niedziela, 28 lipca 2013

Rozdział dziewiętnasty


Kto miłości nie zna, ten żyje szczęśliwy, i noc ma spokojną, i dzień nietęskliwy.
                                                                                                                  ~Adam Mickiewicz
Muzyka:Hate That I Love You

Wieczór, 17.06.2012r.

*Oczami Jasmine* Wytarłam czerwonym rękawem usta umazane krwią. Patrzyłam na młodego człowieka leżącego u moich stóp. Nie było mi go żal. Jedyne co czułam, to pragnienie. Chciałam więcej i więcej!
Wyszłam z zaułka. Od paru dni chodziłam po zaciemnionych uliczkach szukając nowych ofiar. Nie miałam konkretnego typu, choć zazwyczaj był to trochę nachlany kibic, bo taki krzyczy dość mało. Ostatnio było ich sporo. W sumie dziwić się im? Polska przegrała z Czechami w pięknym stylu! Idealna okazja by się napić!
Nadmiar ludzkiej krwi w moim organizmie powodował, że wszystko co było kiedyś we mnie dobre, powoli odchodziło w niepamięć. Nie czułam wyrzutów sumienia. Mordując byłam coraz bardziej okrutna.
Minęłam jakąś kobietę idącą z dzieckiem. Mój nos poinformował mój mózg, że nieznajoma może być dobrą kolacją. Bez namysłu ruszyłam za nią. Kiedy skręciła w jakąś ciemną uliczkę znajdującą się między blokami, użyłam swoich wampirzych zdolności i w mgnieniu oka wyprzedziłam ją. Kobieta zatrzymała się. Czując niebezpieczeństwo związane z moją osobą, ukryła małą córeczkę za swoim ciałem. Patrzyła się na mnie przerażona. Chyba nawet chciała coś powiedzieć, jednak strach spowodował, że jej gardło nie chciało wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Ja stałam tak, patrząc się na nią. Już dawno bym zaatakowała, gdyby nie małe zielone ślepia, które świdrowały mnie na wylot. Śliczna, mała, brązowowłosa dziewczynka patrzyła na mnie inaczej niż matka. Nigdy nie widziała osoby takiej jak ja, więc teraz zerkała na mnie z ciekawością.
Ja też byłam jak w transie. Mój wzrok skupił się teraz na małej istotce. Czy naprawdę jestem na tyle okrutna, żeby odebrać temu maluchowi matkę?  Przecież ja nigdy taka nie byłam!
Potrząsnęłam głową. Byłam. Bardzo dawno temu, ale byłam. Wzięłam głęboki wdech i ze świstem wypuściłam powietrze. Spojrzałam na kobietę. Szybko podbiegłam do niej, łapiąc ją za ramiona. Następnie wbiłam swoje zęby w jej szyję. Poczułam, jak ciepła ciecz przepływa przez moje gardło. Kochałam to uczucie. Zastanawiałam się, dlaczego kiedyś porzuciłam tą dietę.
- Zostaw ją! - Usłyszałam za sobą znajomy, stanowczy głos.
Wyjęłam swoje białe kły ze skóry kobiety i wypuściłam ją. Ona upadła na ziemię. Nie wypiłam z niej całej krwi, więc jeszcze żyła. Jednak była tak osłabiona, że nie mogła wstać.
Odwróciłam się by zobaczyć osobę, która w tym momencie przerwała moją kolację. Ku mojemu zdziwieniu, okazało się, że stoi przede mną sam Jakub Błaszczykowski. Spojrzałam na niego zdziwiona.
- Co ty robisz?! - Zapytał zszokowany.
- Miałam cię zapytać oto samo. Czyżbyś zgłodniał? - Uśmiechnęłam się, a jego oczom ukazały się moje kły, na których teraz mógł dostrzec ślady krwi.
Mężczyzna nie odpowiedział na pytanie, tylko podszedł do kobiety.
- Wszystko w porządku? Może pani wstać?
- Mało prawdopodobne. Dość sporo wypiłam...
- Jass, możesz się zamknąć? - Spojrzał na mnie morderczym wzrokiem. Podniosłam ręce w geście "poddaję się". - Proszę pani? - Zwrócił się teraz do kobiety. - Wszystko w porządku?
Dziewczyna nie reagowała. Dopiero teraz zorientowałam się, że nie wiem gdzie jest jej córeczka. Zaczęłam się rozglądać, tymczasem Kuba reanimował moją kolację. Nagle wśród krzaków dostrzegłam parę bardzo zielonych tęczówek. Podeszłam do niej bliżej.
