piątek, 23 listopada 2012

Rozdział dziesiąty


„Najgorszym cierpieniem duszy jest chłód”

 ~ Georges Clemenceau


Muzyka: Skyfall

*Oczami Jasmine*
- Nie wiem, dlaczego ją zabili. – powiedziałam żałośnie, siedząc na kanapie w naszym salonie.
- Kim ona dla ciebie była? Siostrą, matką, ojcem? – zapytała głupio, a ja posłałam jej litościwe spojrzenie.
- Najlepszą przyjaciółką. – Alice poruszyła się niespokojnie.
- Myślałam, że to ja jestem twoją najlepszą przyjaciółką. – spuściła głowę.
- Oj przestań! – powiedziałam wydmuchując nos w chusteczkę. – Ty jesteś dla mnie, jak córka, ewentualnie młodsza siostra, smarku.
- Nie mów tak do mnie! Nie jestem przedszkolakiem .
- Ale się tak zachowujesz! Tylko z tą różnicą, że przedszkolaki nie ćpają i nie zmieniają partnera seksualnego co noc. Choć teraz to nic nie wiadomo…
- Ach! Jak te dzieciaki szybko rosną! – odpowiedziała rozbawiona, ja zachowałam powagę.
- Mam zadanie do wykonania. – powiedziałam patrząc na teczkę leżącą na stole.
Rudowłosa wampirzyca spojrzała na zegarek znajdujący się na ręku. Westchnęła ciężko.
- Ja też zaraz muszę się zbierać. Ale ty może lepiej się zastanów. Wątpię byś była wstanie zająć się tym bez zbędnych emocji. – mówiąc to wskazała na zdjęcie krwiopijcy leżące na teczce.
Nie zwróciłam na te słowa uwagi. Byłam już gotowa, zarówno psychicznie, jak i w kwestii wyglądu. Przynajmniej tak myślałam. Podeszłam do drzwi i już miałam je otwierać, gdy nagle usłyszałam pukanie. Spojrzałam zdziwiona na Alice. Ona uśmiechnęła się lekko. Szarpnęłam za klamkę. Nagle moim oczom ukazał się, nie to inny, tylko Kuba. Stałam tak, gapiąc się na niego, nic nie mówiąc. Chłopak opierał się jedną ręką o framugę i dyszał. Doszłam do wniosku, że musiał biec. Zresztą nie tylko po tym. Jego wygląd… Może zostawię to bez komentarza.
Odwróciłam się w stronę Alice. Stała już gotowa do wyjścia.
- O Kuba! Jak to miło, że wpadłeś. Co…
- Napisałaś to przyszedłem. – przerwał jej w pół słowa. Ona uśmiechnęła się szeroko w moją stronę, na co odpowiedziałam morderczym wzrokiem.
- Dobra! To ja lecę! Bawcie się dobrze! – rzuciła i wyszła.
Nie zdążyłam nic zrobić. Zostałam tak sama z chłopakiem ledwo trzymającym się na nogach. Spojrzałam na niego litościwie.
- Usiądź! - wpuściłam go do środka i wskazałam głową na kanapę.
Błaszczykowski posłusznie wykonał polecenie. Ja poleciałam po szklankę z wodą.
- Podobno jesteś sportowcem. – powiedziałam podając mu wodę z uśmiechem. On posłał mi mordercze spojrzenie.
- Jakbyś przebiegłą pół miasta to też byś była zmęczona.
- A właściwie co ty tutaj robisz? –zapytałam zmieniając temat.
- Chyba Alice wysłała mi SMS-a. – mówiąc to pokazał mi wiadomość.
-  Złapię, zbiję i oprawię w antyramę! – usiadłam zrezygnowana na kanapie.
Chłopak spojrzał na mnie smutno.
- Może lepiej już sobie pójdę.
Zrobiło mi się strasznie głupio. Błaszczykowski biegnie przez pół miasta, by mi pomóc, a ja zachowuję się jak totalna idiotka i wywalam go z domu! Typowa gościnność wampirów.
- Poczekaj! – mówiąc to złapałam go za rękaw kurtki. Kuba stał już przy drzwiach i patrzył na mnie zdezorientowany. Chyba przez przypadek zapomniałam opanować swoją wampirzą prędkość. Ups…
Nie wiedziałam co mam mu powiedzieć. Zaschło mi w gardle. Czułam się strasznie dziwnie. Nie wiem dlaczego, ale nagle przypomniała mi się niedawno zmarła Alice Cullen. Jutro miał być jej pogrzeb. Myślałam, że jakoś to do mnie dotarło. Myślałam, że dam radę. W końcu w swoim życiu byłam na milionie pogrzebów. Sama umarłam. Jednak dopiero teraz dotarło do mnie, że jej nie zobaczę nigdy więcej. Nigdy…
Do moich oczu zaczęły napływać łzy. Puściłam rękaw Kuby i wróciłam, znowu w wampirzym tempie, na kanapę. Usiadłam.
- Wszystko w porządku? – zapytał niepewnie. Podszedł do mnie i ukucnął przy mnie. Spojrzał mi prosto w oczy. Były takie piękne i spokojne.
- Nie.– wychlipałam – Moja najlepsza przyjaciółka niedawno została zamordowana przez wampira. Znaczy nie jestem tego do końca pewna, ale jestem! Do tego jutro jej pogrzeb, a ja nie wiem czy dam radę. Muszę jeszcze iść i wytropić tego co ją teoretycznie zabił ale nie wiem, czy umiem, i w ogóle jestem w czarnej dupie! – rozkleiłam się na koniec mojego monologu.
Chłopak usiadł obok i mocno mnie przytulił. Dopiero teraz zorientowałam się co powiedziałam. Odsunęłam się od niego i przyjrzałam jego twarzy.  Patrzył na mnie, jak na dziewczynkę psychicznie chorą, po którą zaraz mają wpaść psychiatrzy z kaftanem. Świetnie! Przypomniał mi się sposób, jaki zastosowała Alice, by uciszyć Harry’ego. Nie…
Kuba wstał i powolutku zaczął kierować się w stronę drzwi. Niewiele myśląc wstałam i podeszłam do niego. Staliśmy naprzeciwko siebie. Patrzyłam prosto w jego przestraszone, zdezorientowane oczy.  Zaczęłam się do niego przybliżać. Odwzajemnił ruch. Po chwili nasze usta dzieliły milimetry. Jego wzrok nie był już taki, jak przedtem. Cel osiągnięty! Został jeszcze tylko…
- Jass! Sły… O, przepraszam! – usłyszałam głos Aleksa.
Odskoczyliśmy od siebie z Błaszczykowskim, jak oparzeni. Spojrzeliśmy w stronę drzwi. Stał w nich nie kto inny, jak rozbawiony doktorek.
- Nie będę wam już przeszkadzał, wy moje buraczki. – mówił, a banan nie schodził mu z ust.
- Chyba ja już naprawdę pójdę…
- Nie! – krzyknęłam. – Znaczy… Pomyślałam… Może pójdziesz ze mną i Aleksem na obiad? Muszę ci jakoś podziękować, że tak bohatersko przyleciałeś, by mnie ratować. – posłałam mu piękny uśmiech.
Teraz to obydwaj patrzyli na mnie ze zdziwieniem. Spojrzałam na doktorka wzrokiem typu: „Milcz i rób co mówię, bo nie ręczę za siebie!”. Chyba to zrozumiał, bo teraz i on wyszczerzył się w stronę Kuby.
- Będzie nam bardzo miło! – dodał.
Chłopak mając niewiele do gadania, zgodził się.
- To ja pójdę się ogarnąć. – uśmiechnęłam się w stronę piłkarza.
- To ja skorzystam z twojej toalety. – dodał wampir – Nie będziesz miał nic przeciwko, jak cię samego zostawimy?
Kuba energicznie pokiwał głową.  Obydwoje zniknęliśmy za drzwiami mojej sypialni.
- A teraz wyjaśnij mi o co chodzi. – powiedział Alex, gdy drzwi były już zamknięte. – Jak chcesz iść z nim na randkę, to taka mała podpowiedź - pójdź z nim sama. Masz prawie 200 lat i potrzebujesz przyzwoitki?
Posłałam mu litościwe spojrzenie.
- Po prostu muszę upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.
- Jaśniej, bo nigdzie nie idę. – skrzyżował ręce na piersi.
- Muszę przyznać, że potrafisz dobrać argumenty. – zakpiłam. – Dobra. Powiedziałam coś, czego nie powinnam powiedzieć i nie mogę go teraz puścić do domu, bo wygada to swoim kumplom. Wyjdę na idiotkę! Muszę też zabić pewnego wampira… Ty się zajmiesz Kubą, a ja nim.
- Czyli ja będę sobie ucinał przyjemną pogawędkę z blondaskiem, a ty w pomieszczeniu obok będziesz mordować wampira… Niezły sposób na pierwszą randkę.
- Drugą, gwoli ścisłości.
- AHA! To ten tajemniczy świadek! Jass, skarbie, muszę przyznać, że twój gust jeszcze nie zardzewiał!
Uśmiechnęłam się.
- Dobra. Teraz wyjdź i pogadaj chwilę z naszym gościem. Ja chociaż zrobię coś z fryzurą, żeby nie było.
Chłopak zasalutował i wyszedł z pokoju. Usiadłam przed toaletką.
- Jasmine, w co ty się pakujesz?! – wyszeptałam pod nosem.
 *  *  * 
*Oczami Alice*
 Otworzyłam oczy. I zamknęłam. Otworzyłam. I znów zamknęłam.
Spokojnie, to nie tik nerwowy, bezsenność, czy inne gówno.
Po prostu nie mogłam uwierzyć w to, co widziały moje złote oczęta.
„Jak niedawno udało się ustalić naszym informatorom, Harry Styles, członek zespołu One Direction, baluje od kilku dni w londyńskich klubach. Już dwa razy widziano z nim tą samą rudą dziewczynę, prawdopodobnie nowa kochankę Styles’a. Na jednym ze zdjęć zrobionym parze w klubie nocnym widać, jak Harry obejmuje nieznajomą w pasie, a następnie obydwoje kierują się do łazienki w bliżej nieokreślonym celu. Innego dnia, rudowłosa spotyka się z całym zespołem 1D, a Harry znów jest wtedy pijany. Niedługo więcej informacji, Redakcja.”
Co to ma, do jasnej cholery, być? Niby wiedziałam, że jest sławny, ale żeby aż tak?
„nową kochankę Syles’a” – no ja pierdolę, ja mu dam kochankę. Do niczego nie doszło!
Czego w sumie żałuję, bo Harry to niezły towar, no ale…
Wreszcie modlitwy Jasmine zostały wysłuchane i zostałam ukarana za swe „hulaszcze” życie.
O ironio, akurat wtedy, kiedy do żadnego wyuzdanego czynu nie doszło.
Westchnęłam. Miałam nadzieję, że chociaż Jass jakoś sobie poradzi z Kubą. Bo jeśli nie, to do końca wieczności zostaniemy we dwie, płacząc przy Titanicu i obżerając się pop cornem, patrząc jak Jack powoli zmierza ku samozagładzie. Tak w ogóle to po co nam faceci?! Do jasnej cholery, ja byłabym dla Jasmine najlepszym partnerem w całym wszechświecie! Po co jej Kuba, Alex, czy kto tam jeszcze. Cóż, w moim misternym planie znalazłam jednak jedną wadę. O ile ja mogłabym zostać lesbijką (w końcu nigdy nie powiedziałam, że jestem w 100% hetero), to Jass nigdy w życiu nie poszłaby na taki układ. Cholera, a miało być tak pięknie…
Z zamyślenia wyrwały mnie wibracje dochodzące z kieszeni. Wyciągnęłam telefon i spojrzałam na wyświetlacz. Tim?
- Czego znowu chcesz? – warknęłam do słuchawki. Byłam na niego zła, bo po tym nieszczęsnym poranku w Nowy Rok, rozsiewał plotki o rzekomej orgii, której prowodyrem byłam oczywiście ja. No tak, młoda, niewyżyta  wampirzyca, jej ponad stuletnia opiekunka, czterech nagich sportowców, a wszystko to przy śpiewie najmłodszego z członków One Direction.
- Słoneczko, gdzie twoja radość życia? Ostatnio ciągle tylko na mnie warczysz, czyżby coś się stało? – zapytał, a ja znałam go na tyle dobrze, by wiedzieć, że się w tej chwili wrednie uśmiechał.
- No nie wiem, może jakiś idiota pragnący śmierci z moich rąk rozpowiada na prawo i lewo pikantne szczegóły z poranka, który wolałabym zapomnieć? – odpowiedziałam sarkastycznie. Odchrząknął.
- Telefonuję do ciebie, gdyż pewien młodzieniec o imieniu Harry, nazwisku Styles chce się z tobą skontaktować.
- Nareszcie mówisz do rzeczy. Podaj mi jego numer, sama załatwię resztę.
Z westchnieniem podyktował mi rząd cyferek, który zapamiętałam dzięki nieograniczonej pojemności wampirzego mózgu. Coś takiego przydałoby mi się, kiedy chodziłam jeszcze do szkoły. Ale jeśli człowiek uczy się przez całe życie, to edukacja jeszcze nie zakończona. Nieważne…
- Co zrobisz? – z zamyślenia wyrwał mnie dochodzący z telefonu głos przyjaciela. Potrząsnęłam głową.
- Moja słodka tajemnica. Nie pchaj się w nie swoje sprawy, Anders. – już miałam się rozłączać, gdy do głowy przyszła mi pewna myśl.
- Nie odwiedzajcie teraz Jasmine, ani ty, ani Alex. Jest trochę… zajęta.
- Za późno, właśnie do niej poszedł. – powiedział Timothy.
Zaśmiałam się. – Cholera, będzie się działo.

