niedziela, 5 stycznia 2014

Rozdział dwudziesty pierwszy

Zauroczenie bywa często zalążkiem wielkiej miłości, lub martwym jej płodem.
                                                                                                                        ~ Comatose

Muzyka: Drink of You


*Oczami Kuby*

- Chłopaki kończymy! - Usłyszałem krzyk trenera, a potem trzy gwizdki.
Zawodnicy zaczęli kierować się do szatni. Nikt nic nie mówił, bo wszyscy byli zmęczeni. Bynajmniej ciężkim treningiem. Wczorajsza impreza odbiła się na całej Borussi Dortmund. Nikt nie miał ochoty się przemęczać. Nawet Klopp, który odgrażał się, że da nam popalić, okazał miłosierdzie. Kazał nam zrobić tylko pięć kółek i potem trochę się porozciągać.
- Pojutrze gramy mecz, więc tym razem przysięgam wam, że jutro nie odpuszczę! - Jurgen krzyknął za nami na tyle głośno, że nie którzy zawodnicy złapali się za i tak bolące głowy. - Kuba do mnie! - Dodał.
Westchnąłem ciężko. Pożegnałem się z resztą drużyny i udałem się do trenera. On zdążył już usiąść na ławce stojącej obok boiska. Przysiadłem się do niego, a on podał mi bidon z wodą. Wypiłem parę łyków.
- Kac? - Zaśmiał się.
"Nie, kurwa." - Pomyślałem, jednak w odpowiedzi tylko lekko kiwnąłem głową.
- Słuchaj, mam do ciebie sprawę. - Wziął głęboki wdech i obejrzał się za siebie, sprawdzając czy wszyscy zawodnicy już sobie poszli. - Wiesz, że zawsze cię ceniłem. Zawsze byłeś pracowity, cierpliwie dążyłeś do celu... - Zawahał się. - Jednak ostatnio zauważyłem, że się trochę obijasz. Wiem, że masz dziewczynę i...
- Trenerze. - Przerwałem mu. - Jasmine proszę do tego nie mieszać.
- To może wyjaśnisz mi dlaczego ostatnio nie potrafisz kopnąć piłki? Kiedy z Lewandowskim wróciliście z tego całego Londynu, czy gdzie wy tam byliście, naprawdę zacząłeś świetnie grać. Takiego to cię dawno nie widziałem! A z tego co wiem, byłeś wtedy sam... - Zamyślił się. Widziałem, że ta rozmowa nie przychodziła mu łatwo. - Nie chcę tego mówić pochopnie, jednak myślałem nad tym, czy by cię z powrotem nie dodać do pierwszego składu. Ale musisz się starać Błaszy... - Westchnął, a potem uśmiechnął się. - Kuba.
Pokiwałem głową i również się uśmiechnąłem. Trener wstał i poklepał mnie po ramieniu. Następnie udał się do szatni. Ja spojrzałem na boisko.
Od zawsze wiedziałem co chcę w życiu robić. Moim marzeniem było kopać piłkę, jak mój wujek, być gwiazdą reprezentacji, jak kiedyś Boniek, czy Lato. Jednak zawsze miałem problem z dziewczynami. Dzisiejsza rozmowa przypominała mi tą, którą przeprowadziłem z wujem parę lat wcześniej, kiedy miałem szansę na transfer do Wisły. Wtedy też poszło o dziewczynę. Nazywała się Karolina.
Zawsze miałem problem, kiedy się zakochiwałem. Nigdy nie mogłem trafić na normalną babkę. Moja pierwsza miłość sprawiała wiele kłopotów w szkole. Chciała nawet, żebym rzucił dla niej piłkę i został wokalistą w jej zespole. Niestety nie przewidziała tego, że nie umiem śpiewać.
Moją drugą i chyba, jak to tej pory najpoważniejszą miłością była wspomniana Karolina  - śliczna czarnowłosa dziewczyna, z wielkimi brązowymi oczami i ambitnymi planami na życie. Chodziłem z nią przez trzy lata. Układało nam się świetnie. Miałem nawet zamiar się jej oświadczyć. Dziewczyna zdała maturę najlepiej w szkole. Mi niestety nie wyszło. Starałem się o podpisanie kontraktu z Białą Gwiazdą, więc nie miałem czasu na naukę. Pewnego dnia ta oświadczyła mi, że dostała stypendium i, że wyjeżdża na Harvard studiować prawo. Zaproponowała mi, żebym pojechał z nią. Nie wahałem się długo. Następnego dnia byłem prawie spakowany, gdy do mojego pokoju wpadł wujek z nowiną, że Wisła chce tego kontraktu. Długo z nim rozmawiałem. Teoretycznie mogłem tam grać w nogę, jednak w Ameryce ten sport nie jest aż tak popularny i raczej daleko bym tam nie zaszedł.  Następnego dnia udałem się do Karoliny, by powiedzieć jej, że zostaję w Polsce. Ona zrozumiała. Zerwaliśmy. Dziewczyna wyleciała tydzień później, a ja więcej jej nie widziałem. 
Aż do dzisiaj nie zaangażowałem się w poważny związek. Jednak i tym razem nie mogłem trafić na normalną dziewczynę, tylko na wampira! Od tego dnia kiedy zobaczyłem, jak morduje tą kobietę i oddaje tamtą dziewczynkę nie wiadomo gdzie, nie mogę spać. Ciągle śnią mi się jakieś koszmary. Nic nie mówiłem Jass, żeby nie przysporzyć jej wyrzutów sumienia, które zresztą już jej dokuczały. Przez to wszystko ostatnio nie idzie mi granie. Myślałem nawet, że mógłbym wziąć sobie parę dni urlopu, jednak po tym już na pewno nie mógłbym liczyć na miejsce w pierwszym składzie.
Westchnąłem ciężko. Wstałem wreszcie z tej ławki i udałem się do szatni. Wszyscy się już zebrali i pojechali do domów. Wziąłem prysznic i zrobiłem to samo. Mimo, że dzisiaj tak mocno się nie spracowaliśmy, to byłem padnięty. Otworzyłem drzwi do domu, a torbę rzuciłem w przedpokoju. Usłyszałem głos Jass dochodzący z salonu, więc udałem się tam. Kiedy stanąłem w progu, zdębiałem. Na kanapie obok niej siedział blondyn z kilkudniowym zarostem. Był nienaturalnie blady i uśmiechał się kpiąco. Miałem przeczucie, że człowiekiem to on był, ale paręset lat temu.
- Kuba. - Jasmine odchrząknęła. - To jest James. James, to Kuba.
Mężczyzna wstał, podszedł do mnie i uścisnął mi dłoń. Spojrzałem mu w oczy. Jego tęczówki miały krwistoczerwony odcień. Teraz nabrałem pewności, że to wampir.
- Kuba, chodź. - Jass podeszła do mnie i złapała mnie za rękę. - Ja ci to wszystko wytłumaczę.
- Nie musicie wychodzić do innego pokoju. - Odezwał się James. - Przecież i tak będę wszystko słyszał. - Uśmiechnął się tak samo jak wtedy.
Dziewczyna kiwnęła głową i znowu usiadła na kanapie. Ja zająłem miejsce między wampirem, a wampirzycą.
Siedzieliśmy przez chwilę w ciszy. Jass ciągle próbowała coś powiedzieć, jednak wyglądało to tak, jakby głos utknął jej w krtani. Widziałem, że była lekko podenerwowana, więc złapałem ją lekko za rękę.
