nami żadnych tajemnic. Nie będzie już niczego, czego byśmy o sobie nie wiedzieli. Złączenie ciał było tak naprawdę czymś więcej, dotknięciem się naszych dusz, których istnienia nam się odmawia.
***
*Oczami Jasmine*
Nie wiem dokładnie ile czasu spędziliśmy siedząc tak pod prysznicem. W każdym razie, w trosce o naszą planetę, zakręciliśmy kurek i udaliśmy się do pokoju. Kuba zmienił spodnie na suche, a ja dostałam jego krótkie spodenki i bluzkę reprezentacji Polski.
Usiadłam na jego łóżku, a stanął przede mną.
- Możesz mi wyjaśnić, co ci się stało? - Zapytał.
Spuściłam smutno głowę. No tak. Przyszedł czas na trudne pytania. A już myślałam,  że powiedzenie mu o moim wampiryźmie było najtrudniejsze.
- Po prostu... Straciłam kontrolę. - Powiedziałam chowając twarz w dłoniach.
Przed moimi oczami stanęły wszystkie moje ofiary. Słyszałam ich krzyk, błaganie o pomoc, czułam smak krwi. Tylko, że nie taki jak podczas picia. Teraz czerwona ciecz była ohydna.
Kuba ukucnął przy mnie. Wziął mnie za podbródek i zmusił, żebym patrzyła w jego oczy.
- Nie jesteś zła. - Powiedział. - Zdarzyła ci się mała wpadka. To tyle.
Mówił, a ja wiedziałam, że w to nie wierzy.
- Nie Kuba! To nie była jedna wpadka! - Odsunęłam się od niego. - Nie wiesz kim jestem, kim byłam! - Westchnęłam. - Miałeś rację. Nie powinnam ci zawracać tyłka. To przeze mnie przegraliście mecz.
Blondyn spojrzał na mnie z politowaniem.
- Nie wiedziałem, że grasz w reprezentacji... Zresztą, co to ma do twojej "wpadki"?
- Nie wiem... Jednak nikt nie może się o niej dowiedzieć! Proszę cię, Kuba. - Podeszła do niego bliżej. Patrzyliśmy sobie teraz głęboko w oczy.
- Obiecuję, że nikt się nie dowie. - Powiedział nie odrywając ode mnie wzroku.
Kiwnęłam głową, a następnie odsunęłam się.
- Dobrze. W takim razie bardzo ci dziękuję. Mam nadzieję, że jeszcze się kiedyś zobaczymy. - Podałam mu rękę. Chłopak odwzajemnił uścisk.
- Ja też mam taką nadzieję. A ubranie... Zatrzymaj je sobie. Jak będziesz kiedyś chciała wpaść na mecz reprezentacji, to będziesz miała potrzebny "rekwizyt". - Uśmiechnął się.
Ja na te słowa również się rozpromieniłam. Od razu przypomniały mi się nasze maile...
- Dobrze. - Odchrząknęłam. - To... Do zobaczenia!
- Tak... Do zobaczenia.
Odwróciłam się i odprowadzana jego wzrokiem, wyszłam z pokoju. Gdy drzwi zamknęły się, oparłam się o ścianę. W sercu miałam dziwny ucisk. Niby nie byłam już pokłócona z Kubą, teraz byliśmy przyjaciółmi. Jak kiedyś...
Z moich oczu zaczęły wypływać łzy, które szybko wytarłam ręką. Wiedziałam, że mam przyjaciela na którego zawsze mogę liczyć. Teraz musiałam zająć się swoimi sprawami, a on swoimi. Postanowiłam, że zarezerwuję sobie lot na wtorek do Londynu i przyjmę posadę proponowaną przez Edwarda. Miałam być jego zastępcą. To naprawdę poważne zajęcie. Byłabym szychą w wampirzym świecie. Tylko czemu wcale się nie cieszę?