***
Czekałam na niego przy Bermondsey Wall East, niedaleko kultowego pubu The Angel. Przyszedł od strony metra. Ubrany w ciemnozielony płaszcz i czarne buty z cholewką. Jego kręcone włosy rozwiewał chłodny wiatr, robiąc bałagan również w moich rudych kudłach. Gdy dostrzegł mnie w  tłumie, uśmiechnął się, ukazując całą klawiaturę białych kł…zębów. Kły miałam ja. Mimowolnie poprawił mi się humor. Jak zawsze na jego widok. Z posturą dorosłego faceta i loczkami cherubinka wyglądał trochę niepoważnie, ale bardzo uroczo. I te dołeczki w policzkach, kiedy jego twarz rozświetlał uśmiech…
Jezu, zaczynam pieprzyć jak rasowa ciota. Potrząsnęłam głową, wprowadzając w moją fryzurę jeszcze więcej bałaganu, na co Harry uśmiechnął się czule i pokonał ostatnie dzielące nas metry.
Poczułam się nieswojo, co nie zdarzało mi się często. Zauważyłam, że w jego towarzystwie zaczynam odczuwać rzeczy, które wcześniej nie miały dla mnie żadnego znaczenia. Odgoniłam od siebie te myśli. Nie czas, ani miejsce na bezsensowne rozmyślania o zmianach w mojej egzystencji.
Przyszłam tu, żeby go opieprzyć, a nie zachwycać się jego urodą.
- Hej. – powiedział, a jego niepewne ruchy wskazywały na to, że nie wie jak się zachować. W sumie ja też nie bardzo wiedziałam co dalej.
Mam go tak po prostu opieprzyć na środku ulicy? A co jeśli gdzieś w pobliżu kręci się jakiś paparazzi, czekający tylko na odpowiednie ujęcie?
Nie, wrzeszczenie na środku Bermondsey nie było dobrym pomysłem.
Westchnął i podniósł na mnie wzrok.
- Słuchaj, przepraszam za te zdjęcia i plotki w internecie. Bo zgaduję, że w tej sprawie dzwoniłaś. – powiedział błądząc wzrokiem po mojej twarzy.
- Wiedziałam, że jesteś sławny, ale na pewno nie spodziewałam się tego.
Odpowiedział przepraszającym uśmiechem.
- Mogę Ci to jakoś wynagrodzić?
Uśmiechnęłam się. No jasne. Posłuchasz jak wyżywam się na tobie za wszystko co mnie ostatnio spotkało i nie piśniesz ani słówka.
- Co proponujesz? – zapytałam z zalotnym uśmiechem.
Rozejrzał się dookoła.
- Może… obiad w restauracji w Muzeum Wzornictwa?
Przechyliłam głowę z  zainteresowaniem. Może być ciekawie.
- Jasne, czemu nie. – odpowiedziałam lekko i ruszyłam w dół ulicy w stronę Blue Print Cafe. Po chwili zorientowałam się, że Harry nie idzie ani obok mnie, ani za mną. Obejrzałam się do tyłu. Stał w tym samym miejscu z rękami w kieszeniach płaszcza i rozmarzonym wzrokiem błądzącym po mojej sylwetce. Zmarszczyłam brwi.
- Idziesz, czy nie? – zawołałam. Wzdrygnął się wyrwany z zamyślenia.
Powolnym krokiem zrównał się ze mną i dalej ruszyliśmy ramię w ramię.
- Mogę o coś zapytać? – odezwał się po chwili milczenia.
- Jasne. – odpowiedziałam trochę zaskoczona. Po co pyta czy może pytać?
Czekałam aż coś powie, ale wyglądał jakby nie wiedział jak ubrać myśli w słowa. Kilkakrotnie otwierał i zamykał usta, a ja patrzyłam na jego malinowe wargi jak zahipnotyzowana. W końcu wziął głęboki wdech i powiedział: - Co miałaś na myśli, mówiąc o polowaniu? – to pytanie od razu sprowadziło mnie na ziemię. Cholera, jak ja mu to wytłumaczę?
- Ja… słuchaj, to nie jest takie proste jak się wydaje. Mógłbyś coś źle odebrać, w końcu mnie nie znasz.
- Ale chcę poznać. – odrzekł chrapliwym głosem i zatrzymał mnie, łapiąc za łokieć. W jego zielonych tęczówkach dostrzegłam jakąś niezrozumiałą dla mnie determinację i nadzieję. To właśnie był jeden z tych momentów, kiedy byłam całkowicie bezradna. Co zrobić? Co zrobić? – to pytanie tłukło mi się po czaszce jak wściekła mucha zamknięta w słoiku.
- Harry, ja… - już miałam coś nałgać, kiedy przerwał mi gwałtownie, skradając z moich warg niespodziewany pocałunek. Był to krótki, soczysty całus, sprawiający, że włoski na moim karku się zjeżyły.
- Uwielbiam sposób, w jaki wypowiadasz moje imię. – wyszeptał mi prosto do ucha, muskając przy tym mój policzek swoim. Nagle straciłam wszelkie hamulce. Krew w moich żyłach zawrzała, opanowanie gdzieś wyparowało, a palce mimowolnie wplotły się w czekoladowe loki chłopaka. Ochota na opieprzanie go też z się gdzie ulotniła w tym całym bałaganie. Staliśmy tak na środku ulicy, ludzie dookoła mijali nas patrząc potępiająco, a w mojej głowie niespodziewanie zabrzmiał głos Jasmine, która z pewnością skomentowała by moje zachowanie w taki oto sposób: „Znowu to robisz. Mieszasz mu w głowie, unikając odpowiedzi. Daleko tak nie zajdziesz. On w końcu oprzytomnieje, a Tobie uskłada się sterta kłamstw, za które Cię znienawidzi. Musisz powiedzieć mu prawdę, albo zostawić go w spokoju i nigdy więcej nie ingerować w jego życie. Wybór należy do Ciebie.”  Oderwałam się od Harry’ego gwałtownie. Odsunęłam go na odległość ramion i zadarłam lekko głowę, żeby spojrzeć mu  w oczy.
Boleśnie zakłuło mnie to, że były zamglone i jakby nieobecne. Wiedziałam, że teraz już nie będzie pytał o polowanie. Nie wiem, czy Jasmine kiedykolwiek powiedziałaby coś takiego, ale jeśli tak, to z pewnością miałaby rację. Mieszałam mu w głowie, życiu i Bóg wie czym jeszcze, na dodatek całkowicie świadomie. Wszystko robiłam wyłącznie dla własnej przyjemności, nie dbając o jego uczucia. O niczyje uczucia.
Właśnie wtedy, na środku Shad Thames Street, dotarło do mnie, że przez ostatnie piętnaście lat swojego istnienia byłam egoistyczną suką, dążącą po trupach do celu, nie oglądającą się za siebie i nie akceptującą własnych błędów jędzą. Wstrząśnięta tym odkryciem odsunęłam się od chłopaka na kilka kroków. On również oprzytomniał i spojrzał na mnie zmartwiony. Wyciągnął ramiona w moją stronę i zapytał niepewnym głosem:
- Wszystko w porządku, Alice?
Potrząsnęłam głową, na co on zmarszczył brwi.
- Jeśli to przeze mnie, to przepraszam, ja… nie chciałem poruszać tego tematu i …być taki gwałtowny, po prostu… przy tobie czuję się tak… - zaczął się plątać.
Odetchnęłam głęboko. Nie mogę wyjawić mu prawdy. Pora się rozstać.
- Chodźmy do tej restauracji. Umieram z głodu. – przerwałam mu.
Spojrzał na mnie zdezorientowany, ale chyba dostrzegł w moich oczach tą desperację, która mnie ogarnęła, więc poddał się i tylko kiwnął głową.
Po kilkunastu minutach milczenia i bicia się z myślami weszliśmy do ciepłego hallu muzeum. Po lewo znajdowało się wejście na wystawę, ale my skierowaliśmy się w prawo, w stronę restauracji z najlepszym w Londynie widokiem na Tower Bridge. Kelner zaprowadził nas do dwuosobowego stolika przy oknie, w kącie sali. Ustronność naszego miejsca jak najbardziej pasowała do rozmowy, którą miałam zamiar przeprowadzić. Zajęliśmy stojące naprzeciwko siebie krzesła i zdjęliśmy płaszcze. Kelnerka nalała nam wody i powiedziała, że zaraz wróci po zamówienie. Wpatrywałam się w chłopaka z determinacją. Pora zacząć to, co nieuniknione. Otworzyłam usta i … drrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrryń.
No jasne, obejrzałam już tyle beznadziejnych romansideł, że powinnam przewidzieć przerwanie megaważnej rozmowy przez dzwoniący głośno jak cholera telefon. Westchnęłam wyprowadzona z równowagi.
Nacisnęłam zieloną słuchawkę i przyłożyłam komórkę do ucha.
- Tak? – warknęłam przez zaciśnięte zęby.
- Alice, to ja, Jasmine. Słuchaj…mam problem.- usłyszałam głos swojej opiekunki. No tak, któż inny mógłby do mnie dzwonić w takiej chwili.
- Myślisz, że tylko ty masz problemy? Ja też mam życie i też mam problemy, jakbyś nie wiedziała! - naskoczyłam na nią zirytowana.
Jakby się zmieszała, bo po chwili z słuchawki dobiegła niepewna prośba:
- Mam poważne kłopoty, przyjedź, proszę.