- Powiesz mu w końcu kim dla ciebie jestem, czy ja mam to zrobić?! - Zapytał zirytowany wampir.
Spojrzałem się na Jasmine pytająco.
- On jest, a raczej był moim... - Zaczęła.
- Chłopakiem. - Dokończył dumnie James.
Spojrzałem na nich, jak na idiotów.
- No i? Skoro to twój były, to nie rozumiem dlaczego się tak denerwujesz. - Uśmiechnąłem się w kierunku mojej dziewczyny. Ona, zadowolona, dała mi buziaka w policzek.
Widziałem, że w obecnym tu wampirze aż się zagotowało. Ja poczułem, że aż puchnę z dumy, a do tego spokojnie mogłem powiedzieć, że 1:0 dla mnie.
- Może ja zrobię ci coś do jedzenia? - Zaproponowała wampirzyca.
- Wiesz, nie jestem głodny.
- Ale ja za to tak. - Odezwał się naburmuszony James. - Nawet widzę tu całkiem dobrą kolację. - Kiwnął głową w moją stronę.
- On jest krwiożercą? - Skierowałem to pytanie w stronę Jass.
- A co boisz się? - Zapytał zanim jeszcze wampirzyca zdołała otworzyć usta.
- Nie, ale skoro jesteś głodny, to zadzwonię do szpitala. Ostatnio ludzie dobrowolnie oddawali tam krew...
- A co ty Honorowym Krwiodawcą nie jesteś? - Uśmiechnął się kpiąco.
- Jestem, ale ostatnio najadłem się czosnku i obawiam się, że mógłbym ci zaszkodzić.
- Dosyć! - Krzyknęła Jass. - Możecie się uspokoić? - Dodała już spokojniej, a następnie zwróciła się do Jamesa. - Powiesz mi wreszcie po co tu przyszedłeś?
- Najpierw niech ten szczyl wyjdzie. - Wampir wskazał głową na mnie. Już miałem coś powiedzieć, gdy odezwała się Stewart.
- Ja nie mam tajemnic przed moim narzeczonym.
Muszę powiedzieć, że chłopaka zatkało nie mniej niż mnie. Jednak nie mogłem dać tego po sobie poznać. Dziewczyna spojrzała na swojego byłego.
- Może chcesz się czegoś napić? Jakoś zbladłeś. - Zaśmiała się.
- A gdzie masz pierścionek? - Zapytał po chwili.
- Nie mam. Dostałam od niego naszyjnik. - Wskazała dłonią na cieniutki srebrny łańcuszek i nie za duże serduszko wiszące na nim. Dostała to ode mnie jakiś tydzień temu. I nie było to z okazji zaręczyn. - Wolę to, niż jakiś durny brylancik! - Uśmiechnęła się, a ja musiałem się powstrzymać, by nie wybuchnąć śmiechem. Mina chłopaka była rozbrajająca.
- Skoro już wyjaśniliśmy sobie mój obecny stan cywilny, to może wreszcie odpowiesz mi na moje pytanie? - Zapytała siadając.
Wampir znowu rozsiadł się na kanapie, jednak po jego minie wciąż było widać, że wiadomość była dla niego ogromnym szokiem.
- Wpadłem tak by się zapytać... Twój kochany synulek odzywał się ostatnio?
Spojrzałem na Jasmine pytająco, w tym czasie ona próbowała ukatrupić Jamesa wzrokiem.
- Chodzi mu o Edwarda. Później ci wytłumaczę. - Mówiąc to wciąż patrzyła się na wampira.
- Dlaczego nie teraz? Podobno nie macie przed sobą tajemnic. - Krwiożerca uśmiechnął się tak jak to on potrafił najlepiej.
- Sam nie wierzę, że to mówię ale... James ma rację. - Powiedziałem.
W tym momencie obydwoje spojrzeli na mnie zszokowani. Chłopak potrząsnął głową, jakby nie wierzył w to co słyszy. Jass spojrzała na mnie przepraszająco.
- Jak wolisz. - Westchnęła. - To ja przemieniłam Edwarda. Dlatego tak na mnie mówi.
Spojrzałem na nią zdziwiony. Znowu mnie okłamała! Przecież pamiętam, jak kiedyś mówiła mi, że to ten tajemniczy Carlisle, a teraz...
- Jeszcze przed drugą wojną światową nie byłam grzeczną dziewczynką. - Zaczęła.
- To mało powiedziane. - Wtrącił się James, a Jass spiorunowała go wzrokiem.
- To było jeszcze przed śmiercią Carlisle. Byłam bardzo krnąbrna i sprawiałam dużo kłopotów. Dlatego, obecny wtedy władca zabrał mnie ze sobą. Jego pasją była medycyna, bo dzięki niej mógł pomagać ludziom. Dlatego w 1918 zaangażował się w szpitalu, gdzie przebywało dużo osób umierających z powodu panującej wtedy epidemii hiszpanki. Carlisle zaprzyjaźnił się wtedy z biologiczną matką Edwarda. Tuż przed śmiercią poprosiła go, by ratował jej syna, w jakikolwiek sposób. Cullen nie miał w sobie tyle odwagi by przemienić chłopaka, dlatego ja to zrobiłam. - Zamyśliła się. - Carlisle zaraz po mojej przemianie wprowadził zakaz zamieniania ludzi w wampiry, dlatego zmartwił się, że przez to co zrobiłam, to Rada może podjąć decyzję, żeby mnie wygnać. Wziął więc całą winę na siebie. Dostał jakieś tam upomnienie, nic złego. Jednak Edward po przemianie zaczął brać ze mnie przykład, co doprowadziło do wielu kłopotów. Został skazany na wygnanie. Dopiero po śmierci Carlisle’a znalazłam go i zwróciłam się z prośbą o przywrócenie go do naszego środowiska. Chłopak przeszedł szkolenie i zmienił się nie do poznania. Zupełnie, jak ja. - Nagle zaczęła mówić prawie, że szeptem. - Kiedy Carlisle umarł, przez długi czas naszym społeczeństwem rządziła Samantha, jednak Rada zgodnie uznała, że Edward, który był uznawany za syna poprzedniego władcy, powinien ją zastąpić. Mieli nadzieję, że będzie podobny do swojego ojca. Niestety on wyrzucił członków starej Rady, a na ich miejsce sprowadził wampiry, które myślały podobnie, jak on. I tak powoli zaczął wprowadzać terror. Jeśli komuś się nie podobało, to zostawał natychmiast zabijany, a że Edward ma możliwość czytania w myślach, to nawet nasze własne rozumy musieliśmy okłamywać. Nowe pokolenie wampirów, do którego należy Alice, nie wie, że było można żyć inaczej. Jednak wszyscy urodzeni przed panowaniem Edwarda, szczerze tęsknią za dawnym życiem. Wtedy utrata człowieczeństwa nie bolała tak bardzo, jak boli nas teraz. - Spuściła smutno głowę.
Spojrzałem na Jamesa. Też wyglądał na przybitego. Zrobiło mi się ich strasznie żal. Zawsze doceniałem życie, jednak teraz powinienem zacząć co niedziela chodzić do Częstochowy na kolanach.
Nie wiedziałem co mam zrobić, co powiedzieć.
- Możesz mi wreszcie powiedzieć, po co tutaj przyszedłeś? - Ciszę przerwała Jasmine.