- Nie musisz się mnie bać. Nic ci nie zrobię. - Powiedziałam, a potem uśmiechnęłam się do krzaczka. Po tych słowach zza liści wyłoniło się brązowowłose stworzenie. Westchnęłam. Ukucnęłam i zaczęłam pozbywać się pozostałości natury z jej włosów i ubrań.
- Dziękuję. - Powiedziała dziewczynka, gdy skończyłam.
Wzruszyłam ramionami.
- Nie wiem, za co ona ci dziękuje. - Powiedział Kuba, przykrywając półżywą kobietę swoją marynarką.
- Ja też nie mam ci za co dziękować. Właśnie opatrujesz moją kolację! - Wskazałam palcem na kobietę. -  Możesz mi wyjaśnić co ty tutaj robisz? - Zapytałam, patrząc na niego wkurzona.
- Wyjaśnię ci, ale nie tutaj. Dam ci klucz do mojego pokoju. Wrócisz do hotelu i poczekasz na mnie. Ja zadzwonię po pogotowie.
- Tak? I co im powiesz? "Szedłem sobie, gdy nagle zobaczyłem, jak "coś" zjada kobietę"? - Zaśmiałam się.
- A masz lepsze wyjście? - Skrzyżował ręce na wysokości piersi. - Nieźle nabałaganiłaś i teraz ja to muszę posprzątać!
- Wcale nie musisz! Świetnie dam sobie radę!
- Nie byłbym tego taki pewien! - Krzyknął.
- Mój drogi... - Podeszłam do niego tak, że teraz nasze twarze dzieliły milimetry. - Nie z takimi rzeczami sobie radziłam. - Zaczęłam kierować się w stronę kobiety.
Stanęłam nad nią. Złapałam za jej kark i mocno przekręciłam. Usłyszeliśmy tylko zgrzyt kości. Ciało upadło na ziemię.
Błaszczykowski patrzył na mnie z przerażeniem. Ja wyjęłam z kieszeni zapałki. Gdy na małym patyczku pojawił się płomyk, upuściłam go na martwą kobietę. To samo zrobiłam z kilkoma następnymi zapałkami.
- Nie poznaję cię... - Wyszeptał blondyn patrząc na mnie.
Wzruszyłam ramionami. Podeszłam do małej.
- Masz tatę, babcię, dziadka? - Zapytałam, kucając przy niej.
- Mam mamę. - Wskazała palcem na płomienie.
- Dobrze. To choć z nami. - Mówiąc to podałam jej rękę. Dziewczynka bez oporu złapała za nią. - Idziesz, Błaszczykowski? - Zwróciłam się do chłopaka. - Chyba, że chcesz zostać na ognisku?
Potrząsnął głową, a następnie ruszył za nami. Wiedziałam, że jest przerażony, jednak nie chciał, żebym to po nim poznała.
- Nie uważasz, że ognisko na środku chodnika, może zwrócić uwagę mieszkańców bloku? - Zapytał po chwili.
- Mam taką nadzieję. Jednak zanim je zgaszą, wszelkie dowody mojego morderstwa znikną.
***
*Oczami Alice*
- Jeszcze jedną whiskey, Jack. – Głos Timothy’ego przebijał się przez dudniącą z głośników muzykę. Nie byłam pewna ile czasu spędziliśmy w klubie o interesującej nazwie ‘Seven Sins’. Bujałam się na parkiecie, otoczona wianuszkiem spoconych facetów, których oczy nieustannie skierowane były na moje piersi lub tyłek. W końcu Tim przedarł się przez tańczący tłum i wyciągnął mnie z niego, ze śmiechem chroniąc mnie w swoich objęciach. Miał budowę futbolisty, uśmieszek godny diabła i pełne sarkazmu spojrzenie, dlatego żaden z moich tymczasowych adoratorów nie próbował ponowić zalotów. W większości zapewne chcieli dobrać się do moich majtek, ale nie na tym miał polegać dzisiejszy wieczór. Tim wyciągnął mnie z mieszkania na trochę szaleństwa, gdyż , jak stwierdził „nie może patrzeć jak marnuje się potencjalna mistrzyni w piciu whiskey”. Tak więc wlewałam w siebie podsuwane mi kolejki, nie przejmując się zbytnio niewyraźnym obrazem i zaburzeniami równowagi. Do tego doszły też napady śmiechu, po których mój przyjaciel postanowił zmienić lokal. Wsiedliśmy do jego auta, a w chwili gdy na mnie spojrzał, widziałam jak alkoholowe upojenie ulatnia się z jego spojrzenia, by całkowicie zniknąć w ułamkach sekund. Ruszyliśmy z piskiem opon, wygodnie oparci o sportowe fotele Jaguara. Tim majstrował chwilę przy radiu, jednak zaprzestał działań, gdy złapałam go za dłoń i pokręciłam głową. Popatrzył na mnie przez chwilę, po czym bez słowa skierował wzrok z powrotem na drogę. Pędziliśmy autostradą w stronę Londynu, mijając wieczornych kierowców i rozpędzone ciężarówki. Po pewnym czasie, Anders zdecydował się przerwać ciszę.
