czwartek, 27 grudnia 2012

Liebster Award

Hej!
Strasznie dziękujemy Wiks za wybranie nas do LA :D
My chciałybyśmy nominować :
Giovi
xxpatricia13
Kasia
xxangelikaxx
Tośka
Maniaczkaa
Joanna Książek
deeejv

Poniżej są nasze odpowiedzi i pytania do nominowanych:


1. Lubisz skoki narciarskie?
Rooksha: Nie jestem jakąś wielką fanką, nie czekam na nie albo coś, ale jak są w TV to czasem oglądam.
Wariatka: Nie jestem ich wielką fanką, ale czasami oglądam.
2. Rap czy rock?
R: Rock :D
W: Ogółem słucham wszystkiego co mi się spodoba:) Rap, roc, pop, R&B, itp. Nie ma to dla mnie znaczenia, jeśli nutka ciekawa.
3. Czytałeś/aś kiedykolwiek Harry’ego Potter’a?
R: Oczywiście! Każdą część co najmniej dwa razy.
W: Nie, ale bardzo tego żałuję. Czekam na wakacje, żeby to nadrobić:)
4. Fc Barcelona vs. Real Madryt.
R: Barca :D
W: Fc Barcelona, choć Realem nie gardzę:)
5. Która liga mocniejsza? : Bundesliga, czy Premier Leguage?
R: Bundesliga, choć polegam na opinii Wariatki, bo ja się na tym kompletnie nie znam :D
W: Teoretycznie mocniejsza jest Premier Leguage, a praktycznie (obecnie dla mnie) Bundesliga.
6. Kolor ścian w pokoju
R: Dwie różowe i dwie fioletowe
W: Lawendowy<3
7. Komedie romantyczne, czy kino akcji?
R: Akcja, choć dobrym romansem nie pogardzę :*
W: To i to. Nie jestem wybredna w kwestii filmów. Tylko westernów nie trawię.
8. Twój wiek
R: Za 4 miechy stuknie mi 15 ^-^
W: Za 35 dni będę Sweet 16;)
9. Ulubiony piłkarz
R: Iker Casillas :P
W: Błaszczu, Piszczek, Reus, Gotze, Hummels, Kehl, Weidenfeller, Messi,
 Casillas, Pique, Iniesta i paru innych:)
10. Czy Fornalik będzie lepszy od Smudy?
R: Mam nadzieję. J
W: Na pewno:)
11. Ulubiona książka
R: Będzie ciężko, bo czytam tak dużo i tak wiele mi się podoba, że trudno mi wybrać. Jeśli mogę seriami to na pewno Harry Potter, Dary Anioła, Percy Jackson i Bogowie Olimpijscy, Dom Nocy, Błękitnokrwiści, ogólnie fantastyka J
W: Podobnie, jak z filmami, ale ostatnio mam fazę na serię "Ja, diablica".'
12. Zima czy lato?
R: Patrząc za okno – zdecydowanie lato XD
W: Dylemat moralny. Urodziłam się w zimę, ale lato... Pojedynek nierozstrzygnięty ;)

Pytania:


  1. Słońce czy deszcz?
  2. Ulubiony zespół
  3. Błaszczyk czy Lewy?
  4. Z kim spędzasz Sylwestra?
  5. Kim chcesz być w przyszłości?
  6. Ulubiony film
  7. Jeden przyjaciel czy dużo znajomych?
  8. Europa czy USA?
  9. Horror czy komedia?
  10. Ulubiony blog
  11. Twoje prawdziwe imię
  12. Gdybyś wylądował na bezludnej wyspie, ale mógł zabrać jedną rzecz, co by to było?
Będzie nam strasznie miło, jeśli odpowiecie na te pytania, drogie Nominowane :D
Wasze
Rooksha&Wariatka

środa, 26 grudnia 2012

Rozdział jedenasty



„Mimo wszystko warto wierzyć, że to, co najpiękniejsze, dopiero przed nami.”

Wish You Were Here

4 styczeń 2012r. (przed pogrzebem)
Stałam przed drzwiami z numerem 16. Miałam mieszane uczucia. Nie do końca byłam pewna, czy powinnam przychodzić. Musiałam wszystko Kubie wytłumaczyć, choć nie za bardzo wiedziałam, czy kupi moją historyjkę.
W końcu odważyłam się i zapukałam. Zza drzwi usłyszałam typowe polskie kur… Uśmiechnęłam się pod nosem. Nagle drzwi otworzyły się. Stał w nich Łukasz, a za nim Robert. Choć ten drugi raczej nie stał, tylko klęczał. Do tego trzymał w dłoniach ścierkę. Piszczu zadowolony wpuścił mnie do środka.
 - Rozumiem, że cię wystraszyłam. Mam nadzieję, że się nie gniewasz? – powiedziałam w stronę „kopciuszka”.
- Spokojnie. To nie pierwszy dziś raz. – Łukasz zaprowadził mnie do salonu, w którym czekał już Wojtek. Usiadłam na kanapie obok bramkarza. Rozejrzałam się dookoła. Byłam tutaj wczoraj, jednak biorąc pod uwagę to, w jakim celu przybyłam, nie miałam czasu się rozejrzeć.
Duży pokój był połączony z kuchnią i jadalnią. Pomieszczenia były jasne i zadbane, umeblowane z gustem. Wielka kanapa z fotelem obok, stały naprzeciwko  gigantycznego telewizora. Pod sprzętem stała jakaś szafka. Na wierzchu leżały równo poukładane płyty DVD (co mnie zdziwiło) i oczywiście playstation. Gdzieś z boku zobaczyłam keyboard. Powiem szczerze, że mnie to zaskoczyło. Nie wiedziałam, że Wojtek umie grać. Chwilę później Piszczu postawił przede mną, na stoliku, filiżankę herbaty. Obok położył cukiernice pasującą do naczynia i srebrną łyżeczkę. Spojrzałam na Wojtka zdziwiona. On posłał mi uroczy uśmiech.
- Specjalny gość - specjalna zastawa. – powiedział rozbawiony.
Taa… Specjalny gość… W sumie racja. Nie wiem, czy kiedykolwiek gościli osobę, która zdzieliła ich kumpla patelnią.
- Nie widziałam, że w domu piłkarza można coś takiego znaleźć. – wskazałam głową na naczynie.
- Mama dała mu wyprawkę. – uśmiechnął się Łukasz.
- Ogólnie tak tu czysto. Co prawda nie widziałam, zbyt dużo kawalerskich mieszkań, ale Alice sporo mi opowiadała…
Nagle do pokoju z prędkością światła wparował Robert. Chłopaki zaczęli się śmiać. Spojrzałam na nich zdezorientowana.
- Spokojnie księżniczko. Jass tylko wspomniała o Alice. – rzucił Wojtek w stronę Roberta. – Możesz iść dalej szorować moje panele.
Chłopak z obrażoną miną wyszedł z pomieszczenia. Obecnym w salonie piłkarzom banan nie schodził z twarzy.
- Teraz już wiesz dlaczego tu tak czysto. Na co dzień tak nie jest. – zaśmiał się Piszczu.
- Nie rozumiem…
- Wiesz… Wojtek nie pała wielką miłością do sprzątania. Zresztą miotła też go nie lubi. – wskazał palcem na mały siniak widoczny na jego skroni. Wolałam nie pytać. – Właściwie to żaden z nas nie lubi sprzątać. Jednak kiedy wpadłaś tu wczoraj z Alice i powiedziałaś, że przyjdziesz dzisiaj, to Robert miał cichą nadzieję, że w tym samym towarzystwie.
Zaśmiałam się. Choć w sercu zrobiło mi się żal Bobka. Alice przechodziła obecnie silne zainteresowanie Harrym. Młody napastnik nie miał szans.
- Właśnie! – wykrzyknął Wojtek – Miałaś nam powiedzieć co się wczoraj stało.
Teraz obydwaj patrzyli na mnie, oczekując odpowiedzi. Nawet Robert oderwał się od szmaty.
- No to… - zaczęłam. – Wysyłam Kubie SMS-a, bo chciałam, żeby na chwile przyszedł. Miałam do niego sprawę. Ten, oczywiście, zjawił się w oka mgnieniu… -  kłamałam, jak z nut -  Kiedy wyjaśniłam mu o co chodzi, postanowił już iść do domu, ale nagle zrobił się blady… zachwiał się i… walnął głową w próg drzwi! Stracił przytomność! Nie wiedziałam, kiedy się obudzi i doszłam do wniosku, że chyba będzie lepiej, jeśli dojdzie do siebie tutaj. Poprosiłam Aleksa i Alice o pomoc i przywiozłyśmy go. – na koniec posłałam im słodki uśmiech.
Chłopaki zamyślili się. W duchu modliłam się, żeby mi uwierzyli, bo szczerze nie miałam ochoty przyznawać się im do tego, że zdzieliłam Kubę patelnią, po tym, jak zobaczył, mnie mordującą wampira.
Nagle cała trójka pokiwała głowami z uznaniem. Muszę przyznać, że przebywanie z Alice mi szkodzi – coraz częściej kłamię i co gorsza, robię to coraz lepiej.
- To już wiem, dlaczego ma takiego wielkiego guza na głowie! – uśmiechnął się Robert.
Cholera! Biedny chłopak!
- A właśnie! Obudził już się? Jak się czuje?
- W miarę. Trochę go łeb napier… - Piszczek trzepnął bramkarza w żebro. – Znaczy boli. Mówi, że nie do końca pamięta, co się wczoraj zdarzyło. Chciałem go zabrać do lekarz, po tym, jak opowiadał, że słyszał, jak mówiłaś coś o wampirach i, że w ogóle kogoś zamordowałaś. Wykręcił się tym, że mu się to pewnie przyśniło.
W tym momencie zakrztusiłam się herbatą. Cholera do kwadratu! Muszę z nim natychmiast pogadać i przekonać, go, że to był tylko zły sen,  baaaaaardzo zły sen.
- Mogę do niego pójść? – zapytałam.
Cała trójka uśmiechnęła się do mnie pokazując wszystkie swoje ząbki. Podnieśli ręce i wskazali mi drzwi naprzeciwko. Posłałam im kpiące spojrzenie, wstałam i ruszyłam, odprowadzana ich wzrokiem. Zapukałam lekko.
- Proszę. -  usłyszałam zza drzwi, prawie szept.
Powolutku wsunęłam się do pokoju, zamykając za sobą SZCZELNIE drzwi. Musiałam z nim pogadać, a jeszcze mi tylko brakowało powtórki z restauracji.
Na łóżku pod kocem leżał Kuba. Trzymał w ręku jakąś książkę. Nie wyglądał tak strasznie źle. Jeśli zignorujemy guza na jego czole i wielkie sine limo pod okiem. Ja pierdolę…
Powolutku podeszłam  i usiadłam obok niego. Posłałam mu pełen troski uśmiech.
- Spokojnie. – zaczął – Tak strasznie źle nie jest.
Zaśmiałam się, choć w środku czułam się winna.
- Podobno coś ci się śniło? – zapytałam.
- Taa… Same głupoty.
- Powiedz! Mam ochotę się pośmiać  - zachęciłam go.
Chłopak spojrzał na mnie niechętnie, jednak po chwili zaczął gadać. Co gorsza, to czego się obawiałam. Gdyby nie to, że jestem wampirem to pewnie bym teraz nieźle zbladła albo zemdlała.
- No to naprawdę nieźle przygrzmociłeś! – zaśmiałam się, choć w środku zrobiło mi się gorąco ze stresu.
- Na szczęście to był tylko sen! Jakoś nie wyobrażam sobie tego, że morduję niewinnego człowieka! – powiedziałam.
- No! Albo tego, że mnie zdzieliłaś patelnią!
- Taa…
W tym momencie zapanowała cisza. Dzięki Bogu, myślał, że to tylko sen. Kolejna misja spełniona. Coraz częściej dochodziłam do wniosku, że popełniam coraz więcej błędów. Znowu wracam do przeszłości, kiedy byłam taka, jak Alice, albo i gorsza. Muszę z tym skończyć, zanim znowu ktoś zginie…
- Właściwie… Jeśli mogę zapytać? Dlaczego jesteś ubrana na czarno? – wyrwał mnie tym zdaniem z rozmyślań.
- Mam dzisiaj pogrzeb. – powiedział i zrozumiałam swój błąd.
Kuba patrzył na mnie zszokowany. Musiał przypomnieć sobie mój wczorajszy monolog, który miał być dla niego tylko snem. Cholera do sześcianu!
- Spokojnie! – wykrzyknęłam – Idę bardziej jako osoba towarzysząca! Jakiś chłopak z akademika zmarł. Powiem szczerze, że nawet go nie znałam, ale wypadałoby pójść… - modliłam się, by uwierzył w setne już kłamstwo.
Uśmiechnął się serdecznie. Uf! Udało się! Po raz kolejny tego dnia! Spojrzałam na niego zadowolona. On lekko dotknął swojego guza. Skrzywił się. Znowu poczułam się winna. Przysunęłam się do niego bliżej. Złapałam na jego dłoń i odsunęłam lekko od rany. Sama jej dotknęłam. Chłopak znowu się wykrzywił. Zamknęłam oczy. Sięgnęłam do swoich wampirzych mocy. Moim darem było zabieranie bólu, leczenie ran, nawet śmiertelnych.  Chwilę później, guz troszeczkę się zmniejszył i przestał  boleć. Nie mogłam go kompletnie usunąć, bo po raz kolejny musiałbym się tłumaczyć. Powiem szczerze, że z tego, już nie wiem jak.
Zjechałam lekko dłonią, dotykając siniaka pod okiem, potem jego policzka.
- Lepiej? –zapytałam.
- Odkąd tu jesteś to o wiele.
Podniósł się lekko przybliżył do mnie. Założył kosmyk włosów za ucho i dotknął mojego policzka. Nasze usta znowu dzieliły milimetry.
Déjà vu.
- Kuba, Jass, może chce… O, przepraszam! – odskoczyliśmy od siebie. W drzwiach stał Robert. Szczerzył się od ucha, do ucha. No tak! Déjà vu,  kurwa!
- Może jednak was zostawię. – powiedział wychodząc z pokoju.
Kuba odsunął się ode mnie i oparł o poduszkę. Zrobił przy tym obrażoną minę. Zaśmiałam się pod nosem. Było blisko. Znowu…
- Chyba czas na mnie. – stwierdziłam i wstałam.
Chłopak próbował zrobić to samo, ale gestem powstrzymałam go.
- Jutro wyjeżdżamy. Czyli już się nie zobaczymy… - powiedział.
Zszokowało mnie. No tak! Jutro był piąty. Nie wiem czemu, ale poczułam dziwne uczucie w sercu. Sięgnęłam do torebki i wyjęłam z niej karteczkę.
- Proszę! – powiedziałam wręczając mu ją – To mój e-mail. Musimy się jakoś dogadać w sprawie ślubu.
Błaszczykowski spojrzał na mnie zszokowany. Wybuchłam niepohamowanym śmiechem.
- W sprawie ślubu mojego kolegi. Pamiętasz? – powiedziałam rozbawiona.
Chłopak zaśmiał się.
- No tak! Napiszę.
Pokiwałam głową. Podeszłam do niego i pocałowałam go w policzek. Jak do tej pory tylko to nam wychodziło. Pomachałam na pożegnanie  i wyszłam z pokoju. Dostrzegłam resztę piłkarzy, niebezpiecznie kręcących się w pobliżu pomieszczeniu, w którym znajdował się ich kolega. Wątpiłam, że to z czystej troski. Podeszłam do nich i pożegnałam się.
- Wpadnij kiedyś! – rzucił w moją stronę Wojtek – Ja nie wyjeżdżam!
- Wpadnę! – uśmiechnęłam się i zniknęłam za drzwiami.
Wyszłam przed apartamentowiec Wojtka i wsiadłam do swojego samochodu. Usiadłam za kierownicą  i przekręciłam kluczyk w stacyjce. Teraz czekało mnie coś o wiele trudniejszego, niż rozmowa z Kubą.
                                                              *  *  *  *  *