***  

*Oczami Jasmine*
Siedzieliśmy we trójkę w restauracji „Next World”. Rozglądałam się nerwowo po sali w poszukiwaniu mojej ofiary.
- Wszystko w porządku? – zapytał Kuba, patrząc na mnie niepewnie.
Pokiwałam energicznie głową i wepchnęłam sobie do ust trochę zawartości talerza. Uśmiechnęłam się lekko. Odwzajemnił gest. Nagle Alex chrząknął znacząco. Kuba spojrzał na niego, a ja miałam okazję rozejrzeć się po sali. Zobaczyłam go. Był przebrany za kucharza. Wszedł do jakiegoś pomieszczenia. Poczułam, jak krew się we mnie gotuje.
- Przepraszam. – powiedziałam wstając od stołu. Posłałam Doktorkowi znaczące spojrzenie. – Zaraz wrócę. – uśmiechnęłam się ciepło do blondyna.
Ruszyłam w stronę łazienki, żeby nie było. Gdy tylko zniknęłam im z oczu, skręciłam w jakiś korytarz. Czułam, że zaraz coś od środka mnie rozsadzi. Byłam wściekła. Nagle wampir - morderca wyszedł zza rogu. Stanęłam z nim oko w oko. Skurczybyk posłał mi serdeczny uśmiech. Próbował mnie wyminąć, jednak mu na to nie pozwoliłam. Patrzył na mnie zdezorientowany. Rozejrzałam się lekko dookoła. Otaczały nas półki z garnkami i patelniami, człowieka ani śladu. Posłałam mu uwodzicielski uśmiech. Zbliżyłam się lekko. Złapał haczyk. Wzięłam jego twarz w obie dłonie. Poczułam, jak jego wstrętne łapska latają po moim tyłku. Zjechałam zgrabnie do poziomu szyi. On zbliżył się jeszcze bardziej. Już miał mnie pocałować, ale nie zdążył. Jednym szybkim ruchem skręciłam mu kark. Gdy już jego ciało leżało u moich stóp poprawiłam sobie strój i odwróciłam się na pięcie. Postanowiłam nie sprzątać ciała. Nich ludzie się trochę pobawią. Miałam już ruszyć, gdy nagle zobaczyłam Kubę. Stał i wpatrywał się we mnie zszokowany. Kurde! Zamrugałam szybko oczami i udałam, że tracę przytomność. Tylko na to w tej chwili wpadłam. W ostatniej sekundzie złapałam się półki. Chłopak podbiegł do mnie. Bał się mnie dotknąć. Spojrzał na ciało „kucharza”.
- Przepraszam. – wyszeptałam, gdy spojrzał się na mnie i… zdzieliłam go patelnią. Padł na ziemię. Ja stałam tak przez chwilę. Nie wiedziałam co robić.
- Z tobą to się, aż chce chodzić na randki!- usłyszałam z tyłu.
- Odpierdol się Alex! Miałeś go pilnować!
- Poszedł do toalety! Co?! Miałem stać i gapić się, jak sika?!
Westchnęłam ciężko. Zawsze miałam talent do kończenia randek. Pamiętam, jak kiedyś, gdy byłam chyba w wieku Alice, prawie wysłałam chłopaka do Afryki. Stare, dobre czasy…
- Co masz zamiar zrobić? – zapytał rozbawiony.
- Co mam zrobić? Co mam zrobić?! Alex, do cholery, mam półtorej trupa na zapleczu!
- Do tego salę pełną gości. Jest 18.00, ludzi multum. Swoją drogą ciekawe, dlaczego. Może nikt z nich nie umie gotować?
Posłałam mu spojrzenie pełne dezaprobaty. Wyjęłam z kieszeni telefon.
- Do kogo dzwonisz? – zapytał.
- Do kogoś kto ma talent pakowania się w kłopoty i milion sposobów, by się z nich wyplątać.

*  *  *  
*Oczami Alice*
Pod restauracją stało kilkanaście par oczekujących na wejście, a popołudniowy mrok rozświetlał niebiesko-zielony neonowy napis ‘Next World’. Szybkim krokiem podeszłam do drzwi lokalu i nie zważając na krzyki hostessy, ruszyłam w głąb pomieszczenia. Przeczesałam wzrokiem całą salę, ale nigdzie nie dostrzegłam ciemnowłosej przyjaciółki. Z westchnieniem stanęłam na środku sali i przymknąwszy powieki, sięgnęłam w głąb samej siebie. Czułam jak moje działania powoli przynoszą efekty, a moje zmysły zaczynają wyczuwać coraz więcej i więcej. Kiedy wampirze moce były już do mojej dyspozycji, musiałam jak najszybciej wyjść z pomieszczenia pełnego gości. Może i przeszłam dziesięcioletnie szkolenie jak walczyć z żądzą krwi, ale sala pełna upojonych winem, soczyście zarumienionych ludzi wciąż stanowiła pokusę. Nagle do moich uszu dotarł niesłyszalny dla żadnej ludzkiej istoty szept: „Jesteśmy w korytarzu w zachodniej części budynku.”
Alex. Co on u robił? Jeśli był razem z Jass, to czemu on jej nie pomógł?
Pozostawało mi jedynie znalezienie ich i zażądanie odpowiedzi na to pytanie. Ruszyłam w stronę wyjścia dla personelu. Teraz mogłam usłyszeć również szybki oddech wampira, z pewnością należący do Jasmine. Dyszała jak parowóz, kiedy się denerwowała. Ominęłam jeszcze cztery stoliki i znalazłam się w ustronnym korytarzu, prawie niewidocznym z głównej sali. Sytuacja jaka zastałam była, szczerze mówiąc, zabawa, ale po konfrontacji z Harrym nie miałam ochoty na choćby jeden blady uśmiech.
Po bokach rozciągały się szafki pełne talerzy, garnków i patelni, a jedną z nich trzymała w dłoniach Jasmine, siedząc na piętach, z głową Kuby Błaszczykowskiego na kolanach. Obok leżały zwłoki innego wampira, a nad tym wszystkim górowała sylwetka opartego o ścianę Aleksa. Zdezorientowanym wzrokiem błądziłam po ich twarzach, szukając jakiegokolwiek wyjaśnienia zaistniałej sytuacji.
- Czy ktoś może mi powiedzieć, co tu się do cholery stało? – zapytałam.
Przez chwilę oboje milczeli, po czym odezwał się doktor.
- Przyszedłem tu z Jasmine i Kubą, bo powiedziała mu, że jest martwa i jest wampirem, a gdy spojrzał na nią jak na wariatkę, do pokoju wtargnąłem ja. Następnie Jass wpadła na wspaniały pomysł zabrania Kuby do restauracji. Nie wiem, co chciała przez to osiągnąć. Od przejedzenia nie traci się pamięci. – zaczął monolog z drwiącym uśmiechem. Słysząc jego słowa, Jasmine podniosła głowę i spojrzała na niego z wyrzutem.
Alex, nic sobie  z tego nie robiąc, kontynuował:
- Potem okazało się, że przyszła tu zabić mordercę Alice Cullen, ale wszystko widział Kuba i dlatego, w akcie samoobrony, pogłaskała go patelnią i tym samym pozbawiła przytomności. – dokończył.
Spojrzałam na swoją opiekunkę z niedowierzaniem. Nie wiedziałam, że była zdolna do przemocy. To znaczy, widziałam jak walczy i poluje na zwierzęta, ale na pewno nie pozbawiała nikogo świadomości patelnią.
- Skoro tak, to po co do mnie zadzwoniliście? – zapytałam, otrząsnąwszy się z pierwszego szoku. Jass spojrzała na mnie prosząco.
- Pomożesz mi dostarczyć Kubę do naszego mieszkania?
Westchnęłam po raz kolejny tego dnia. Ludzie, czy ja wyglądam jak specjalista od wywożenia nieprzytomnych facetów?! No, ale czego się nie robi dla przyjaciółki…
- Dobra, złapcie go pod ramiona i powoli podnieście, a ja wykombinuję jakiś transport. – mówiąc to, ruszyłam w stronę kuchni restauracji. Pchnęłam ramieniem drzwi, zza których dochodziły apetyczne zapachy.
Starałam się wykonać swoją robotę bez zwracania czyjejś uwagi, ale z moim szczęściem, zaraz ktoś mnie zauważy. Okazało się jednak, że Anioł Stróż nade mną czuwa, bo nikt nic nie powiedział, gdy wywiozłam jeden z wózków na zamówienia przykryty białym obrusem. Pchając go jedną ręka, a drugą poprawiając włosy, dotarłam do miejsca zbrodni. Tam czekali na mnie Jass, Alex i zwłoki Kuby. Gdy przyjaciółka dostrzegła moją zdobycz, spojrzała na mnie krzywo.
- Chyba żartujesz. – stwierdziła. Wkurzyła mnie na maxa, nie dość, że okłada niewinnych ludzi patelnią i każe sobie pomóc, to jeszcze dyskutuje. Kiedyś ją uduszę, przysięgam.
- Masz jakiś lepszy pomysł? -  Alex stanął w mojej obronie. Jasmine tylko westchnęła i podprowadziła Kubę do metalowego wózka. Ja uniosłam obrus, a ona ułożyła chłopaka pod nim, na dolnej półce. Zakryłam wszystko białą tkaniną. Odgarnęłam włosy z czoła i rzekłam:
- Koniec imprezy, czas iść do domu.        