Ostatnie co pamiętam, to współczujący wzrok Jamesa. Potem była już tylko ciemność.

*  *  *

*Oczami Harry’ego*

- Jedź do niej. – Usłyszałem nad uchem głos Liama. Kolejny raz któryś z chłopaków zrzędził to samo. Zignorowałem go, tak jak Louisa pół godziny wcześniej. Ciemny blondyn nie przejął się moją obojętnością – rozłożył się wygodnie w hamaku na środku pokoju i założył ręce za głowę.
- Wiesz, to dość dziwne w twoim przypadku. No wiesz, ponoć jesteś typem zdobywcy, a jak na razie jedyne zdobywanie jakie mogę zaobserwować to zdobywanie nowej warstwy tłuszczu na twoim leniwym cielsku. Ale jak wolisz, Curly. Twoja laska to twoja sprawa. – Zakończył z uśmiechem i wyszedł z pokoju, a ja podniosłem się, podwinąłem koszulkę i obejrzałem swój brzuch. Wiem, to głupie, ale byłem czuły na punkcie mojego ciała. Poza tym Li miał rację. Musiałem coś zrobić w sprawie Alice. Bałem się jej. Rana, którą mi zrobiła nadal zdobiła moje ramię, choć trudno mi było wytłumaczyć lekarzowi jej pochodzenie. Na moją historyjkę o nieudanym polowaniu obrzucił mnie zirytowanym spojrzeniem, ale nie skomentował moich słów. Z opatrzonym ugryzieniem wpatrywałem się teraz w swoje stopy, zastanawiając, czy tak naprawdę chcę usłyszeć co ma mi do powiedzenia ruda dziewczyna. Chciałem podnieść się i zacząć ubierać, jednak zaraz przypomniałem sobie, że nie znam nawet adresu Alice – kolejny dowód na to, że mi nie ufała. Jaką tajemnicę musiała przede mną skrywać, jeśli nawet jej mieszkanie mogło ją zdradzić? Rozmiar sprawy zaczął mnie przytłaczać i w pewnym momencie nie widziałem już, czy te podejrzenia miały jakiekolwiek racjonalne podstawy, czy też może były to wymysły mojej chorej wyobraźni. Zanim zacząłem roztrząsać tę sprawę, do mojego pokoju wpadł z impetem Louis, zdyszany jakby właśnie ukończył maraton. Odwrócił się do mnie i uśmiechnął niczym złośliwy chochlik. Ta mina na jego twarzy nie zwiastowała niczego poza kłopotami, więc niepewny wdrapałem się dalej na łóżko. Przyjaciel podszedł do mnie energicznym krokiem i opadł na moje posłanie. Jego uśmiech przygasł, gdy mi się przyjrzał, ale nawet półnagi patykowaty nastolatek z mnóstwem tatuaży nie był w stanie zgasić jego entuzjazmu. Poruszył brwiami w dość sugestywny sposób, czym jeszcze bardziej mnie zaniepokoił.
- Ubieraj się, Hazza. – rzekł w końcu pogodnym tonem. Uniosłem brew.
- Przeszkadza ci moja nagość?
- Nie – zaśmiał się. – Ale nasz gość może nie być przyzwyczajony do oglądania żałośnie wyglądających golasów. Załóż coś porządnego. – mrugnął do mnie i ulotnił się tak szybko, jak się pojawił. Zmarszczyłem brwi. Gość?
Stwierdziłem jednak, że nie ma co sprzeczać się z Louisem i podszedłem do garderoby. Wciągnąłem na tyłek ciemne dżinsy, a z wieszaka zdjąłem czarną koszulę i ją również założyłem. Nie kłopotałem się już obuwiem i na boso przemierzyłem hall, po czym zszedłem po schodach. Usłyszałem głosy od strony salonu, więc tam się skierowałem, by po pokonaniu kilku metrów, spotkać się z podłogą. Potknąłem się o próg i w dość widowiskowy sposób obiłem sobie łokcie i kolana.
- A oto i nasz upadły anioł – usłyszałem głos Louisa. Od razu uniosłem głowę, by rzucić mu niewybredne spojrzenie, ale mój wzrok spoczął na naszym gościu i z wrażenia zapomniałem o tym, co miałem zrobić. Podniosłem się i otrzepałem z niewidocznego pyłu, po czym podszedłem do wysokiego mężczyzny i wyciągnąłem rękę.
- Co cię do nas sprowadza, Timothy? – zapytałem i rozsiadłem się w fotelu naprzeciw Louisa. Ten uśmiechał się do mnie porozumiewawczo, ale postanowiłem to zignorować.
- Dawno nie dzwoniłeś. Zacząłem się martwić. – Odparł Tim z przekornym uśmiechem, a ja odwróciłem wzrok i spaliłem buraka na samo wspomnienie tamtej durnej sytuacji, kiedy po pijaku chciałem skontaktować się z Alice, która podała mi dwa różne numery, jeden zapisany na papierze toaletowym, a drugi na mojej własnej dłoni. W jednym się pomyliła – w tym, który należał do niej. Drugi był prawidłowy, ale właścicielem telefonu nie był mój ulubiony rudzielec, a jej przyjaciel, który teraz wpatrywał się we mnie z kpiącym uśmieszkiem na wargach. Odchrząknąłem.
- Taaa, jakoś się nie złożyło ostatnio. – Wymamrotałem, wciąż ignorując Louisa, który teraz wpatrywał się we mnie, domagając się wyjaśnień. Nie opowiedziałem mu tej historii z telefonem, nie dając mu tym samym kolejnego powodu do żartów z mojej osoby. I, sądząc po jego ciekawskim spojrzeniu, była to bardzo dobra decyzja. Timothy odchylił się na kanapie, której połówkę zajmował i podrapał się po karku.
- Nie wiem jak to ująć… - nagle wydawał się skrępowany. Zerknął krótko na Lou, a ja od razu pojąłem, o co mu chodzi.
- Louis, może zobaczyłbyś, czy nie zostawiłeś żelazka na … gazie?
Tomlinson spojrzał na mnie jak na idiotę.
- Jaaasne, sprawdzę czy może ktoś nie utknął w kiblu. – Rzucił oschle i wyszedł z pomieszczenia głośno tupiąc. Timothy odprowadził go wzrokiem.
- Więc o co tak naprawdę chodzi? – zapytałem, unosząc brew. Blondyn odchrząknął i podrapał się po karku.
- Chodzi o to, że… - przerwał. Przymknął oczy i westchnął. – Alice. – wykrztusił w końcu, a mi serce podeszło do gardła. Może stało się coś złego?
- Nie, wszystko w porządku. – Odrzekł Tim, a ja zdałem sobie sprawę, że ostatnie zdanie wypowiedziałem na głos.
- To… dobrze? – nieco zdziwiony wpatrywałem się w naszego gościa. Jeśli nic się nie stało, to po co tu przyjeżdżał? Swoją drogą, skąd znał nasz adres? Dobrze się pilnujemy, żeby nikt nieproszony się tu nie dostał. Spojrzałem na niego podejrzliwie, na co westchnął po raz kolejny.
- Ona… powiedzmy, że zależy mi  na tym, żebyś się z nią zobaczył. – Powiedział w końcu. Podrapałem się po szyi.
- Po co miałbym się z nią spotkać? I dlaczego ci na tym w ogóle zależy? – zapytałem go, mrużąc powieki. Wywrócił oczami.