Nad grobem stała już tylko trójka wampirów.  Nie mogłam skojarzyć skąd znam obejmującą się parę, ale to nie oni byli w tej chwili najważniejsi. Jasmine stała obok nich ze spuszczoną głową, a potem poderwała ją nagle, jakby ktoś coś do niej powiedział. Najwyraźniej zrobiła to dziwnie znajoma mi wampirzyca, bo wzrok mojej mentorki skupił się na niej i jej partnerze. Po chwili poruszyła ustami, zapewne odpowiadając na jakieś pytanie. A potem nagle jej wzrok spoczął centralnie na mnie. Delikatnie zmarszczyła brwi i zacisnęła usta. Chyba nie tylko ja byłam świadoma tego, że musimy sobie sporo wyjaśnić. Obca wampirzyca złapała Jasmine za rękę i tak spleceni ruszyli w moją stronę. Wysoki przystojniak spojrzał na mnie przenikliwie, z każdym krokiem coraz bardziej nachalnie. Dobra, może i był gorący, ale to nie daje mu prawa gapienia się na mnie jak cielę w malowane wrota. W końcu cała trójka stanęła naprzeciw mnie. Spojrzałam troskliwie na Jass, szukając na jej twarzy jakiejkolwiek oznaki rozpaczy, jaka ogarnęła ją wczoraj. Zanim w naszym pokoju zawitał Kuba, byłam na granicy wytrzymałości. Nie znosiłam, gdy ważni dla mnie ludzie się męczyli. Kiedy mieli wypisane na twarzach to bezbrzeżne cierpienie i pretensję do wszechświata za to, co ich spotkało. Odkąd przemieniono mnie w wampira, zaczęłam bać się cierpienia i wszystkich jego następstw. Bo jeśli zaczęłabym teraz cierpieć, dajmy na to z powodu miłości, to mój ból ciągnąłby się do końca wieczności. Bo wampir wszystko robi jeden raz. Raz się zakochuje, w tylko jednej osobie, raz rodzi dziecko, tylko raz umiera i tylko raz się rodzi. I choć ten niebywale brutalny zakaz zakochiwania się wciąż obowiązywał, to chwilami doceniałam jego znaczenie. Potrząsnęłam głową, chcąc odgonić niechciane myśli. Nie zorientowałam się, że nieznajoma mi para stanęła tak blisko mnie. Poczułam się niekomfortowo i natychmiast włączył mi się instynkt drapieżnika. Odsunąć się, bo są starsi i silniejsi, bo mogą mnie skrzywdzić. Nie zdążyłam jednak choćby mrugnąć, bo mężczyzna odsunął się ode mnie w wampirzym tempie, jednocześnie ciągnąc partnerkę za ramię, by uczyniła to samo. Spojrzała na niego zdezorientowana, ale on patrzył na mnie, mając wręcz wypisane na twarzy „Już dobrze.” Zmarszczyłam brwi. Czyżby czytał w myślach?
- Tak. – usłyszałam melodyjny baryton wydobywający się z jego ust.
Uśmiechał się delikatnie, patrząc na mnie z podziwem zmieszanym ze zdziwieniem. Otworzyłam szeroko oczy. Zdaje się, że naprawdę czytał w myślach.
- Owszem, to właśnie mój dar. – odezwał się znowu, a dwie towarzyszące nam wampirzyce, o których szczerze mówiąc, zupełnie zapomniałam, spojrzały na niego jak na psychicznie chorego. Najwyraźniej dostrzegł to, bo odwrócił się w ich stronę i rzucił lekko: - Alice właśnie odkryła mój dar. Swoją drogą, jestem pod wrażeniem. Jeszcze nikt nigdy nie zgadł jaką posiadam zdolność, zanim sam ją wyjawiłem. Gratulacje, Alice. – ostatnie słowa skierował w moją stronę. Ja jednak byłam zbyt skołowana, by chociaż podziękować. Spojrzałam na Jasmine, szukając ratunku. Ona westchnęła i powiedziała: - To jest Edward Cullen i jego żona Bella. W ich pieczy leży edukacja wszystkich nowonarodzonych wampirów, których stwórcy nie skierowali do naszej Akademii. – jej melodyjny, wysoki głos uspokoił mnie i przywrócił do porządku. Otrząsnąwszy się z pierwszego szoku, uważniej przyjrzałam się ich twarzom i przypomniałam sobie skąd ich kojarzę. W ciągu piętnastu lat mojej wampirzej edukacji musieli pojawić się klika razy w szkole. I choć nie spotkałam ich nigdy osobiście, to ich twarze musiały gdzieś mignąć w tłumie.
- Alice, jestem Isabella, ale mów mi Bella. Dobrze w końcu Cię poznać. Wiesz, że formalnie rzecz biorąc, jesteś starsza ode mnie? – tak oto zaczęła naszą znajomość Bella Cullen. Uśmiechnęłam się półgębkiem, po czym spojrzałam na Edwarda. Postanowiłam kontynuować naszą niemą rozmowę i pomyślałam nad kolejnym pytaniem.
- Jest tarczą. – odpowiedział. Nie ma to jak powiedzieć o żonie „tarcza”. Żar uczuć. Zaśmiał się wbrew swej woli, czym przyciągnął uwagę wspomnianej „tarczy” oraz Jasmine. Już otwierał usta, by wyjaśnić im, o co chodz,i ale nie zdążył.
 - Pytałam jaki masz dar, Bells. Twój małżonek powiedział, że jesteś tarczą. – rzekłam. W końcu nie byłam niemową, do cholery.
- A jaki Ty masz dar, Pagello? – zwrócił się do mnie Edward.
- Ja… - zawahałam się. Nie miałam daru.
- Jej talentem jest pakowanie się w kłopoty. – uratowała mnie Jasmine.
Wampir zmarszczył brwi, jakby coś mu nie pasowało, ale po chwili uśmiechnął się ze zrozumieniem.
- Tego jestem pewien.
Balla zaśmiała się na te słowa, a Jasmine złapała mnie za dłoń.
- Chodźmy do domu. Musicie się lepiej poznać.
***