*  *  *
*Oczami Jasmine*
Był 4 stycznia 2012 roku. Cmentarz wyglądał, jak z bajki-cały obsypany śniegiem. Stałam, razem z grupą wampirów, przy grobie. Obok nas odbywał się pogrzeb. Jakiś młody facet zginął w wypadku samochodowym. Rodzina i przyjaciele płakali. Tuż obok trumny stała kobieta. Trzymała za rękę małego chłopca. Ona jako jedyna była poważna. Przynajmniej się starała. Maluszek miał zdezorientowany wzrok. W pewnym momencie pociągnął, chyba swoją mamę, za rękę i spytał: „Gdzie tata?”. Tego było za wiele. W oczach kobiety pojawiły się łzy. Ukucnęła przy chłopcu i przytuliła go z całej siły. Odwróciłam głowę w stronę naszego pogrzebu. Tu panowała kompletnie inna atmosfera. U nas wszyscy stali wyprostowani, ze spuszczonymi głowami. Nikt nie płakał, nic nie mówił. Staliśmy tak przez chwilę w ciszy. W pewnym momencie wszyscy zaczęli się rozchodzić, dalej nic nie mówiąc. Każdy zajęty był rozmyślaniem. Niby jesteśmy nieśmiertelni, jednak śmierć Alice Cullen i związana z tym śmierć Jaspera, uświadomiła nam, że tak nie jest. Obydwoje kochali się bardzo i to ich zgubiło. Alice została zamordowana. Jasper dołączył do niej chwilę później. Nie wiem dokładnie jak zginęła. Nie chciałam wiedzieć. Wiem tylko przez kogo. Na szczęście ta osoba podzieliła ich los.
Stało się to w Sylwestra. Znaleziono ich następnego dnia. Podobno trzymali się za ręce…
W końcu przy grobie zostałam tylko ja i Edward z Bellą. Rosalie i Emmet nie przyjechali. Nie dali rady.
Brązowowłosa wampirzyca nie kryła swoich łez. Obok niej stał jej mąż. Trzymał rękę na jej ramieniu. Jego twarz nie wyrażał żadnych emocji, jednak ja znałam go na tyle długo, że mogłam stwierdzić, że w środku rozsadzała go złość. Podeszłam bliżej. Nagrobek z białego granitu zdobił napis: „Alice Cullen i Jasper Hale”, a tuż pod nim: „Abiit, non obiat”, co znaczy: „odszedł, ale pamięć o nim nie zaginęła”. Takie samo epitafium widniało na grobie obok. Tam leżał Carlisle Cullen. Poczułam dziwne uczucie w brzuchu.
- Co teraz? – zapytałam stając obok pary.
- Nie pozostaje nam nic innego, jak żyć dalej. – odpowiedział Edward – Już jedną tragedię przeżyliśmy. – wskazał głową na nagrobek obok.
Spuściłam smutno głowę. Chłopak zorientował się co powiedział.
- Przepraszam. – wyszeptał – To nie twoja wina.
Jedna samotna łezka spłynęła mi po policzku. Bella zdjęła z siebie dłoń męża, podeszła do mnie i przytuliła z całej siły. Teraz obydwie mogłyśmy bezkarnie płakać. Edward objął nas lekko.
- Damy radę. – powiedziała  dziewczyna. – Nie możemy się poddać! Nie chcieli by tego. Mamy teraz praktycznie tylko siebie.
Staliśmy tak dość długo. Nagle poczułam na sobie czyjś wzrok. Nie odrywając się od wampirzycy, rozejrzałam się wzrokiem po cmentarzu. W oddali zobaczyłam jakąś postać. Pod dłuższym przyjrzeniu dostrzegłam, że to kobieta, o rudych włosach, wyróżniających się na tle śniegu.  Dziewczyna, która jedyna nie była na pogrzebie. Wiedziałam, że dla niej to trudne. Nie znała swojej imienniczki, a ja wciąż byłam jej winna wyjaśnienia.
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>> 
Jak wam się podoba? Mi tak sobie. Musiałyśmy troszeczkę pokomplikować. Przez najbliższe dwa rozdziały, będzie w miarę spokojnie. Potem zacznie się zabawa J
Tak dla ścisłości:
- pogrubioną czcionką piszę ja (Wariatka)
-
zwykłą czcionką pisze Rooksha .
Ale jeśli to "oczami alice" Wam pomaga, to będziemy tak robić nadal.
Na koniec mam do was małą prośbę. Jeśli czytacie naszego bloga to zostawcie jakiś ślad (czytaj: komentarz). To motywuje nas do dalszej pisaniny
J
Buziaki, 
Rooksha&Wariatka

wtorek, 6 listopada 2012

Rozdział dziewiąty

Muzyka do tego rozdziału: tutaj.


„Czasami jedna osoba sprawia, że świat staje się lepszy”


*Oczami Kuby*
Wyszedłem jak najszybciej z jej pokoju. Po tym co mi powiedziała, a raczej o co poprosiła, bałem się, że palnę jakąś głupotę. Strasznie się cieszyłem, że mnie zaprosiła. Dawało mi to gwarancję, że nasza znajomość nie skończy się tak szybko. Nie wiem dlaczego, ale spodobała mi się ta dziewczyna. Była inna, niż wszystkie, które do tej pory poznałem. Miała w sobie to coś.
  Wichura była straszna. Śnieg sypał, jak nie wiem co, a ja miałem na sobie tylko ten cholerny frak. Jedyne co mnie pocieszało, to, że nie tylko ja byłem tak ubrany. Wielu przechodniom brakowało różnych części garderoby. Naprawdę różnych...
W końcu dotarłem pod dom Wojtka. Strzepałem z siebie śnieg i wszedłem do środka. Zdjąłem buty, przemoczoną marynarkę i udałem się do salonu. Na kanapie leżał Piszczu z poduszką na głowie. Obok niego siedział Wojtek, opierając głowę o rękę, położoną na oparciu sofy. Robert krzątał się w kuchni.
- Lepiej, żeby wasze dziewczyny was takich nie zobaczyły. – powiedziałem.
- Lepiej. żeby Smuda nas takich nie zobaczył. – odpowiedział Łukasz spod poduszki. 
Zacząłem się śmiać. Chłopaki wyglądali naprawdę koszmarnie. Podpuchnięte oczy, wyraz twarzy zawodowego narkomana. Spojrzałem na Roberta. Bił się z jakimś opakowaniem. Podszedłem do niego i wyjąłem mu je z rąk.
- Herbatka ziołowa? – zapytałem z niedowierzaniem. Znałem go już bardzo długo, jednak nigdy nie widziałem, żeby trzymał w ręku ziółka.
- Na kaca. – odpowiedział.
- Nie wiem, czy w takim stanie wam pomogą. – powiedziałem z uśmiechem. Spojrzał na mnie morderczym wzrokiem. – Może ja wam ją zrobię? – zapytałem.
Chłopak podniósł ręce w geście „poddaję się” i wyszedł z kuchni. Usiadł na podłodze obok Łukasza i Wojtka.
- A właściwie, czy ty byłeś wczoraj z nami na imprezie? – zapytał nagle napastnik. Spojrzałem na niego zdezorientowany. – Wyglądasz jakbyś wczorajszego Sylwestra spędził na kanapie oglądając jakieś romansidła, a nie z nami.
- Jeśli już to powtórkę meczu. – powiedziałem z uśmiechem.
- Co się czepiasz. – do rozmowy włączył się Wojtek. – Pewnie Jasmine go uleczyła.
Chłopaki zaczęli się szczerzyć w moją stronę. Nawet Piszczu wyjrzał spod poduszki. Ja tylko przekręciłem oczami i wróciłem do parzenia ziółek.
- No dawaj Błaszczu! Nie daj się prosić! Opowiadaj! – powiedział Robert.
- Wasza zielarka potrzebuje ciszy, bo jej się ziółka nie zaparzą. – powiedziałem przez zęby.
- W sumie wolę nie wiedzieć co się tam działo… - powiedział Łukasz.
- I ty Brutusie przeciwko mnie! – krzyknąłem w jego stronę. Wszyscy zaczęli się śmiać. – A może ty Robert opowiesz, jak całowało się z Alice? Albo ty Wojtek? Co robiłeś podczas balu?
Napastnik natychmiast spoważniał. Łukasz spojrzała na mnie pytająco. Jedynie Wojtek się zamyślił.
- Byłeś zbyt pijany by to zarejestrować. – rzuciłem w stronę Piszczka.
On spojrzał na Roberta smutno. RL9 się zarumienił.
- Od dzisiaj nie piję! – powiedział obrońca, krzyżując ręce na piersi. – Omijają mnie najlepsze wspomnienia!
- Możemy o tym nie gadać? - dodał napastnik.
- Nie masz się co Bobek wstydzić! – Łukasz położył chłopakowi rękę na ramieniu. – Przecież nie masz dziewczyny. Mogłeś się zabawić. Dokładnie tak, jak nasz Ku…
- Ty nie masz dziewczyny?! – zapytałem zszokowany.
- Kiedy byłeś na randce to się lekko przez telefon, posprzeczaliśmy… - odrzekł popijając ziółka.
- Innymi słowy zer... – Piszczu nie dokończył swojej wypowiedzi bo Lewandowski wypluł na niego swoją herbatkę.
- Jaki szajs! – krzyknął – Wojtek masz jakąś kawę? – zapytał brunet.
- Nie ale, jak chcesz to idź to World’s Cafe. Mają najlepsze kawy w mieście. – mówił cały czas z nieprzytomnym wzrokiem.
Bobek pokiwał energicznie głową i zniknął w przedpokoju. Za chwilę wrócił, gotowy do wyjścia.
-  Idzie ktoś ze mną? – zapytał.
- Ja idę się umyć… - Łukasz wstał i zaczął iść w stronę łazienki. Napastnik spojrzał na niego przepraszająco.
Bramkarz i ja pokiwaliśmy przecząco głowami. Chłopak wzruszył ramionami i poszedł. Siedziałem chwilę z Wojtkiem w ciszy.
- Czy on właściwie zna drogę? – zapytałem.
Szczęsny zaczął się śmiać. Dołączyłem do niego.
- Słuchaj… A właściwie to z kim się całowałem… - przerwał nagle, zbijając mnie z tropu.
- Mnie się nie pytaj. Nie znałem ich…
- Ich?! Kurde! Jak ja się wytłumaczę Caroline?! -  westchnął – Może lepiej jej o tym powiem, zanim dowie się z jakiejś durnej gazety…
- Dobrze prawisz, polać ci! – powiedziałem szczerząc się.
- Może lepiej nie… - odpowiedział z uśmiechem i zniknął w swoim pokoju
Zostałem sam. Po krótkim namyśle wyjąłem komórkę z kieszeni i napisałem SMS-a…
***
Cała noc czekałem na SMS-a od niej. Nie wiedziałem czemu nie odpisała. Może nie chciała się spotkać. Może się obraziła za to, że tak szybko wyszedłem. Rano byłem nie do życia. Lewy przy śniadaniu, cały czas gadał o Alice. Podobno spotkał ją w tej kawiarni tej co mu Wojtek polecił. Ja w ogóle nie mogłem się skupić. Cały czas myślałem tylko o niej. Cholera jasna! Dlaczego? Przecież nie mogłem się w niej zakochać! Znałem ją zaledwie parę dni, a ona wlazła mi do głowy. Pewnie po tym ślubie o mnie zapomni, a ja… Ja pierdole…
- Idę się nachlać. – powiedziałem wstając od stołu.
- Trzeba było chlać przedwczoraj. – Wojtek patrzył na mnie rozbawiony. – Zresztą dopiero dziesiąta. Wiesz jakiego będziesz miał jurto kaca?
- Nie odpisała? – zapytał się Łukasz.
- A to oto chodzi! – bramkarz uśmiechnął się szeroko.
- Może do niej zadzwoń. – zaproponował Robert – Może przy okazji weźmiesz ze sobą mnie i Alice…
- Możesz się ogarnąć?! – zapytałem zirytowany. Szybko wstałem od stołu i ruszyłem w stronę swojego lokum. No, może nie do końca swojego. Dzieliłem pokój z Piszczem. Rzuciłem się na łóżko. Miałem już tego dosyć.
- Wolę zostać kawalerem. – powiedziałem z głową w poduszce.
- Albo inaczej stara panną. – usłyszałem – W twoim przypadku panem.
- Łukasz, błagam! Pozwól mi umrzeć w spokoju!
- Może naprawdę do niej zadzwoń.
- Jakby chciała to by sama to zrobiła.
- Skąd wiesz? Może się wstydzi? – spojrzałem na niego z politowaniem – To idź to niej!
- Prędzej zadzwonię…
Nagle rozległ się dzwonek. Złapałem za telefon. Zobaczyłem, że dostałem SMS-a.
                                           „Przyjdź szybko!
                                                                        J.”
- Leć do niej! – krzyknął Piszczu czytając wiadomość.
- Sam nie wiem. To nie jej numer…
- Może pożyczyła telefon od Alice? Rusz się! – cały czas się zastanawiałem. Czy naprawdę jest tego warta? – Może Alice napisała w jej imieniu, bo coś  się stało?
To zdanie wystarczyło bym wstał, włożył kurtkę ( zapasową) i ruszył w kierunku drzwi.
- Tylko pamiętaj! – rzucił mi na pożegnanie – Nie dawaj tego numeru Robertowi!
Uśmiechnąłem się i wyszedłem.