- W sumie nie dbam o Twoje związki z ludźmi, gdyż zwykle nie trwają dłużej niż tydzień, ale z tym Loczkiem kręcisz już kilka miesięcy, więc pytam: wszystko okej? – zakończył wypowiedź, znajdując moją dłoń i ściskając ją w swojej. Zerknęłam na niego zdezorientowana, nie pytałam jednak po co pyta o moje życie łóżkowe. Potrzebowałam tej rozmowy, wiedzieliśmy o tym oboje.
- Nie wiem, czy nazwałabym obecny stan „okej”, ale najgorzej też nie jest. Ostatnio nawet zaliczyłam z nim numerek na trawie w środku Bangkoku, ale w trakcie ugryzłam go w ramię i trochę ześwirował, a teraz nie odzywa się w ogóle, co jest dosyć dziwne, bo zwykle dzwonił kilka razy w tygodniu, dlatego martwię się, czy wszytko u niego w porządku. – Wyrzuciłam  na jednym wydechu, zawzięcie gestykulując. Timothy kiwał głową w miarę mojej krótkiej opowieści, ale w połowie jego oczy przybrały kształt i wielkość piłeczek do golfa, zaś samo spojrzenie wwiercało mi się między brwi.
- Co mu zrobiłaś?! – podniósł głos, zupełnie zapominając o drodze. Zapadłam się bardziej w fotel.
- Ugryzłam go w ramię. – Odpowiedziałam ściszonym głosem, a on wpatrywał się we mnie gniewnie.
- Alice… - zaczął.
-Nie, Tim. Nie zachowuj się jak mój opiekun – przerwałam mu – jedna Jasmine całkowicie mi wystarcza.
Patrzył na mnie jeszcze przez chwilę, po czym westchnął i zwrócił się z powrotem w stronę jezdni.
- Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi.
- Właśnie nie bardzo wiem, o co ci chodzi, Tim. Kiedy ty nachlałeś się ludzkiej krwi i zniszczyłeś dom Brownów, nie zadawałam pytań, tylko pomogłam ci go spalić, a potem ukryłam cię w swoim domu.
- Mam ci pomóc zabić tego chłopaka? – zapytał, unosząc brew. Zachichotałam pod nosem.
- Nie, głupku. Tylko się mnie nie czepiaj. – Odparłam z półuśmiechem, szturchając go w ramię. On też się uśmiechnął.
- Wypiłaś jego krew? – wyszeptał po chwili milczenia. Zerknęłam na niego ponownie.
- Tylko kilka kropel.
- I…? Jest smaczny? – zapytał, a ja wybuchłam śmiechem.
- Całkiem nienajgorszy, a czemu pytasz? – uniosłam brew, patrząc na niego wyczekująco.
- Dla podtrzymania konwersacji, ty mała recydywistko.
- Recydywistko? A to dlaczego?! – oburzyłam się.
- Mamy bezwzględny zakaz zakochiwania się, szczególnie w ludziach. A ty patrzysz na mnie swoimi zielonymi patrzałkami i udajesz, że nic się nie dzieje? – już się nie uśmiechał, patrzył jedynie na jezdnię nieobecnym wzrokiem. Gdyby moje serce biło, to właśnie w tamtej chwili by się zatrzymało.
Zielonymi? Przecież miałam złote tęczówki, tak jak każdy złotożerca. Żeby kolor się zmienił trzeba pić ludzką krew, albo… W ułamku sekundy opuściłam klapkę z lusterkiem i wlepiłam wzrok w swoje odbicie. Z początku widziałam jedynie błyszczące tęczówki w kolorze płynnego złota, jakie zwykle dostrzegałam w zwierciadle, ale po chwili, gdy przechyliłam głowę na bok, mogłam zauważyć zielone przebłyski mieszające się z bursztynową masą. Oniemiała, zbliżyłam twarz do odbicia, aby jeszcze lepiej przyjrzeć się swojemu odkryciu. Nie mogłam uwierzyć, że to działo się tak szybko. Nie byłam zakochana w Harrym. Na pewno nie. Owszem, troszczyłam się o niego, ale…
Nagle ostre hamowanie popchnęło mnie na przednią szybę i pewnie wylądowałabym na niej jak glonojad, ale silna ręka Timothy’ego złapała mnie w ostatniej chwili. Opadłam na fotel, nie wiedząc dlaczego zatrzymał samochód. Z Manchesteru do Londynu było 200 mil, a nie byliśmy nawet w połowie. Spojrzałam na niego badawczo. Ściskał dłonie na kierownicy, głęboko oddychając.