- Alice, musimy porozmawiać. – powiedziała Jasmine, kiedy siedzieliśmy w salonie naszego apartamentu. Oprócz nas byli tam Alex z Sarą, Samantha, Edward, Bella i Timothy. Wszyscy oprócz mnie znali zmarłą parę, więc kiedy coś o nich wspominali czułam się jak piąte koło u wozu. Oczywiście nikt nawet nie raczył wytłumaczyć mi co się naprawdę stało, jak poznali Alice Cullen i przede wszystkim, kim ona w ogóle była?
Siedziałam więc ze znudzona miną, ale tak naprawdę uważnie przysłuchiwałam się wszystkim rozmowom.  Nie wiem dlaczego, ale podświadomie czułam, że każdy wiele zawdzięczał zarówno Alice jak i Jasper’owi. Nie miałam też pojęcia, co w takim razie robiłam tam ja, w końcu dowiedziałam się o ich istnieniu dopiero po ich  śmierci. Niemniej jednak moja przyjaciółka złapała mnie za rękę i zaczęła mówić z nieobecnym wzrokiem.
- Alice była moją przyjaciółką, na długo przed twoimi narodzinami. To właśnie dzięki niej poznałam Cullenów. Spojrzałam na Edwarda. – Tak, to o nas mowa. – odpowiedział na zadane przeze mnie bezgłośnie pytanie.
- Na początku rodzinę Cullenów tworzyli Edward i Carlisle, który potem przemienił również Esme, naszą szefową, którą miałaś przyjemność ostatnio poznać. – Następne słowa Jass zagłuszyło wymowne chrząknięcie Timothy’ego. – Jasmine, jak ty dziwnie wymawiasz słowo nieszczęście… - powiedział, na co wszyscy parsknęli śmiechem, a wspomniana wampirzyca spiorunowała go wzrokiem. Posłał jej spojrzenie niewinnej dziewicy, mrugając oczętami jak flirtująca nastolatka, a ja roześmiałam się po raz pierwszy tego dnia. W końcu wszyscy się ogarnęli, więc Jasmine wróciła do opowiadania.
- Kilkanaście lat po dołączeniu Esme, Carlisle przemienił umierającą blondynkę z arystokratycznej rodziny – Rosalie Hale. Carlisle chciał, aby Edward się z nią związał, ale on od początku traktował ją tylko jak siostrę. Zaś Rosalie wzięła sprawy we własne ręce i znalazła w górach konającego po spotkaniu z niedźwiedziem Emmeta. Na rękach przyniosła go do Carlisle’a, który przemienił również jego. Dopiero po kilkunastu latach w domu Cullenów niespodziewanie pojawiły się dwa obce wampiry. Tajemnicza i drobniutka, obdarzona elfią urodą Alice oraz Jasper, silny i niebezpieczny, z bliznami po ugryzieniach innych wampirów na każdym skrawku ciała.
Alice miała niezwykły dar – widziała przyszłość, a jej ukochany wyczuwał emocje innych i potrafił nimi manipulować. Ich dary, w połączeniu ze zdolnościami Edwarda umożliwiały im życie wśród ludzi, chodzenie do pracy, szkoły – mogli żyć jak normalni ludzie, nie ukrywając się jak zabójcy. Dzięki piciu zwierzęcej krwi, tak jak to robimy teraz, ich oczy były złote, a nie czerwone jak u krwiożerców. Właśnie poprzez zamieszkanie wśród ludzi Edward poznał Bellę. Cullenowie wprowadzili się do Forks, na północy Stanów. Tam poznali Bellę, uroczą śmiertelniczkę z talentem do pakowania się w kłopoty. To coś z Twojej półki. – ostatnie zdanie Jasmine skierowała bezpośrednio do mnie. Byłam tak skupiona na historii nieznanych mi wampirów, że dopiero po chwili dotarła do mnie niezbyt subtelna aluzja Jass. Wszyscy oczywiście zaśmiali się, widząc moją minę. Jasmine uśmiechnęła się do mnie porozumiewawczo i kontynuowała opowieść.
- Po wielu namowach Belli, Edward w końcu zgodził się przemienić ją w wampira, ale niespodziewanie Bella zaszłą w ciążę. Takie przypadki mają miejsce raz na setki lat, więc nie mieli pojęcia co robić. Po śmierci Carlisle’a cała masa wiedzy o wampirach przepadła. Edward chciał pozbyć się płodu, tak jak Jacob – przyjaciel Belli. Jednak ona pokochała swoje nienarodzone dziecko i nie pozwoliła im go uśmiercić. Dożyła do porodu, a potem uratować ją mogła tylko przemiana w wampira. Od tamtej pory Bella jest wampirem. A urodziła im się półwampirza córeczka – Renesmee. Ona również ma dar – potrafi za pomocą dotyku przekazać swoje myśli innym.
- Musisz ją poznać, czuję, że dogadałybyście się od razu. – wtrąciła małżonka Edwarda. On sam siedział naprzeciwko niej i obserwował każdy jej ruch z taką czułością, że aż musiałam odwrócić wzrok. Miałam wrażenie jakbym co najmniej przyłapała ich na czymś bardzo intymnym. On jednak usłyszał moje myśli i zdezorientowany spojrzał prosto na mnie. Wzruszyłam przepraszająco ramionami. Nie mam pojęcia skąd, ale wiedziałam, że podziwiał Bellę za jej odwagę i ciągle miał do sobie trochę żalu, że musiała tyle przez niego wycierpieć. Popatrzył mi smutno w oczy. A więc miałam rację. Nagle poczułam na udzie wibracje telefonu.
Przeprosiłam wszystkich i stanęłam przy wyjściu z salonu, choć równie dobrze mogłabym nie wstawać, bo i tak usłyszeliby każde słowo zarówno moje jak i mojego rozmówcy. Spojrzałam na wyświetlacz. Harry?
Czułam na sobie wzrok Jasmine i Tima, ale mimo wszystko odebrałam.
- Po co do mnie dzwonisz, Harry? – powiedziałam do telefonu. Za plecami usłyszałam wymowne chrząknięcie i stłumione przez udawany kaszel słowa „może grzeczniej” . Wywróciłam oczami i syknęłam przez zęby:
- Zamknij się, Tim.
 Słuchająca mnie siódemka wampirów, w tym mój ukochany, irytujący przyjaciel robiący z siebie idiotę – to wszystko w żadnym stopniu nie pomagało mi w rozmowie z napalonym na mnie śmiertelnikiem o cudownie zielonych oczach, świecących jak dwa szmaragdy. Gdy tylko ta myśl przemknęła mi przez głowę, usłyszałam stłumione parsknięcie, więc odwróciłam się przodem do zebranych. Wszyscy skierowali swój wzrok na Edwarda, który patrzył na mnie z rozbawieniem w złocistych tęczówkach. No pięknie, musze się pilnować, bo ten cholerny podsłuchiwacz czyta mi w myślach. Westchnęłam sfrustrowana. Naraz ze słuchawki dobiegł głos Loczka.
- Kim jest Tim?
Złapałam się kciukiem i palcem wskazującym za nasadę nosa i z przymkniętymi oczami wzywałam Boga na ratunek.
- To mój znajomy, czemu pytasz? – zapytałam udając idiotkę.
- Ach, znajomy… - odpowiedział z westchnieniem. Zmarszczyłam brwi.
- Jesteś zazdrosny? – nie wiem po co zadałam to pytanie. To oczywiste, że był.
- Nie, ja…tylko… - zaczął się plątać.
- Harry, nie masz powodu.
- Jesteś pewna? Poza tym nic nas nie łączy, więc nie musisz mi się tłumaczyć. – powiedział jakby z bólem.
Westchnęłam. Dlaczego śmiertelnicy są tacy skomplikowani i do tego wszystko rozumiej ą na opak? Gdyby żyli trzy razy dłużej niż normalnie patrzyliby na pewne sprawy zupełnie inaczej, jestem pewna. Przecież to, że nie wyznałam mu dozgonnej miłości i uwielbienia jego ciała i duszy, nie znaczyło, że nie jestem nim zainteresowana. W końcu to on jest sławnym piosenkarzem i to jemu powinno zależeć na dyskrecji, do cholery. Przynajmniej z jego punktu widzenia. To kim jestem ja musiało pozostać tajemnicą nawet dla samego Harry’ego.
- A chciałbyś, żeby łączyło? – zapytałam ciekawa co odpowie.
- Nie sądzę, żeby to była rozmowa na telefon. – odparł dyplomatycznie, a ja zaśmiałam się w duchu. Wiedział jak wymusić spotkanie. Gdy próbowałam opanować rozbawienie, usłyszałam, że towarzystwo zdecydowanie nie próbuje się ogarnąć i śmiali się ze mnie w najlepsze. Pieprzone wampiry i ich pieprzone nadludzkie zdolności.
Na tą myśl Edward prawie zachłysnął się ze śmiechu, ja zaś posłałam mu groźne spojrzenie. Nawet nie próbuj się odzywać Cullen, bo urwę ci język. Postanowiłam wrócić do rozmowy z Loczkiem.
- Dobrze, masz rację. Musimy się spotkać. – powiedziałam.
- Masz na myśli jakiś konkretny termin? – zapytał Harry.
- Może uda mi się wcisnąć cię do grafiku. W wolnym czasie. – odrzekłam z zadziornym uśmiechem, którego nie mógł zobaczyć.
- A co robisz w wolnym czasie? – cholera, i tu zaczynają się schody. Przecież nie powiem mu, że w przerwach między zabijaniem wampirów trenuję, żeby być w tym jeszcze lepsza. Śmiechy za mną trochę przycichły, najwyraźniej wszyscy ciekawi byli mojej odpowiedzi. Niech to szlag, nagle się zainteresowali moim życiem osobistym. Podniosłam oczy do nieba.
- Czytam poradniki dla samotnych matek, przyłączysz się? – postanowiłam trochę się z nim podrażnić. Najwyraźniej trochę go zatkało, bo przez chwilę w słuchawce słyszałam tylko jego oddech.
- Jasne, czemu nie? Podobno na Pembridge Road jest świetna księgarnią z takimi poradnikami. – odezwał się w końcu, a swoją odpowiedzią wywołał śmiech wszystkich wampirów zebranych w moim salonie. Jezu Chryste, co za głośna publiczność.
- Notting Hill? Chcesz żebym była Willem Thackerem, a ty będziesz moją Anną Scott? - odparowałam zaczepkę. W odpowiedzi usłyszałam jego dźwięczny śmiech. Na ten odgłos mimowolnie uśmiechnęłam się z czułością, zupełnie zapominając o siódemce wampirów pękających ze śmiechu. Zaraz. Oprzytomniałam nagle, zdziwiona jednym szczegółem. Śmiało się sześć wampirów, nie siedem. Edward Cullen siedział wyprostowany, swoją postawą zupełnie nie pasując do rozbawionych towarzyszy. Patrzył mi poważnym wzrokiem prosto w oczy, a ja nie wiem jakim sposobem, ale zrozumiałam, że dostrzegł ten rozmarzony uśmiech, jaki wypłynął na moją twarz po usłyszeniu śmiechu Harry’ego. I właśnie to go zmartwiło. Przypomniałam sobie jego historię. Zakochany w śmiertelniczce.
- Alice? Jesteś tam jeszcze? – z zamyślenia wyrwał mnie głos Loczka. Wciąż patrząc Edwardowi prosto w oczy kontynuowałam rozmowę.
- Jestem. Może być Notting Hill. Spotkajmy się przy Coronet Cinema o siódmej w piątekza dwa tygodnie. – odpowiedziałam.
- Idziemy do kina? – zapytał, a w tle usłyszałam jęk jakiegoś chłopaka i stłumione „Nie pij z mojej szklanki Louis!”.
- Tak, do kina. Harry, gdzie ty jesteś? – byłam prawie pewna, że siedział w tym barze, w którym spotkaliśmy się po raz pierwszy.
- Jestem z chłopakami w barze. Wiesz, tym w którym się poznaliśmy. A Zayn właśnie rozlał połowę mojego drinka na swoje spodnie. Kutas. – powiedział z niezadowoleniem, a ja pomyślałam, że to niewiarygodne jak niedojrzali są w dzisiejszych czasach nastoletni chłopcy. Tylko trochę kasy, a oni już urządzają libacje, orgie i Bóg raczy widzieć co jeszcze.
- Harry, nie powinieneś tyle pić. W twoim wieku podstawowym napojem powinien być sok pomarańczowy, a nie szkocka. – powiedziałam i gdzieś głęboko czułam, że to samo powiedziałaby mi moja matka w tej sytuacji. Gdyby żyła. Naraz zniknęło całe moje rozbawienie, a śmiejący się znajomi zamiast mnie bawić, zaczęli irytować. Wspomnienie o rodzicach otwarło zamknięte rany, przywołało skrywany głęboko smutek i żal.
Zmianę w moim nastroju zarejestrował wyłącznie Edward, a ja pomyślałam, że gdyby Jasper żył, to on również by ją zauważył. A Alice podejrzałaby przyszłość i pocieszyła mnie, mówiąc że niedługo będzie lepiej, w końcu wiedziała to najlepiej. Przed oczami zaczął mi się tworzyć obraz tej dwójki, uśmiechającej się do siebie poufale. Nigdy nie widziałam nawet ich zdjęć, nikt mi nie mówił jacy byli, ale podświadomie wiedziałam, że Jasper lubił wdychać zapach krótkich, czarnych włosów Alice, a ona zawsze z nostalgią i czułością przejeżdżała palcami po każdej jego bliźnie. Z zamyślenia wytrącił mnie głos Harry’ego.
- Troszczysz się o mnie? – zapytał trochę niepewnie. W tej chwili nie potrafiłam wymyślić nic zabawnego lub zaczepnego. W tej chwili jedyne na co było mnie stać to szczerość.
- Tak. Do zobaczenia za dwa tygodnie, Harry. I nie pij już więcej, proszę. – tymi słowami zakończyłam nasza rozmowę i wcisnęłam czerwoną słuchawkę.
***
Następnego dnia obudziło mnie pukanie do drzwi.
- Panno Pagello, może Pani otworzyć? – głos jednego z najmłodszych kadetów akademii otrzeźwił mnie natychmiastowo. Zwlekłam się z łóżka, zdając sobie sprawę, że mam na sobie tylko długi T-shirt i czarne figi, a moje włosy przypominają fryzurę gorgony. Westchnęłam z frustracją i przeszłam na boso po zimnych płytkach hallu. Ziewając otworzyłam drzwi. Przed nimi stał niewysoki chłopak z krwistoczerwonymi oczami, ubrany w ciemne spodnie i granatowy sweter, spod którego wystawała biała koszula i szary krawat.
- Co się dzieje Nigel? – zapytałam zaspanym głosem. On jednak nie spieszył się z odpowiedzią, za bardzo skupiony na wpatrywaniu się wytrzeszczonymi gałami na moje nagie nogi.
- Nigel?
Cisza.
- Nigel, do cholery, jest jakiś konkretny powód dla którego stoję tu marznąc o tak barbarzyńsko wczesnej porze?! – warknęłam przez zęby. To go wyrwało z transu, potrząsnął głową i próbując skupić wzrok na moich oczach, a nie piersiach, powiedział bełkotliwie:
- Do Akademii przyszły kwiaty, których odbiorcą, według doręczyciela, jest Pani. – zakończył wpatrzony w moje twardniejące z powodu zimnego powietrza sutki. Cholera, mogłam założyć chociaż szlafrok. Westchnęłam.
- W takim razie za pół godziny zejdę po nie. – odparłam patrząc na niego karcąco. Na moje słowa zmieszał się odrobinę.
- Kurier chce pani podpisu na jakimś dokumencie, a wie Pani doskonale, że im dłużej śmiertelnik będzie gościł w naszych progach, tym większe niebezpieczeństwo mu grozi. – wyjaśnił rzeczowo, ale wymawiając słowo „śmiertelnik” miał w czerwonych oczach iskierkę głodu. Zwierzęca krew dostarczała nam tyle siły, ile było potrzebne do normalnego funkcjonowania wśród ludzi i zabijania krwiożerców, ale krew śmiertelników stanowiła nieodłączną pokusę naszej egzystencji. Właśnie po to przez dziesięć lat każdy z nas przechodzi wyczerpujący trening. Żeby zbudować wolę na tyle silną, by w chwili próby powstrzymać się przed morderstwem niewinnego człowieka.
- Dobrze, masz rację. Tylko się ubiorę. – normalnie olałabym i Nigela, i kuriera, ale od kilku tygodni widziałam jak bardzo ten chłopak, przemieniony w wieku piętnastu lat, starał się pozbyć wszystkich podszeptów wampirzego ciała, nakazujących mu pić ludzką krew. Nie wiem skąd, ale odezwały się we mnie jakieś matczyne instynkty, bo uśmiechnęłam się do niego ciepło i weszłam w głąb apartamentu, zapraszając go do środka machnięciem dłoni. Przekroczył próg, niepewnie rozglądając się po wnętrzu mojego pokoju.
- Ładnie tu. – stwierdził grzecznie, stając przy wejściu do kuchni. Zaśmiałam się.
- Wierz mi, po generalnym sprzątaniu ten pokój wygląda zdecydowanie lepiej niż teraz. Na stoliku w kuchni powinny być babeczki. Poczęstuj się. – rzuciłam przez ramię, wchodząc do swojej sypialni. Przymknęłam za sobą drzwi i skierowałam się w stronę szafy. Zrzuciłam z sobie podkoszulek, zamiast niego zakładając szybko czarny stanik i ciepłą bluzkę z długimi rękawami. Potem wciągnęłam czarne legginsy i przejechał szczotką po włosach kilkoma gwałtownymi ruchami. Na koniec wsunęłam stopy w wygodne czółenka i wyszłam z pokoju. Nigel stał w salonie i zajadając babeczkę przyglądał się ustawionym na komodzie zdjęciom. Na prawie każdym byłam razem z Jasmine, niektóre przedstawiały również Alexa, Samanthę i Timothy’ego. Bezszelestnie, co nie jest proste w butach na obcasie, podeszłam do niego i oparłszy się ramieniem o ścianę zapytałam:
- Gotowy?
Wzdrygnął się zaskoczony i zaraz przybrał minę, jakby chciał skarcić sam siebie za to, ze udało mi się go podejść. Zaśmiałam się w duchu. Musi się jeszcze wiele nauczyć o byciu łowcą.
Nic nie mówiąc ruszył do drzwi, ja poszłam w jego ślady stukając obcasami po twardych płytkach.
Zamknęłam za nami drzwi i odwróciłam się w stronę Nigela. W kąciku ust zostało mu trochę czekolady z babeczki, którą go poczęstowałam, więc podniosłam rękę, aby wytrzeć mu twarz. On jednak opatrznie zrozumiał moje intencje, zapewne spodziewając się ataku. Z wampirzą szybkością podbiegł do przeciwległej ściany, uderzając w nią plecami. Oczy miał szeroko otwarte i wpatrzone we mnie z niepokojem. Powoli opuściłam rękę, pozwalając jej zwisać swobodnie wzdłuż mojego boku. Nie ruszyłam się nawet o pół kroku.
- Nie musisz się mnie bać, Nigel. - powiedziałam spokojnym, cichym głosem, wiedząc że i tak mnie słyszy.
Nadal wpatrywał się we mnie przerażony, kompletnie mi nie ufając. Już miałam westchnąć, ale powstrzymałam się. To mogłoby go tylko sprowokować.
- Spokojnie, Nigel. Nie jestem Twoim wrogiem. Jesteśmy po tej samej stronie. Nie atakujemy siebie nawzajem, pamiętasz? – dodałam jeszcze ciszej, wolno wypowiadając każde słowo. Nikt nie szedł korytarzem na tym, ani na poprzednim piętrze, przez co miałam wrażenie, jakbyśmy znajdowali się budynku zupełnie sami.
- Mieliśmy iść do kuriera, pamiętasz? Im krócej tu będzie, tym lepiej, prawda? Nie chcesz, aby ktoś go skrzywdził, mam rację? – szereg pytań, który skierowałam w jego stronę najwyraźniej go oprzytomnił, bo rozluźnił mięśnie i ostrożnie, niespiesznym krokiem podszedł do mnie. Ze wzrokiem utkwionym w podłodze wyszeptał: - Przepraszam. Nie powinienem tak reagować. Ma Pani rację, nie atakujemy się nawzajem. Poza tym kurier wciąż czeka.
Spojrzałam na niego ze zmarszczonymi brwiami.
- Jesteś ubrudzony czekoladą. Chciałam po prostu wytrzeć Ci twarz, to wszystko.
Na moje słowa podniósł wzrok i wyczytawszy w moich oczach, że mówię prawdę, uśmiechnął się półgębkiem. Ruszyłam przodem ku windzie. Bał się innych wampirów, to pewne. Starszych, lepiej wyszkolonych, silniejszych. Bał się, że ko skrzywdzą. Że go zdradzą. Wystarczyło, że podniosłam szybko dłoń, a on odskoczył jak spłoszone zwierzę. Czułam, że ten lęk pochodzi z czasów, kiedy był jeszcze człowiekiem. Westchnęłam.  A jeszcze wczoraj sądziłam, że to śmiertelnicy są skomplikowani. Dzisiaj, jadąc windą z nadal niepewnym Nigelem stwierdziłam, że wampiry są sto razy bardziej skomplikowane, nieprzewidywalne i tajemnicze.
Postanowiłam zakończyć te rozmyślania, kiedy wysiedliśmy z windy na parterze, z twarzami skierowanymi na główny hall Akademii. Przy kontuarze stał ubrany w czerwony polar kurier, mocno już zniecierpliwiony, z bijącym szybko sercem. Podeszłam do niego w ludzkim tempie, a on słysząc stukot obcasów odwrócił się w moją stronę.
- Pani Alice Pagello? – zapytał gardłowym głosem. Kiwnęłam głową.
- Nareszcie Pani jest. Mam tez inne przesyłki do dostarczenia, mogłaby się Pani trochę pospieszyć. Proszę tu podpisać. – powiedział, wskazując palcem na pustą rubrykę. Sięgnęłam po długopis i zamaszyście maznęłam swoje nazwisko zajmując trzy sąsiednie kratki, przeznaczone na nazwiska innych klientów.
- Pan wybaczy, ale o szóstej rano zwykle śpię. – odparłam pogardliwie, wręczając mu z powrotem długopis.
Zacisnął usta w wąską linię i nie odzywając się więcej podał mi kosz pełen kwiatów. Gdy tylko zacisnęłam dłonie na jego pałąku, kurier wyszedł z budynku bez słowa. Postawiłam przesyłkę na podłodze, po czym dostrzegłam przyczepioną do łodygi jednego z kwiatów karteczkę. Odwiązałam ją i rozłożyłam. Pochyłym pismem napisane było kilka zdań.
„Mam nadzieję, że lubisz kwiaty, bo do tego tematu jeszcze nie doszliśmy.
Może chciałabyś uzupełnić braki w mojej wiedzy?
Tęsknię,
Robert.”