*Oczami Harry’ego*
Nie miałem ochoty ruszyć nawet palcem u nogi, ale Louis miał wobec mnie znacznie poważniejsze plany.
- Wstawaj Hazz! Już i tak jesteśmy spóźnieni, Paul nas zabije! – darł się wniebogłosy, jakbym był głuchy. Do tego skakał po moim łóżku, raczej trafiając niż chybiając w moje biedne ciało.
- Zawsze tak mówisz, a jak dotąd żyjemy. – wymamrotałem z głową ukrytą pod poduszką.
Zaśmiał się, ale nadal próbował połamać którąś z moich kości.
- Tym razem nie będzie miłosierny i pożegnamy się z tym światem, wierz mi.
Dzięki Bogu, drzwi do mojej sypialni się otworzyły i wyjrzała zza nich głowa Liama.
- Harry, co Ty do cholery jeszcze robisz w łóżku?! – powiedział zdenerwowany. To znaczy, myślę, że był zdenerwowany, bo przeklął i trzasnął moimi drzwiami, czego normalnie nie robi. Nie mogłem być pewien, bo moja głowa nadal tkwiła bezpiecznie pod mięciutką podusią.
Nie na długo. Jakaś tajemnicza siła, którą okazał się Lou, pociągnęła mnie za kostki i brutalnie odebrała mi resztki snu. Z głuchym łoskotem zwaliłem się na podłogę, ściągając przy okazji kołdrę.
- No, Harry, teraz już nie masz się gdzie ukryć. – powiedział z zadowoleniem, podpierając się pod boki. Spojrzałem na niego z wyrzutem, a gdy uśmiechnął się z wyższością, ściąłem go z nóg jednym płynnym ruchem kolana. Jęknął zaskoczony spotkaniem z podłogą, a ja, wykorzystując sytuację, ponownie zawinąłem się w kołdrę.
W takim stanie znalazł nas sekundę później Niall. Zaczął się śmiać, jak to miał w zwyczaju, a potem wspólnie z Lou próbowali postawić mnie do pionu. Opierałem się jak mogłem, ale gdy do mojej sypialni wpadli w odwiedziny jeszcze Zayn z Liamem, byłem bezsilny.
- Dobra, już się zbieram. Dajcie mi pół godziny. – powiedziałem z westchnieniem i zacząłem kierować się w stronę łazienki. Przerwał mi śmiech Zayn’a.
- Za późno, Śpiąca Królewno. Pół godziny temu to powinniśmy być w studiu. Paul jak nic urwie Ci jaja, zobaczysz. – dodał, po czym wręczył mi jakiś podkoszulek i spodnie od dresu. Co w sumie było rozsądne, gdyż stałem przed nimi nagi. Przytuliłem do siebie ubrania i pobiegłem umyć zęby. Wciąż będąc nago.
Całe szczęście, że mieszkaliśmy sami w tym domu, bo nie chciałbym zobaczyć miny jakiejś starszej pani, której na dzień dobry przelatuje pod drzwiami rozczochrany nastolatek świecący golizną. Zaśmiałem się.
To byłoby niezłe.
- Pospiesz się, Styles! – usłyszałem krzyk z hallu.
- No biefnę już! – odpowiedziałem z gębą pełną pasty, przy okazji opluwając lustro. Szlag.
Opłukałem usta, przemyłem twarz (a raczej chlusnąłem sobie wodą w zacne lico) i rozejrzałem się w poszukiwaniu bokserek. Znalazłem je wiszące na kaloryferze, po czym wskoczyłem w nie, pomimo tego, że ich suchość pozostawiała wiele do życzenia. W wilgotnych gaciach wypadłem z łazienki, w biegu zakładając koszulkę i spodnie.
Przy drzwiach czekał na mnie Louis, który na mój widok parsknął bezgłośnym śmiechem. W rękach trzymał dla mnie kurtkę i buty. Złapałem to wszystko, ledwo utrzymując się na nogach.
- Dzięki! – wysapałem i wyszedłem boso na podjazd. Od razu zatrząsłem się z zimna i czym prędzej zapakowałem się do naszego vana.
Kierowca, wąsaty pan George, spojrzał na mnie z pobłażaniem i pokręcił głową. Zaraz za mną do auta wsiadł Lou i ruszyliśmy z piskiem opon.
Moje biedne stopy, po spotkaniu ze śniegiem były (delikatnie rzecz ujmując) lodowate. W butach znalazłem czarne skarpetki, na których widok miałem ochotę rozpłakać się ze szczęścia. Spojrzałem z wdzięcznością na Tomlinsona, na co cała czwórka moich przyjaciół wybuchła śmiechem.
- Ubieraj się, bo przeziębiony na nic nam się nie przydasz. – powiedział Zayn z zadziornym uśmiechem.
Resztę drogi odbyliśmy w standardowej jak na tę godzinę ciszy. Każdy – mam nadzieję, że oprócz kierowcy - próbował choć chwilę się zdrzemnąć, bo czekał nas cały dzień pracy. Powoli dojeżdżaliśmy na miejsce, a ja zorientowałem się, że nadruk na koszulce, miłosiernie podarowanej mi przez Zayna, przedstawiał dwa pieprzące się konie. Już miałem dać sobie spokój i olać to, ale przed studiem ujrzałem gromadkę rozpiszczanych fanek. Westchnąłem i zarzuciłem na ramiona kurtkę. Należałoby dodać, że nie moją, tylko Nialla. Ja pierdolę, jak tylko ich dorwę, to zabiję z zimną krwią. Jako że Irlandczyk jest ode mnie mniejszy, jego kurtka zdecydowanie nie była w moim rozmiarze. Zamknąłem oczy i policzyłem do dziesięciu. O Panie, daj mi siły. George podjechał pod same drzwi, ale i tak obległy nas tłumy dziewczyn w każdym wieku, z rządem mordu, a raczej autografu, w oczach. Pierwszy wysiadł Zayn, co pewnie nie było dobrym pomysłem, bo po trzydziestu sekundach jego misternie ułożona fryzurach była tylko wspomnieniem. Głupio mi tak myśleć o fankach, przecież to dzięki nim spełniliśmy swoje marzenia, ale czasami zachowywały się jak głodne hieny. W kwestii bycia macanym po włosach, stałem się ekspertem, szczególnie po wizycie w Hiszpanii, gdzie na każdym zdjęciu, jakie zrobiłem sobie z fanką, w moich włosach zawsze tkwiła czyjaś ręka. W pewnym momencie jakaś dziewczyna tak mocno mnie czochrała, że jej dłoń utknęła w moich lokach, które w tamtej chwili przypominały bardziej liany w buszu niż włosy. Wzdrygnąłem się na to wspomnienie. Przez następny tydzień Paul był tyranem – nie mogliśmy nigdzie wychodzić bez obstawy, nawet do spożywczaka po głupie chipsy.
Z tego ciągu wspomnień wyrwał mnie głośniejszy niż wcześniej pisk.
Właśnie wychodził Niall, z miną a’la „jestem za młody, żeby zostać pożartym”. Westchnąłem. Ze złością pociągnąłem za zbyt krótki rękaw pożyczonej kurtki, w duchu przeklinając Zayna we wszystkich znanych mi językach. Lou zaśmiał się dźwięcznie i posyłając mi ostatnie rozbawione spojrzenie, wynurzył się z bezpiecznej przestrzeni auta. Czapka, którą miał na głowie od razu znalazła innego właściciela, a raczej właścicielkę. Rozglądał się z pretensją w niebieskich oczach, ale najwyraźniej nigdzie nie dostrzegł zguby, bo westchnął i zaczął przepychać się w stronę drzwi, rozdając autografy. Na moje usta mimowolnie wstąpił uśmiech. Dobrze mu tak. W samochodzie zostaliśmy już tylko ja, Liam i pan George.
Payne poklepał mnie pokrzepiająco po ramieniu, po czym westchnął i wyszedł z ciepłego vana. Tak samo jak ja, miał nienajlepsze wspomnienia z Hiszpanii. W końcu przyszła kolej na mnie. Już miałem otwierać drzwi, kiedy gdzieś w tłumie mignęły mi rude włosy. Od razu przypomniała mi się tajemnicza i pociągająca Alice. Zastanowiłem się, co by powiedziała, gdyby mnie teraz zobaczyła. Może wybuchłaby swoim perlistym śmiechem, wywołując na moich plecach ciarki, czy też może nie powiedziałaby nic, tylko spojrzała na mnie z pobłażaniem i delikatnym uśmiechem w kącku ust? Nie mogłem być pewien, bo nie znałem jej zbyt dobrze (co nie znaczy, że bym nie chciał), ale to pytanie uświadomiło mi, że nie mogę pokazać się ludziom w TAKIM stroju!
- Pierdolę, nie wychodzę. George, zajedźmy od tyłu. – powiedziałem.
Kierowca spojrzał na mnie zdziwiony, ale chyba zobaczył w moich oczach coś, co go przekonało.
Albo w moim ubiorze, trudno określić.
Ku zdziwieniu wszystkich zebranych na zewnątrz, silnik samochodu zawarczał, po czym cały pojazd zaczął cofać w stronę jezdni.
Chłopcy spojrzeli na nas zdezorientowani, a fanki wydały jęk zawodu i zaczęły rozglądać się, zapewne w poszukiwaniu mojej zacnej osoby.
Ja zaś czatowałem przy drzwiach, czekając aż auto zatrzyma się na parkingu z tyłu budynku. Zanim nasz kierowca zdążył choćby mrugnąć, wyskoczyłem z vana jak oparzony, byle tylko jak najszybciej znaleźć się z dala od piszczących nastolatek i chłodnego powietrza.
Ochroniarz stojący przy drzwiach na szczęście mnie poznał, ale mimo wszystko zmarszczył czoło zdziwiony moim zachowaniem.
Nie zwracając na niego ani na innych ludzi uwagi, ruszyłem w stronę  łazienki, bo w domu, dzięki moim współlokatorom, nie zdążyłem nawet się wysikać. Przecinałem korytarz wyścielony wykładziną, próbując pozbyć się tej nieszczęsnej kurtki. Nagle sparaliżował mnie głęboki głos dochodzący zza moich pleców.
 - Gdzieś Ty, do cholery, był?! – acha, jeszcze chwila i Paul zacznie toczyć pianę z ust.
Wzruszyłem ramionami.
 - Po prostu nie miałem dziś ochoty na pożarcie przez piszczący tłum. – odpowiedziałem lekko.
Nasz manager zatrząsł się ze złości.
- Doprawdy, Harry? Nie dość, że spóźniliście się prawie godzinę, to jeszcze Ty musiałeś urządzać jakieś cyrki przed wejściem. Masz może jakieś, choćby najgłupsze, wytłumaczenie na swoje zachowanie? –
no jasne, brakowało  tylko „młody człowieku”. Nie cierpię, kiedy ktoś traktuje mnie protekcjonalnie.
- Człowieku, nie traktuj mnie jak dziecko. Nie muszę Ci się tłumaczyć. – warknąłem z zaciśniętymi pięściami. Spojrzał na mnie z powątpiewaniem. Tak jak patrzy się na małe dziecko, gdy wie się, że nie ma racji. Westchnąłem bezradnie.
- Nie zdążyłem się porządnie ubrać, bo Louis do pierwszej  w nocy śpiewał pod prysznicem
‘Last Christmas’ i dlatego się nie wyspałem, a potem jeszcze dali mi tą za małą kurtkę, zrzucili mnie z łóżka i musiałem założyć mokre gacie, a Louis próbował połamać mi kości… – tłumaczyłem.
- I do tego mam oplute lustro. – dodałem żałośnie dla zwieńczenia mojej listy wypominków parafialnych.
Higgins spojrzał na mnie zdezorientowany. Zmarszczyłem brwi.
- O co Ci chodzi, człowieku?! Najpierw chcesz, żebym Ci się tłumaczył, a potem patrzysz na mnie jakby wyrosły mi czułki! Zdecyduj się!
Brwi Paula prawie zaczesały mu włosy na czubku głowy, a agresywna postawa sprzed kilku minut zniknęła bez śladu.
- Co ma z tym wspólnego Twoje lustro? – zapytał powoli po dłuższej chwili. Przymknąłem powieki i z westchnieniem policzyłem od 10 do 1. Znowu. Cóż…
- Nieważne, zapomnij. Lepiej wracajmy do chłopaków, podobno miałeś do nas coś ważnego. – powiedziałem. Moje słowa jakby go ocuciły, bo skierował się w stronę studia. Na końcu któregoś z korytarzy stała czwórka moich przyjaciół, z których najstarszy, pod wpływem śmiechu, wyglądał jakby potrzebował natychmiastowej reanimacji. Palant. Nie dość, że rano chciał zrobić ze mnie kalekę, to jeszcze teraz suszy zęby.
Przyjaciel, kurwa.
Paul skinął na nich głową, żeby podeszli, po czym zaprowadził nas wszystkich do jakiejś sali pełnej krzeseł.
- Usiądźcie.
Klapnęliśmy więc sobie w miarę blisko siebie, a w tym czasie manager wyjął z przepastnej kieszeni spodni nowego tableta, po czym zaczął czytać jakiś artykuł z Internetu.
- „Jak niedawno udało się ustalić naszym informatorom, Harry Styles, członek zespołu One Direction, baluje od kilku dni w londyńskich klubach. Już dwa razy widziano z nim tą samą rudą dziewczynę, prawdopodobnie nowa kochankę Styles’a. Na jednym ze zdjęć zrobionym parze w klubie nocnym widać, jak Harry obejmuje nieznajomą w pasie, a następnie obydwoje kierują się do łazienki w bliżej nieokreślonym celu. Innego dnia, rudowłosa spotyka się z całym zespołem 1D, a Harry znów jest wtedy pijany.
Niedługo więcej informacji, Redakcja.”- Paul odłożył urządzenie na jakieś krzesło i poparzył na nas. Po przeczytaniu artykułu nastąpiła totalna cisza, zupełnie do nas niepodobna. Chodziło o mnie, więc postanowiłem odezwać się pierwszy. Ale zanim zdążyłem chociaż otworzyć usta, przyszło mi do głowy jedno zdanie:
„Ona mnie zabije”.


