czwartek, 24 stycznia 2013

Do tych co czytają...

Hejka!
Jak niektóre z was zauważyły na naszym blogu zaszły malutkie zmiany. Doszły nam dwie zakładki, a jedna zmieniła nazwę. Ja osobiście (Wariatka) mam ochotę trochę poszaleć z wyglądem bloga, ale jeszcze nie wiem co na to Rooksha:)
Do rzeczy. Jedna z tych stron ("Reguł gry") ma wam pomóc w zrozumieniu "naszego świata";) Wiemy, że tworzymy różne dziwne wariacje i jeśli Stephenie Meyer zobaczyłaby co robimy z jej wampirami, to by się psychicznie załamała. Mamy jednak nadzieję, że nie przeszkadza wam to zbytnio. Tych, którzy gubią się już w umiejętnościach naszych kochanych "nieśmiertelnych", zapraszamy tam. Już nie długo pojawią się tam zasady rządzące w świecie wampirów.
Zainspirowane innymi blogami, postanowiłyśmy zamienić zakładkę "Info" (której zresztą i tak nikt nie czytał;)) na "Polecacie". Jeśli prosiłyśmy was o informowanie nas o nowych rozdziałach, albo po prostu uważacie, że wasz blog jest warty przeczytania-piszcie tam. Obiecujemy, że zajrzymy o każdego opowiadanka.
Trzecia stronka "Uczucie krzyczy szeptem" będzie poświęcona mojemu opowiadanku (Wariatka). Nie będzie to nie wiadomo jak długa historia, więc doszłam do wniosku, że nie ma sensu zakładać nowego bloga. Mam nadzieję, że przypadnie wam ona do gustu. Nie będzie co prawda o wampirach i 1D, tylko o samych piłkarzach, a raczej piłkarzu (patrz: "Uczucie krzyczy szeptem" ), ale chyba wam to nie przeszkadza, prawda? Kiedy ono się pojawi? Powiem szczerze, że sama nie wiem. Jak na razie mam dopiero sześć stron w Wordzie (nasze rozdziały mają po 14), więc troszeczkę musicie jeszcze poczekać.
Ostatnią rzeczą, o której chcemy wam powiedzieć, a raczej poprosić, są komentarze. Wiemy, że powtarzamy się, jak stare katarynki, ale chyba inaczej nie można. Jeśli ktoś z was czyta naszego bloga, to prosimy, by pozostawił po sobie ślad. Jak na razie podoba nam się to całe "blogowanie", więc nie będziemy "grozić", że zamkniemy zakład, ale nie wiadomo, czy kiedyś się to nie zmieni.
Mamy zaplanowane 40 rozdziałów. Może wyjdzie mniej, może więcej. Choć w to pierwsze szczerze wątpimy, zważając na to, że nasz obecny post, w rozpisce, miał być dziesiąty. Tak, czy siak, historia dopiero się rozkręca. Korzystając z mojej nieobecności w szkole, zdążyłam napisać już 13 i 14. Rookshy proszę dać troszeczkę, więcej czasu, gdyż ona biedna uzupełnia braki w wiedzy;) W każdym razie, mogę zdradzić, że ten mój ostatni twór, będzie lekkim zwrotem w akcji.
Fankom 1D mogę obiecać (Rooksha), że ich ukochany zespół, niedługo będzie się częściej pojawiał.
Dobra! Dosyć tego nudzenia. Patrząc na zegarek, zacznę się kierować w stronę łóżka. Biorąc pod uwagę to, że ostatnio wstaję o 11...
Tak, czy siak mam nadzieję, że nie zanudziłyśmy was naszym "ogłoszeniem parafialnym" i weźmiecie do serca nasze słowa. Dobra! Na serio kończę, bo zaczynam już bredzić.
Do usłyszenia!
Wariatka

P.S. Zajrzyjcie jeszcze do "Bohaterów". Zmieniłyśmy niektóre zdjęcia i dodałyśmy cytaty.  
     

środa, 9 stycznia 2013

Rozdział dwunasty


„Never known what love could be, you’ll see” – 'Family Portrait' Pink

*Oczami Alice*
Pierwsze dni lutego były dla mnie okropnie wyczerpujące, ciągle tylko polowania, morderstwa, walki, jakby krwiożercy nie mieli nic innego do robienia, tylko ciągłe atakowanie niewinnych ludzi. Chwilami nie znosiłam bycia wampirem. Tak jak kilka dni temu, kiedy Harry nie mógł odpuścić i wypytywał mnie o życie w Polsce, o znajomych, o rodzinę. Z każdą moją wymijającą odpowiedzią zadawał coraz konkretniejsze, bardziej podchwytliwe pytania. Na koniec oczywiście znów musiałam zamknąć mu usta pocałunkiem, bo nigdy by mi nie odpuścił. Czasem zastanawiałam się jak zareagowałby na prawdę. Gdybym wyznała mu, że jestem wampirem, piję krew, zabijam inne wampiry, ukrywam się przed ludzkością. Że przy dużym szczęściu mogłabym żyć kilka tysięcy lat nie zmieniając się ani trochę, podczas gdy on był coraz dojrzalszy z każdym naszym spotkaniem. W sumie nie wiem, czemu ciągnę tę znajomość. Z jednej strony chłopak pociąga mnie, a jako wampir nie zwykłam porzucać rzeczy, które mogłyby sprawić mi przyjemność, ale z drugiej strony zaczęłam się do niego przywiązywać, a biorąc pod uwagę to, że jest człowiekiem, przywiązanie to najgorsze, co może mi się przydarzyć. W porównaniu z moim życiem, jego własne jest jak mrugnięcie powieką, tak ulotne i nieuchwytne, nietrwałe. W każdej chwili coś mogło odebrać mu życie, zniszczyć kruchą powłokę jaką jest jego kuszące ciało. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie wiem jak zareagowałabym na jego odejście.
Nagle moje rozmyślania przerwało pukanie do drzwi. Zamierzałam zignorować gościa, ale bębnienie się powtórzyło, więc chcąc lub nie, wstałam z podłogi, na której leżałam przez ostatnie kilka godzin. Za drzwiami mojej sypialni spotkałam Jasmine, która z zamyślonym uśmiechem pogłaskała mnie po ramieniu. Spojrzałam na nią zdziwiona, ale nie odezwałam się słowem. Czasem miała takie matczyne odruchy, a podświadomie czułam, że potrzebuje okazać komuś czułość w taki czy inny sposób. Poza tym te rzeczy przypominały mi moją własną matkę, a opiekuńcze gesty Jass pozwalały chociaż trochę ukoić ból po utracie rodziny. Uśmiechnęłam się więc tylko, po raz kolejny dziękując w duchu za ten subtelny dotyk jej dłoni. Podeszła do drzwi, a ja oparłam się o ścianę w hallu. W progu stał sfatygowany przez londyńską pogodę Edward Cullen. Błysnął zębami w uśmiechu, na co tylko zmarszczyłam brwi. Nie miałam pojęcia, co tu robił. Trzy tygodnie temu twierdził, że musi pilnie wyjechać na kilka miesięcy do Australii. Jeśli tu był, coś ważniejszego musiało wydarzyć się w Londynie, a moja niewiedza była kolejnym dowodem na to, jak bardzo zatracam się w życiu śmiertelników, zapominając o sprawach znacznie ważniejszych.
Po wymianie uścisków z Jasmine, podszedł do mnie. Uważnym spojrzeniem zbadał moją twarz, a ja użyłam wszelkich pokładów silnej woli, by nie myśleć o rzeczach, które chciałam utrzymać w sekrecie. Jass twierdziła, że nawet gdyby dowiedział się o jakiejś mojej tajemnicy to nie ujawniłby jej bez mojej zgody. Nie znałam go jednak dość dobrze, więc moje wątpliwości istniały pomimo zapewnień mojej mentorki. Wolałam nie ryzykować, zbyt wiele miałabym do stracenia. Edward poprawił zmierzwione przez wiatr włosy, ale i tak wyglądał o wiele lepiej niż jakikolwiek śmiertelnik po spotkaniu z kapryśną angielską pogodą. Wyciągnął rękę w moją stronę, zapewne wyczuwając moją niepewność i nie pozwalając sobie na takie czułości jak z moją przyjaciółką.
- Miło mi widzieć Cię ponownie, Alice. – rzekł kurtuazyjnie, a ja mimowolnie pomyślałam o tym, że musiał urodzić się jakoś przed wojnami światowymi. Kącik jego ust drgnął, ale niczym więcej nie zdradził się, że zna moje myśli. Zmierzyłam jego twarz uważnym spojrzeniem, zanim podałam mu swoją dłoń.