- Lecisz na nią, nie zaprzeczaj. A poza tym ona musi się z tobą spotkać. Potrzebuje tego. – dodał z naciskiem, intensywne świdrując mnie wzrokiem. Uniosłem brwi.
- Potrzebuje?
- Tak – zamyślił się na chwilę. – Alice ma teraz… trudny czas i wsparcie z twojej strony na pewno by jej pomogło.
- Czy to nie przypadkiem TY jesteś jej najlepszym przyjacielem? Zdaje się, że od tego są przyjaciele – żeby wspierać się w trudnych sytuacjach. – Powiedziałem, nieco zadziwiony przebiegiem tej rozmowy, Zupełnie obcy facet, z którego przyjaciółką się niemal przespałem, każe mi się z nią zobaczyć. Okeeej…?
- Wiem jak to brzmi – odezwał się Timothy. – Ale już ją trochę znasz, więc powinieneś wiedzieć, że ona czasem potrzebuje czyjegoś wpływu, żeby ruszyć dalej.
Zamyśliłem się nad jego słowami. W sumie miał rację. Często gdy się spotykaliśmy, po kilku godzinach stawała się jeszcze bardziej małomówna niż wcześniej, rozglądała się podejrzliwie dookoła i odnosiłem wrażenie, że jest mną znudzona. Ale gdy, a zdarzało się to niemal zawsze, zadzwonił jej telefon, po krótkiej wymianie zdań błyskawicznie wracała jej energia, ruchy nabierały pewności – przypominało to trochę zachowanie jakiegoś strażaka na służbie, który w wolnej chwili znużony rżnie z kolegami w karty, ale gdy tylko dostanie wezwanie staje się profesjonalistą w ratowaniu ludzkiego życia, jakby pod wpływem rozkazu przełączał się na tryb skoncentrowania. Zmarszczyłem brwi. Być może porównanie Alice do strażaka nie było najlepsze. Potrząsnąłem głową, wracając do rozmowy.
- Nawet jeśli tak jest to nie sądzę, żebym to ja był tą osobą. Trochę się ostatnio… - urwałem, nie wiedząc co tak właściwie powiedzieć. Przecież się nie pokłóciliśmy, ona tylko porzuciła mnie pogryzionego i napalonego na trawie w domu obcych ludzi w stolicy Tajlandii.
- Słuchaj, chciałem tego uniknąć – wtrącił się Timothy – ale obydwoje zachowujecie się jak gówniarze w podstawówce. Macie się ku sobie i wierz mi, że wiem co mówię, jeśli powiem ci, że ona jest w tobie zakochana, tak jak ty w niej. – Wyrzucił na wydechu, wyraźnie zdenerwowany. Na jego słowa poderwałem głowę i wpatrywałem się w niego zaskoczony. Podejrzewam, że jako jej najlepszy przyjaciel, prawdopodobnie wiedział takie rzeczy, ale mnie widział dwa razy w życiu, więc przekonanie o moim uczuciu wobec Alice nieco mnie zdziwiło. I zaniepokoiło. Tak, w tym facecie było coś budzącego niepokój. Mrugnąłem po raz pierwszy od pół minuty. Tim wpatrywał się w swoje dłonie, oddychając głęboko. Przełknąłem ślinę i skrzywiłem się na ten dźwięk. W pomieszczeniu panowała niezmącona cisza, nawet bicie mojego serca jakby ucichło. Zdecydowałem, że w tej sytuacji nie ma miejsca na kłamstwa i najlepszym dla wszystkich wyjściem – miałem nadzieję – jest granie w otwarte karty. Odetchnąłem głęboko.
- Więc co proponujesz? – odezwałem się po chwili, na co Timothy podniósł wzrok i wyprostował się na siedzeniu. Przez moment świdrował mnie swoimi złocistymi oczami.
- Zawiozę cię do niej – odarł. Skinąłem głową i wstałem. Skierowałem się na piętro i już na schodach usłyszałem jego ciche słowa – Tak będzie najlepiej.
Pobiegłem na górę i pędem wpadłem do swojej sypialni, gdzie na łóżku leżał rozłożony Louis, podrzucając piłeczkę do tenisa. Wraz z moim wejściem usiadł i zmierzył mnie dziwacznym wzrokiem.
- I co? – zapytał. Wzruszyłem ramionami. To naprawdę nie był czas na tłumaczenie mu całej tej sytuacji.
 – Opowiem ci, kiedy wrócę.
Założyłem skarpetki, złapałem kurtkę i buty, po czym opuściłem pokój, skinąwszy przyjacielowi na pożegnanie. Usiadłem u szczytu schodów, by włożyć i zawiązać buty, ale na chwilę zamarłem, słysząc niewyraźne głosy z dołu. Pewnie jeden z chłopaków rozmawiał z naszym gościem.
Czym prędzej zakończyłem wkładanie obuwia i zbiegłem na dół. Timothy rzeczywiście rozmawiał z jednym z moich najlepszych przyjaciół – z Liamem. Dwaj blondyni najwyraźniej dobrze się dogadywali, bo uśmiechali się do siebie, a Li nawet nie dotknął swojego nosa. Zawsze gdy rozmawiał z kimś nieznajomym i się denerwował, drapał się po nosie. Tym razem obie ręce trzymał w kieszeniach. Uniosłem brwi, ale nie skomentowałem tego. W sumie Tim może być równym gościem, ale fakt, że jest najlepszym przyjacielem Alice powoduje między nami dziwne napięcie i po prostu nie jestem w stanie przełamać tej bariery.
- Jestem gotowy. – Dałem o sobie znać. Liam odwrócił głowę w moją stronę, a mój gość skinął głową. Potem przeniósł wzrok z powrotem na mojego kumpla.
- Fajnie się gadało, stary. Zadzwoń czasem, Harry ma numer. – Zerknął na mnie z głupim uśmieszkiem. Zgromiłem go wzrokiem i wyszedłem z domu potrącając mężczyznę ramieniem. Chwilę potem usłyszałem trzask zamykanych drzwi, ale nie odwróciłem się. Ruszyłem w stronę podjazdu, na którym stał srebrny jaguar. Zerknąłem przelotnie na Timothy’ego, ale on nie zwracał na mnie uwagi, idąc w kierunku auta z pełnym samozadowolenia uśmiechem.
- Zapraszam – zawołał, stając przy drzwiach pasażera i wskazując na nie. Z naburmuszoną miną chwyciłem za klamkę i władowałem się do środka. Blondyn zajął miejsce kierowcy i przez chwilę przyglądał się, jak mocuję się z pasem bezpieczeństwa. Gdy odjeżdżał spod naszego domu, zadzwonił mu telefon. Wyjął urządzenie z kieszeni i przesunął palcem po ekranie.
- Słucham? – zaczął głębokim głosem, na co zmarszczyłem brwi. Może dzwoni jego dziewczyna? Raczej nie wyglądał na typa chętnego do długich związków, pasował mi raczej do tych lalusiów szukających jednonocnej przygody, do których w sumie przez dłuższy czas sam się zaliczałem.
- Nie, nie wiem jak jej poszło. – Cóż, może to jednak nie żadna laska, a ktoś z pracy? Właściwie nie miałem konkretnego powodu, dla którego miałbym podsłuchiwać jego rozmowę, ale dopóki jej nie skończy i tak nie pozostawało mi nic ciekawszego.
- Nie rozumiem. – Zmarszczył czoło i przygryzł wargę, wykonując skomplikowany manewr wyprzedzania na rondzie. Kto mu dał prawo do kierowania jakimkolwiek pojazdem?!