                                                              ***

Do: jasmine.stewart@gmail.com
Od: kubulek.blaszczykowski@gmail.com
Temat: Powrót do rzeczywistości
Hej!
Co tam u Ciebie słychać? Nam udało się dolecieć w jednym kawałku. Cieszę się, że wróciłem do treningów, ale te poranne to mogliby sobie darować.  Nie cierpię rano wstawać! W niedzielę mamy mecz z Hamburgiem. Liczę, że uda nam się wygrać. Mówiłaś, że masz dużo pracy w biurze, przez pierwszych parę miesięcy, jednak mam nadzieję, że uda Ci się kiedyś przyjechać na nasz mecz. Tak w ogóle, to piszę, bo mieliśmy się dogadać w sprawie tego ślubu.  Mam się jakoś specjalnie przygotować?
Pozdrawiam
Kuba

Wysłano dnia: 17.01.2012
                                                                  *  *  *  *  *      

Stałam pod kinem od dziesięciu minut, a Harry’ego ani śladu. Przez cały tydzień nastawiałam się psychicznie na to spotkanie, w końcu w Blue Print Cafe miałam zakończyć naszą i tak krótką znajomość. Ale miałam do tego chłopaka słabość. Nigdy wcześniej nie spotkałam ani człowieka ani wampira takiego jak on. Pomijając jego boskie loczki, dołki w policzkach, zniewalający uśmiech i delikatne dłonie, był w dziwny sposób interesujący. Nie potrafiłam znaleźć określenia na to, jaki był Harry. Trochę pokręcony, roztrzepany, wewnętrznie pogmatwany, zraniony rozwodem rodziców i rozradowany możliwością śpiewania w One Direction. Cieszył się życiem, nieustannie się uśmiechał i widział świat przez różowe okulary, ale z drugiej strony był wiecznie zamyślony i jakby nieobecny, smutki topił w procentowych napojach, namiętności dawał upust z nieznajomymi dziewczynami spotykanymi przypadkowo w klubach. Z jednej strony nie mogłam go rozgryźć, był dla mnie chodzącą zagadką, a z drugiej w jego oczach mogłam czytać jak w otwartej księdze, z jego ruchów mogłam odczytać wszystkie intencje. Wszystkie te myśli przyprawiały mnie o zawrót głowy. Nagle usłyszałam warkot silnika samochodu. Potrząsnęłam głową i spojrzałam przed siebie. Do krawężnika podjechał czarny Range Rover, za którego kierownicą siedział szczupły szatyn z szerokim uśmiechem na ustach. Zanim jeszcze otworzył drzwi, dobiegło do mnie dudnienie muzyki z samochodowego radia. Louis popchnął drzwi auta i zdjąwszy stopy z pedałów, wyrzucił je na chodnik. Ktoś siedzący po jego lewej stronie sięgnął dłonią do gałki radia i przyciszył muzykę. Tym kimś okazał się Liam. Wyszczerzył ząbki w moją stronę.
- Cześć, Alice. Dobrze cię znowu widzieć. – powiedział Louis. Odwzajemniłam ich uśmiechy.
- Hej chłopaki. Was też dobrze zobaczyć. Nie ma z wami Harry’ego? – zapytałam.
- Jestem, jestem! – usłyszałam chropowaty głos Loczka z głębi auta. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej.
Tylne drzwi otworzyły się i z samochodu wysiadł mój młody bóg. Zaraz, nie mój. Po prostu młody bóg.
Popatrzyłam na jego strój i odetchnęłam z ulgą. Kompletnie nie wiedziałam w co się ubrać, więc dobrze było zobaczyć normalny ubiór Harry’ego. Bałam się, że jeśli ubiorę się zbyt elegancko, wyjdę na snobkę. Ale z drugiej strony, jeśli on pojawiłby się w garniturze, mój zwyczajny strój byłby stanowczo nie na miejscu. Na szczęście chłopak miał na sobie ciemne spodnie i ciepłe zimowe buty, a klatkę piersiową ukrył pod granatową kurtką, więc nie odstawałam od niego ani trochę. Co prawda mi kurtka była niepotrzebna, czułam chłód, ale ni wyrządzał mi krzywdy. Byłoby to jednak ciut dziwne, gdybym w środku zimy wystąpiła tylko w cienkiej zielonej koszuli.
- Ładnie wyglądasz. – powiedział Harry. Uśmiechnęłam się w odpowiedzi.
- Z tobą też nie jest najgorzej. – dodałam zadziornie. Lou zaśmiał się, a Liam pokręcił z rozbawieniem głową.
Harry stał pochylony w moją stronę i z delikatnym uśmiechem wpatrywał się w moją twarz.
- Na razie, chłopaki. W razie co będę dzwonił. – rzucił w stronę dwójki przyjaciół, nie odrywając ode mnie wzroku.
- Nie ma za co Harry. Zawsze chętnie pojadę w zupełnie innym kierunku, żeby podrzucić cię na randkę. – rzucił sarkastycznie Lou. Liam tylko posłał nam uśmiech i wsiadł bez słowa do samochodu.
- Do zobaczenia, Louis. – rzuciłam w stronę szatyna. Pomachał mi i usiadł za kierownicą. Zatrzasnął drzwi i odjechał. Loczek zaś pochylił się jeszcze bardziej (matko, jaki on jest wysoki!) i delikatnie ucałował mnie w policzek. Wbrew sobie poczułam się onieśmielona. Do jasnej cholery, co się ze mną dzieje?! Jeszcze kilka tygodni temu coś takiego jak nieśmiałość w ogóle nie istniało w moim słowniku. Westchnęłam sfrustrowana, chyba po raz setny w tym miesiącu. Złapałam chłopaka za rękę i pociągnęłam w stronę wejścia do kina.
- Chodź, bo spóźnimy się na film. – powiedziałam.
- Nawet jeśli, to nic się nie stanie. – rzucił ze wzruszeniem ramion. Uśmiechnęłam się zadziornie.
- O nie, mój drogi. Chcę zobaczyć ten film.
***
Już po pierwszych minutach seansu wiedziałam, że Harry zdecydowanie miał rację. Ten film był kompletną klapą, czegoś tak słabego nie widziałam już dawno. Tytuł był w miarę intrygujący – „W objęciach nocy”.
Coś z mojej półki, jakby nie patrzeć. Jednak te „objęcia nocy” oznaczały objęcia prostytutki, która trafiła na ulicę z powodu chorej matki, a główny bohater, zdesperowany biznesmen szukający rozkoszy u nieznajomej zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. Typowe dno. Mimo to, nie dałam po sobie poznać jak bardzo nuży mnie film, bo Harry oczywiście nabijałby się ze mnie przez resztę wieczoru. Siedziałam więc w milczeniu, patrząc bezmyślnie w ekran. Po chwili Loczek znudził się udawaniem spania na moim ramieniu i  niespodziewanie poczułam jego gorące wargi na mojej szyi. Od razu poczułam również chmary motyli przypuszczające atak na mój brzuch. Zupełnie straciłam zainteresowanie filmem i skupiłam się na zachowywaniu kamiennej twarzy. Trąciłam go łokciem, ale nie przestawał. Następne czego doświadczyłam, to rozpalone wargi Harry’ego napierające na moje własne.

 

                                                                  *  *  *  *  *                                        
Do: kubulek.blaszczykowski@gmail.com
Od: jasmine.stewart@gmail.com   
Temat: Gratulacje!
Cześć!
Po pierwsze muszę zacząć od gigantycznych gratulacji. Oglądałam Wasz wczorajszy mecz i muszę powiedzieć, że jestem ogromnie dumna, że znam tak świetnego piłkarza
J Wygraliście wręcz epicko! Strzeliłeś dwa cudne gole! Naprawdę jestem pod wielkim wrażeniem.
Odpowiadając na pytanie z Twojego ostatniego maila: u mnie też spoko. Muszę powiedzieć, że też nie cierpię rano wstawać! Niestety. Codziennie muszę być o 6.00 w pracy. Masakra! Potem jeszcze wykłady. Jakoś daję radę. Nie wiem, czy uda mi się w najbliższym czasie  przyjechać do Dortmundu na mecz. Obiecuję, że się postaram.
Jednak najważniejszy temat – ślub. Jak już wiesz, Alex żeni się z Sarą. Nie zdążyłeś jej poznać, ale mam nadzieję, że to nie problem? Uroczystość odbędzie się 30 marca w St Mary Abchurch. Muszę Ci też coś powiedzieć, choć może już o tym wspominałam. Ja jestem świadkiem, a skoro ty idziesz ze mną… Bardzo Cię przepraszam, jeśli wcześniej Co tego nie powiedziałam! Mam nadzieję, że się nie gniewasz i przyjedziesz?
Pozdrawiam
Jass
Wysłano dnia: 23.01.2012                   

                                                                  *  *  *  *  *      
Do: jasmine.stewart@gmail.com   
Od: kubulek.blaszczykowski@gmail.com

Temat: Świadek zgłasza swoją gotowość
Cześć!
Jak napisałem w temacie: zgłaszam swoją gotowość
J Powiem szczerze, że  trochę mnie to zaskoczyło. Nie przypominam sobie, żebyś mi coś takiego mówiła ale po tym co się ostatnio działo…  Tak, czy siak, możesz na mnie liczyć! Mam nadzieję, że dam radę i nic nie popsuję. Jednak musisz mnie z jednej rzeczy wyplątać, mianowicie przemowy. Wybacz, ale nie znam ich, aż tak dobrze, by wygłosić piękną mowę o ich miłości, o tym, jak się poznali. Ja ich praktycznie nie znam!
Powinienem, od tego zacząć, ale cóż. Dziękuję za gratulacje
J Jednak należą się one nie tylko mi, ale i całej drużynie.  Też mam nadzieję, że uda Ci się przyjechać na mecz. W związku z tym mam Ci coś do zaoferowania (i nie przyjmę odmowy). Chciałbym, żebyś przyjechała do Polski na mecze Euro. Co ty na to? Jak napisałem „nie przyjmę odmowy”, więc liczę tylko na entuzjastyczne „TAK!”
Pozdrawiam
Kuba
Wysłano dnia: 26.01.2012
                                                                  *  *  *  *  *      

                                                      
Do: kubulek.blaszczykowski@gmail.com
Od: jasmine.stewart@gmail.com 
Temat: Nie odmawiam
Hejka!
Cieszę się, że się nie gniewasz! Już wykręciłam Cię z przemowy, więc nie masz się co martwić. Pomyślałam sobie, że mógłbyś przyjechać dzień, dwa wcześniej? Poznałbyś Parę Młodą. Co ty na to?
Co do Euro… Skoro tak stawiasz sprawę, to nie mogę odmówić, choć i tak bym tego nie zrobiła! Z miłą chęcią pojadę i zobaczę, jak gracie. Tylko musisz mnie ubezpieczyć w jakieś „rekwizyty kibica”. Ja się na tym kompletnie nie znam.
Pozdrawiam
Jass
Wysłano dnia: 27.01.2012
                                                                *  *  *  *  *      
Do: jasmine.stewart@gmail.com 
Od: : kubulek.blaszczykowski@gmail.com
Temat: White and Red
Cześć!
Muszę przyznać, że naprawdę szybko Ci się udało wykręcić mnie z tej przemowy. Jestem pod wrażeniem! Strasznie się cieszę, że przyjedziesz na Euro. Jak przyjadę to dam Ci jakieś „rekwizyty” :) Nie masz się co martwić - kibicowanie jest proste. Wystarczy mieć zdrowe gardło!
Zarezerwowałem sobie lot na 28.03, na 12.55. Doszedłem do wniosku, że to dobry pomysł. Wypadało, by poznać ich skoro mam im świadkować
J Przy okazji odwiedzę Wojtka. Ostatnio dzwonił. Chyba coś się stało. Mogłabyś do niego pójść i zobaczyć co? Byłbym wdzięczny.
Do zobaczenia
Kuba                      
 Wysłano dnia: 31.01.2012


>>>>>>>>>>>

Hej, po raz drugi wrzucam ten rozdział i znowu nie mogę dać sobie rady z tym okropnym blogspotem. Nie wiem jak usunąć to białe, więc jeśli ktoś to czyta to pewnie wie, że trzeba po prostu wszystko zaznaczyć. Strasznie przepraszam również Martę i Wariatkę, bo wraz z usunięciem rozdziału przepadły ich komentarze. Pisałam to ju.z wcześniej, ale jak ktoś nie wpadł to piszę ponownie: Wariatka ma pomysł (i początek) na mini-opowiadanie o Marco Reus'ie. Jesli chciałybyście coś takiego czytać - piszcie w komentarzach. Ach, jesli ktoś chciałby być informowany przez nas o nowych rodziałach, niech zostawi w komentarzu maila, fb, tt czy coś takiego. Możecie też pisać o tym na naszego maila - bloodylove15@gmial.com :D
W pierwszej wersji 11 rozdziału życzyłam Wam Wesołych Świąt - teraz już po ptakach :)
Mamy jednak nadzieję, że Święta Wam się udały, Mikołaj był hojny a karp bez ości :P
Pozostaje nam tylko życzyć Wam udanego Sylwestra :D
Buziaki,
Wasze Rooksha&Wariatka


 


piątek, 23 listopada 2012

Rozdział dziesiąty


„Najgorszym cierpieniem duszy jest chłód”