- Witaj Edwardzie. Ciebie również dobrze jest widzieć w dobrym zdrowiu. – odpowiedziałam równie grzecznie jak on sam. Jeśli zamierzał bawić się w gentelmana nie zamierzałam pozostawać mu dłużna. W przeciwieństwie do niego, nie wiedziałam co siedzi w głowach innych ludzi, więc mogłam tylko odgadywać jego intencje. Albo chciał mi zaimponować, albo odstraszyć, obie jednak opcje wydawały się być zbyt nieprawdopodobne. Innym powodem mogła być chęć wprawienia mnie w zakłopotanie, co było już bardziej możliwe. Stare wampiry często lubiły pokazywać jak bardzo są wiekowe, zawstydzając rozmówców zachowaniem, ubiorem i mową. To jednak również niezbyt pasowało mi do Edwarda Cullena, którego sylwetkę przybliżyła mi w ostatnich dniach Jasmine. Wampir z jej opowieści był troskliwym i trochę niestabilnym emocjonalnie wiecznym siedemnastolatkiem, zdolnym jednak do największych poświęceń, po uszy zakochanym w niezdarnej śmiertelniczce. Poza tym po naszym pierwszym spotkaniu wywnioskowałam, że nie szczyci się liczbą przeżytych lat, nie ubiera się jakoś dziwacznie, stara się jak najbardziej nie odstawać od ludzi dookoła. Dlatego opcja wprawiania mnie w zażenowanie była raczej mało prawdopodobna.
Może po prostu chciał się ze mną podroczyć? Zapewne.
Ale ja jak to ja, musiałam doszukiwać się w niewinnych ludziach jakiś ukrytych zamiarów. Właściwie to przecież nie moja wina, że moi nauczyciele i trenerzy zaszczepili we mnie to ziarno wątpliwości i chęć dokładnego sprawdzenia obcego osobnika. Słysząc moje myśli Edward popatrzył na mnie z rozbawieniem, za co Jasmine skarciła go wzrokiem.
- Zostaw ją w spokoju. – powiedziała kręcąc głową.
- Ależ Jass, my się tylko tak ze sobą drażnimy. – odpowiedział przekornie.
- Taaaa. Nie martw się Jass. W końcu drażnienie się z żonatymi mężczyznami to zdecydowanie moje hobby. – dodałam sarkastycznie. Ona tylko pokręciła głową z uśmiechem.
- Co Cię do nas sprowadza? – zapytała Jasmine.
- Miałeś być w Australii, jeśli mnie pamięć nie myli. – stwierdziłam ignorując całkowicie jego oceniające spojrzenie. Oglądałam swoje paznokcie szukając w nich jakiejkolwiek skazy.
Wzruszył ramionami z półuśmiechem.
- Okazało się, że dadzą sobie tam radę beze mnie. Poza tym mam do ciebie sprawę, Alice. – odpowiedział. Podniosłam na niego wzrok. Jass zmarszczyła brwi, ale najwyraźniej postanowiła nie pytać.
- Skoro tak, zostawię was. – powiedziała z ręką na klamce.
- Zaczekaj! – zatrzymał ją głos naszego gościa. Złapał ją za ramię, tak by popatrzyła na niego. Odwróciła się, a on z uśmiechem cofnął się i chwycił moją dłoń, prawie mnie wywalając.
- Chciałbym się przejść z Alice, jeśli to nie problem. – wyjaśnił. Nie no, skądże. Dlaczego to miałby być jakiś problem? W końcu uwielbiam nachalnych nieznajomych czytających moje myśli. Westchnęłam, ale pokiwałam głową na zgodę.
- Pozwól, że wezmę jakieś okrycie, Edwardzie. – powiedziałam, wyrywając rękę z jego niezbyt delikatnego uścisku. Skierowałam się do swojej sypialni i zdjęłam z wieszaka brązowe poncho.
Zarzuciwszy je na siebie, wsunęłam się w brązowe kozaki i tym sposobem byłam gotowa na nieromantyczny spacer z panem podsłuchiwaczem.
- Hej, ja wszystko słyszę!!! – dobiegł mnie głos Edwarda. Zazgrzytałam zębami z frustracji. Powoli miałam tego dość. Poprawiłam włosy i wyszłam z pokoju.
***
- Więc… Ty i Harry… - zaczął po piętnastu minutach niezbyt klejącej się rozmowy.
- Ja i Harry co? – popatrzyłam na niego powątpiewająco. Wzruszył ramionami z zakłopotaniem.
- No wiesz, jesteście razem? – dokończył wcześniejsze pytanie z zażenowaniem wypisanym na twarzy. Zerknęłam na niego z ukosa.
- A dlaczego miałoby Cię to obchodzić, hm? – rzuciłam lekkim tonem. Musiał jednak wyczuć moją rosnącą irytację, bo podniósł ręce w poddańczym geście.
- Nie denerwuj się. Po prostu pytam, bo mam w takich związkach doświadczenie. – wyjaśnił.
Zaśmiałam się. Zdaje się, że odczytał moje intencje wobec Harry’ego trochę inaczej niż powinien.
- Nie sądzę, żebyś miał doświadczenie w takich związkach. Choć lepszym słowem byłoby „znajomość”. Nie jestem z Harry’m w żadnym związku. – powiedziałam z rozbawieniem. Kto by pomyślał? Edward Cullen, obrońca śmiertelników zniewolonych przez zakazane uczucie.
Słysząc moje myśli, popatrzył na mnie z przyganą.
- To nie jest zabawne, Alice. To poważna sprawa. Wampir z reguły zakochuje się tylko raz. A śmiertelność Harry’ego jest twoim największym wrogiem. Nie wolno ci jednak odbierać mu jej bez jego wyraźnej zgody i chęci. Nikt nie ma prawa podejmować takiej decyzji za niego. – tłumaczył poważnym tonem. Zaczął się jednak zagłębiać w tematy, które nie bardzo mnie interesowały i zdecydowanie mnie nie dotyczyły. Sięgnęłam więc ręką do jego twarzy i zakryłam mu usta swoją dłonią.
- Nie zapędzaj się tak, szeryfie. Nikt nie mówił o odbieraniu mu śmiertelności. Spotykam się z nim, żebyśmy mogli uprawiać seks. – wyjaśniłam jak pięciolatkowi, wyraźnie artykułując ostatnie słowo. Wytrzeszczył na mnie oczy i odciągnął moją dłoń od swojej głowy.
- Żartujesz, prawda? – zapytał po kilku sekundach wpatrywania się we mnie z niedowierzaniem.
Pokręciłam głową. – Jestem jak najbardziej poważna. Więc nie martw się, Cullen. Za kilka dni zostawię chłopaka w spokoju. – powiedziałam, z każdym słowem robiąc krok w tył. Na koniec odwróciłam się do niego plecami i skierowałam się w stronę mało uczęszczanej ścieżki.
- To nie jest tylko seks. – usłyszałam jego cichy głos. Natychmiast się odwróciłam i podeszłam do niego szybkim krokiem. Zmrużyłam oczy i zacisnęłam usta. Niech się nie interesuje rzeczami, które go nie dotyczą.
- Dalej, Cullen. Krzycz głośniej. Jeszcze tylko tego mi trzeba, żeby wszyscy ludzie w Hyde Parku dowiedzieli się z kim sypiam.- warknęłam. On zaś przymknął oczy i westchnął.
- Alice, słyszałem twoje myśli po pogrzebie mojej siostry. Kiedy Harry do ciebie zadzwonił chciałaś go od razu spławić, ale gdy tylko usłyszałaś, że znowu baluje, zaczęłaś okazywać mu troskę. Zresztą sama to przyznałaś, pamiętasz? Jesteś zainteresowana nim całym, nie tylko jego ciałem. To jego osobowość pociąga cię bardziej. Jego charakter. Jego dusza. Jest tajemniczy jak ty, trochę frywolny i niedojrzały, potrzebuje kogoś, kto będzie się o niego troszczył. A ty po świadomie chcesz się o kogoś troszczyć. Seks nie ma tu nic do rzeczy. – mówił, patrząc prosto na mnie. Ja natomiast uciekałam wzrokiem gdzie tylko się dało, nie chcąc przyznać, że w jakimś stopniu miał rację. Nie mogłam się angażować, to było sprzeczne z zasadami. Nie chciałam się do niego przywiązywać.
- Ale to już się stało. Już w jakiś sposób o niego dbasz, już jesteście ze sobą w pewien sposób związani. Nie wiem, czy akurat ja powinienem ci to mówić, ale obawiam się, że nie ma już odwrotu. – kontynuował Edward, ciągle chłonąc moje myśli jak gąbka. Zacisnęłam zęby.
- Nie.
- Słucham? – zapytał ze zdziwieniem. Popatrzyłam na niego wściekła.
- Nie jestem w żaden sposób związana z tym śmiertelnikiem. On nic dla mnie nie znaczy. Takich jak on miałam już wielu. Nie zniewoli mnie żaden człowiek, a żaden stary wampir nie będzie prawił mi morałów, ani mnie pouczał. Zostaw mnie w spokoju, Cullen. Zajmij się lepiej swoją rodzinką. – wysyczałam przez zaciśnięte zęby, po czym napędzana wściekłością ruszyłam do bramy parku. Miałam serdecznie dość starszych pobratymców mówiących mi co mam robić. To mój życie i zrobię z nim co będę chciała.