- Nic mi o tym nie mówiła, ale właśnie do niej jadę, więc… - urwał, w skupieniu słuchając swojego rozmówcy. Ja zaś wyprostowałem się na fotelu. Alice?
- Tak, rozumiem. – chwila ciszy – Dobrze.  W takim razie do usłyszenia, Samanto. – Zakończył rozmowę i włożył telefon z powrotem do kieszeni. Odchrząknął.
- Więc… Nie wiem co zastaniemy u niej w domu, dlatego cokolwiek to będzie – nie przestrasz się i nie rób głupot. Jasne? – spojrzał na mnie, całkowicie odrywając wzrok od drogi. A ja sądziłem, że to Louis sieje postrach na drogach. Kiwnąłem głową, zastanawiając się co takiego niezwykłego może być w mieszkaniu Alice. Timothy dość szybko i brawurowo pokonał centrum Londynu i przejechał nad Tamizą, w kierunku Twickenham. Czyżby przebojowa, nieobliczalna Alice mieszkała w spokojnej, nieskomplikowanej dzielnicy jednorodzinnych domków i szeregowców klasy średniej? Uśmiechnąłem się na tę myśl, co oczywiście nie umknęło mojemu towarzyszowi. Popatrzył na mnie badawczym wzrokiem, przez chwilę mierząc się ze mną na spojrzenia. W końcu westchnął i zapytał: - Dlaczego się uśmiechasz?
- Nie wolno mi? – odparłem, jeszcze bardziej się szczerząc. Nie spojrzał na mnie, tylko skręcił w jedną z bocznych uliczek. Przez chwilę mijaliśmy jasne domki szeregowe z brązowymi dachami, a potem zaczęły się większe, bardziej okazałe domostwa. W końcu dojechaliśmy do czegoś w rodzaju parku, a Timothy skręcił w prawo na podjazd dużej, jasnej rezydencji. Za domem widać było ogród, altankę i chyba huśtawkę. Moje brwi wystrzeliły do góry, bo na pewno nie tego spodziewałem się po miejscu zamieszkania osoby takiej jak Alice. Myślałem raczej, że pojedziemy do luksusowych apartamentów w Soho, albo do jakiegoś hotelu. Sądziłem, że miejsca, w których umawiała się za mną na spotkania były losowo dobranymi punktami Londynu, ale teraz zdałem sobie sprawę, że większość z nich była w pobliżu jej domu. Co w sumie jest normalne, bo tak robią zwykli ludzie, którzy cenią sobie wygodę. I może właśnie ta odrobina normalności, jaką dostrzegłem w zachowaniu rudej dziewczyny pomogła mi w przełamaniu irracjonalnego lęku, jaki odczuwałem na myśl o spojrzeniu jej w oczy. Okoliczności, w jakich rozstaliśmy się w Bangkoku, nie sprzyjały spotkaniom przy herbatce. Ale uciekła, więc nie chciała tego zrobić, a w każdym razie żałowała. Nie pokazała się na lotnisku, więc się bała lub wstydziła. Nie chciała zrobić mi krzywdy. Potrząsnąłem głową, chcąc wygonić z głowy sprzeczne myśli. Chwyciłem za klamkę i wysiadłem z auta. Nie byłem pewien co dalej, więc zerknąłem na Timothy’ego. Właśnie klapnął drzwiami samochodu i podszedł do mnie, lekko się rozciągając.
- Wchodzisz, czy podziwiasz elewację? – rzucił przekornie, wyprzedzając mnie. Ruszyłem za nim w kierunku dwuskrzydłowych drzwi. Gdy już staliśmy przed nimi, czekałem aż blondyn zadzwoni, ale on najwyraźniej nie miał najmniejszego zamiaru niczego mi ułatwiać. Dokładnie tak jak Alice. Cóż, zaczynałem rozumieć dlaczego są tak bliskimi przyjaciółmi. Sięgnąłem ręką przed jego klatką piersiową i krótko nacisnąłem biały przycisk. W środku rozległ się głośny dźwięk dzwonka. Kilkanaście sekund między tym odgłosem a rozwarciem się drzwi było prawdopodobnie najbardziej stresującym momentem w moim dotychczasowym życiu. Serce mi zwolniło, dłonie zrobiły się zimne, w gardle urosła gula nie do przełknięcia. A potem, gdy ujrzałem tę burzę rudych fal, te błyszczące zielone oczy – nagle moje serce zaczęło walić jak młotem, dłonie i czoło oblały się potem, w uszach słyszałem szum krwi.
- Timothy, co ty tu… - zaczęła, a potem mnie dostrzegła i zamilkła. Widziałem wahanie na jej twarzy, zmieszanie. Mocniej ścisnęła framugę drzwi, wzięła płytki wdech i spojrzała z niezadowoleniem na przyjaciela.
- Po co go tu przyprowadziłeś?! – rzuciła półgłosem w jego stronę. Timothy stał niewzruszony.
- Bo tego potrzebujesz.
- Nie masz pojęcia czego potrzebuję. Poza tym to nie jest dobry…
- Alice! – odezwałem się głośniej niż zamierzałem, z wyrzutem patrząc na nich oboje.
- Harry, to nie jest… - zaczął blondyn, ale ja miałem dosyć ich gadania.
- Moglibyście przestać rozmawiać tak, jakby mnie tu nie było? – zmierzyłem rudowłosą oskarżycielskim wzrokiem. W końcu podniosła oczy i skrzyżowała spojrzenie z moim. Dostrzegłem w nim coś, czego nie spodziewałem się po niej nigdy. Strach.
- Harry, ja… - zadrżałem na dźwięk jej głosu wypowiadającego moje imię, ale nie dane jej było kontynuować, bo ktoś z wnętrza domu zawołał ją głośno. Odwróciła głowę w tamtą stronę, po czym znowu na nas spojrzała, przygryzając wargę.
- Wejdźcie. – Rozchyliła drzwi i wpuściła nas do środka, po czym jeszcze przez chwilę stała w wejściu, rozglądając się na boki. W końcu zatrzasnęła drzwi, przesunęła kilka zasuwek i podeszła do Timothy’ego, szepcząc do niego kilka słów. Widziałem, że jest czymś zmartwiona, zakłopotana. Blondyn potrząsnął głową, a ona poszła przodem, prowadząc nas w głąb domu. Rozglądałem się dookoła, bo cały budynek był jak wyjęty z drogiego katalogu. Urządzone ze smakiem, każde pomieszczenie jakie mijaliśmy, było dopracowane co do najmniejszego szczegółu. Wiedziałem, że mieszka tu też Jasmine, podejrzewałem więc ją o ten klasyczny wystrój wnętrz. Podziwianie dekoracji przerwało mi dotarcie do celu, przestronnego pokoju ze ścianami w kolorze przywodzącym mi na myśl jesienne liście. I włosy Alice. Na środku stał podłużny stół na kilkanaście osób, ale dziewczyna skierowała się na lewo od wejścia, w stronę zabudowanego kominka i ogromnej narożnej kanapy, na której siedziało dwóch mężczyzn. Właściwie to jeden leżał, a pod nim, na jasnym obiciu sofy, widniała podejrzanie czerwona plama. Nie mógł być wiele ode mnie młodszy, rudy i blady, nie wyglądał najlepiej. Ściskał w dłoniach biały ręcznik i przyciskał go do brzucha. Gdy dostrzegłem, że dolna część materiału lśni czerwienią, czym prędzej przeniosłem wzrok na drugiego mężczyznę, również rudego, trzymającego głowę młodszego chłopaka na swoich kolanach. Ściskał ramię rannego, ale na nasz widok rozluźnił chwyt i podniósł głowę, mierząc nas podejrzliwym wzrokiem. Nie wiem, dlaczego, ale przywiódł mi na myśl zwierzę gotowe do ataku. A potem zerknąłem mu prosto w oczy i już wiedziałem, skąd to odczucie. Tęczówki siedzącego na kanapie mężczyzny były krwistoczerwone i z pewnością nienaturalne. Wzdrygnąłem się, czując jak przechodzą mnie ciarki. Z paniką szukałem wzrokiem Alice. Zorientowałem się, że stoi za mną dopiero wtedy, gdy odezwała się, by nas – mnie – przedstawić.