 ~ Georges Clemenceau


Muzyka: Skyfall

*Oczami Jasmine*
- Nie wiem, dlaczego ją zabili. – powiedziałam żałośnie, siedząc na kanapie w naszym salonie.
- Kim ona dla ciebie była? Siostrą, matką, ojcem? – zapytała głupio, a ja posłałam jej litościwe spojrzenie.
- Najlepszą przyjaciółką. – Alice poruszyła się niespokojnie.
- Myślałam, że to ja jestem twoją najlepszą przyjaciółką. – spuściła głowę.
- Oj przestań! – powiedziałam wydmuchując nos w chusteczkę. – Ty jesteś dla mnie, jak córka, ewentualnie młodsza siostra, smarku.
- Nie mów tak do mnie! Nie jestem przedszkolakiem .
- Ale się tak zachowujesz! Tylko z tą różnicą, że przedszkolaki nie ćpają i nie zmieniają partnera seksualnego co noc. Choć teraz to nic nie wiadomo…
- Ach! Jak te dzieciaki szybko rosną! – odpowiedziała rozbawiona, ja zachowałam powagę.
- Mam zadanie do wykonania. – powiedziałam patrząc na teczkę leżącą na stole.
Rudowłosa wampirzyca spojrzała na zegarek znajdujący się na ręku. Westchnęła ciężko.
- Ja też zaraz muszę się zbierać. Ale ty może lepiej się zastanów. Wątpię byś była wstanie zająć się tym bez zbędnych emocji. – mówiąc to wskazała na zdjęcie krwiopijcy leżące na teczce.
Nie zwróciłam na te słowa uwagi. Byłam już gotowa, zarówno psychicznie, jak i w kwestii wyglądu. Przynajmniej tak myślałam. Podeszłam do drzwi i już miałam je otwierać, gdy nagle usłyszałam pukanie. Spojrzałam zdziwiona na Alice. Ona uśmiechnęła się lekko. Szarpnęłam za klamkę. Nagle moim oczom ukazał się, nie to inny, tylko Kuba. Stałam tak, gapiąc się na niego, nic nie mówiąc. Chłopak opierał się jedną ręką o framugę i dyszał. Doszłam do wniosku, że musiał biec. Zresztą nie tylko po tym. Jego wygląd… Może zostawię to bez komentarza.
Odwróciłam się w stronę Alice. Stała już gotowa do wyjścia.
- O Kuba! Jak to miło, że wpadłeś. Co…
- Napisałaś to przyszedłem. – przerwał jej w pół słowa. Ona uśmiechnęła się szeroko w moją stronę, na co odpowiedziałam morderczym wzrokiem.
- Dobra! To ja lecę! Bawcie się dobrze! – rzuciła i wyszła.
Nie zdążyłam nic zrobić. Zostałam tak sama z chłopakiem ledwo trzymającym się na nogach. Spojrzałam na niego litościwie.
- Usiądź! - wpuściłam go do środka i wskazałam głową na kanapę.
Błaszczykowski posłusznie wykonał polecenie. Ja poleciałam po szklankę z wodą.
- Podobno jesteś sportowcem. – powiedziałam podając mu wodę z uśmiechem. On posłał mi mordercze spojrzenie.
- Jakbyś przebiegłą pół miasta to też byś była zmęczona.
- A właściwie co ty tutaj robisz? –zapytałam zmieniając temat.
- Chyba Alice wysłała mi SMS-a. – mówiąc to pokazał mi wiadomość.
-  Złapię, zbiję i oprawię w antyramę! – usiadłam zrezygnowana na kanapie.
Chłopak spojrzał na mnie smutno.
- Może lepiej już sobie pójdę.
Zrobiło mi się strasznie głupio. Błaszczykowski biegnie przez pół miasta, by mi pomóc, a ja zachowuję się jak totalna idiotka i wywalam go z domu! Typowa gościnność wampirów.
- Poczekaj! – mówiąc to złapałam go za rękaw kurtki. Kuba stał już przy drzwiach i patrzył na mnie zdezorientowany. Chyba przez przypadek zapomniałam opanować swoją wampirzą prędkość. Ups…
Nie wiedziałam co mam mu powiedzieć. Zaschło mi w gardle. Czułam się strasznie dziwnie. Nie wiem dlaczego, ale nagle przypomniała mi się niedawno zmarła Alice Cullen. Jutro miał być jej pogrzeb. Myślałam, że jakoś to do mnie dotarło. Myślałam, że dam radę. W końcu w swoim życiu byłam na milionie pogrzebów. Sama umarłam. Jednak dopiero teraz dotarło do mnie, że jej nie zobaczę nigdy więcej. Nigdy…
Do moich oczu zaczęły napływać łzy. Puściłam rękaw Kuby i wróciłam, znowu w wampirzym tempie, na kanapę. Usiadłam.
- Wszystko w porządku? – zapytał niepewnie. Podszedł do mnie i ukucnął przy mnie. Spojrzał mi prosto w oczy. Były takie piękne i spokojne.
- Nie.– wychlipałam – Moja najlepsza przyjaciółka niedawno została zamordowana przez wampira. Znaczy nie jestem tego do końca pewna, ale jestem! Do tego jutro jej pogrzeb, a ja nie wiem czy dam radę. Muszę jeszcze iść i wytropić tego co ją teoretycznie zabił ale nie wiem, czy umiem, i w ogóle jestem w czarnej dupie! – rozkleiłam się na koniec mojego monologu.
Chłopak usiadł obok i mocno mnie przytulił. Dopiero teraz zorientowałam się co powiedziałam. Odsunęłam się od niego i przyjrzałam jego twarzy.  Patrzył na mnie, jak na dziewczynkę psychicznie chorą, po którą zaraz mają wpaść psychiatrzy z kaftanem. Świetnie! Przypomniał mi się sposób, jaki zastosowała Alice, by uciszyć Harry’ego. Nie…
Kuba wstał i powolutku zaczął kierować się w stronę drzwi. Niewiele myśląc wstałam i podeszłam do niego. Staliśmy naprzeciwko siebie. Patrzyłam prosto w jego przestraszone, zdezorientowane oczy.  Zaczęłam się do niego przybliżać. Odwzajemnił ruch. Po chwili nasze usta dzieliły milimetry. Jego wzrok nie był już taki, jak przedtem. Cel osiągnięty! Został jeszcze tylko…
- Jass! Sły… O, przepraszam! – usłyszałam głos Aleksa.
Odskoczyliśmy od siebie z Błaszczykowskim, jak oparzeni. Spojrzeliśmy w stronę drzwi. Stał w nich nie kto inny, jak rozbawiony doktorek.
- Nie będę wam już przeszkadzał, wy moje buraczki. – mówił, a banan nie schodził mu z ust.
- Chyba ja już naprawdę pójdę…
- Nie! – krzyknęłam. – Znaczy… Pomyślałam… Może pójdziesz ze mną i Aleksem na obiad? Muszę ci jakoś podziękować, że tak bohatersko przyleciałeś, by mnie ratować. – posłałam mu piękny uśmiech.
Teraz to obydwaj patrzyli na mnie ze zdziwieniem. Spojrzałam na doktorka wzrokiem typu: „Milcz i rób co mówię, bo nie ręczę za siebie!”. Chyba to zrozumiał, bo teraz i on wyszczerzył się w stronę Kuby.
- Będzie nam bardzo miło! – dodał.
Chłopak mając niewiele do gadania, zgodził się.
- To ja pójdę się ogarnąć. – uśmiechnęłam się w stronę piłkarza.
- To ja skorzystam z twojej toalety. – dodał wampir – Nie będziesz miał nic przeciwko, jak cię samego zostawimy?
Kuba energicznie pokiwał głową.  Obydwoje zniknęliśmy za drzwiami mojej sypialni.
- A teraz wyjaśnij mi o co chodzi. – powiedział Alex, gdy drzwi były już zamknięte. – Jak chcesz iść z nim na randkę, to taka mała podpowiedź - pójdź z nim sama. Masz prawie 200 lat i potrzebujesz przyzwoitki?
Posłałam mu litościwe spojrzenie.
- Po prostu muszę upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.
- Jaśniej, bo nigdzie nie idę. – skrzyżował ręce na piersi.
- Muszę przyznać, że potrafisz dobrać argumenty. – zakpiłam. – Dobra. Powiedziałam coś, czego nie powinnam powiedzieć i nie mogę go teraz puścić do domu, bo wygada to swoim kumplom. Wyjdę na idiotkę! Muszę też zabić pewnego wampira… Ty się zajmiesz Kubą, a ja nim.
- Czyli ja będę sobie ucinał przyjemną pogawędkę z blondaskiem, a ty w pomieszczeniu obok będziesz mordować wampira… Niezły sposób na pierwszą randkę.
- Drugą, gwoli ścisłości.
- AHA! To ten tajemniczy świadek! Jass, skarbie, muszę przyznać, że twój gust jeszcze nie zardzewiał!
Uśmiechnęłam się.
- Dobra. Teraz wyjdź i pogadaj chwilę z naszym gościem. Ja chociaż zrobię coś z fryzurą, żeby nie było.
Chłopak zasalutował i wyszedł z pokoju. Usiadłam przed toaletką.
- Jasmine, w co ty się pakujesz?! – wyszeptałam pod nosem.
 *  *  * 
*Oczami Alice*
 Otworzyłam oczy. I zamknęłam. Otworzyłam. I znów zamknęłam.
Spokojnie, to nie tik nerwowy, bezsenność, czy inne gówno.
Po prostu nie mogłam uwierzyć w to, co widziały moje złote oczęta.
„Jak niedawno udało się ustalić naszym informatorom, Harry Styles, członek zespołu One Direction, baluje od kilku dni w londyńskich klubach. Już dwa razy widziano z nim tą samą rudą dziewczynę, prawdopodobnie nowa kochankę Styles’a. Na jednym ze zdjęć zrobionym parze w klubie nocnym widać, jak Harry obejmuje nieznajomą w pasie, a następnie obydwoje kierują się do łazienki w bliżej nieokreślonym celu. Innego dnia, rudowłosa spotyka się z całym zespołem 1D, a Harry znów jest wtedy pijany. Niedługo więcej informacji, Redakcja.”
Co to ma, do jasnej cholery, być? Niby wiedziałam, że jest sławny, ale żeby aż tak?
„nową kochankę Syles’a” – no ja pierdolę, ja mu dam kochankę. Do niczego nie doszło!
Czego w sumie żałuję, bo Harry to niezły towar, no ale…
Wreszcie modlitwy Jasmine zostały wysłuchane i zostałam ukarana za swe „hulaszcze” życie.
O ironio, akurat wtedy, kiedy do żadnego wyuzdanego czynu nie doszło.
Westchnęłam. Miałam nadzieję, że chociaż Jass jakoś sobie poradzi z Kubą. Bo jeśli nie, to do końca wieczności zostaniemy we dwie, płacząc przy Titanicu i obżerając się pop cornem, patrząc jak Jack powoli zmierza ku samozagładzie. Tak w ogóle to po co nam faceci?! Do jasnej cholery, ja byłabym dla Jasmine najlepszym partnerem w całym wszechświecie! Po co jej Kuba, Alex, czy kto tam jeszcze. Cóż, w moim misternym planie znalazłam jednak jedną wadę. O ile ja mogłabym zostać lesbijką (w końcu nigdy nie powiedziałam, że jestem w 100% hetero), to Jass nigdy w życiu nie poszłaby na taki układ. Cholera, a miało być tak pięknie…
Z zamyślenia wyrwały mnie wibracje dochodzące z kieszeni. Wyciągnęłam telefon i spojrzałam na wyświetlacz. Tim?
- Czego znowu chcesz? – warknęłam do słuchawki. Byłam na niego zła, bo po tym nieszczęsnym poranku w Nowy Rok, rozsiewał plotki o rzekomej orgii, której prowodyrem byłam oczywiście ja. No tak, młoda, niewyżyta  wampirzyca, jej ponad stuletnia opiekunka, czterech nagich sportowców, a wszystko to przy śpiewie najmłodszego z członków One Direction.
- Słoneczko, gdzie twoja radość życia? Ostatnio ciągle tylko na mnie warczysz, czyżby coś się stało? – zapytał, a ja znałam go na tyle dobrze, by wiedzieć, że się w tej chwili wrednie uśmiechał.
- No nie wiem, może jakiś idiota pragnący śmierci z moich rąk rozpowiada na prawo i lewo pikantne szczegóły z poranka, który wolałabym zapomnieć? – odpowiedziałam sarkastycznie. Odchrząknął.
- Telefonuję do ciebie, gdyż pewien młodzieniec o imieniu Harry, nazwisku Styles chce się z tobą skontaktować.
- Nareszcie mówisz do rzeczy. Podaj mi jego numer, sama załatwię resztę.
Z westchnieniem podyktował mi rząd cyferek, który zapamiętałam dzięki nieograniczonej pojemności wampirzego mózgu. Coś takiego przydałoby mi się, kiedy chodziłam jeszcze do szkoły. Ale jeśli człowiek uczy się przez całe życie, to edukacja jeszcze nie zakończona. Nieważne…
- Co zrobisz? – z zamyślenia wyrwał mnie dochodzący z telefonu głos przyjaciela. Potrząsnęłam głową.
- Moja słodka tajemnica. Nie pchaj się w nie swoje sprawy, Anders. – już miałam się rozłączać, gdy do głowy przyszła mi pewna myśl.
- Nie odwiedzajcie teraz Jasmine, ani ty, ani Alex. Jest trochę… zajęta.
- Za późno, właśnie do niej poszedł. – powiedział Timothy.
Zaśmiałam się. – Cholera, będzie się działo.