- Zaczekaj, Alice! – zawołał za mną. Tym razem się nie odwróciłam.
***
„Mamy dziś dziewiąty dzień lutego, wyjątkowo bezchmurne niebo i temperaturę sięgającą 8 stopni. Jak na razie tylko dwa zatory drogowe w City i jeden w Soho. Wszyscy powoli zmierzają do pracy, a na ulicach pojawiają się kolejne czerwone autobusy. Dzień dobry. Witam w programie „O dziewiątej w Londynie”. Moimi dzisiejszymi gośćmi będą…”
Dżingiel programu przewiercał mi dziurę w głowie. Dosłownie czułam jak każda z moich komórek drga razem z falami dźwiękowymi przenikającymi moje ciało. Każdy odgłos był pięć razy głośniejszy, każde światło dziesięć razy jaśniejsze, a każdy pojedynczy człowiek sto razy bardziej irytujący. Nagle ktoś trącił mnie w łokieć. Z chęcią mordu podniosłam powoli głowę.
- O przepraszam, nie chcia….Alice??? – głos Timothy’ego odbił się echem w moich biednych uszach.
- Tak, to ja pajacu. Miałeś być kwadrans temu. – z trudem wydobyłam z siebie głos, na co on tylko pokręcił głową i zajął miejsce naprzeciwko mnie. Umówiliśmy się w World’s Cafe, tak jak zawsze w drugi czwartek miesiąca. Co tydzień wychodziliśmy gdzie indziej, zwykle do klubu lub w jeszcze bardziej zboczone miejsca, dobrze wyselekcjonowane przez mojego przyjaciela. Obydwoje lubiliśmy się zabawić, a seks mógł tylko poprawić wieczór. Nie miałam pojęcia, co złego widziała w tym Jass, w końcu nie robiliśmy tym ludziom żadnej krzywdy. Krwiożercy zwykle w czasie stosunku z ludźmi pożywiali się nimi, zostawiając na koniec trupa bez kropli krwi. A my tylko korzystaliśmy z ich chęci, nigdy nikogo nie zmuszając do obcowania z nami. Szanowaliśmy ludzi i ich wybory; nie robiliśmy im krzywdy. Jasmine jednak nie pojmowała mojej logiki i łajała mnie za to przy każdej możliwej okazji.
Jednak w tym momencie nie miałam ochoty się nad tym głębiej zastanawiać. Moja głowa pulsowała jak głośniki na koncercie Queen. Westchnęłam ciężko i spojrzałam na Tima. Przez cienkie szparki jakimi były w tej chwili moje oczy dostrzegłam, że wpatruje się we mnie z mieszaniną współczucia i politowania. Chciałam unieść pytająco jedną brew, ale podejrzewam, że wyszedł mi raczej wyraz twarzy Quasimodo, bo ramiona Andersa zatrzęsły się ze śmiechu. Każdą wibrację przekazał dzielącemu nas stolikowi, ten zaś ochoczo przekazał je dalej, wprawiając moje wymordowane ciało w stan gorszy niż kiedykolwiek. Zabiję go kiedyś, przysięgam.
- Allie, bez obrazy ale wyglądasz jak gówno. – powiedział z pełnym politowania uśmiechem, sięgając przez stół, by chwycić moją dłoń. Natychmiast trochę otrzeźwiałam. Może jednak go nie zabiję? W końcu gdzie ja znajdę takiego kochanego, szczerego do bólu, ale jednocześnie troskliwego przyjaciela? Który na dodatek wytrzyma psychicznie znajomość ze mną? Odpowiedź nasuwała się sama. Spojrzałam na niego krzywo.
- Myślisz, że nie wiem? Ale jako dobry przyjaciel mógłbyś wykazać się odrobiną taktu i jakoś mnie pocieszyć. – mruknęłam w odpowiedzi, zaciskając palce na jego ręce. Rzadko pozwalaliśmy sobie na takie czułości, więc musiałam wyglądać naprawdę okropnie. Zdawałam sobie sprawę, że chciał wiedzieć dlaczego wyglądam jakby przeżuła mnie i wypluła wataha dzikich psów, a potem przebiegło po mnie stado bizonów.
- Bawiłam się wczoraj w Soho. I jak widać, nie był to mój najlepszy pomysł. – wymamrotałam w odpowiedzi, próbując siedzieć prosto na krześle, jednak moje mięśnie uparcie odmawiały współpracy, dzięki czemu wyglądałam jakby spuszczono ze mnie powietrze. Timothy pokręcił głową.
- Mówiłem ci, że chodzenie tam w pojedynkę to nie jest dobry pomysł. W tej części miasta pożrą cię żywcem, jeśli nie będziesz miała kogoś ze sobą. – zganił mnie. Machnęłam ręką.
- Teraz to możesz się mądrzyć, Mistrzu Yoda. Niewiele mi pomaga twoje zrzędzenie. – powiedziałam zrezygnowana, zupełnie tracąc nadzieję na powrót do normalnego stanu, kiedy nic mnie nie bolało i nie wyglądałam jak wypompowany balon. Zaśmiał się w odpowiedzi. Po chwili podeszła do nas kelnerka i po chwili flirtowania z moim przyjacielem, zapisała w notatniku nasze zamówienia. Mocca dla Tima i mocne espresso dla mnie.
- Jak myślisz, Jasmine zejdzie się z tym piłkarzem? – zapytał chłopak po chwili milczenia. Podniosłam głowę i spojrzałam na niego zdziwiona.
- Przyszliśmy tu poplotkować?
- Nie. Mieliśmy omawiać nasze następne wspólne polowanie, ale nie wydajesz się być zdolna do takich planów, przynajmniej w tym momencie. – odpowiedział z zadziornym uśmiechem. W odpowiedzi również wygięłam usta w półuśmiechu, a on zaśmiał się głośno.
- To jak? Spotykają się? – drążył dalej temat życia uczuciowego mojej opiekunki. Cóż, niech mu będzie.
- Nie spotykają się jak na razie, ale to dlatego, że on jest w Niemczech i trenuje. No i wymieniają się mailami. Za każdym razem jak czyta wiadomości od niego, uśmiecha się jak pięciolatka na widok cukierka, więc chyba się lubią. Moim zdaniem coś mogłoby z tego być, ale znając Jass… zapewne zrezygnuje w ostatniej chwili, bo będzie się bała konsekwencji. Znasz ją. Nie lubi łamać reguł, a to zdecydowanie wykracza poza normę. – wyjaśniłam. Timothy popatrzył na mnie z nieukrywanym rozbawieniem. Spojrzałam na niego zdezorientowana.
- Co?
- Chyba już ci lepiej. – powiedział, a gdy napotkał mój pytający wzrok, wyjaśnił:
- Gadasz jak nakręcona.
Pacnęłam się w czoło. Czy on w ogóle kiedykolwiek mnie słucha? Ja tu się produkuję i ze szczegółami opisuję stan psychiczny Jasmine, a on po całym moim wywodzie stwierdza, że „chyba jest mi lepiej”. Westchnęłam. Nagle stanęła przede mną moja upragniona kawa.
- To kawa dla państwa, czy mogę coś jeszcze dla państwa zrobić? – zapytała kelnerka, której pojawienie się kompletnie mnie zaskoczyła. Zdaje się, że jednak nie jest mi lepiej, skoro nie usłyszałam nawet stukającej obcasami dziewczyny, niosącej dwie filiżanki z łyżeczkami brzęczącymi o talerzyki. Łyknęłam trochę swojej kawy i od razu poczułam jej zbawienne działanie. Rozjaśniło mi się w głowie i nie czułam się już taka wymięta jak jeszcze dziesięć minut temu. Tymczasem Tim komplementował kelnerkę.
- Jest pani doprawdy urocza. Nie sądzę, bym kiedykolwiek wcześniej spotkał kogoś tak ujmującego. – powiedział z delikatnym uśmiechem nieśmiałego prawiczka, trzepocząc rzęsami jak dziewica z łzawego melodramatu. Ale na dziewczynę najwyraźniej podziałało, bo jej puls przyspieszył, tworząc na jej policzkach dwa dorodne rumieńce.
- Jest pan strasznie miły. Dziękuję bardzo.- wyjąkała ze spłoszonym wzrokiem.
- Ależ nie ma za co dziękować mówię tylko prawdę. A pani ruchy? Jest pani zgrabna jak sarenka. Musi być pani oblegana przez adoratorów. – kontynuował słodką tyradę.
- Ja? Jak sarenka? – zapytała głupio. W odpowiedzi Timothy błysnął zębami w idealnym uśmiechu.
- Myślę, że jest pani nawet zgrabniejsza niż sarenka. Gracja z jaką porusza się pani między stolikami jest nie do opisania. Nie mam pojęcia, co pani robi w tak podrzędnym miejscu, powinna pani chodzić po wybiegu, a nie po kawiarni.