>>>>>>>>>>>>>
Hejka! Mamy nadzieję, że spodobał Wam się punkt widzenia chłopaków - zawsze jakaś odskocznia od babskiego gadania o kiecce na bal :D Jeśli chcielibyście, a raczej chciałybyście więcej rozdziałów oczami Kuby i Harry'ego - piszcie w komentarzach. (Których notabene nie było pod poprzednią notką - co jest?)
Jako podkład piosenka, której teledysk, a szczególnie jego zakończenie, nas powala :)
Ach i jeszcze jedno: Nie wiem, czy ktoś to zauważył, ale skaczemy po wydarzeniach - np. w ósemce Robert pije kawę z Alice, a w dziewiątce dopiero się na nią wybiera :D i inne takie... czy to Wam przeszkadza?
Wszystko piszcie pod spodem w komentarzach.
Do następnego! :*
Rooksha&Wariatka

piątek, 2 listopada 2012

Rozdział ósmy



Pisane przy tym.

 "Nie było już strachu, niepewności, zawstydzenia.
Była tylko rozkosz trwającej chwili i ich złączone usta."

*Oczami Alice*
- Już jesteś gotowy? – spytałam, czekając z ręką na klamce. 
-Mhmm… - mruknął niewyraźnie i podszedł do wyjścia.
Z westchnieniem otworzyłam drzwi i wyszłam z pokoju. Od brutalnej pobudki nie odzywał się do mnie, chyba że musiał. Nie wiedziałam co się stało. No, w sumie wiedziałam. Nie moja wina, że pocałowałam wtedy Roberta. Byłam pijana, jeśli takie usprawiedliwienie w ogóle wchodzi w grę w moim przypadku.
 Od tamtej pory Loczek nie uśmiechnął się do mnie ani razu. A ma taki ładny, uroczy, chłopięcy uśmiech.
I te białe, równiutkie ząbki… Zaraz, czemu w ogóle zależy mi na jego zdaniu? Jestem wampirem, do jasnej cholery, a on człowiekiem, którego w każdej chwili mogłam pozbawić życia. Jasmine nie spodobałoby się takie myślenie, ale do diabła, byłam dorosła i mogłam robić i myśleć, co chciałam. Nie było jej tu, więc nie musiałam czuć się winna. Ale skoro tak, to czemu jednak się czułam? Moją bitwę z własnym sumieniem, w którego istnienie, nawiasem mówiąc, wątpiłam, przerwał cichy głos Harry’ego.
- Dlaczego go pocałowałaś? – zapytał cicho, ale z wyrzutem.
Staliśmy akurat na przejściu dla pieszych, więc drepcząc w miejscu wpatrywał się w swoje buty. Nie wiedziałam co odpowiedzieć.
Zauważając moje milczenie podniósł głowę i spojrzał na mnie zielonymi tęczówkami. No, nie. To nie fair.
Jak mam się pozbyć poczucia winy, kiedy on patrzy na mnie jak zagubiony szczeniaczek, nad którym można się jedynie litować, ponieważ jest piekielnie słodki?! Taka manipulacja uczuciami powinna być zakazana! Westchnęłam, ale nadal milczałam.
Harry też westchnął, po czym odezwał się niepewnym głosem.
- Myślałem, że mnie… to znaczy… wiem, że nic mi nie obiecywałaś, ale..
- Harry, wyduś to w końcu. – powiedziałam zniecierpliwiona.
- Po prostu myślałem, że Ci na mnie zależy. Wiem, że nie było mowy o żadnych uczuciach, a nasze spotkanie miało być przygodnym seksem, ale od razu mi się spodobałaś, a potem, po tych wszystkich Twoich uśmiechach, przytulankach, spojrzeniach i Bóg wie, czym jeszcze tulisz się do obcego faceta jak niedźwiedź do drzewa. Chyba mam prawo być trochę zazdrosny. – na koniec znów popatrzył na mnie z wyrzutem.
Od dawna mieliśmy zielone i śmiało mogliśmy przejść, ale staliśmy, kłócąc się na środku chodnika.
On z rękami w kieszeniach, patrzący na mnie jak Bambi na myśliwego, który zabił mu mamę oraz ja gapiąca się na niego z szeroko otwartymi oczami i podniesionymi brwiami, wyglądając pewnie jak idiotka. Nie miałam pojęcia, co mu odpowiedzieć. Spodobało mi się to co powiedział. No, przynajmniej ta część, w której mówił, że jestem dla niego ważna. Co do całowania Roberta – miał rację. Nie powinnam była tego robić. Poza tym, nawet nie było warto. Usta Harry’ego były zdecydowanie smaczniejsze i bardziej całuśne, niż wargi Lewego. A przynajmniej to próbowałam sobie wmówić. Żeby upewnić się w tym przekonaniu, musiałam jeszcze raz przeprowadzić próbę na ustach Loczka. No co, przecież doświadczenie należy powtórzyć wielokrotnie, żeby wniosek był prawdziwy, prawda?
Opuściłam wzrok ze skruchą, robiąc jednocześnie pół kroku w jego stronę.
- Przepraszam, Harry.- zaczęłam cicho. – Masz rację. Ty też od razu mi się spodobałeś. Przyszłam do tego baru, żeby się upić po polowaniu, ale dzięki Tobie bawiłam się dużo lepiej, niż planowałam. – gdy tylko skończyłam zdanie, zorientowałam się, że wypowiedziałam słowo „polowanie”.
Cholera. I nie tylko ja to zauważyłam. Chłopak zmarszczył brwi i spojrzał na mnie zdezorientowany.
- Jakie polowanie? Co masz na myśli, Alice? – zapytał podejrzliwie.
No to wpadłam. Patrzył mi prosto w oczy, oczekując odpowiedzi, więc jedyne co mi pozostało, to odwrócić jego uwagę. Co zrobiła genialna Alice Pagello? Niczym wygłodniałe zwierzę rzuciłam się na ponętnego muzyka, który zaskoczony atakiem oddał pocałunek, choć określeniem bardziej adekwatnym na moje działania byłoby: gwałt na jego biednych (ale całuśnych) wargach.
Nie otwierałam oczu, ale on chyba też nie. No dobra, na pewno nie otwierał, bo podejrzałam.
W każdym razie pochłanialiśmy nawzajem swoje twarze, a przechodnie mijali nas obojętnie. Harry zaczął się cofać w stronę budynku, przed którym staliśmy, a kiedy w końcu trafił plecami na ścianę, złapał mnie za biodra i gwałtownie przyparł do ściany, jeszcze mocniej napierając na moje wargi. Moje ręce wplątane w jego nieziemsko miękkie włosy i zimne dłonie chłopaka, wsunięte pod moją koszulę.
Chyba zapomniał o czym mówiliśmy chwilę temu, zresztą ja też.
Oderwaliśmy się od siebie na chwilę, żeby zaczerpnąć powietrza.
Wyjął swoje dłonie spod moich ubrań, a potem objął nimi moją twarz.
Z zadowolenia miałam ochotę zamruczeć jak kotka.
Gdy otworzył usta, owionął mnie jego ciepły oddech.
Wkładając mi kosmyk rudych włosów za ucho wyszeptał z delikatnym uśmiechem:
- Jesteś niesamowita, Alice.
***
Jakieś trzy godziny później, kiedy Harry grzał się bezpiecznie w swoim domu, a ja ogarnęłam bałagan na mojej głowie (co nie jest wcale takie łatwe), skierowałam się do jedynej znanej mi londyńskiej kawiarni, otwartej w Nowy Rok. World’s Caffe. Nawet pijąc kawę, mogłam ujawnić swoją naturę ryzykantki i wybierać najbardziej egzotyczne pozycje z menu. Dzisiaj wybór padł na moją ulubienicę spośród azjatyckich kaw.
- Jedną po wietnamsku, poproszę. – powiedziałam do kelnerki. Kiwnęła głową i już miała odchodzić, kiedy za moimi plecami rozległ się znany mi od wczoraj głos.
- Dwie po wietnamsku. Jeśli to nie kłopot, oczywiście. – dodał Robert Lewandowski we własnej osobie. Zaskoczona dziewczyna ponownie kiwnęła głową i szybko odeszła do kuchni.
Piłkarz usiadł na krześle naprzeciwko mnie z łobuzerskim uśmiechem.
- Co ty tu robisz? – zapytałam, patrząc na niego pobłażliwie.
- Stęskniłem się. – odpowiedział po prostu. Uniosłam brew, na co on roześmiał się.
- Przyszedłem na kawę. Po wczorajszym wieczorze przyda mi się coś  otrzeźwiającego.
Poza tym Wojtek mówi, że to najlepsza kawiarnia w mieście. – dodał już na poważnie.
Uśmiechnęłam się.
– Ma rację.
W tym momencie kelnerka postawiła przed nami nasze zamówienia.
- Jak długo zamierzacie zostać w Londynie?- zapytałam po pierwszym łyku pysznego napoju. Robert miał pewne opory. W ogóle mnie nie słuchał. Oglądał nietypową szklankę z każdej strony, wąchał, dmuchał, czekałam tylko, aż wsadzi do kubka palec. Zaśmiałam się na tę myśl, a piłkarz spojrzał na mnie zdezorientowany.
- Pij, dopóki jest gorąca. Nie martw się, to nie trucizna. Mnie nie zabiło, to Ciebie też nie ruszy. – uśmiechnęłam się do niego zachęcająco. Wolałam nie dodawać, że mnie nie ruszyłaby żadna trucizna.
W końcu się przełamał i pociągnął łyka mojej ulubionej kawy. Po jego przymkniętych powiekach i delikatnym uśmiechu wywnioskowałam, że mu posmakowało. Gdy tak na niego patrzyłam, doszłam do wniosku, ze jest całkiem przystojny. Umięśniony, ale nie napakowany, o bystrym spojrzeniu i wyraźnie zaznaczonej szczęce. Wysoki, dobrze całuje, śmiały, otwarty, no i wysportowany. A Harry? Również umięśniony, o czym miałam okazję przekonać się w sylwestrową noc.Spojrzenie raczej rozmarzone.
Ale potrafił nim zdobyć to, co chciał. Również wysoki, całuje jeszcze lepiej niż Lewy, tak samo śmiały i otwarty. Przystojny chłopięcą urodą. No i jego zabójczo piękny, lekko zachrypnięty głos. Jeszcze przed Sylwestrem przesłuchałam kilka piosenek jego zespołu i musiałam przyznać, że są całkiem dobrzy.
Jeśli ktoś przepada za rzewnymi piosenkami o miłości.
Nagle Robert chrząknął, wyrywając mnie z zamyślenia. Cholera, przez tych wszystkich samców powoli traciłam czujność. A następne zadanie dostanę pewnie już wkrótce.
- Nad czym tak rozmyślasz? – zapytał. O Tobie. I o tym, że Harry naprawdę lepiej całuje.
A nie mówiłam, że kolejna próba była konieczna?
- Po prostu zastanawiam się, jak wygląda Twój dzień w pracy. – odrzekłam. Faceci lubią się chwalić, a poza tym ten temat był neutralny. Nie było mowy o palnięciu czegoś głupiego, jak w przypadku rozmowy z Harry’m. Co mi przyszło do głowy, żeby wspominać o polowaniu?! Chociaż bardzo spodobał mi się sposób odwracania jego uwagi. Zdaje się, że jemu ta metoda również przypadła do gustu.