- Nate, to jest Timothy, mój przyjaciel, a to Harry, mój … - zawahała się. Odsunąłem się od niej, spoglądając w jej stronę z niewielkim bólem.
- Po prostu Harry. – Wyręczyłem ją sucho.
- A to jest Nigel, w tej chwili nieco niedysponowany. – Dokończyła.
- Więc to on, tak? – odezwał się ten, którego nazwała Nate. Patrzył na mnie, więc zapewne mówił o mnie. Zastanowił mnie sposób, w jaki podkreślił słowo on, jakby chodziło o coś istotnego, coś, o czym wcześniej rozmawiali. Po chwili jednak całkowicie porzuciłem zainteresowanie tą kwestią, gdy dostrzegłem minę Timothy’ego. Poczerwieniał na twarzy, zacisnął pięści i przerzucał wściekły wzrok między Alice a owym Natem.
- Kto to do cholery jest?! Co ten cholerny krwioż… facet tu robi? - w momencie zawahania rzucił mi krótkie spojrzenie. Alice zbladła, o ile to w ogóle możliwe, po czym złapała swojego przyjaciela za rękaw.
- Zostaw to. To mój przyjaciel, wszystko jest w porządku. – Wszystkie słowa cedziła z dokładnością, a ja zrozumiałem, że coś przede mną ukrywają. I to wszyscy, nawet ten zbolały chłopak zerkał na mnie lekko nieprzytomnym wzrokiem.
Timothy mierzył rudowłosą badawczym spojrzeniem, ale w końcu się poddał.
- Co z nim? – zapytał po chwili, wskazując ręką na niejakiego Nigela. Alice wykręciła palce, przygryzając wargę. W tym świetle mogłem zobaczyć, że ma podkrążone oczy, jakby nie spała całą noc, albo płakała. Jej ruchy straciły swoją zwyczajną sprężystość, a kiedy tylko krzyżowała wzrok z moim, uciekała spojrzeniem w inną stronę. Wydawała mi się przestraszona, jakby… zaszczuta.
- Podczas pracy mieliśmy… wypadek i… Nigel nie powinien robić tego, co zrobił i to wszystko moja wina, bo mu pozwoliłam, a potem… - choć mówiła zagadkami, widać było, że zżera ją poczucie winy. Podeszła do chłopaka i pogłaskała go po czole, odgarniając z niego mokre od potu włosy. Timothy chrząknął. Spojrzała na niego i kiwnęła głową. Odwróciła się w moją stronę.
- Harry, zostań z Natanielem, ja porozmawiam z Timothym w kuchni, dobrze? Przyniosę ci coś do picia. – Powiedziała, a gdy mówiła, jej ręce mimowolnie sięgały w moją stronę. Opanowała jednak samowolne kończyny i wyszła z pomieszczenia zaraz za blondynem, rzucając na odchodnym troskliwe spojrzenie na Nigela. Gdy zniknęła za zakrętem, popatrzyłem na dwóch mężczyzn, z którymi mnie zostawiono. Nataniel zajął się głaskaniem młodszego chłopaka po głowie, więc nie pozostało mi nic innego jak zając miejsce w fotelu naprzeciwko.
- Długo znacie się z Alice? – przerwał ciszę rudowłosy facet. Obserwowałem ruchy jego dłoni na głowie Nigela, decydując się jak odpowiedzieć na to pytanie. Mężczyzna wywoływał we mnie nie do końca nieuzasadniony lęk, szczególnie gdy patrzył na mnie tymi przerażającymi oczami, więc chciałem przemyśleć co mu powiem, mieć kontrolę nad jego wiedzą na mój temat.
- Jakiś czas. A ty? – odparłem wymijająco, decydując, iż najlepszą bronią jest atak. Wzruszył ramionami.
- Będzie jakieś cztery lata, tak myślę. W sumie nie widzimy się zbyt często, a jak już, to zdarzają się właśnie takie sytuacje jak ta – wskazał na rannego chłopaka, który oddychał ciężko.
- Jak się poznaliście? – zapytałem, nie wiedząc o co mu chodziło. Uśmiechnął się półgębkiem w odpowiedzi.
- Raczej nie jest to historia, którą należy rozpowszechniać. Naprawdę, nie chcesz wiedzieć. – Dodał, dostrzegłszy mój zaciekawiony wzrok. Nie naciskałem, bo zapewne miał rację. Nie byłem pewien, czy jestem gotowy na poznanie prawdziwej, nieupiększonej historii Alice Pagello.
Nagle, wyrywając mnie z rozmyślań, Nigel zaczął spazmatycznie oddychać, mocniej przyciskając niemal całkowicie zakrwawiony materiał.
- Podaj mi ręcznik! – zawołał zdenerwowany Nataniel, wyciągając wolną rękę w moją stronę. Drugą delikatnie podnosił poszkodowanego, aby pomóc mu w oddychaniu. Z nową porcją adrenaliny w organizmie, ruszyłem w stronę zasłoniętego ciężkimi kotarami okna. Tam, na równo ułożonym stosiku stała wieża z ręczników. Szybko chwyciłem kilka z wierzchu i czym prędzej podałem go rudowłosemu. On wziął jeden z nich i zwinąwszy go, przyłożył do rany leżącego chłopaka. Tamten syknął z bólu, nagle w pełni świadomy.
- Nataniel… boli… - wyjęczał pomiędzy spazmami bólu. Adresat tych słów ze zbolałą miną wpatrywał się w chłopca na swoich kolanach, bezradnie przeczesując jego włosy. Nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić, ale po chwili przyszło mi do głowy, że dobrze byłoby poinformować Alice i Timothy’ego o pogarszającym się stanie Nigela. Rzuciłem krótkie spojrzenie starszemu mężczyźnie, a on kiwnął głową, jakby wiedząc co chciałem zrobić. Z jego niemym przyzwoleniem ruszyłem ku wyjściu z pokoju. Przez łukowato zakończone przejście dostałem się z powrotem do hallu, ale nie miałem pojęcia co dalej. Za plecami usłyszałem głośne charczenie i głos Nataniela, więc bez zastanowienia pobiegłem w stronę pierwszych drzwi po prawej. Okazało się, że prowadzą do sypialni z wielkim łożem z baldachimem na samym środku. Potrząsnąłem głową i wybiegłem z pomieszczenia, zapominając zamknąć za sobą drzwi. Następny zakręt prowadził do mniejszego korytarza i tam usłyszałem stłumione głosy. Podążałem więc za nimi, mijając kilka par drzwi po obu stronach. Na końcu przejścia znajdowały się schody, a za nimi dostrzegłem drzwi, którymi wszedłem do tego domu. Westchnąłem i zrobiłem parę kroków w stronę ostatniego pomieszczenia po prawej stronie. Zaraz jednak się zatrzymałem, usłyszawszy głosy osób, których szukałem, wypowiadające moje imię. Przysunąłem się bliżej ściany i przycisnąwszy plecy do boazerii, nadstawiłem uszu.