Westchnęłam, a następnie użyłam karty i weszłam do swojego pokoju. Tam przebrałam się w pidżamę składającą się z koszulki na ramiączka i krótkich spodenek. Była godzina 1.00, więc doszłam do wniosku, że pomysł z położeniem się spać nie był taki głupi. Następnego dnia musiałam pozałatwiać parę spraw związanych z tą dziewczyną i zarezerwować lot. Co prawda mogłoby być to dość trudne, ze względu na szybki termin, jednak z taki znajomościami to będzie błahostka.
Nagle usłyszałam cichutkie pukanie do drzwi. Zdziwiona otworzyłam, a moim oczom ukazał się Błaszczykowski.
- Kuba... - Zaczęłam jednak on nie pozwolił mi dokończyć.
Zrobił krok bliżej, tak, że jego głowa znalazła się parę centymetrów od mojej. Następnie pocałował mnie lekko. Ja odwzajemniłam to. Jego usta zaczęły być coraz bardziej natarczywe. Wszedł głębiej do pokoju. Nogą zamknął drzwi. Powoli przesuwaliśmy się po pomieszczeniu, cały czas całując się. Naszą przeszkodą nie stało się też łóżko. Udaliśmy na nie, nie przestając. Bardzo szybko pozbyłam się spodni Błaszczykowskiego. Zresztą on moich ubrań również. W końcu oderwał się od moich ust i zaczął całować mnie po szyi. Przestał na chwilę, gdy wyczuł bliznę po ugryzieniu. Dotknął ją opuszkiem palca. Chciałam coś powiedzieć, jednak on zatkał mi usta pocałunkiem.
- Mam to w nosie. - Wyszeptał, przygryzając lekko płatek mojego ucha.
Znowu zaczął całować mnie po szyi. Choć tym razem nie ograniczył się tylko do niej. Zaczął powoli kreślić linię przez moją klatkę piersiową, aż do brzucha. Tam znowu oderwał się od pocałunków i spojrzał na moje ciało. Zaraz pod piersią miałam bliznę - ślad po moich gwałcicielach. Oni nie tylko "zrobili swoje", oni okaleczyli moje ciało. Na brzuchu miałam jeszcze dwie dziesięciocentymetrowe szramy, po ostrzach sztyletów. Niżej znajdował się ślad po kuli, którą jeden nich trafił mnie na "do widzenia", zanim ich dowódca powiedział, że lepiej mnie nie zabijać. Bydlaki chcieli żebym umierała w cierpieniu, skąd mogli wiedzieć, że znajdzie mnie wampir? W każdym razie zemściłam się na każdym po kolei. Powiem szczerze, że wtedy zobaczyłam, jak bardzo mogę być okrutna.
Kuba wpatrywał się w moje blizny. Muszę przyznać, że była to dla mnie nowość. Noc z Zayn’em nie odbyła się na trzeźwo, więc chłopak nic nie pamiętał, a James... On znał mnie na tyle dobrze, że moje blizny, nawet przy naszym pierwszym razie, go nie zdziwiły.
Podniosłam się na łokciach. Zrobiło mi się głupio. Ona miał idealnie wyrzeźbione ciało, a ja... Przyzwyczaiłam się do swoich blizn, jednak nie chciałam żeby na nie patrzył.
Chłopak oderwał wzrok od moich niedoskonałości i przyłożył mi palec do ust, bym nie mogła nic powiedzieć. Zbliżył swoją twarz do mojej. Mimo tego zabrałam jego palec z ust.
- Kuba... - Zaczęłam.
- Dla mnie jesteś idealna. - Przerwał mi i pocałował mnie mocno w usta. - Kocham cię.
Te dwa słowa sprawiły, że zapomniałam o wszystkim i ze spokojem oddałam się mu.
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Kolejny rozdział za nami, znowu ja się spóźniam. Musicie mi jednak wybaczyć - w przeciwieństwie do Wariatki, która urwie mi głowę - taka już jestem. Poza narodzinami, wszystko robię z opóźnieniem...
Nie trzymam Was dłużej, jedynie przepraszam za obsuwę.
Wiem co myślicie - znowu się obie puszczają w tym samym rozdziale, na dodatek z zupełnie innymi facetami, niż poprzednio. Ale czy ktoś wspominał, że napotkacie tu monogamię?
Buziaki Kochani,
Wasze
Rooksha&Wariatka