Robert, połechtany moim zainteresowaniem jego pracą, zaczął mówić o piłce, o kolegach z drużyny, fanach, autografach i innych rzeczach, o których już nie słuchałam. Zdecydowanie wolałam przypomnieć sobie miękkość loków Styles’a, jego dołeczki w policzkach, gdy się uśmiechał, różowe bokserki, które miał na sobie podczas naszego pierwszego spotkania w klubie, jego pijacko zamroczone, zielone tęczówki, charakterystyczny sposób zarzucania głową, żeby poprawić grzywkę, wielkie stopy odziane w wielkie, acz eleganckie buty, zapach jego marynarki i zgnieciony kawałek papieru toaletowego, na którym nabazgrałam, nie wiem dlaczego, numer Timothy’ego. Jego zimne dłonie, które… Zaraz. No nareszcie. Za cholerę nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy dałam Harry’emu numer do Andersa. Dobrze wiedzieć, że wybrałam jakże romantyczny sposób przekazania numeru telefonu. Nie na dłoni, nie na nodze, nie na klacie i też nie na czole. Takie miejsca to nie dla mnie. Ja wybieram materiały praktyczne. Jak na przykład cholerny papier toaletowy. Pacnęłam się w czoło. Ależ ze mnie romantyczka.
Po chwili objeżdżania w myślach samej siebie, dotarło do mnie, że od kilku minut między mną a Robertem panuje cisza. Podniosłam wzrok i natknęłam się na jego spojrzenie. Patrzył na mnie trochę zdziwiony, trochę zaniepokojony, a trochę zniecierpliwiony.
Cholera, co było w tej kawie?! Jak ja, wampir, zabójca innych wampirów, świetnie wyszkolona maszyna do zabijania, mogłam tak bardzo zatopić się w myślach, żeby nie zauważyć, że mój rozmówca od kilku minut milczy?!
Natychmiast wyprostowałam się na krześle, przy okazji orientując się, że chwilę temu siedziałam na nim rozwalona, jakbym rodziła co najmniej bliźnięta. Już miałam zacząć przepraszać Roberta za moją nieuwagę, gdy on złapał mnie za dłoń leżącą na stoliku i pociągnął do góry, wstając.
- Przejdźmy się. Zdaje mi się, że potrzebujesz świeżego powietrza. – powiedział, a ja w osłupieniu posłuchałam i wyszłam na zewnątrz, ciągnięta za rękę przez przystojnego piłkarza. Gdy tylko znaleźliśmy się na dworze odezwałam się: - Słuchaj Robert, przepraszam. Jestem dzisiaj jakaś rozkojarzona. Nie chodzi o Ciebie, po prostu po takich imprezach jak wczoraj, nie jestem dobrym kompanem do rozmowy. – mówiłam z opuszczoną głową, mając nadzieję, że dostrzeże moją skruchę.
Niespodziewanie roześmiał się i objął mnie ramieniem.
- W porządku, wybaczam Ci. Zresztą na Twoim miejscu też bym nie słuchał jak jakiś przygłup opowiada o innych przygłupach z drużyny. – słysząc to, teatralnie odetchnęłam z ulgą.
- Ale mimo wszystko, musisz mi to wynagrodzić. – powiedział z błyskiem w oku, a ja pomyślałam, że wszyscy faceci są tacy sami. Teraz zapewne zażąda upojnej nocy w hotelu, podczas której on będzie napalonym szaleńcem – gwałcicielem, a ja jego ofiarą, biedną, naiwną dziewczyną z dobrego domu. Uniosłam brwi w oczekiwaniu na zboczoną propozycję.
- Skoro nie chciałaś słuchać jak ja opowiadam o swoim życiu, to teraz Ty opowiesz mi o Twoim.
 A ja będę słuchał, obiecuję. – dodał, figlarnie mrużąc oczy. Zaskoczona nietypową prośbą, pokiwałam głową, a on klasnął w dłonie i zamyślił się.
- Już wiem ile lat ma Twoja przyjaciółka, ale bardziej interesuje mnie: ile masz Ty? – jak na pierwsze pytanie, nie jest ono łatwe. Jeśli liczyć lata od moich narodzin do teraz, miałabym 35 lat. Ale w to by mi na pewno nie uwierzył.
- Mam dwadzieścia lat.- odpowiedziałam po chwili namysłu.
 - I już jesteś po studiach, a na dodatek pracujesz? – zdziwił się.
Cholera. Mogłam dodać sobie jeszcze ze trzy, albo cztery lata. Cóż, teraz jestem mądrzejsza o tę wiedzę. Postanowiłam iść w próżność.
- Po prostu jestem zdolna. – odpowiedziałam skromnie, wzruszając ramionami. Pokręcił głową, mrucząc pod nosem coś, co zabrzmiało jak „raczej niemożliwa”, ale powiedział to tak cicho, że nawet z moim wampirzym słuchem, nie mogłam być pewna.
- Dobra, następne pytanie. Naprawdę jesteś Polką? – ja nie mogę, ten gość miał jakiś radar do wyczuwania tematów, których wolałabym nie poruszać. Nie mógłby, jak każdy normalny facet, zapytać o ulubiony kolor, kwiat, albo zapach? Westchnęłam.
- Tak. A uprzedzając Twoje następne pytanie mogę powiedzieć, że nazywam się Alice Pagello, bo mój tata był Włochem. – od zawsze potrafiłam łgać jak mało kto.
- Był? To znaczy, ze już nie jest? – zadał kolejne pytanie, znowu wybierając nieodpowiedni temat.
- To znaczy, że już nie żyje. – wyjaśniłam już lekko zła.
Najwyraźniej to zauważył, bo zatrzymał się i złapał mnie za podbródek, unosząc moją głowę.
- Hej, przepraszam. Nie wiedziałem. Współczuję Ci. Na pewno nie jest łatwo żyć bez ojca. – powiedział miękko, patrząc mi głęboko w oczy. Wolałam już nie dodawać, że matki też nie mam. Zbliżył swoją twarz do mojej i pewnie znów byśmy się całowali, gdyby nie telefon dzwoniący uparcie w mojej kieszeni. Już miałam go zignorować i po prostu wymieniać ślinę z Robertem, ale w porę oprzytomniałam.
Nie byłam nim zainteresowana. A przynajmniej tak wolałam myśleć. Nie chciałam być suką grającą na dwa fronty. Westchnęłam i wyjęłam urządzenie z kieszeni.
- Tak słucham? – odezwałam się po angielsku.
- Hej, Kopciuszku, to ja, Twój najlepszy przyjaciel w całym wszechświecie. Tak na marginesie, to kto inny by wytrzymałby z taką cholerą jak Ty? – zaśmiał się z własnego żartu, a ja przewróciłam oczami.
- Chcesz coś konkretnego, czy tak po prostu dzwonisz, żeby podnieść mi ciśnienie? – zapytałam.
Słysząc to, Robert spojrzał na mnie uważnie, ale uspokoiłam go delikatnym uśmiechem. A Tim ponownie się śmiał.
- Jasmine kazała Ci przekazać, że za 10 minut masz być w gabinecie numer 666 w głównej bazie. Całusy, kocico. – powiedział i rozłączył się.
Super. Żeby zdążyć na miejsce z tego końca miasta musiałabym się chyba teleportować. Ale przedtem należało pozbyć się Lewego.
- Robert, przepraszam Cię, ale kolega właśnie przekazał mi, że szef pinie wzywa mnie do roboty.
Naprawdę muszę lecieć. – powiedziałam, patrząc na niego przepraszająco.
-  W Nowy Rok? – zapytał głupio. „Tak, do cholery” miałam ochotę powiedzieć, ale ugryzłam się w język. Postanowiłam zagrać słodką idiotkę.
- Po prostu jestem niezastąpiona.
***
*Oczami Jasmine*
Alice postanowiła odprowadzić Harry'ego. Pomogła mu się ogarnąć i wyszli. Ja zostałam z pozostałą czwórką. A to podobno rudowłosa wampirzyca to „faceciarz”. Poprosiłam Aleksa, by powiedział Esme, że się spóźnię. Sama patrząc na stan naszych gości, poszłam zaopatrzyć ich w wodę.
Śmiałam się wręczając im kubki z napojem. Wszyscy siedzieli na tej nieszczęsnej kanapie w samych gaciach. Wyglądało to naprawdę śmiesznie.
- Jak się czujecie? – zapytałam, ale nikt mi nie odpowiedział. – Mam rozumieć, że to wymowna cisza?
- Chyba na nas już pora… - powiedział nagle Łukasz.
Reszta energicznie pokiwała głowami. Wstali i w pośpiechu zaczęli zbierać swoje rzeczy.
- Spokojnie. Nikomu nie powiem. – odezwałam się z uśmiechem patrząc, jak się ubierają.
Żaden na mnie nie spojrzał. Obawiam się, że jakieś skrawki wczorajszego wieczoru pamiętają…
- Było bardzo miło, ale chyba dość napsociliśmy. – powiedział Robert.
- Przepraszam, że tak szybko wychodzimy, ale lepiej żeby nikt nas już tutaj nie nakrył. – dodał Łukasz.
Siedziałam na krześle. Chłopcy stali już ubrani, w rządku przy drzwiach. Wyglądali koszmarnie. Podpuchnięte oczy, koszule zapięte byle jak. Do tego wszyscy byli ubrani w to samo co wczoraj. Nie mieli kurtek. Zgubili je po drodze…
- Nie będzie wam zimno? – zapytałam, patrząc na wichurę za oknem.
- Jest 1. stycznia. To chyba normalne, że ludzie wracają tak ubrani. – powiedział z uśmiechem Wojtek. Odwzajemniłam gest.
- Spotkamy się jeszcze? – zapytałam.
- Jesteśmy tutaj do piątego, więc myślę, że tak. – powiedział Łukasz.
 – Zdzwonimy się, tylko daj nam swój numer telefonu.
- Kuba ma. – powiedziałam.
Chłopaki spojrzeli na niego z wymalowanymi, gigantycznymi uśmiechami na twarzy. Blondyn zarumienił się i zaczął kierować w stronę drzwi.
- Dobra zbieramy się. – klasnął w dłonie Wojtek.
- Tylko, jakbyście mogli wychodzić osobno…
- Ok. To najpierw ja, potem, Wojtek, Łukasz i na końcu Kuba. – powiedział Robert, uśmiechając się do blondyna.
On popatrzył na niego morderczym wzrokiem. Jednak nie protestował. Ja też nie. Miałam do niego sprawę…
Chłopcy zaczęli realizować plan. Wiedziałam, że jeśli będą wychodzić osobno to nie wzbudzą podejrzeń. Jeden człowiek pachnie mniej intensywnie, niż cała grupa. Czekałam na moment, aż zostanę sama z Kubą. W końcu się doczekałam.
- Możemy chwilę pogadać? – zapytałam, gdy miał już wychodzić.
Chłopak pokiwał głową i usiadł na kanapie. Zrobiłam to samo.
- Słuchaj… Wiem, że to dziwnie zabrzmi ale… Kojarzysz tego faceta… Tego z czarnymi włosami…
- Aleksa? –zapytał niepewnie.
Zdziwiłam się lekko. Skąd on znał jego imię? Chyba nie zakodowałam, jak się sobie przedstawiali.
- Taaaa… Tak czy siak, wiesz… on w kwietniu się żeni i… - zawahałam się. Pierwszy raz zapraszałam chłopaka na ślub. Miałam nadzieję, że nie weźmie mnie za idiotkę.
- Okej. Kiedy to jest?
- Co?! Znaczy 15 kwietnia.
- Okej. To wszystko? – pokiwałam głową w odpowiedzi. – To ja lecę. Nie chcę żeby chłopcy czekali. Pa! – powiedział wychodząc.
Ja siedziałam dalej na krześle. Byłam, lekko mówiąc, zdezorientowana. Nie wiedziałam, że to będzie takie łatwe i… szybkie? Może on tylko dlatego się zgodził bo chciał, żebym dała mu spokój? Chciał iść? Nie lubił mnie? Nie miałam pojęcia. Ważne, że się zgodził. Zapisałam sobie w notesiku, by zapytać go o adres. Musiałam mu wysłać jakieś zaproszenie.
- Zaraz? Czy ja dodałam, że ma być świadkiem? – zamyśliłam się. Ups…
- Trudno. Dowie się później.
Wstałam z krzesła. Wzięłam torebkę i ruszyłam w stronę drzwi.
Czekało mnie teraz spotkanie z moją szefową…