- Harry nie powinien tutaj być. Widzisz kto jest w salonie, jak ja mu to wytłumaczę? – głos Alice, zdenerwowany, drżący. Sapnięcie, potem szuranie krzesła po podłodze.
- Nie miałem pojęcia, że masz rannego w domu. Nie miałem pojęcia, że w ogóle byłaś na misji. – Zirytowany głos Timothy’ego, nieco bardziej odległy od głosu Alice, dał mi wskazówkę, że blondyn siedzi dalej od wejścia. Znowu westchnięcie, tym razem rudowłosej dziewczyny.
- Nie muszę ci się spowiadać, ty też nie mówisz mi o wszystkim. Poza tym można zadzwonić, zanim wpadnie się z przyjacielską wizytą, nie sądzisz?
- Gdybyś wiedziała, że go przywiozę, nie zgodziłabyś się. A tak w ogóle, to czemu Nigel nie jest w klinice w akademii? I dlaczego jeszcze nie jest zdrowy? – Te pytania zrodziły setkę kolejnych w mojej głowie. Miałem ochotę skulić się przy tej ścianie i schować twarz w dłoniach. Nie wiedziałem nic o kobiecie, którą ko… kocham?
- To nie była misja zlecona przez Esme, ani przez nikogo innego. Nataniel dał mi cynk, że grupa krwiożerców sprzedaje prochy ludziom w biednych dzielnicach, a to zapewne nie było jedyne miejsce, gdzie działali. Okazało się, że to goście z samej góry, trzepiący grubą kasę na wielu nielegalnych interesach. Nie mogłam tego zgłosić, bo zaraz zaczęłyby się pytania skąd to wiem. Sam widziałeś – on nie jest jednym z nas i gdybym go wydała, zabiliby go bez wahania. I mnie przy okazji też, bo miał być przeze mnie zgładzony cztery lata temu. – Głęboki oddech i rytmiczne uderzanie o płaską powierzchnię, jakby ktoś bębnił palcami w stół.
- Kiedy zamierzałaś mi powiedzieć? – stłumiony gniew w głosie Timothy’ego był wyraźnie dostrzegalny nawet dla mnie, wolałem nie widzieć jego miny w tamtej chwili. Jęknięcie Alice, sprawiło, że moje brwi podjechały do góry.
- Nie mogłam ci wcześniej wyjawić prawdy, nie kiedy byłeś pod opieką Aleksa. Nate to mój przyjaciel, nie tak bliski jak ty, ale nie chcę, by ktoś go skrzywdził. Nigdy bym sobie tego nie wybaczyła. – Krótkie kaszlnięcie i dźwięk odsuwanego krzesła.
- Myślisz, że bym cię zdradził? Nie ufasz mi? – głos Timothy’ego diametralnie się zmienił, stał się głębszy i jakby… zbolały.
- Dobrze wiesz, że powierzyłabym ci własne życie. Co zresztą robię bez przerwy – lekki śmiech, choć brak w nim było wesołości, która zawsze kojarzyła mi się z tą dziewczyną – ale oboje wiemy, jak bardzo byłeś przywiązany do Aleksa. Wyśpiewałbyś mu wszystko, gdyby tylko poprosił.
- Wcale nie. – Tym razem blondyn zabrzmiał jak naburmuszony sześciolatek. Uśmiechnąłem się.
- Ale koniec z unikaniem tematu, Anders. Po jaką cholerę przywlokłeś tu tego chłopaka? – Miałem wielką ochotę zazgrzytać zębami, ale nie miałem pewności, czy mnie nie usłyszą.
- Bo go potrzebujesz, już ci to mówiłem. – Spokojnym głosem Timothy szykował się zapewne na to, czego spodziewałem się i ja.
- Nie masz pojęcia czego potrzebuję. – Odpowiedź przez zęby potwierdziła moje przypuszczenia. Alice Pagello przyznałaby się, że kogoś potrzebuje? Może gdyby chodziło o Jasmine, ale o mnie? Przymknąłem powieki, zmęczony całą tą sytuacją.
- Allie, oboje wiemy, że jesteś w nim zakochana, zaprzeczanie temu tylko pogarsza sprawę, przerabiałem to. Musisz z nim…
- Nic nie muszę! Co to ma być?! Mścisz się za tamtą noc, czy za Roberta? – zdenerwowana Alice rzuciła oskarżenia, przez które serce mi zwolniło. Jaką noc? I co ma z tym wspólnego ten cholerny piłkarz? Zirytowany warkot przerwał bitwę moich myśli.
- Za nic się nie mszczę! A już na pewno nie za tego lalusia w korkach! – przybiłem z blondynem mentalną piątkę – Mizianie się z nim to jak zapijanie problemu, bezużyteczne i nie dające żadnej ulgi. Poza tym, sądzisz, że przywiozłem tego chłopaka dla własnej przyjemności? Że nie mam już nic innego do roboty, tylko patrzeć jak wpatrujecie się w siebie? Zrobiłbym wszystko, żebyś zamiast w nim, zakochała się we mnie! – Odwołuję tę piątkę. - Ale nie mogę, nie mogę nawet sam przestać cię kochać, nigdy nie będę mógł! On umrze, a ty będziesz przy mnie przez następne kilkaset lat, tak blisko, a jednak nieosiągalnie daleko. – Głębokie westchnienie, a potem głos przytłumiony, jakby Timothy zasłonił usta dłonią. – To mnie zabija, Allie. Wyżera od środka. A po tamtej nocy jest nawet gorzej, pragnę cię jeszcze bardziej, nie mogę przestać o tobie myśleć. Jedyne co mogę zrobić, to przestać patrzeć jak cierpisz i ulżyć ci w problemach. Dlatego jestem tu teraz, z tym chłopakiem. Bo wiem, że to uczyni cię szczęśliwą.
Cisza trwała przez sto jeden uderzeń mojego serca. Potem usłyszałem szloch Alice, przejmujący i obezwładniający moje ciało. Musiałem jej pomóc. Wziąłem po cichu głęboki wdech i wpadłem do kuchni, jakbym dopiero co biegł, a nie podsłuchiwał ich rozmowę.
- Alice, Timothy! Z Nigelem jest coraz gorzej. Nataniel kazał mi was zawołać! – wyrzuciłem na jednym wydechu. Moje spojrzenie spotkało się z przerażonymi tęczówkami dziewczyny, święcącymi na zielono nad mokrymi policzkami. Jakby sparaliżowana, sztywno przekręciła głowę i zerknęła na przyjaciela. On miał wypisany na twarzy podobny strach i niepewność. Podejrzewali, że usłyszałem jakieś strzępy ich rozmowy. Oby nigdy nie dowiedzieli się, jak wiele zdołałem wyłapać, ile ich sekretów bezkarnie zabrałem.
- Zadzwonię do Jasmine. – Oznajmiła zdrętwiałym głosem Alice i wyszła szybkim krokiem z pomieszczenia. Timothy przez chwilę przyglądał mi się z przechyloną na bok głową.