- Ja? Modelką? Jest pan strasznie miły. – powtórzyła, zarumieniona już tak bardzo, że wyglądała jakby zasnęła w solarium.
- Byłaby pani doskonałą modelką, albo aktorką. Albo nawet tancerką. Z takim ciałem i tak uroczą osobowością, mogłaby pani zdobyć światową sławę. Ma pani wielkie możliwości, proszę mi wierzyć.- słodził dalej. Ja jednak miałam dość. Kelnerka już otwierała usta by wyjąkać kolejne niezgrabne podziękowanie, jednak przerwałam jej.
- Proszę mi wybaczyć, ale muszę iść się wyrzygać. – powiedziałam z kpiącym uśmiechem. Podniosłam się z krzesła, zostawiając na stoliku pięćdziesiąt funtów. Odwróciłam się tyłem do gruchającej parki i ujrzałam przed sobą biały T-shirt oraz kawałek szyi jego właściciela. Podniosłam wzrok i napotkałam rozbawione spojrzenie ostatniej osoby jakiej bym się tu spodziewała. Robert Lewandowski.
- Hej Alice. Dobrze cię widzieć. – powiedział z uśmiechem, ja zaś odsunęłam się od niego na odległość ramienia i kiwnęłam głową.
- Tak. Ciebie też, Robert. – odpowiedziałam, a rozmowa z moimi plecami nagle ucichła. Obejrzałam się przez ramię. Kelnerka właśnie podeszła do lady z rozanieloną miną, Tim zaś parzył na mnie zaciekawiony. Westchnęłam.
- Robert, to jest mój przyjaciel Timothy. – powiedziałam po polsku. – A to jest Robert Lewandowski, mój…znajomy. – zakończyłam z wahaniem. Tim spojrzał na mnie zdezorientowany. Uniosłam brew w niemym pytaniu. Potrząsnął głową i odezwał się po angielsku.
- Dlaczego nie mówisz po angielsku? Wiesz, że nie rozumiem polskiego. – rzucił z zakłopotaniem na twarzy, jednak w jego oczach tańczyły rozbawione iskierki. Zabiję gada.
- Timothy, to jest mój znajomy, Robert Lewandowski. – powiedziałam po angielsku, w duchu modląc się o cierpliwość, albo asteroidę kończącą moje męki. Nie mogłam przecież wykłócać się z Andersem na oczach Lewego, a ten wredny wampirzy dupek udawał że nie zna polskiego, choć doskonale rozumiał każde słowo. Zazgrzytałam tylko zębami, na co kącik ust mojego przyjaciela lekko drgnął. Zabiję. Zwiążę, wrzucę do piwnicy, będę karmić sianem i poić wodą z kałuży, przymuszę do obejrzenia wszystkich odcinków „Mody na sukces”. Zemsta jest słodka.
Z zamyślenia wyrwało mnie chrząknięcie Roberta.
- Usiądź. – powiedziałam wskazując na wolne krzesło. Wypełnił prośbę, rozkładając się na swoim miejscu jak kobieta do porodu. Cóż, sportowiec. Timothy przyglądał mu się z zaciekawieniem.
- Więc…skąd znasz pana Roberta? – zapytał, oczywiście po angielsku. Posłałam mu mordercze spojrzenie, jednak nie dałam za wygraną.
- Jest znajomym znajomego Jasmine. Poznaliśmy się na balu sylwestrowym, na którym też byłeś, ale najwyraźniej coś innego zajęło twoją uwagę. – nie mogłam powstrzymać się do złośliwości. Po prostu taka byłam. Wolałam nie wspominać, że już się widzieli po tym balu. Po tym, jak piątka półnagich facetów zwaliła się z mojej kanapy na oczach Aleksa i Tima. Mój przyjaciel uśmiechnął się jadowicie.
- Ach, to jeden z tych piłkarzy, którzy brali udział w twojej org…- przerwał, czując miażdżenie swojej stopy. Nie moja wina, sam się prosił o połamanie kości. Docisnęłam obcas jeszcze tylko odrobinę. Zmrużył oczy i kontynuował. – Tych piłkarzy, którzy nocowali na twojej kanapie. Teraz sobie przypominam. – zakończył, po czym zwrócił się w stronę milczącego Roberta.
- W ubraniu wygląda pan zupełnie inaczej. – najwyraźniej z angielskim Lewego nie było tak źle, bo wytrzeszczył oczy i zarumienił delikatnie. Kto by pomyślał? Wiecznie pewny siebie Robert Lewandowski mięknie pod jednym spojrzeniem Tiomothy’ego Andersa? Czasami nie doceniałam swojego przyjaciela. Piłkarz najwyraźniej wyszedł z pierwszego szoku, bo potrząsnął głową i zapytał po angielsku: - Przyjechałem na miesiąc do Wojtka, ma ostatnio jakieś kłopoty z fankami. A co u ciebie? Jak tam u Harry’ego? – przy ostatnim pytaniu zniżył nieco głos, a Tim zakrztusił się swoją kawą. Troskliwie więc poklepałam go po plecach. A raczej poobijałam. Zmrużył oczy i odpowiedział za mnie.
- Harry ma się dobrze. Kiedy ostatnio się widzieli, nie mogli się od siebie odessać. Wiesz, kiedy Allie o nim opowiada, to skacze jak opętana i cieszy się jakby co najmniej wygrała milion funtów. – zakończył ze śmiechem, klepiąc mnie po głowie. Zmierzyłam go groźnym wzrokiem. Jeszcze się policzymy, Anders. Robert zaś siedział trochę zdezorientowany i coś mi mówiło, że jednak nie do końca zrozumiał wypowiedź Tima. Mogłam więc choć trochę odetchnąć. Jeśli miałam odzwyczajać się od Harry’ego, Lewy był całkiem niezłą alternatywą. Uśmiechnęłam się więc do niego kokieteryjnie, łapiąc jego rozłożoną na stoliku dłoń.
- A jak tam twoje treningi? Wszystko w porządku? Słyszałam, że piłkarstwo to ciężki zawód. – powiedziałam z troską, głaszcząc kciukiem jego dłoń. On patrzył na nasze splecione ręce zdezorientowany, po czym podniósł wzrok na mnie i coś w jego oczach podpowiedziało mi, że złapał haczyk. Nie raczył jednak odpowiedzieć na moje pytania, co się w sumie dobrze składało, bo i tak nie wiedziałabym o czym mówi. Zamiast tego pochyliłam się jeszcze bardziej nad stolikiem, tak żeby dobrze wyeksponować mój dekolt, a potem odezwałam się półgłosem:
- Skoro jesteś w Londynie, musimy się koniecznie gdzieś wybrać. Najlepiej do klubu. – zakończyłam z figlarnym uśmiechem. Mrugnął dwa razy, po czym z trochę nieobecnym wzrokiem odpowiedział:
- Dobrze. Może Wojtek też chciałby gdzieś wyjść? Jak myślisz, Allie?
Przeklęłam w myślach Timothy’ego za używanie tego idiotycznego zdrobnienia. Ale zaraz wpadł mi do głowy pewien pomysł.
- Tak. Wojtek też potrzebuje trochę odetchnąć od pracy. A ja znam kogoś, kto także mógłby nam towarzyszyć.
***
*Oczami Jasmine*
Siedziałam w kawiarni. Kawa mi już prawie całkiem wystygła. Rozglądałam się po pomieszczeniu. Zakochane osoby patrzące się w oczy drugiej połówki, jakby zobaczyły tam co najmniej Messiego. Dookoła pełno serduszek, różyczek i starych transwestytów ze ścierką przewiązaną na biodrach i skrzydełkami, przyczepionymi do pleców taśmą klejącą. A! Zapomniałabym o łuku i strzale, którym dostałam już dzisiaj w tyłek po raz setny, z dodatkiem słów: „Co taki słodki aniołeczek robi tutaj sam? Może polecimy razem do nieba?”. Ja na to wszystko reagowałam: „Wybacz, ale za chwilę mam randkę z seksownym diabłem”, albo: „Wybacz, ale jestem lesbijką”. Zgadnijcie jaki to dzień? Dodam jeszcze, że połowa lutego. Dokładnie! Walentynki. Dzień przez mnie znienawidzony. Pełno par, które na skutek mrozu, przykleiły się do siebie wargami, albo zdesperowanych facetów, którzy nagle uświadamiają sobie, że jesteś miłością ich życia i muszą się z tobą umówić. Co roku to samo. Zazwyczaj udawało mi się zaszyć w pokoju, z książką i kubkiem pełnym gorącej czekolady, jednak dzisiaj nie! Moja kochana przyjaciółka Samantha doszła do wniosku, że musimy poważnie pogadać. Dlatego teraz siedzę tutaj, jak ten idiota, odpędzam od siebie facetów i czekam na tę idiotkę. Dodatkowo bardzo cieszy mnie to, że wampiry nie muszą jeść, bo po tym co w tej chwili robią moi sąsiedzi, straciłabym apetyt.