***
Czekałam na niego przy Bermondsey Wall East, niedaleko kultowego pubu The Angel. Przyszedł od strony metra. Ubrany w ciemnozielony płaszcz i czarne buty z cholewką. Jego kręcone włosy rozwiewał chłodny wiatr, robiąc bałagan również w moich rudych kudłach. Gdy dostrzegł mnie w  tłumie, uśmiechnął się, ukazując całą klawiaturę białych kł…zębów. Kły miałam ja. Mimowolnie poprawił mi się humor. Jak zawsze na jego widok. Z posturą dorosłego faceta i loczkami cherubinka wyglądał trochę niepoważnie, ale bardzo uroczo. I te dołeczki w policzkach, kiedy jego twarz rozświetlał uśmiech…
Jezu, zaczynam pieprzyć jak rasowa ciota. Potrząsnęłam głową, wprowadzając w moją fryzurę jeszcze więcej bałaganu, na co Harry uśmiechnął się czule i pokonał ostatnie dzielące nas metry.
Poczułam się nieswojo, co nie zdarzało mi się często. Zauważyłam, że w jego towarzystwie zaczynam odczuwać rzeczy, które wcześniej nie miały dla mnie żadnego znaczenia. Odgoniłam od siebie te myśli. Nie czas, ani miejsce na bezsensowne rozmyślania o zmianach w mojej egzystencji.
Przyszłam tu, żeby go opieprzyć, a nie zachwycać się jego urodą.
- Hej. – powiedział, a jego niepewne ruchy wskazywały na to, że nie wie jak się zachować. W sumie ja też nie bardzo wiedziałam co dalej.
Mam go tak po prostu opieprzyć na środku ulicy? A co jeśli gdzieś w pobliżu kręci się jakiś paparazzi, czekający tylko na odpowiednie ujęcie?
Nie, wrzeszczenie na środku Bermondsey nie było dobrym pomysłem.
Westchnął i podniósł na mnie wzrok.
- Słuchaj, przepraszam za te zdjęcia i plotki w internecie. Bo zgaduję, że w tej sprawie dzwoniłaś. – powiedział błądząc wzrokiem po mojej twarzy.
- Wiedziałam, że jesteś sławny, ale na pewno nie spodziewałam się tego.
Odpowiedział przepraszającym uśmiechem.
- Mogę Ci to jakoś wynagrodzić?
Uśmiechnęłam się. No jasne. Posłuchasz jak wyżywam się na tobie za wszystko co mnie ostatnio spotkało i nie piśniesz ani słówka.
- Co proponujesz? – zapytałam z zalotnym uśmiechem.
Rozejrzał się dookoła.
- Może… obiad w restauracji w Muzeum Wzornictwa?
Przechyliłam głowę z  zainteresowaniem. Może być ciekawie.
- Jasne, czemu nie. – odpowiedziałam lekko i ruszyłam w dół ulicy w stronę Blue Print Cafe. Po chwili zorientowałam się, że Harry nie idzie ani obok mnie, ani za mną. Obejrzałam się do tyłu. Stał w tym samym miejscu z rękami w kieszeniach płaszcza i rozmarzonym wzrokiem błądzącym po mojej sylwetce. Zmarszczyłam brwi.
- Idziesz, czy nie? – zawołałam. Wzdrygnął się wyrwany z zamyślenia.
Powolnym krokiem zrównał się ze mną i dalej ruszyliśmy ramię w ramię.
- Mogę o coś zapytać? – odezwał się po chwili milczenia.
- Jasne. – odpowiedziałam trochę zaskoczona. Po co pyta czy może pytać?
Czekałam aż coś powie, ale wyglądał jakby nie wiedział jak ubrać myśli w słowa. Kilkakrotnie otwierał i zamykał usta, a ja patrzyłam na jego malinowe wargi jak zahipnotyzowana. W końcu wziął głęboki wdech i powiedział: - Co miałaś na myśli, mówiąc o polowaniu? – to pytanie od razu sprowadziło mnie na ziemię. Cholera, jak ja mu to wytłumaczę?
- Ja… słuchaj, to nie jest takie proste jak się wydaje. Mógłbyś coś źle odebrać, w końcu mnie nie znasz.
- Ale chcę poznać. – odrzekł chrapliwym głosem i zatrzymał mnie, łapiąc za łokieć. W jego zielonych tęczówkach dostrzegłam jakąś niezrozumiałą dla mnie determinację i nadzieję. To właśnie był jeden z tych momentów, kiedy byłam całkowicie bezradna. Co zrobić? Co zrobić? – to pytanie tłukło mi się po czaszce jak wściekła mucha zamknięta w słoiku.
- Harry, ja… - już miałam coś nałgać, kiedy przerwał mi gwałtownie, skradając z moich warg niespodziewany pocałunek. Był to krótki, soczysty całus, sprawiający, że włoski na moim karku się zjeżyły.
- Uwielbiam sposób, w jaki wypowiadasz moje imię. – wyszeptał mi prosto do ucha, muskając przy tym mój policzek swoim. Nagle straciłam wszelkie hamulce. Krew w moich żyłach zawrzała, opanowanie gdzieś wyparowało, a palce mimowolnie wplotły się w czekoladowe loki chłopaka. Ochota na opieprzanie go też z się gdzie ulotniła w tym całym bałaganie. Staliśmy tak na środku ulicy, ludzie dookoła mijali nas patrząc potępiająco, a w mojej głowie niespodziewanie zabrzmiał głos Jasmine, która z pewnością skomentowała by moje zachowanie w taki oto sposób: „Znowu to robisz. Mieszasz mu w głowie, unikając odpowiedzi. Daleko tak nie zajdziesz. On w końcu oprzytomnieje, a Tobie uskłada się sterta kłamstw, za które Cię znienawidzi. Musisz powiedzieć mu prawdę, albo zostawić go w spokoju i nigdy więcej nie ingerować w jego życie. Wybór należy do Ciebie.”  Oderwałam się od Harry’ego gwałtownie. Odsunęłam go na odległość ramion i zadarłam lekko głowę, żeby spojrzeć mu  w oczy.
Boleśnie zakłuło mnie to, że były zamglone i jakby nieobecne. Wiedziałam, że teraz już nie będzie pytał o polowanie. Nie wiem, czy Jasmine kiedykolwiek powiedziałaby coś takiego, ale jeśli tak, to z pewnością miałaby rację. Mieszałam mu w głowie, życiu i Bóg wie czym jeszcze, na dodatek całkowicie świadomie. Wszystko robiłam wyłącznie dla własnej przyjemności, nie dbając o jego uczucia. O niczyje uczucia.
Właśnie wtedy, na środku Shad Thames Street, dotarło do mnie, że przez ostatnie piętnaście lat swojego istnienia byłam egoistyczną suką, dążącą po trupach do celu, nie oglądającą się za siebie i nie akceptującą własnych błędów jędzą. Wstrząśnięta tym odkryciem odsunęłam się od chłopaka na kilka kroków. On również oprzytomniał i spojrzał na mnie zmartwiony. Wyciągnął ramiona w moją stronę i zapytał niepewnym głosem:
- Wszystko w porządku, Alice?
Potrząsnęłam głową, na co on zmarszczył brwi.
- Jeśli to przeze mnie, to przepraszam, ja… nie chciałem poruszać tego tematu i …być taki gwałtowny, po prostu… przy tobie czuję się tak… - zaczął się plątać.
Odetchnęłam głęboko. Nie mogę wyjawić mu prawdy. Pora się rozstać.
- Chodźmy do tej restauracji. Umieram z głodu. – przerwałam mu.
Spojrzał na mnie zdezorientowany, ale chyba dostrzegł w moich oczach tą desperację, która mnie ogarnęła, więc poddał się i tylko kiwnął głową.
Po kilkunastu minutach milczenia i bicia się z myślami weszliśmy do ciepłego hallu muzeum. Po lewo znajdowało się wejście na wystawę, ale my skierowaliśmy się w prawo, w stronę restauracji z najlepszym w Londynie widokiem na Tower Bridge. Kelner zaprowadził nas do dwuosobowego stolika przy oknie, w kącie sali. Ustronność naszego miejsca jak najbardziej pasowała do rozmowy, którą miałam zamiar przeprowadzić. Zajęliśmy stojące naprzeciwko siebie krzesła i zdjęliśmy płaszcze. Kelnerka nalała nam wody i powiedziała, że zaraz wróci po zamówienie. Wpatrywałam się w chłopaka z determinacją. Pora zacząć to, co nieuniknione. Otworzyłam usta i … drrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrryń.
No jasne, obejrzałam już tyle beznadziejnych romansideł, że powinnam przewidzieć przerwanie megaważnej rozmowy przez dzwoniący głośno jak cholera telefon. Westchnęłam wyprowadzona z równowagi.
Nacisnęłam zieloną słuchawkę i przyłożyłam komórkę do ucha.
- Tak? – warknęłam przez zaciśnięte zęby.
- Alice, to ja, Jasmine. Słuchaj…mam problem.- usłyszałam głos swojej opiekunki. No tak, któż inny mógłby do mnie dzwonić w takiej chwili.
- Myślisz, że tylko ty masz problemy? Ja też mam życie i też mam problemy, jakbyś nie wiedziała! - naskoczyłam na nią zirytowana.
Jakby się zmieszała, bo po chwili z słuchawki dobiegła niepewna prośba:
- Mam poważne kłopoty, przyjedź, proszę.


***  

*Oczami Jasmine*
Siedzieliśmy we trójkę w restauracji „Next World”. Rozglądałam się nerwowo po sali w poszukiwaniu mojej ofiary.
- Wszystko w porządku? – zapytał Kuba, patrząc na mnie niepewnie.
Pokiwałam energicznie głową i wepchnęłam sobie do ust trochę zawartości talerza. Uśmiechnęłam się lekko. Odwzajemnił gest. Nagle Alex chrząknął znacząco. Kuba spojrzał na niego, a ja miałam okazję rozejrzeć się po sali. Zobaczyłam go. Był przebrany za kucharza. Wszedł do jakiegoś pomieszczenia. Poczułam, jak krew się we mnie gotuje.
- Przepraszam. – powiedziałam wstając od stołu. Posłałam Doktorkowi znaczące spojrzenie. – Zaraz wrócę. – uśmiechnęłam się ciepło do blondyna.
Ruszyłam w stronę łazienki, żeby nie było. Gdy tylko zniknęłam im z oczu, skręciłam w jakiś korytarz. Czułam, że zaraz coś od środka mnie rozsadzi. Byłam wściekła. Nagle wampir - morderca wyszedł zza rogu. Stanęłam z nim oko w oko. Skurczybyk posłał mi serdeczny uśmiech. Próbował mnie wyminąć, jednak mu na to nie pozwoliłam. Patrzył na mnie zdezorientowany. Rozejrzałam się lekko dookoła. Otaczały nas półki z garnkami i patelniami, człowieka ani śladu. Posłałam mu uwodzicielski uśmiech. Zbliżyłam się lekko. Złapał haczyk. Wzięłam jego twarz w obie dłonie. Poczułam, jak jego wstrętne łapska latają po moim tyłku. Zjechałam zgrabnie do poziomu szyi. On zbliżył się jeszcze bardziej. Już miał mnie pocałować, ale nie zdążył. Jednym szybkim ruchem skręciłam mu kark. Gdy już jego ciało leżało u moich stóp poprawiłam sobie strój i odwróciłam się na pięcie. Postanowiłam nie sprzątać ciała. Nich ludzie się trochę pobawią. Miałam już ruszyć, gdy nagle zobaczyłam Kubę. Stał i wpatrywał się we mnie zszokowany. Kurde! Zamrugałam szybko oczami i udałam, że tracę przytomność. Tylko na to w tej chwili wpadłam. W ostatniej sekundzie złapałam się półki. Chłopak podbiegł do mnie. Bał się mnie dotknąć. Spojrzał na ciało „kucharza”.
- Przepraszam. – wyszeptałam, gdy spojrzał się na mnie i… zdzieliłam go patelnią. Padł na ziemię. Ja stałam tak przez chwilę. Nie wiedziałam co robić.
- Z tobą to się, aż chce chodzić na randki!- usłyszałam z tyłu.
- Odpierdol się Alex! Miałeś go pilnować!
- Poszedł do toalety! Co?! Miałem stać i gapić się, jak sika?!
Westchnęłam ciężko. Zawsze miałam talent do kończenia randek. Pamiętam, jak kiedyś, gdy byłam chyba w wieku Alice, prawie wysłałam chłopaka do Afryki. Stare, dobre czasy…
- Co masz zamiar zrobić? – zapytał rozbawiony.
- Co mam zrobić? Co mam zrobić?! Alex, do cholery, mam półtorej trupa na zapleczu!
- Do tego salę pełną gości. Jest 18.00, ludzi multum. Swoją drogą ciekawe, dlaczego. Może nikt z nich nie umie gotować?
Posłałam mu spojrzenie pełne dezaprobaty. Wyjęłam z kieszeni telefon.
- Do kogo dzwonisz? – zapytał.
- Do kogoś kto ma talent pakowania się w kłopoty i milion sposobów, by się z nich wyplątać.

*  *  *  
*Oczami Alice*
Pod restauracją stało kilkanaście par oczekujących na wejście, a popołudniowy mrok rozświetlał niebiesko-zielony neonowy napis ‘Next World’. Szybkim krokiem podeszłam do drzwi lokalu i nie zważając na krzyki hostessy, ruszyłam w głąb pomieszczenia. Przeczesałam wzrokiem całą salę, ale nigdzie nie dostrzegłam ciemnowłosej przyjaciółki. Z westchnieniem stanęłam na środku sali i przymknąwszy powieki, sięgnęłam w głąb samej siebie. Czułam jak moje działania powoli przynoszą efekty, a moje zmysły zaczynają wyczuwać coraz więcej i więcej. Kiedy wampirze moce były już do mojej dyspozycji, musiałam jak najszybciej wyjść z pomieszczenia pełnego gości. Może i przeszłam dziesięcioletnie szkolenie jak walczyć z żądzą krwi, ale sala pełna upojonych winem, soczyście zarumienionych ludzi wciąż stanowiła pokusę. Nagle do moich uszu dotarł niesłyszalny dla żadnej ludzkiej istoty szept: „Jesteśmy w korytarzu w zachodniej części budynku.”
Alex. Co on u robił? Jeśli był razem z Jass, to czemu on jej nie pomógł?
Pozostawało mi jedynie znalezienie ich i zażądanie odpowiedzi na to pytanie. Ruszyłam w stronę wyjścia dla personelu. Teraz mogłam usłyszeć również szybki oddech wampira, z pewnością należący do Jasmine. Dyszała jak parowóz, kiedy się denerwowała. Ominęłam jeszcze cztery stoliki i znalazłam się w ustronnym korytarzu, prawie niewidocznym z głównej sali. Sytuacja jaka zastałam była, szczerze mówiąc, zabawa, ale po konfrontacji z Harrym nie miałam ochoty na choćby jeden blady uśmiech.
Po bokach rozciągały się szafki pełne talerzy, garnków i patelni, a jedną z nich trzymała w dłoniach Jasmine, siedząc na piętach, z głową Kuby Błaszczykowskiego na kolanach. Obok leżały zwłoki innego wampira, a nad tym wszystkim górowała sylwetka opartego o ścianę Aleksa. Zdezorientowanym wzrokiem błądziłam po ich twarzach, szukając jakiegokolwiek wyjaśnienia zaistniałej sytuacji.
- Czy ktoś może mi powiedzieć, co tu się do cholery stało? – zapytałam.
Przez chwilę oboje milczeli, po czym odezwał się doktor.
- Przyszedłem tu z Jasmine i Kubą, bo powiedziała mu, że jest martwa i jest wampirem, a gdy spojrzał na nią jak na wariatkę, do pokoju wtargnąłem ja. Następnie Jass wpadła na wspaniały pomysł zabrania Kuby do restauracji. Nie wiem, co chciała przez to osiągnąć. Od przejedzenia nie traci się pamięci. – zaczął monolog z drwiącym uśmiechem. Słysząc jego słowa, Jasmine podniosła głowę i spojrzała na niego z wyrzutem.
Alex, nic sobie  z tego nie robiąc, kontynuował:
- Potem okazało się, że przyszła tu zabić mordercę Alice Cullen, ale wszystko widział Kuba i dlatego, w akcie samoobrony, pogłaskała go patelnią i tym samym pozbawiła przytomności. – dokończył.
Spojrzałam na swoją opiekunkę z niedowierzaniem. Nie wiedziałam, że była zdolna do przemocy. To znaczy, widziałam jak walczy i poluje na zwierzęta, ale na pewno nie pozbawiała nikogo świadomości patelnią.
- Skoro tak, to po co do mnie zadzwoniliście? – zapytałam, otrząsnąwszy się z pierwszego szoku. Jass spojrzała na mnie prosząco.
- Pomożesz mi dostarczyć Kubę do naszego mieszkania?
Westchnęłam po raz kolejny tego dnia. Ludzie, czy ja wyglądam jak specjalista od wywożenia nieprzytomnych facetów?! No, ale czego się nie robi dla przyjaciółki…
- Dobra, złapcie go pod ramiona i powoli podnieście, a ja wykombinuję jakiś transport. – mówiąc to, ruszyłam w stronę kuchni restauracji. Pchnęłam ramieniem drzwi, zza których dochodziły apetyczne zapachy.
Starałam się wykonać swoją robotę bez zwracania czyjejś uwagi, ale z moim szczęściem, zaraz ktoś mnie zauważy. Okazało się jednak, że Anioł Stróż nade mną czuwa, bo nikt nic nie powiedział, gdy wywiozłam jeden z wózków na zamówienia przykryty białym obrusem. Pchając go jedną ręka, a drugą poprawiając włosy, dotarłam do miejsca zbrodni. Tam czekali na mnie Jass, Alex i zwłoki Kuby. Gdy przyjaciółka dostrzegła moją zdobycz, spojrzała na mnie krzywo.
- Chyba żartujesz. – stwierdziła. Wkurzyła mnie na maxa, nie dość, że okłada niewinnych ludzi patelnią i każe sobie pomóc, to jeszcze dyskutuje. Kiedyś ją uduszę, przysięgam.
- Masz jakiś lepszy pomysł? -  Alex stanął w mojej obronie. Jasmine tylko westchnęła i podprowadziła Kubę do metalowego wózka. Ja uniosłam obrus, a ona ułożyła chłopaka pod nim, na dolnej półce. Zakryłam wszystko białą tkaniną. Odgarnęłam włosy z czoła i rzekłam:
- Koniec imprezy, czas iść do domu.        