Mój wzrok przykuło jednak coś innego. Coś leżącego na blacie podłużnego barku po lewej stronie. Gazeta. Brukowiec. Nic nie warty szmatławiec. A na jego okładce wielkie zdjęcie dwóch osób, splecionych w uścisku, namiętnie całujących się, obejmujących się na tle fontanny na Picadilly Circus. Rudowłosa piękność w ciemnym płaszczu i dryblas w sportowej kurtce.
Słodka kusicielka i tępy sportowiec. Alice Pagello i Robert Lewandowski.
Westchnąłem. Zabiję drania.

* * *


*Oczami Jasmine*

- Jesteś pewien, że to był dobry pomysł? - Zapytałam Jamesa wychodząc z sypialni, gdzie zostawiliśmy śpiącego Kubę.
Chłopak kiwnął głową.
- Będzie pamiętał wszystko co mu dzisiaj powiedziałaś, wszystko co przeżył, jednak nie będzie... Tak tego przeżywał.
Odetchnęłam z ulgą. Cieszyłam się, że zdjął to ciężkie brzemię z Kuby. Wiedziałam, że bardzo męczyła go śmierć tej kobiety, oraz zniknięcie tej dziewczynki, a teraz jeszcze to...
Charles i James byli jednymi z tych, którzy potrafili "usuwać pamięć", oraz "łagodzić wspomnienia". Niestety parędziesiąt lat temu James dołączył do krwiożerców, a Charlie wciąż jest na łaskach Edwarda.
- Miałeś mi powiedzieć o co ci chodzi z tym Edwardem. - Zaczęłam siadając na kanapie.
- Wiem... - Chłopak spojrzał mi się prosto w oczy. - Stęskniłem się za tobą.
Nigdy nie wypowiedziałam tych słów na głos, ale ja również.
James był moją "pierwszą miłością". Znaczy... Tak myślałam. Myślałam, że to on jest tym jedynym, jednak tą osobą okazał się Błaszczykowski. Czy żałowałam, że było tak, a nie inaczej? Nigdy nie chciałam się do tego przyznać, ale tak. Nie dlatego, że wolałam wampira, ale po prostu wolałam nie mieszać w to wszystko Kuby. Szczególnie, że zaczynało się wszystko komplikować.
James był jedną z osób, które poznałam jako pierwsze. Na początku on, ja, Aleks i Samantha tworzyliśmy nierozłączną paczkę. Nigdy nie byliśmy zbyt grzeczną grupą, dlatego nas rozdzielili. Ja z Jamesem polecieliśmy do Ameryki, a Aleks i Sam do Szwecji. Mieszkanie razem, wspólne misje sprawiły, że staliśmy się sobie bliscy. Pamiętam, jak on pierwszy raz powiedział, że mnie kocha, a potem pocałował na jednej z plaż w obecnej Californii. Wtedy to był jeszcze dziki teren jednak ja i wiele lat później mogłam wskazać gdzie to było. Byliśmy razem długo. Myślałam, że to moja wielka miłość. To z nim pierwszy raz napiłam się krwi człowieka, to z nim miałam dołączyć do krwiożerców. Jednak wtedy Carlisle udowodnił mi, że go nie kocham, dając mi do ręki lusterko i uświadamiając, że moje tęczówki nie zmieniły koloru.
James odszedł do krwiożerców, a ja zostałam. Carlisle dbał o mnie, troszczył się, marzył, że ja kiedyś zakocham się w nim tak jak on we mnie. Niestety to się nigdy nie stało, a on umarł parę lat po odejściu Jamesa. Jego największy sekret dotyczący miłości do mnie znajdował się teraz jedynie w mojej głowie, a ja postanowiłam, że to się nie zmieni.
- Możesz mi wreszcie powiedzieć? - Powiedziałam to tak, żeby nie zorientował się jakie poruszenie wywołały we mnie jego słowa.
- Tak. - Westchnął ciężko. - Pozwolisz, że przejdę do konkretów. Kiedy ty grzecznie mordowałaś tak, jak ci Edward kazał, ja prowadziłem własne śledztwo.
- Odezwał się morderca... - Szepnęłam pod nosem.
James wstał ze swojego miejsca i usiadł obok mnie. Następnie złapał mnie lekko za podbródek i zmusił, bym spojrzała w jego oczy.
- Jass, skarbie, nie wiesz jeszcze wielu rzeczy jednak obiecuję ci, że to się niedługo zmieni. Mam nadzieję, że jesteś na to gotowa.
Następnie pocałował mnie lekko w usta i zniknął, zostawiając mnie samą z natłokiem myśli.

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
ALIVE!
Tak, żyjemy, jesteśmy, nie umarłyśmy.
Tu Rooksha, gwoli ścisłości. Muszę się przyznać, że część Wariatki była gotowa w sierpniu, a moja powstawała w powolnym, bolesnym procesie. Ale doszłam do wniosku, że potrzebowałam dłuższego oddechu od szkoły, by zapomnieć o tym wszystkim co muszę jeszcze zrobić i móc zająć się przyjemniejszymi sprawami - bo wbrew pozorom podobało mi się pisanie tego rozdziału, szczególnie drugiej części mojej części (?).
Tak, więc kończąc z zanudzaniem, muszę się przyznać, że poważnie myślimy z W. o zawieszeniu bloga, na czas nieokreślony, miejmy nadzieję, że nie na zawsze.
Szczerze powiem, że nawet jeśli znajdę czas na robienie czegoś niezwiązanego ze szkołą, jak np. pisanie bloga, to nie mam na to ochoty - bo to wymaga jakiegoś wysiłku, zdobywania informacji, obmyślania, pisania, czytania, poprawiania, redagowania, dogadywania etc.
Dlatego dużo chętniej posiedzę i poklikam oglądając głupie obrazki, niż wezmę się za jakąś uczciwą robotę ;)
To nie tak, że pisanie tego opowiadania nie sprawia przyjemności, bo jest wręcz przeciwnie - chodzi raczej o to, że i ja, i Wariatka traktujemy tworzenie tej historii dość poważnie, staramy się, by nie pomylić jakiś wydarzeń, nie zapomnieć o jakiś faktach, wyjaśniać wszystko i jakoś budowac napięcie. Nawet nie zdajecie sobie sprawy ile czasu potrafimy spędzić na gadaniu o blogu, o naszych zwariowanych pomysłach na to opowiadanie. I właśnie z tego powodu, przez to przykładanie się do całej sprawy, zawalamy, bo musimy przykładać się w tym samym stopniu, jak nawet nie bardziej, do nauki, obowiązków w szkole i tak dalej.
Wiem, że się tłumaczę, ale mam poczucie winy, szczególnie ja, bo ten rozdział miał być dodany cztery miesiące temu, a tu już styczeń, rok następny.
No właśnie, zmierzając ku końcowi,
chciałybyśmy życzyć wszystkim Czytelnikom i Czytelniczkom wszystkiego co najlepsze na cały nowy rok, aby spełniły się Wasze marzenia, plany, oczekiwania, żeby natłok obowiązków i pośpiech codziennego życia mimo wszystko nie stłamsił Waszego szczęścia i dawał Wam chwile wytchnienia.
Wiecie, że to już półtora roku od apokalipsy?
Buziaki,
Rooksha&Wariatka

PS. Zmiana czcionki - jak Wam się podoba?
PS2. Czy ktoś tu dotarł?