- Cześć! – dobiegło mnie zza pleców – Przepraszam za spóźnienie! Straszne korki.
- Nic się nie stało. – powiedziałam uśmiechając się.
Średniego wzrostu dziewczyna, o złocistych włosach i oczach tego samego koloru, usiadła naprzeciwko mnie.
- Naprawdę cię przepraszam! Wiesz, jak nie lubię się spóźniać!
Cała Samantha. Uczciwa, punktualna, życzliwa, miła, zabawa i całe mnóstwo innych pozytywnych epitetów, którymi można ją opisać. Znałyśmy się od początku. Była jedną z najstarszych wampirzyc. To ona znalazła mnie na wpół martwą i przyniosła do Carlisle, który sprawił, że stałam się nieśmiertelna. Czuwała nade mną przez okres mojej nauki. Wszystkiego mnie nauczyła. Chyba jako jedyna znosiła moje humorki. Pocieszała mnie po śmierci męża Esme. Pilnowała Alice, kiedy wyjechałam. Zawsze mogłam na nią liczyć.
- Naprawdę nic się nie stało! – zapewniłam ją – Powiedz lepiej o co chodzi? Dlaczego chciałaś się tak szybko spotkać?
- Za chwilę ci powiem. Zamówimy coś?
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, zawołała kelnerkę. Ta teleportowała się w naszą stronę. Moja przyjaciółka złożyła zamówienie. Dziewczyna popatrzyła jeszcze chwilę na nas, odwróciła się na pięcie i pobiegła w stronę kuchni.
- Jesteś pewna, że to dobry pomysł?
- Przecież nam nie zaszkodzi. – powiedziała z uśmiechem.  -  Do naszej rozmowy będzie idealne! Mam nadzieję, że nie gniewasz się, że akurat dzisiaj cię wyciągnęłam. – wskazała na całującą się parę.
- Nie, po prostu… To święto przypomina mi, że urodziłam się w XIXw. Walentynki były wtedy… trochę inne.
Na twarzy mojej towarzyszki pojawił się banan.  Minutkę później, kelnereczka pojawiła się koło naszego stolika z butelką wina. Rozlała je nam do kieliszków i zniknęła.
- Teraz możemy gadać. – zaczęła Sam -  Chciałam się z tobą spotkać, bo… Jestem ciekawa… Co u Kuby?
- Wiedziałam. – przełknęłam łyk wina – Dlaczego chciałabyś spotykać się ze mną w Walentynki? Nie miałaś przecież zamiaru gadać o naszej nudnej pracy. Swoją drogą, przetłumaczyłaś już tą umowę?
Samantha zaśmiała się głośno.
- Skarbie, twój sarkazm mnie przeraża. Po prostu jestem ciekawa, co tam u was?
- U nas? Nie ma żadnych „nas”! Kuba to tylko mój kolega.
- Wątpię.  – spojrzała na mnie spode łba – Widzę, jak na ciebie patrzy.
- Od zawsze wiedziałam, że powinnaś nosić okulary. – westchnęłam - Chłopak jest mi tylko potrzebny na wesele. Potem się go pozbędę.
- Jakbym słyszała starą Jass.
- Czasami wracam do „starego opakowania”.
Kobieta uśmiechnęła się pod nosem. Upiła łyk wina.
- Szkoda. – powiedziała po chwili ciszy – Wydaje się miły…
- Taki jest. Do tego zabawny, trochę niezdarny, nieśmiały - typowy człowiek.
- Nie taki typowy. Nie każdy jest dobry. Zresztą… Przecież zawsze o takim marzyłaś.
- Jakim?
- Takim, jak on! Nawet wygląd się zgadza.
- Znasz zasady. – westchnęłam ciężko
 - Zasady, zasadami, a serce…
- Już od dawna mi nie bije.
- Nie odwracaj kota ogonem. Kuba jest ideałem, który kiedyś mi opisywałaś. 
Zamyśliłyśmy się obie. Każda z nas dopiła czerwony trunek.
- Nie chcę go tak wykorzystywać – powiedziałam smutno, przerywając ciszę - Jednak boję się, że jak przedłużę naszą znajomość, to on się zakocha, albo co gorsza ja.
- Jak nasz chłoptaś się zadurzy, to mniejsza z tym. – Samantha spojrzała mi w oczy – Nie chcę cię stracić. Kiedy Alice i Jasper odeszli… Zostałaś mi ty i Alex!
- Nigdzie się nie wybieram. – podeszłam do niej i przytuliłam ją.
Dziewczyna pociągnęła nosem. Odsunęła mnie lekko od siebie. Z ruchu warg odczytałam :”Dziękuję”. Wróciłam na swoje miejsce. Podałam Sam chusteczki. Gdy już ogarnęła się, zawołała znowu kelnerkę.
- Zjedzmy coś. – rzuciła w moją stronę  - Chciałybyśmy coś zamówić. – powiedziała już do „jadłopodawcy”.
Kobieta skinęła głową i położyła przed nami menu.
- Proszę się z dziewczyną zastanowić. Zaraz wrócę. – po czym odeszła, a my zdębiałyśmy.
Siedziałyśmy tak chwilkę, wpatrują się w blat stołu. W końcu spojrzałyśmy na siebie i wybuchłyśmy niepohamowanym śmiechem.
- Zastanów się kochanie, co chcesz, to z powrotem ją zawołam. – zażartowała moja przyjaciółka.
Następnie obydwie zajęłyśmy się studiowaniem karty. Gdzieś w sercu czułam, że to mogą być najlepsze Walentynki, jakie do tej pory miałam. 

 *  *  * 
Stałam przed drzwiami niewielkiego domku na przedmieściach. Przyglądałam się piaskowemu kolorowi ścian, kiedy stanął przede mną Alex.
- Jesteś! – krzyknął ucieszony – Wejdź do środka. Sara już nie mogła się doczekać.
Mówiąc to wpuścił mnie do przedpokoju. Ściany podobnego koloru jak elewacja na zewnątrz, były zakrywane przez obrazy autorstwa narzeczonej doktora. Chłopak wziął ode mnie płaszcz i powiesił na wieszaku. Następnie zaprowadził mnie do salonu, który był połączony z kuchnią i jadalnią. Pomieszczenia były jasne, umeblowane nowocześnie, ale przytulnie. Nagle spod ziemi wyrosła Sara. Dziewczyna przywitała się i zaprosiła mnie do stołu. Usiadłam na jednym z krzeseł. Gospodyni doskoczyła do mnie i nalała mi herbaty. Jedna z pięknych, ozdobnych filiżanek, napełniła się gorącym napojem. 
- Naprawdę nie wiesz, jak się cieszę, że jesteś. – zaczęła zajmując miejsce obok mnie.
 – Jak ci minął wczorajszy dzień? Przeżyłaś?
- Mówiąc szczerze… bardzo dobrze. Byłam z Samanthą na kolacji. A wy? Jak wam minął „dzień zakochanych”?
- Czarująco. – obok mnie zmaterializował się Alex.
Położył na stole jeszcze ciepłe ciasteczka. Po pokoju rozniosła się ich woń.
- To znaczy? – uśmiechnęłam się.
- Czy ja się pytam o szczegóły twojej randki? – spojrzał na mnie poważnie.
Przyjrzałam mu się. Zobaczyłam, jak jeden z kącików jego ust drgnął.
- Bardzo śmieszne. – powiedziałam sarkastycznym tonem.
Obydwoje zaśmiali się. Chłopak objął swoją przyszłą żonę ramieniem i pocałował w czubek głowy. Ona podniosła oczy do góry i patrząc na niego czule. Poczułam, jak moje serce opatula ciepły szal. Świetnie czułam się w ich towarzystwie, co było dziwne. Zazwyczaj nie lubiłam zakochanych par. Może nie tyle co osób, ale tych wszystkich ich gestów. Przytulanie i całowanie przyprawiało mnie o wymioty. Oczywiście, dla osiągnięcia własnego celu wiele razy zdarzało mi się pocałować śmiertelnika, ale tak z miłości, to chyba nigdy. Sam powiedziała kiedyś, że jestem wzorowym wampirem - nigdy nie kochałam. Chociaż kiedyś….
- Może się poczęstujesz? – z rozmyślań wyrwał mnie głos Aleksa.
- Dziękuję. – wzięłam jedno ciasteczko do ręki i ugryzłam. – Sama piekłaś? – zwróciłam do Sary.
- Tu muszę cię zaskoczyć, ale piekł je twój niezawodny doktorek. – odpowiedziała.
Na te słowa zakrztusiłam się. Obydwoje zaśmiali się.
- Myślałem, że wierzysz  w moje umiejętności. – chłopak zwrócił się do mnie sarkastycznym tonem.
- W lekarskie owszem, ale kucharskie?
- Bardzo zabawne. – puścił do mnie oczko.
- Mogę mieć do ciebie pytanie? – nasze przekomarzanki przerwała dziewczyna. – Takie trochę osobiste?
- Zależy, jak bardzo… - uśmiechnęłam się.