*  *  *
*Oczami Jasmine*
Był 4 stycznia 2012 roku. Cmentarz wyglądał, jak z bajki-cały obsypany śniegiem. Stałam, razem z grupą wampirów, przy grobie. Obok nas odbywał się pogrzeb. Jakiś młody facet zginął w wypadku samochodowym. Rodzina i przyjaciele płakali. Tuż obok trumny stała kobieta. Trzymała za rękę małego chłopca. Ona jako jedyna była poważna. Przynajmniej się starała. Maluszek miał zdezorientowany wzrok. W pewnym momencie pociągnął, chyba swoją mamę, za rękę i spytał: „Gdzie tata?”. Tego było za wiele. W oczach kobiety pojawiły się łzy. Ukucnęła przy chłopcu i przytuliła go z całej siły. Odwróciłam głowę w stronę naszego pogrzebu. Tu panowała kompletnie inna atmosfera. U nas wszyscy stali wyprostowani, ze spuszczonymi głowami. Nikt nie płakał, nic nie mówił. Staliśmy tak przez chwilę w ciszy. W pewnym momencie wszyscy zaczęli się rozchodzić, dalej nic nie mówiąc. Każdy zajęty był rozmyślaniem. Niby jesteśmy nieśmiertelni, jednak śmierć Alice Cullen i związana z tym śmierć Jaspera, uświadomiła nam, że tak nie jest. Obydwoje kochali się bardzo i to ich zgubiło. Alice została zamordowana. Jasper dołączył do niej chwilę później. Nie wiem dokładnie jak zginęła. Nie chciałam wiedzieć. Wiem tylko przez kogo. Na szczęście ta osoba podzieliła ich los.
Stało się to w Sylwestra. Znaleziono ich następnego dnia. Podobno trzymali się za ręce…
W końcu przy grobie zostałam tylko ja i Edward z Bellą. Rosalie i Emmet nie przyjechali. Nie dali rady.
Brązowowłosa wampirzyca nie kryła swoich łez. Obok niej stał jej mąż. Trzymał rękę na jej ramieniu. Jego twarz nie wyrażał żadnych emocji, jednak ja znałam go na tyle długo, że mogłam stwierdzić, że w środku rozsadzała go złość. Podeszłam bliżej. Nagrobek z białego granitu zdobił napis: „Alice Cullen i Jasper Hale”, a tuż pod nim: „Abiit, non obiat”, co znaczy: „odszedł, ale pamięć o nim nie zaginęła”. Takie samo epitafium widniało na grobie obok. Tam leżał Carlisle Cullen. Poczułam dziwne uczucie w brzuchu.
- Co teraz? – zapytałam stając obok pary.
- Nie pozostaje nam nic innego, jak żyć dalej. – odpowiedział Edward – Już jedną tragedię przeżyliśmy. – wskazał głową na nagrobek obok.
Spuściłam smutno głowę. Chłopak zorientował się co powiedział.
- Przepraszam. – wyszeptał – To nie twoja wina.
Jedna samotna łezka spłynęła mi po policzku. Bella zdjęła z siebie dłoń męża, podeszła do mnie i przytuliła z całej siły. Teraz obydwie mogłyśmy bezkarnie płakać. Edward objął nas lekko.
- Damy radę. – powiedziała  dziewczyna. – Nie możemy się poddać! Nie chcieli by tego. Mamy teraz praktycznie tylko siebie.
Staliśmy tak dość długo. Nagle poczułam na sobie czyjś wzrok. Nie odrywając się od wampirzycy, rozejrzałam się wzrokiem po cmentarzu. W oddali zobaczyłam jakąś postać. Pod dłuższym przyjrzeniu dostrzegłam, że to kobieta, o rudych włosach, wyróżniających się na tle śniegu.  Dziewczyna, która jedyna nie była na pogrzebie. Wiedziałam, że dla niej to trudne. Nie znała swojej imienniczki, a ja wciąż byłam jej winna wyjaśnienia.
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>> 
Jak wam się podoba? Mi tak sobie. Musiałyśmy troszeczkę pokomplikować. Przez najbliższe dwa rozdziały, będzie w miarę spokojnie. Potem zacznie się zabawa J
Tak dla ścisłości:
- pogrubioną czcionką piszę ja (Wariatka)
-
zwykłą czcionką pisze Rooksha .
Ale jeśli to "oczami alice" Wam pomaga, to będziemy tak robić nadal.
Na koniec mam do was małą prośbę. Jeśli czytacie naszego bloga to zostawcie jakiś ślad (czytaj: komentarz). To motywuje nas do dalszej pisaniny
J
Buziaki, 
Rooksha&Wariatka

wtorek, 6 listopada 2012

Rozdział dziewiąty

Muzyka do tego rozdziału: tutaj.


„Czasami jedna osoba sprawia, że świat staje się lepszy”


*Oczami Kuby*
Wyszedłem jak najszybciej z jej pokoju. Po tym co mi powiedziała, a raczej o co poprosiła, bałem się, że palnę jakąś głupotę. Strasznie się cieszyłem, że mnie zaprosiła. Dawało mi to gwarancję, że nasza znajomość nie skończy się tak szybko. Nie wiem dlaczego, ale spodobała mi się ta dziewczyna. Była inna, niż wszystkie, które do tej pory poznałem. Miała w sobie to coś.
  Wichura była straszna. Śnieg sypał, jak nie wiem co, a ja miałem na sobie tylko ten cholerny frak. Jedyne co mnie pocieszało, to, że nie tylko ja byłem tak ubrany. Wielu przechodniom brakowało różnych części garderoby. Naprawdę różnych...
W końcu dotarłem pod dom Wojtka. Strzepałem z siebie śnieg i wszedłem do środka. Zdjąłem buty, przemoczoną marynarkę i udałem się do salonu. Na kanapie leżał Piszczu z poduszką na głowie. Obok niego siedział Wojtek, opierając głowę o rękę, położoną na oparciu sofy. Robert krzątał się w kuchni.
- Lepiej, żeby wasze dziewczyny was takich nie zobaczyły. – powiedziałem.
- Lepiej. żeby Smuda nas takich nie zobaczył. – odpowiedział Łukasz spod poduszki. 
Zacząłem się śmiać. Chłopaki wyglądali naprawdę koszmarnie. Podpuchnięte oczy, wyraz twarzy zawodowego narkomana. Spojrzałem na Roberta. Bił się z jakimś opakowaniem. Podszedłem do niego i wyjąłem mu je z rąk.
- Herbatka ziołowa? – zapytałem z niedowierzaniem. Znałem go już bardzo długo, jednak nigdy nie widziałem, żeby trzymał w ręku ziółka.
- Na kaca. – odpowiedział.
- Nie wiem, czy w takim stanie wam pomogą. – powiedziałem z uśmiechem. Spojrzał na mnie morderczym wzrokiem. – Może ja wam ją zrobię? – zapytałem.
Chłopak podniósł ręce w geście „poddaję się” i wyszedł z kuchni. Usiadł na podłodze obok Łukasza i Wojtka.
- A właściwie, czy ty byłeś wczoraj z nami na imprezie? – zapytał nagle napastnik. Spojrzałem na niego zdezorientowany. – Wyglądasz jakbyś wczorajszego Sylwestra spędził na kanapie oglądając jakieś romansidła, a nie z nami.
- Jeśli już to powtórkę meczu. – powiedziałem z uśmiechem.
- Co się czepiasz. – do rozmowy włączył się Wojtek. – Pewnie Jasmine go uleczyła.
Chłopaki zaczęli się szczerzyć w moją stronę. Nawet Piszczu wyjrzał spod poduszki. Ja tylko przekręciłem oczami i wróciłem do parzenia ziółek.
- No dawaj Błaszczu! Nie daj się prosić! Opowiadaj! – powiedział Robert.
- Wasza zielarka potrzebuje ciszy, bo jej się ziółka nie zaparzą. – powiedziałem przez zęby.
- W sumie wolę nie wiedzieć co się tam działo… - powiedział Łukasz.
- I ty Brutusie przeciwko mnie! – krzyknąłem w jego stronę. Wszyscy zaczęli się śmiać. – A może ty Robert opowiesz, jak całowało się z Alice? Albo ty Wojtek? Co robiłeś podczas balu?
Napastnik natychmiast spoważniał. Łukasz spojrzała na mnie pytająco. Jedynie Wojtek się zamyślił.
- Byłeś zbyt pijany by to zarejestrować. – rzuciłem w stronę Piszczka.
On spojrzał na Roberta smutno. RL9 się zarumienił.
- Od dzisiaj nie piję! – powiedział obrońca, krzyżując ręce na piersi. – Omijają mnie najlepsze wspomnienia!
- Możemy o tym nie gadać? - dodał napastnik.
- Nie masz się co Bobek wstydzić! – Łukasz położył chłopakowi rękę na ramieniu. – Przecież nie masz dziewczyny. Mogłeś się zabawić. Dokładnie tak, jak nasz Ku…
- Ty nie masz dziewczyny?! – zapytałem zszokowany.
- Kiedy byłeś na randce to się lekko przez telefon, posprzeczaliśmy… - odrzekł popijając ziółka.
- Innymi słowy zer... – Piszczu nie dokończył swojej wypowiedzi bo Lewandowski wypluł na niego swoją herbatkę.
- Jaki szajs! – krzyknął – Wojtek masz jakąś kawę? – zapytał brunet.
- Nie ale, jak chcesz to idź to World’s Cafe. Mają najlepsze kawy w mieście. – mówił cały czas z nieprzytomnym wzrokiem.
Bobek pokiwał energicznie głową i zniknął w przedpokoju. Za chwilę wrócił, gotowy do wyjścia.
-  Idzie ktoś ze mną? – zapytał.
- Ja idę się umyć… - Łukasz wstał i zaczął iść w stronę łazienki. Napastnik spojrzał na niego przepraszająco.
Bramkarz i ja pokiwaliśmy przecząco głowami. Chłopak wzruszył ramionami i poszedł. Siedziałem chwilę z Wojtkiem w ciszy.
- Czy on właściwie zna drogę? – zapytałem.
Szczęsny zaczął się śmiać. Dołączyłem do niego.
- Słuchaj… A właściwie to z kim się całowałem… - przerwał nagle, zbijając mnie z tropu.
- Mnie się nie pytaj. Nie znałem ich…
- Ich?! Kurde! Jak ja się wytłumaczę Caroline?! -  westchnął – Może lepiej jej o tym powiem, zanim dowie się z jakiejś durnej gazety…
- Dobrze prawisz, polać ci! – powiedziałem szczerząc się.
- Może lepiej nie… - odpowiedział z uśmiechem i zniknął w swoim pokoju
Zostałem sam. Po krótkim namyśle wyjąłem komórkę z kieszeni i napisałem SMS-a…
***
Cała noc czekałem na SMS-a od niej. Nie wiedziałem czemu nie odpisała. Może nie chciała się spotkać. Może się obraziła za to, że tak szybko wyszedłem. Rano byłem nie do życia. Lewy przy śniadaniu, cały czas gadał o Alice. Podobno spotkał ją w tej kawiarni tej co mu Wojtek polecił. Ja w ogóle nie mogłem się skupić. Cały czas myślałem tylko o niej. Cholera jasna! Dlaczego? Przecież nie mogłem się w niej zakochać! Znałem ją zaledwie parę dni, a ona wlazła mi do głowy. Pewnie po tym ślubie o mnie zapomni, a ja… Ja pierdole…
- Idę się nachlać. – powiedziałem wstając od stołu.
- Trzeba było chlać przedwczoraj. – Wojtek patrzył na mnie rozbawiony. – Zresztą dopiero dziesiąta. Wiesz jakiego będziesz miał jurto kaca?
- Nie odpisała? – zapytał się Łukasz.
- A to oto chodzi! – bramkarz uśmiechnął się szeroko.
- Może do niej zadzwoń. – zaproponował Robert – Może przy okazji weźmiesz ze sobą mnie i Alice…
- Możesz się ogarnąć?! – zapytałem zirytowany. Szybko wstałem od stołu i ruszyłem w stronę swojego lokum. No, może nie do końca swojego. Dzieliłem pokój z Piszczem. Rzuciłem się na łóżko. Miałem już tego dosyć.
- Wolę zostać kawalerem. – powiedziałem z głową w poduszce.
- Albo inaczej stara panną. – usłyszałem – W twoim przypadku panem.
- Łukasz, błagam! Pozwól mi umrzeć w spokoju!
- Może naprawdę do niej zadzwoń.
- Jakby chciała to by sama to zrobiła.
- Skąd wiesz? Może się wstydzi? – spojrzałem na niego z politowaniem – To idź to niej!
- Prędzej zadzwonię…
Nagle rozległ się dzwonek. Złapałem za telefon. Zobaczyłem, że dostałem SMS-a.
                                           „Przyjdź szybko!
                                                                        J.”
- Leć do niej! – krzyknął Piszczu czytając wiadomość.
- Sam nie wiem. To nie jej numer…
- Może pożyczyła telefon od Alice? Rusz się! – cały czas się zastanawiałem. Czy naprawdę jest tego warta? – Może Alice napisała w jej imieniu, bo coś  się stało?
To zdanie wystarczyło bym wstał, włożył kurtkę ( zapasową) i ruszył w kierunku drzwi.
- Tylko pamiętaj! – rzucił mi na pożegnanie – Nie dawaj tego numeru Robertowi!
Uśmiechnąłem się i wyszedłem.