***
*Oczami Alice*
Cholera. Gdzie ten gabinet? Numer 666 sugeruje szóste piętro, ale to byłoby za proste.
Przecież jako wampir nie mam nic innego do roboty, tylko szukanie ukrytych pokojów. Nie ma to jak komplikowanie sobie wieczności. Ominęłam jeszcze kilka par drzwi i wreszcie znalazłam. Czarne, solidnie wykonane, dębowe drzwi nie wyglądały zachęcająco. Ale podejrzewam, że moje odczucia nie bardzo kogoś obchodzą. Westchnęłam już nie wiem który raz tego dnia i zapukałam w piekielnie wrota.
Usłyszałam stłumione „proszę”, wypowiedziane w sposób wyraźnie sugerujący słuchaczowi, że jest nikim i niech nawet nie próbuje zaprzeczać. Za czarnym biurkiem, które z pewnością tam stało, siedziała za pewne niska brunetka, która może i byłaby ładna, gdyby uśmiechała się choć raz na dekadę. Nacisnęłam klamkę i weszłam do środka. Widząc wnętrze miałam ochotę się roześmiać. Za czarnym biurkiem siedziała, w monstrualnie wielkim fotelu, niska brunetka o złotych oczach, z miną jakby ktoś wybił jej całą rodzinę i do tego zabrał spadek. Gdybym mogła, to poklepałabym się po plecach z uznaniem. Na jednym z trzech krzeseł stojących przed biurkiem ujrzałam Jasmine, której mowa ciała mówiła sama za siebie. Noga na nogę, skrzyżowane na piersi ramiona, uniesione brwi i kręgosłup napięty jak struna – to wszystko dało się przetłumaczyć na „odpierdol się, i tak mam rację!”. Tajemnicza kobieta odłożyła miętolony w dłoniach długopis na blat i skierowała na mnie sztywne jak  narkomana spojrzenie.
- Usiądź, Alice. – miła barwa jej głosu szczerze mnie zaskoczyła. Gdyby nie wygląd wyrachowanej suki i protekcjonalny ton głosu, może nawet bym ją polubiła. Widząc niewzruszoną postawę mojej opiekunki, postanowiłam stawić czynny opór. W końcu to wychodzi mi najlepiej.
- Dziękuję, postoję. – odpowiedziałam równie uprzejmie jak ona.
Uniosła brwi. Patrząc z pobłażaniem prosto w jej oczy, prowokacyjnie wysunęłam podbródek do przodu.
- Usiądź. – powtórzyła z naciskiem, świdrując mnie złotymi tęczówkami, jakby myślała że samą siłą woli zmusi mnie do posłuszeństwa. Czyżby nie wiedziała, że ja rzadko robię to, co mi się każe?
Po dwóch minutach wytrzeszczania gałek ocznych skapitulowała i spuściła wzrok na swoje dłonie, a kącik ust Jasmine lekko drgnął. Czyli mam ją po swojej stronie.
- Mogę wiedzieć, po co zostałam tutaj wezwana, pani… - rozejrzałam się po absurdalnie wielkim biurku, w poszukiwaniu jakiejś tabliczki z nazwiskiem. Ach, mam. Wygrawerowany pismem tak pochyłym, że prawie poziomym. Cóż, co kto lubi. – …Cullen?
Nadal grając nieprzystępną sukę o urodzie Królewny Śnieżki, odchyliła się w fotelu i odparła:
- Mam dla Ciebie nowe zadanie. Kolejny krwiożerca zaatakował.
To wiele wyjaśnia. Nowy obiekt do usunięcia, nowe zadanie, nowy zwierzchnik. Tylko po co w takim razie była tu Jasmine? Przecież ona nawet nie jest do końca świadoma wszystkich moich zadań, a co dopiero miałaby wziąć w nich udział.
- Kiedy dostanę pozostałe informacje? – zapytałam z miną profesjonalisty, którym poniekąd byłam. Uśmiechnęła się przebiegle – najwyraźniej spodobała jej się perspektywa zabicia kogokolwiek.
- Termin nie jest jeszcze do końca znany. Nowy cel ujawnił się jak dotąd tylko raz, a jego położenie nadal pozostaje nie do końca pewne. Jednak osobiście dopilnuję, aby został jak najszybciej wytropiony, wtedy pozostawię Ci wolną rękę. – odpowiedziała pani Esme Cullen, uśmiechając się porozumiewawczo, jakby właśnie sprzedawała mi jakąś gorącą plotkę. Skwitowałam to pobłażliwym uśmiechem, dając jej do zrozumienia, żeby się tak mocno nie ekscytowała, bo się jeszcze spoci.
- Nie przypominam sobie, żebyśmy przechodziły na „ty”, pani Cullen.
W tym momencie ramiona Jasmine podniosły się i natychmiast opadły w ukrywanym chichocie.
Co poradzę, że lubię dostarczać ludziom rozrywki?
- Mogę już odejść, czy ma pani może dla mnie coś jeszcze? – dodałam, średnio zainteresowana odpowiedzią.
- Do pani…do CIEBIE nie, ale do Jasmine - owszem. – słysząc jak akcentuje swoją wyższość, wypięłam się dumnie do góry i jeszcze raz posłałam jej zirytowane spojrzenie. Ona zaś niespodziewanie się rozpogodziła. Z delikatnym uśmiechem na ustach powiedziała do Jasmine:
- Alice i Jasper nie żyją.


>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Hej, Kochani, albo raczej Kochane! :D
Jest ósemka i tym razem to ja Was zanudzam, a Wariatka skraca, jak tylko może :P
Mamy nadzieję, że te postacie ze Zmierzchu Was nie zniechęcają, jedyne co mogę powiedzieć to, że właściwie korzystamy tylko z niektórych bohaterów powieści Meyer, wydarzenia są całkowicie naszego autorstwa.
Tak w ogóle to ostatnio przyszło mi do głowy, że dobrze byłoby wspomnieć, że żadne z opisywanych wydarzeń nie miały miejsca,a wszelkie opisy osób i miejsc są niezgodne z rzeczywistością i nie mają na celu obrażania kogokolwiek. Tak na marginesie :)
I pojawił się link do piosenki, mam nadzieję, że się Wam spodobała.
Jeśli ktoś tu dotarł, to dzięki za uwagę i do następnego :D
Rooksha&Wariatka

P.S. Zwracacie w ogóle uwagę na te cytaty na początku każdego rozdziału? Całusy, R.