- Znalazłaś już świadka?
Na te słowa spojrzałam wrogo na Aleksa. On skulił się, a jego oczy przybrały pozę, jak u zbitego psa.
- Przepraszam. Zapomniałem ci powiedzieć. Świadkiem na naszym ślubie będzie Kuba. O ile wydobrzeje…
Kopnęłam chłopaka pod stołem.
- Czy ja o czymś nie wiem? – zapytała zdezorientowana przyszłą panna młoda.
- To długa historia…
- Później ci opowiem kochanie. – odezwał się zapominalski.
- Mogę mieć pytanie wyrwane kompletnie z kontekstu? – spojrzałam na Aleksa, a on kiwnął głową. – Czy… jak rodzi się dziecko ze związku wampira i człowieka, to ono…
Chłopak zaśmiał się głośno. Dziewczyna tylko lekko uśmiechnęła się.
- Ciekawe to twoje pytanie. Uprzedzając następne: nie zamierzamy mieć dzieci.
- Nie oto mi chodziło. – zrobiło mi się strasznie głupio. – Ostatnio Alice męczyła mnie, bo znalazła mój stary podręcznik. W nowych nie poruszają tego tematu…
- Nie chcą, żeby wiedzieli, że mają taką możliwość. – spoważniał – Co chcesz dokładnie wiedzieć?
- Jeśli można, to wszystko. Pomyślałam, że ty masz największą wiedzę na ten temat. Uczył cię kiedyś Carlisle.
Jak tylko wypowiedziałam jego imię, mój żołądek zrobił fikołka. Wróciły wspomnienia.
- Ciąża u wampira trwa dwanaście dni. Kiedy człowiek jest z wampirem rodzi się człowiek. Wampir z wampirem nie mogą mieć dzieci. Nie wiem dlaczego na przykład zwykły chłopak z wampirzycą mogą, a już wampir z wampirem nie. Tak już po prostu jest. W każdym razie, kobieta umiera chwilę po porodzie. W każdym przypadku. Nieważne, czy była wampirzycą czy nie. Nawet jeśli jej ukochany zmarł wcześniej to ona do niego nie dołączy dopóki nie urodzi…
- A co jak wampir jest ojcem?
- Umiera, jak umrze kobieta. Jedynie, jak jest zwykłym człowiekiem, to ma szansę przeżyć.
- To nie fair. – obruszyła się Sara.
- Tak już jest… - Alex położył dłoń na jej ramieniu.
- A co się dzieje z dzieckiem? – wróciłam do zadawania pytań.
- Jest pół wampirem, pół człowiekiem. Tak praktycznie różni je tylko to, że ma Duszę… chyba.
- Chyba?
- Znasz dużo dzieci z takich związków?
Miał rację. Takie dzieci nie istniały. Jedynym takim przypadkiem była Reneesme - córka Edwarda i Belli. Na jej przykładzie opieramy całą wiedzę.
- Podejrzewamy, że takie maluchy są o wiele  potężniejsze od nas.
- Są nieśmiertelne?
- Tego też nie wiemy… Mogą żyć długo, ale ile dokładnie?
Chłopak zamyślił się. Wiedziałam, że poruszyłam lubiany przez niego temat. Alex uważał, że niepotrzebnie unikamy takich rozmów. Mówił, że Edward i Bella postępują niesłusznie, zakazując rozmawiać o tym z nowonarodzonymi. Z jednej strony rozumiem ich, z drugiej nie. Nasi „władcy” nie chcą, by coś takiego się powtórzyło. Wiedzą ile cierpienia coś takiego za sobą niesie, ile kłamstw… Nie jestem tylko przekonana, czy nie poruszanie tego jest idealnym rozwiązaniem. W końcu zakazany owoc smakuje najlepiej.
Nagle w kieszeni Aleksa zabzyczała komórka. Wyjął ją i spojrzał na wyświetlacz.
- Kurwa! – Sara pacnęła go ręką w ramię. – Przepraszam! Smoczyca mnie wzywa.
- Czemu wy jej tak nie lubicie? – zapytała Sara.
- Jeszcze nie poznała Esme?
- Pozna ją na ślubie. Choć mam cichą nadzieję, że czarna ospa wróci do Europy i ją przez przypadek zabije.
Jego narzeczona spojrzała na niego, jak na zbója, a ja zaśmiałam się.
- Niestety, ale nawet jeśli, to i tak by jej przecież nie uśmierciła.
- Niby dlaczego? – Alex zaczął pakować jakieś papiery do teczki.
- Wiesz… Zabicie nieśmiertelnego jest, hmm… dość trudne. – spojrzałam na niego z wyższością, a on na mnie, jak na idiotkę.
- Przykro mi, że muszę was opuścić, ale obowiązki wzywają. – mówiąc to pocałował Sarę w usta, następnie podszedł do mnie i zrobił to samo tylko swoje wargi skierował na mój policzek
Za chwile usłyszałyśmy trzaśnięcie drzwi.
- Zawsze w ruchu… – skwitowała dziewczyna – Cóż, może opowiesz mi trochę o tym drużbie?
- Blondyn, niebieskie oczy, trochę ode mnie wyższy, nic specjalnego. – upiłam trochę herbaty.
- Na pewno? – spojrzała na mnie z podejrzliwym uśmieszkiem – Znam cię dość długo. Wiem, że nie zaprosiłabyś byle kogo. Od zawsze miałaś wymagania…
 Świetnie! Czeka mnie teraz kolejna godzina tłumaczeń, że a) on jest tylko moim kolegą i b) zaraz po weselu mam zamiar zakończyć naszą znajomość. Wszyscy przypisywali mi jakiś nierealny związek z tym piłkarzem. „Są zasady, których nie wolno łamać, ale zakochana jesteś, prawda?” 
- Znasz zasady… - zaczęłam starą przyśpiewkę.
- Wiem, że pewnie każdemu to powtarzasz, ale słodko razem wyglądacie!
W tym momencie zakrztusiłam się napojem. Przecież ona go nie zna! Skąd może to wiedzieć!
- Widziałam cię z nim, Alice i jakimiś innymi facetami w Sylwestra. Wracałam akurat z Aleksem.
Szczwana, jak na żyjącą…
- To naprawdę ładny chłopak. Wydaje się też miły…
- Taki jest. Do tego zabawny, trochę niezdarny, nieśmiały - typowy człowiek. – mówiąc to walnęłam się w czoło. Powtarzam się, jak stara katarynka.
- Nie zrozum mnie źle. Nie chcę, żebyś umarła, ale miłość nie jest taka straszna, jak ją malują. 
- Byłaś kiedyś w piekle? – zapytałam z sarkazmem.
- A ty? To są tylko domysły. Skąd wiesz, że nie macie Duszy? Skąd wiesz, że nie trafisz do Nieba?
- Biorąc pod uwagę ile osób zabiłam będąc młodą wampirzycą, to kocioł ociekający smołą mam załatwiony.
- Narzekacie, że musicie męczyć się wieczność. Czemu, więc nie próbujecie się zakochać i skrócić ten czas. Jak umierać, to będąc szczęśliwym!
Nareszcie wiem za co Alex tak strasznie wielbi Sarę. To cudowna kobieta! Nie jest niewiadomo jak piękna – zielone oczy, brązowe włosy, typowa kobieta po trzydziestce. Jakby oddał swe serce wampirzycy, to byłoby dość oczywiste, dlaczego. Jednak z początku nie rozumiałam jego fascynacji tym człowiekiem. Znałam go wiele lat, jednak jak oddał jej swoją duszę, zmienił się. Rozpromieniał, zrobił się bardziej żartobliwy. Na jego przykładzie patrzyłam, jak miłość zmienia ludzi. Do póki nie poznałam Sary, myślałam, że będzie, jak każda inna - zabawi się i go porzuci. On, biedaczek, będzie żył ze złamanym  sercem, aż do dnia, jak dziewczyna wyzionie ducha. Ona taka nie była. Na początku była trochę zszokowana wiadomością, że my, lekko mówiąc, powinniśmy już od dawna służyć jako nawóz dla kwiatków, ale nie wystraszyła się. Zrozumiała. Edward nie miał wyboru - zaakceptował ten związek. Dwanaście lat trwało, żeby stanęli na ślubnym kobiercu. Kiedy powiedziałam to Alice, ta zastanawiała się na co oni niby czekali. Powiem szczerze, że nie wiem, ale dla mnie był to idealny czas, na oswojenie się z myślą, że mamy nowego członka w rodzinie. Teraz dochodzę do wniosku, że z Bellą był łatwiej…
- Opowiesz, jak się poznaliście? – wypaliłam nagle.
Oparłam łokcie na stole i zaczęłam się jej przysłuchiwać. Ona z początku trochę zaskoczona pytaniem, odchrząknęła i wzięła głęboki oddech.