*Oczami Harry’ego*
Nie miałem ochoty ruszyć nawet palcem u nogi, ale Louis miał wobec mnie znacznie poważniejsze plany.
- Wstawaj Hazz! Już i tak jesteśmy spóźnieni, Paul nas zabije! – darł się wniebogłosy, jakbym był głuchy. Do tego skakał po moim łóżku, raczej trafiając niż chybiając w moje biedne ciało.
- Zawsze tak mówisz, a jak dotąd żyjemy. – wymamrotałem z głową ukrytą pod poduszką.
Zaśmiał się, ale nadal próbował połamać którąś z moich kości.
- Tym razem nie będzie miłosierny i pożegnamy się z tym światem, wierz mi.
Dzięki Bogu, drzwi do mojej sypialni się otworzyły i wyjrzała zza nich głowa Liama.
- Harry, co Ty do cholery jeszcze robisz w łóżku?! – powiedział zdenerwowany. To znaczy, myślę, że był zdenerwowany, bo przeklął i trzasnął moimi drzwiami, czego normalnie nie robi. Nie mogłem być pewien, bo moja głowa nadal tkwiła bezpiecznie pod mięciutką podusią.
Nie na długo. Jakaś tajemnicza siła, którą okazał się Lou, pociągnęła mnie za kostki i brutalnie odebrała mi resztki snu. Z głuchym łoskotem zwaliłem się na podłogę, ściągając przy okazji kołdrę.
- No, Harry, teraz już nie masz się gdzie ukryć. – powiedział z zadowoleniem, podpierając się pod boki. Spojrzałem na niego z wyrzutem, a gdy uśmiechnął się z wyższością, ściąłem go z nóg jednym płynnym ruchem kolana. Jęknął zaskoczony spotkaniem z podłogą, a ja, wykorzystując sytuację, ponownie zawinąłem się w kołdrę.
W takim stanie znalazł nas sekundę później Niall. Zaczął się śmiać, jak to miał w zwyczaju, a potem wspólnie z Lou próbowali postawić mnie do pionu. Opierałem się jak mogłem, ale gdy do mojej sypialni wpadli w odwiedziny jeszcze Zayn z Liamem, byłem bezsilny.
- Dobra, już się zbieram. Dajcie mi pół godziny. – powiedziałem z westchnieniem i zacząłem kierować się w stronę łazienki. Przerwał mi śmiech Zayn’a.
- Za późno, Śpiąca Królewno. Pół godziny temu to powinniśmy być w studiu. Paul jak nic urwie Ci jaja, zobaczysz. – dodał, po czym wręczył mi jakiś podkoszulek i spodnie od dresu. Co w sumie było rozsądne, gdyż stałem przed nimi nagi. Przytuliłem do siebie ubrania i pobiegłem umyć zęby. Wciąż będąc nago.
Całe szczęście, że mieszkaliśmy sami w tym domu, bo nie chciałbym zobaczyć miny jakiejś starszej pani, której na dzień dobry przelatuje pod drzwiami rozczochrany nastolatek świecący golizną. Zaśmiałem się.
To byłoby niezłe.
- Pospiesz się, Styles! – usłyszałem krzyk z hallu.
- No biefnę już! – odpowiedziałem z gębą pełną pasty, przy okazji opluwając lustro. Szlag.
Opłukałem usta, przemyłem twarz (a raczej chlusnąłem sobie wodą w zacne lico) i rozejrzałem się w poszukiwaniu bokserek. Znalazłem je wiszące na kaloryferze, po czym wskoczyłem w nie, pomimo tego, że ich suchość pozostawiała wiele do życzenia. W wilgotnych gaciach wypadłem z łazienki, w biegu zakładając koszulkę i spodnie.
Przy drzwiach czekał na mnie Louis, który na mój widok parsknął bezgłośnym śmiechem. W rękach trzymał dla mnie kurtkę i buty. Złapałem to wszystko, ledwo utrzymując się na nogach.
- Dzięki! – wysapałem i wyszedłem boso na podjazd. Od razu zatrząsłem się z zimna i czym prędzej zapakowałem się do naszego vana.
Kierowca, wąsaty pan George, spojrzał na mnie z pobłażaniem i pokręcił głową. Zaraz za mną do auta wsiadł Lou i ruszyliśmy z piskiem opon.
Moje biedne stopy, po spotkaniu ze śniegiem były (delikatnie rzecz ujmując) lodowate. W butach znalazłem czarne skarpetki, na których widok miałem ochotę rozpłakać się ze szczęścia. Spojrzałem z wdzięcznością na Tomlinsona, na co cała czwórka moich przyjaciół wybuchła śmiechem.
- Ubieraj się, bo przeziębiony na nic nam się nie przydasz. – powiedział Zayn z zadziornym uśmiechem.
Resztę drogi odbyliśmy w standardowej jak na tę godzinę ciszy. Każdy – mam nadzieję, że oprócz kierowcy - próbował choć chwilę się zdrzemnąć, bo czekał nas cały dzień pracy. Powoli dojeżdżaliśmy na miejsce, a ja zorientowałem się, że nadruk na koszulce, miłosiernie podarowanej mi przez Zayna, przedstawiał dwa pieprzące się konie. Już miałem dać sobie spokój i olać to, ale przed studiem ujrzałem gromadkę rozpiszczanych fanek. Westchnąłem i zarzuciłem na ramiona kurtkę. Należałoby dodać, że nie moją, tylko Nialla. Ja pierdolę, jak tylko ich dorwę, to zabiję z zimną krwią. Jako że Irlandczyk jest ode mnie mniejszy, jego kurtka zdecydowanie nie była w moim rozmiarze. Zamknąłem oczy i policzyłem do dziesięciu. O Panie, daj mi siły. George podjechał pod same drzwi, ale i tak obległy nas tłumy dziewczyn w każdym wieku, z rządem mordu, a raczej autografu, w oczach. Pierwszy wysiadł Zayn, co pewnie nie było dobrym pomysłem, bo po trzydziestu sekundach jego misternie ułożona fryzurach była tylko wspomnieniem. Głupio mi tak myśleć o fankach, przecież to dzięki nim spełniliśmy swoje marzenia, ale czasami zachowywały się jak głodne hieny. W kwestii bycia macanym po włosach, stałem się ekspertem, szczególnie po wizycie w Hiszpanii, gdzie na każdym zdjęciu, jakie zrobiłem sobie z fanką, w moich włosach zawsze tkwiła czyjaś ręka. W pewnym momencie jakaś dziewczyna tak mocno mnie czochrała, że jej dłoń utknęła w moich lokach, które w tamtej chwili przypominały bardziej liany w buszu niż włosy. Wzdrygnąłem się na to wspomnienie. Przez następny tydzień Paul był tyranem – nie mogliśmy nigdzie wychodzić bez obstawy, nawet do spożywczaka po głupie chipsy.
Z tego ciągu wspomnień wyrwał mnie głośniejszy niż wcześniej pisk.
Właśnie wychodził Niall, z miną a’la „jestem za młody, żeby zostać pożartym”. Westchnąłem. Ze złością pociągnąłem za zbyt krótki rękaw pożyczonej kurtki, w duchu przeklinając Zayna we wszystkich znanych mi językach. Lou zaśmiał się dźwięcznie i posyłając mi ostatnie rozbawione spojrzenie, wynurzył się z bezpiecznej przestrzeni auta. Czapka, którą miał na głowie od razu znalazła innego właściciela, a raczej właścicielkę. Rozglądał się z pretensją w niebieskich oczach, ale najwyraźniej nigdzie nie dostrzegł zguby, bo westchnął i zaczął przepychać się w stronę drzwi, rozdając autografy. Na moje usta mimowolnie wstąpił uśmiech. Dobrze mu tak. W samochodzie zostaliśmy już tylko ja, Liam i pan George.
Payne poklepał mnie pokrzepiająco po ramieniu, po czym westchnął i wyszedł z ciepłego vana. Tak samo jak ja, miał nienajlepsze wspomnienia z Hiszpanii. W końcu przyszła kolej na mnie. Już miałem otwierać drzwi, kiedy gdzieś w tłumie mignęły mi rude włosy. Od razu przypomniała mi się tajemnicza i pociągająca Alice. Zastanowiłem się, co by powiedziała, gdyby mnie teraz zobaczyła. Może wybuchłaby swoim perlistym śmiechem, wywołując na moich plecach ciarki, czy też może nie powiedziałaby nic, tylko spojrzała na mnie z pobłażaniem i delikatnym uśmiechem w kącku ust? Nie mogłem być pewien, bo nie znałem jej zbyt dobrze (co nie znaczy, że bym nie chciał), ale to pytanie uświadomiło mi, że nie mogę pokazać się ludziom w TAKIM stroju!
- Pierdolę, nie wychodzę. George, zajedźmy od tyłu. – powiedziałem.
Kierowca spojrzał na mnie zdziwiony, ale chyba zobaczył w moich oczach coś, co go przekonało.
Albo w moim ubiorze, trudno określić.
Ku zdziwieniu wszystkich zebranych na zewnątrz, silnik samochodu zawarczał, po czym cały pojazd zaczął cofać w stronę jezdni.
Chłopcy spojrzeli na nas zdezorientowani, a fanki wydały jęk zawodu i zaczęły rozglądać się, zapewne w poszukiwaniu mojej zacnej osoby.
Ja zaś czatowałem przy drzwiach, czekając aż auto zatrzyma się na parkingu z tyłu budynku. Zanim nasz kierowca zdążył choćby mrugnąć, wyskoczyłem z vana jak oparzony, byle tylko jak najszybciej znaleźć się z dala od piszczących nastolatek i chłodnego powietrza.
Ochroniarz stojący przy drzwiach na szczęście mnie poznał, ale mimo wszystko zmarszczył czoło zdziwiony moim zachowaniem.
Nie zwracając na niego ani na innych ludzi uwagi, ruszyłem w stronę  łazienki, bo w domu, dzięki moim współlokatorom, nie zdążyłem nawet się wysikać. Przecinałem korytarz wyścielony wykładziną, próbując pozbyć się tej nieszczęsnej kurtki. Nagle sparaliżował mnie głęboki głos dochodzący zza moich pleców.
 - Gdzieś Ty, do cholery, był?! – acha, jeszcze chwila i Paul zacznie toczyć pianę z ust.
Wzruszyłem ramionami.
 - Po prostu nie miałem dziś ochoty na pożarcie przez piszczący tłum. – odpowiedziałem lekko.
Nasz manager zatrząsł się ze złości.
- Doprawdy, Harry? Nie dość, że spóźniliście się prawie godzinę, to jeszcze Ty musiałeś urządzać jakieś cyrki przed wejściem. Masz może jakieś, choćby najgłupsze, wytłumaczenie na swoje zachowanie? –
no jasne, brakowało  tylko „młody człowieku”. Nie cierpię, kiedy ktoś traktuje mnie protekcjonalnie.
- Człowieku, nie traktuj mnie jak dziecko. Nie muszę Ci się tłumaczyć. – warknąłem z zaciśniętymi pięściami. Spojrzał na mnie z powątpiewaniem. Tak jak patrzy się na małe dziecko, gdy wie się, że nie ma racji. Westchnąłem bezradnie.
- Nie zdążyłem się porządnie ubrać, bo Louis do pierwszej  w nocy śpiewał pod prysznicem
‘Last Christmas’ i dlatego się nie wyspałem, a potem jeszcze dali mi tą za małą kurtkę, zrzucili mnie z łóżka i musiałem założyć mokre gacie, a Louis próbował połamać mi kości… – tłumaczyłem.
- I do tego mam oplute lustro. – dodałem żałośnie dla zwieńczenia mojej listy wypominków parafialnych.
Higgins spojrzał na mnie zdezorientowany. Zmarszczyłem brwi.
- O co Ci chodzi, człowieku?! Najpierw chcesz, żebym Ci się tłumaczył, a potem patrzysz na mnie jakby wyrosły mi czułki! Zdecyduj się!
Brwi Paula prawie zaczesały mu włosy na czubku głowy, a agresywna postawa sprzed kilku minut zniknęła bez śladu.
- Co ma z tym wspólnego Twoje lustro? – zapytał powoli po dłuższej chwili. Przymknąłem powieki i z westchnieniem policzyłem od 10 do 1. Znowu. Cóż…
- Nieważne, zapomnij. Lepiej wracajmy do chłopaków, podobno miałeś do nas coś ważnego. – powiedziałem. Moje słowa jakby go ocuciły, bo skierował się w stronę studia. Na końcu któregoś z korytarzy stała czwórka moich przyjaciół, z których najstarszy, pod wpływem śmiechu, wyglądał jakby potrzebował natychmiastowej reanimacji. Palant. Nie dość, że rano chciał zrobić ze mnie kalekę, to jeszcze teraz suszy zęby.
Przyjaciel, kurwa.
Paul skinął na nich głową, żeby podeszli, po czym zaprowadził nas wszystkich do jakiejś sali pełnej krzeseł.
- Usiądźcie.
Klapnęliśmy więc sobie w miarę blisko siebie, a w tym czasie manager wyjął z przepastnej kieszeni spodni nowego tableta, po czym zaczął czytać jakiś artykuł z Internetu.
- „Jak niedawno udało się ustalić naszym informatorom, Harry Styles, członek zespołu One Direction, baluje od kilku dni w londyńskich klubach. Już dwa razy widziano z nim tą samą rudą dziewczynę, prawdopodobnie nowa kochankę Styles’a. Na jednym ze zdjęć zrobionym parze w klubie nocnym widać, jak Harry obejmuje nieznajomą w pasie, a następnie obydwoje kierują się do łazienki w bliżej nieokreślonym celu. Innego dnia, rudowłosa spotyka się z całym zespołem 1D, a Harry znów jest wtedy pijany.
Niedługo więcej informacji, Redakcja.”- Paul odłożył urządzenie na jakieś krzesło i poparzył na nas. Po przeczytaniu artykułu nastąpiła totalna cisza, zupełnie do nas niepodobna. Chodziło o mnie, więc postanowiłem odezwać się pierwszy. Ale zanim zdążyłem chociaż otworzyć usta, przyszło mi do głowy jedno zdanie:
„Ona mnie zabije”.


>>>>>>>>>>>>>
Hejka! Mamy nadzieję, że spodobał Wam się punkt widzenia chłopaków - zawsze jakaś odskocznia od babskiego gadania o kiecce na bal :D Jeśli chcielibyście, a raczej chciałybyście więcej rozdziałów oczami Kuby i Harry'ego - piszcie w komentarzach. (Których notabene nie było pod poprzednią notką - co jest?)
Jako podkład piosenka, której teledysk, a szczególnie jego zakończenie, nas powala :)
Ach i jeszcze jedno: Nie wiem, czy ktoś to zauważył, ale skaczemy po wydarzeniach - np. w ósemce Robert pije kawę z Alice, a w dziewiątce dopiero się na nią wybiera :D i inne takie... czy to Wam przeszkadza?
Wszystko piszcie pod spodem w komentarzach.
Do następnego! :*
Rooksha&Wariatka