- Poznałam Aleksa czternaście lat temu. Była zima 1998 roku, straszny mróz. Pamiętam, że stałam pod teatrem i czekałam na jakąś taksówkę. Strasznie marzłam. Nagle wpadł na mnie jakiś chłopak. Wyrżnęłam się na  ziemię. Gdy podniosłam głowę do góry zobaczyła jego - Aleksa. Był ubrany w czarny długi płaszcz, uśmiechał się przepraszająco. Pomógł mi wstać i zaproponował w zamian, że mnie podwiezie do domu.
- Dlaczego na ciebie wpadł?
- Zaczytał się. Miał w dłoni gazetę.
Cały doktorek - wiecznie zaczytany…
-  Gdy byliśmy na miejscu, zaproponowałam mu herbatę. Nie odmówił. Spędziliśmy miły wieczór.
Uśmiechnęłam się porozumiewawczo.
- To podobno Alice jest tą od „skojarzeń”! – zaśmiała się. – Do niczego między nami nie doszło. Po prostu świetnie nam się razem rozmawiało. Następnego dnia znowu przyszedł, bo zostawił rękawiczki i został na zawsze.
- Alex nigdy niczego nie zapomina! – krzyknęłam krzyżując ręce na piersi.
- Nie znasz tego numeru? – zapytała.
- Podobno potrzeba czasu, by się zakochać.
- Czasami tak, czasami nie. Nie znasz „miłości od pierwszego wejrzenia”?
- To fajne uczucie?
- Bardzo. – uśmiechnęła się lekko – Kiedyś tego doświadczysz.
- Chyba, że zamknę się w lochu, jak Esme.
- Słucham? – zapytała zdezorientowana.
- Nic, nic! Od razu się poddał?
- Nie! Kiedy zorientował się, że „wpadł”, starał się ograniczyć kontakty ze mną. Gdy zrozumiał, że to nie ma sensu - wrócił. Jednak długo musiałam mu się oświadczać. Nie chciał się zgodzić!
- Ty mu się oświadczyłaś?
- Tak! On cały czas mówił, że nie chce mi zmarnować życia. Zgodził się, jak powiedziałam, że już bardziej nie może.
Zaśmiałam się. Już wiem, dlaczego jednak ją polubiłam.
- Jesteście fajną parą. Jeśli kiedyś spotka mnie coś takiego, to mam nadzieję, że będę równie szczęśliwa co wy. – wypaliłam.
Dziewczyna w odpowiedzi uśmiechnęła się. Spojrzałam na całkiem już zimną, resztkę herbaty.
- Mogę mieć jeszcze pytanie o świadka?
- Jasne! – odpowiedział starając się zabrzmieć, jak najmilej.
- Spokojnie! Nie chcę cię z nim swatać. Jeszcze przyjdzie na was pora… Czy poznam go osobiście przed ślubem?
- Ma przyjechać wcześniej.
- Cudownie! Może zaparzę jeszcze herbaty? – zapytała patrząc na moją filiżankę.
Kiwnęłam głową i poszłam za nią do kuchni, by kontynuować, naszą rozmowę.

*  *  *
Około godziny piętnastej wyszłam z domu Sary. Naprawdę fajnie mi się z nią rozmawiało. Coraz bardziej zaczynałam się cieszyć, że dołączy do naszej wampirzej społeczności. Do tego, dała mi trochę do myślenia. Może miała rację? Może miłość nie jest zła? „Żyję” już prawie 200 lat i mam dosyć! „Jak umierać, to będąc szczęśliwym!”
- Cześć! – usłyszał znajomy głos za plecami.
Odwróciłam się i zobaczyłam Wojtka! Choć raczej jego klatkę piersiową. Podniosłam głowę do góry i spojrzałam mu w oczy.
- Cześć! Co ty tu robisz? – zapytałam.
- Wracam od kumpla. A ty?
- Podobnie. – uśmiechnęłam się.
 - To nasz Kubulek będzie zazdrosny! – zaśmiał się.
Mina mi zrzedła. Miałam ochotę mu przyłożyć.
- Odwalcie się ode mnie i Kuby! Nie jesteśmy parą! – powiedziałam i ruszyłam szybszym krokiem.
Chłopak dobiegł do mnie.
- Przepraszam, księżniczko! Nie wiedziałem, że to drażliwy temat…
- Dużo rzeczy jeszcze nie wiesz…
- Spokojnie! – mówiąc to zatrzymał mnie, łapiąc za ramiona – Nie podoba mi się ten ton! Zacznijmy jeszcze raz! – odchrząknął – Cześć! Co ty tu robisz?
Zaśmiałam się cicho pod nosem.
- Wracam od koleżanki. A ty? – odpowiedziałam z powagą.
- Co za zbieg okoliczności! Ja też! Znaczy, ja od kolegi. -wyszczerzył się.
Znałam Wojtka bardzo krótko, ale już bardzo go lubiłam. Umiał mnie rozśmieszyć.
- Jak chcesz możemy wracać razem?
- Z największą przyjemnością. – mówiąc to nadstawił rękę.
- Może bez przesady…
Szliśmy przez chwilę w ciszy. Nagle coś sobie przypomniałam.
- Wszystko u ciebie w porządku? – zapytałam nagle.
- Tak. A co miałoby być nie tak?
- Kuba napisał, że dzwoniłeś, że coś się stało.
- A! To już nie ważne!
- O co chodziło?
- Po prostu jakaś psychofanka próbowała mnie wrobić w ciążę. – odpowiedział ze spokojem.
- I co? – zapytałam rozbawiona.
- Nie wyszło jej. Dziecko, które się urodziło było lekko mówiąc… czarne.
Wybuchłam niepohamowanym śmiechem.
- Dodam, że ona też była biała.
- Życie gwiazd bywa naprawdę emocjonujące!
- Ba! Nawet nie wiesz jak!
Mówiąc to spojrzał mi w oczy. Przybliżył się lekko.
- Wojtuś? – zapytałam. Mruknął, odsuwając mi kosmyk włosów. – Uważaj, bo Kuba będzie zazdrosny. – zakpiłam
Natychmiast odsunął się.
- Masz rację! Jeszcze nie weźmie mnie na świadka!
Walnęłam go w żebro. On w odpowiedzi zaśmiał się. Ciekawe, czy cały czas, by się cieszył, gdybym odsunęła na bok swoje ludzkie zdolności i walnęła go, jak wampiry potrafią? Jeśli jeszcze raz powie coś o mnie i Błaszczykowskim, to tak zrobię.
- Choć, bo do jutra nie dojdziemy! – pogonił mnie.
***
*Oczami Alice*
   Nie myślałam, że tak łatwo będzie mi namówić Jass na ruszenie się gdziekolwiek. Po śmierci Alice Cullen była bardziej cicha i spokojna niż zwykle, unikała wyjść, imprez, czy tego typu rzeczy. Przeżywała żałobę bo zmarłej przyjaciółce, a ja widziałam jak źle to na nią wpływa. Była bardziej blada niż jakikolwiek wampir, bardziej ospała, jakby…skamieniała. I do tego głód. Nie wiem czemu, ale odmawiała sobie pożywienia. Chciała to ukryć, ale podkrążone oczy i coraz szybciej zanikające złoto jej tęczówek zdradzało jak bardzo jest spragniona. Nie przyznawałam się do tego, ale w duchu bałam się o nią. Bałam się, że w takim stanie może zaatakować człowieka, a tego nigdy by sobie nie wybaczyła, to by ją zniszczyło. Nie znałam jej co prawda od zawsze, ale odkąd się znałyśmy nie wypiła nawet kropli ludzkiej krwi. A z tego co wiem to ciągnęła na zwierzętach już od dłuższego czasu. Jest moim wzorem wstrzemięźliwości i opanowania. Nie potrafię sobie nawet wyobrazić Jasmine pijącej krew z żyły jakiegoś człowieka. Ale teraz było inaczej. Długotrwały głód w połączeniu z ogromnym żalem i smutkiem – taka mieszanka zdecydowanie mogła jej zaszkodzić. Postanowiłam więc przypomnieć jej, że nadal żyje. W pewnym sensie. Zgodziła się prawie od razu, przez chwilę tylko się opierała, mamrocząc coś o poszanowaniu czyjejś pamięci. Dwie godziny stała przed lustrem i wybierała sukienkę, wykorzystując mnie do roli hostessy, więc przez prawie cały czas siedziałam zanurzona w jej garderobie, wyciągając kolejne ciuchy. W końcu zdecydowała się na złotą sukienkę z jednym rękawem, co szczerze mnie zaskoczyło. Ona nigdy nie ubierała się tak… prowokująco? Przy jej kreacji ja wyszłam na całkiem skromną. Matko, czy to ja mam na nią tak zgubny wpływ?! Zresztą to nieistotne, ważne że udało mi się wywlec ją z domu. Wojtek był nieco zdezorientowany, kiedy zobaczył moje auto, potem mnie za kierownicą i jeszcze Jass obok mnie. Ale najwyraźniej było mu to na rękę – jeśli nie był kierowcą, mógł schlać się w trzy dupy na nikogo się nie oglądając. A ja i Jasmine mogłyśmy wytrzeźwieć w każdej chwili, więc… Zaraz, wytrzeźwieć w każdej chwili? Cholera. Jak mogłam o tym zapomnieć po szaleństwie w Soho?! I oczywiście kochany przyjaciel po grób, najdroższy Timothy pieprzony Anders, nie raczył mi o tym przypomnieć?! Kutas. Jeszcze go dopadnę. Pacnęłam się w czoło. Jak mogłam zapomnieć o tym, że ludzkie dolegliwości mnie nie dotyczą i mogę się ich pozbyć w każdej chwili?! Czasami zaskakiwałam samą siebie bezgraniczną głupotą. Ech, co ten alkohol robi z porządnymi wampirami…
Westchnęłam do swojego kieliszka i wróciłam myślami do tego co działo się wokół mnie. Wojtek nieudolnie próbował namówić Jasmine do tańca, ale najwyraźniej perspektywa ocierania się o spocone i najprawdopodobniej naćpane ludzkie ciała, nie była dla niej mocno kusząca. W sumie nie ma co się dziwić. Nawet ja miałabym pewne opory. Robert zaś, już po czterdziestu minutach w klubie był spity jak świnia, po części z mojej winy, bo to ja zamawiałam kolejne drinki, ale nie miałam zamiaru się winić. Miał własny rozum. Ale najwyraźniej go nie używał, co już nie było moim problemem. Wpół leżał, wpół siedział, wtulony w kanapę przy naszym stoliku, a jego ręka co i rusz sięgała do rąbka mojej sukienki. Jednak długość moich paznokci i fakt, że ostrzegawczo jeździłam nimi po jego karku najwyraźniej powstrzymywały go od dalszych szaleństw. Po chwili Jasmine coś do mnie krzyknęła, ale byłam tak zamyślona i jednocześnie wsłuchana we wszechogarniający hałas, że nawet mój wampirzy słuch niewiele pomógł. Zmarszczyłam brwi, patrząc na nią pytająco, na co wyszczerzyła ząbki i nachyliła się nad stolikiem, bym mogła ją usłyszeć.
- Idę potańczyć z Wojtkiem! Pilnuj Roberta! – wykrzyczała nieco piskliwym tonem, a ja roześmiałam się w odpowiedzi. Po części dlatego, że zadowolona mina Wojtka była komiczna, a po części też dlatego, że Robert nie wydawał się skory do jakichkolwiek ucieczek, wręcz uczepiając się mojej sukienki.
- Śmiało, zaszalej opiekunko! – zawołałam do niej, na co ona tylko pożegnała mnie machnięciem ręki.
Osunęłam się jeszcze bardziej na kanapie, a wraz ze mną Lewy, prawie zupełnie spadając pod stół. Sięgnęłam więc z westchnieniem pod blat, żeby uratować napastnika Borussii przed upadkiem. Złapałam go więc za udo, ścisnęłam i pociągnęłam do góry. On wierzgnął nogami jak koń gotowy do galopu, a zaspane dotąd ślepia rozwarły się szeroko, łypiąc na mnie z czymś na kształt pożądania. Wzniosłam oczy ku niebu. Serio, Boże, wiem, że jestem „potępiona”, ale to nie jest powód by drwić sobie ze mnie na każdym kroku. Robert wyprostował się zaskakująco szybko jak na kogoś, kto jeszcze przed chwilą ledwo kontaktował ze światem. Jego ramię uniosło się w górę, a usta rozciągnęły w szerokim ziewnięciu. Potem niepozornie wślizgnął rękę za mój kark, kładąc dłoń na moim dekolcie. Prawą ręką sięgnął po moją szklankę z kilkoma łykami brandy na dnie, po czym wychylił jej zawartość za jednym razem. Zacisnął powieki, a gdy znów je otworzył miałam wrażenie, że wstąpiły w niego jakieś nowe pokłady odwagi, bo przysunął swój bok jeszcze bliżej mojego, jakby chciał się ze mną zrosnąć, a kolano wcisnął pomiędzy moje nogi, praktycznie na nich siadając. Spojrzałam na niego jak na idiotę, ale nie przejął się tym zbytnio, wręcz podjudzało go to do coraz śmielszych działań. Już nie ukrywał swoich zamiarów i wiedziałam, że zamierza mnie pocałować. Choć biorąc pod uwagę jego pozycję, to chyba raczej mnie wessać. Odetchnął głęboko, a ja poczułam ostrą woń zmieszanych ze sobą trunków z całego świata. Nagle gdzieś w oddali mignęła mi sukienka Jasmine. Jej właścicielka ochoczo wywijała z bramkarzem Arsenalu, więc stwierdziłam, że mi też się coś od życia należy. Przysunęłam się jeszcze bliżej Roberta, czując praktycznie połowę jego ciała oddającą ciepło mojemu. Jedną ręką odgarnęłam opadające na twarz włosy i nachyliwszy się nisko, musnęłam wargi mężczyzny swoimi. Większej zachęty nie potrzebował. Położył wolną dłoń na moim biodrze i przyciągając mnie do siebie, zatopił się w moich ustach. Z pasją zabierał mi warstwy różowego błyszczyka, walcząc z moim językiem o dominację. Gwałtownie oddychał przez nos, a ja po raz kolejny dziękowałam bóstwom wszelakim za możliwość nie oddychania. Zatopiłam lewą rękę w jego włosach, drugą powoli rozpinając jego błękitną koszulę. Gładziłam palcami jego tors, namiętnie penetrując wnętrze jego ust. Zupełnie zapomniałam o otaczających nas ludziach, w tym momencie liczył się tylko Robert i jego słodkie wargi. Przejechał językiem po wewnętrznej stronie moich zębów, przez co przeszedł mnie przyjemny dreszcz. Podciągnęłam się do góry i przycisnęłam Roberta do kanapy. Usadowiwszy się na jego kolanach, rozpięłam kolejne dwa guziki koszuli, odsłaniając płaski, umięśniony brzuch piłkarza, błyszczący kolorowo w światłach klubu. Na krótką chwilę uchyliłam zamknięte dotąd powieki i dostrzegłam, że Jasmine z Wojtkiem już nie tańczą. Przyszli z powrotem do naszego stolika, nie chcieli nam jednak przeszkadzać, więc po prostu sączyli swoje drinki z zadowolonymi uśmiechami. Wojtek poruszył ustami, ale byłam zbyt skupiona na tym co robił ze mną Robert, by zarejestrować co dokładnie powiedział. Zakończył wypowiedź zadziornym uśmiechem, skierowanym bezpośrednio do Jasmine. Rzuciłam szybkie spojrzenie w jej stronę, akurat w chwili, w której uśmiechnęła się jakby do własnych myśli, po czym z gracją baletnicy wstała i tanecznym krokiem podeszła do bramkarza. Potem z wdziękiem opadła na jego kolana, a on objął ją od razu, jakby bojąc się, że dziewczyna ucieknie. Oparła się o jego plecy i roześmiała szczerze, pierwszy raz od jakiegoś czasu. Lekko zaskoczona doszłam do wniosku, że skoro Jass jest już zadowolona, to ja mogę w całości zająć się sobą. I Robertem. Objęłam jego twarz swoimi chłodnymi palcami i na chwilę odsunęłam go od siebie. Spojrzał na mnie z wyrzutem, ale uspokoiłam go delikatnym uśmiechem, po czym znów wtargnęłam językiem do jego ust, drażniąc wrażliwe podniebienie piłkarza. Czułam jak uśmiecha się przez pocałunek. Sięgnął dłonią za moją głowę i głaskał mnie po rozpalonej szyi, co chwilę schodząc ręką coraz niżej. Ochoczo przysunęłam się jeszcze bliżej, zsuwając moje własne dłonie w dół jego brzucha, w kierunku paska spodni. Już prawie złapałam za klamerkę, gdy pod powiekami zatańczyły mi białe plamki. Otworzyłam gwałtownie oczy, rozglądając się w kierunku źródła owego światła. A to co zobaczyłam sprawiło, że całe pożądanie uciekło ze mnie jak powietrze z przebitego balona. To był błysk flesza. 

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Hejka, nareszcie 12, choć mogłaby być lepsza :)
Mamy nadzieję, że mimo wszystko Wam się podoba i z góry przepraszam, jeśli zamieszczeone powyżej treści są dla kogoś obraźliwe, czy coś w tym stylu. Jeśli to jest dla Was za wiele - nie radzę czytać dalej :D
Słów dużo, stron poro, kartkówek w szkole tez sporo :D Serio, gdyby nie szkoła rozdziały pojawiałyby się dwa razy w tygodniu. Dobra, jest 0.54 w nocy, więc jeśli ten tekst pod rozdziałem nie ma sensu, trudno. Mam nadzieję, że podobają Wam się piosenki, które polecamy do rozdziałów. Ahhh,
CZYTAM=KOMENTUJĘ !!!!!!
Miłego dnia, nocy, północy,
Rooksha&Wariatka