- Dlaczego mi to robisz, Alice? – zapytał w końcu, wpatrując się w swoje ręce.
- Co ci robię, Tim? – nie rozumiałam o co mu chodzi. Spojrzał na mnie gwałtownie i…
Wtedy dostrzegłam coś, na co od dawna patrzyłam, ale nigdy tak naprawdę nie widziałam. Oczy Timothy’ego były złote, ale brakowało im tego charakterystycznego pobłysku, jego tęczówki były jakby matowe. I, dopiero teraz to do mnie dotarło, nawet gdy był głodny, oczy mu nie ciemniały, zawsze pozostawały tak samo złote i piękne. Potrząsnęłam głową. Właśnie dotarła do mnie prawda, na którą totalnie nie byłam przygotowana. Tim jest zakochany, a ja nawet nie wiem w kim. Natychmiast dopadły mnie wyrzuty sumienia, w końcu okazałam się okropną przyjaciółką. Przerwał jednak moje wewnętrzne objawienia. Spuścił głowę, a jasne kosmyki jego włosów ukryły przede mną jego twarz.
- Nie wiem co mam ci powiedzieć, Allie. To się dzieje już tyle lat, a ty zachowujesz się, jakbyś nie zauważyła. Ciągle widzę cię z innymi facetami i czasem naprawdę jest ciężko znieść twoje humory, ale mimo wszystko nadal tu jestem, podczas gdy ty wyjeżdżasz z jakimś zupełnie obcym dzieciakiem na drugi koniec globu, a potem opowiadasz mi o waszym seksie na trawie. Nie masz sumienia?!
- Tim, ja…- całkowicie mnie zatkało. Za dużo odkryć jak na jedną noc. Nie dość, że nie zauważyłam jak mój przyjaciel się zakochał, to jeszcze nie dostrzegłam, że właśnie we mnie. W brzuchu czułam ciążące wyrzuty sumienia; bałam się spojrzeć mu w oczy. Wiedziałam, że wampir może zakochać się tylko raz. A to niesamowicie komplikowało sprawy. Ja najwyraźniej czułam coś do Harry’ego, a Timothy do mnie. W tamtej chwili dotarło do mnie, że nie jestem w stanie zrobić nic, by go pocieszyć. Nic nie mogło już zostać zmienione, los potoczył się niespodziewanie szybko, upychając w wolne miejsca niechciane uczucia. Nie zauważyliśmy kiedy to wszystko się stało, ale jedno było pewne – tak już zostanie na zawsze.
***
*Oczami Jasmine*
 Staliśmy teraz na rogu jakiejś ulicy w Śródmieściu. Po odejściu od zwłok mojej ofiary, wykonałam parę telefonów. Dzięki nim przed nami pojawiło się czarne Audi Q7. Kubę usadziłam z tyłu razem z dziewczynką, a sama usiadłam obok kierowcy, którym był młody wampir. Wymieniliśmy parę uwag, oczywiście w innym języku, tak aby nasi pasażerowie nas nie zrozumieli. Musiałam trochę nakłamać i powiedzieć mu, że znaleźliśmy to dziecko i ciało kobiety, i że prawdopodobnie był to atak krwiożercy. Żółtodziób przystał na tą historię, a następnie zawiózł nas na spotkanie z pewną osobą. W czasie drogi zmieniłam zakrwawioną bluzę - oczywiście była taka, gdyż próbowałam ratować kobietę i ubrudziłam się - na czarną marynarkę i związałam włosy w luźnego koka.
Tak oto znaleźliśmy się w Śródmieściu. Młody wampir oddał mi kluczyki do naszego pojazdu, a sam wsiadł do zaparkowanego nieopodal czarnego audi, tylko, że modelu rs8. Czekaliśmy chwilę, aż zza rogu wyłoniła się kobieta. Kazałam Błaszczykowskiemu chwilę poczekać, a sama odeszłam z nią kawałek. Przekazałam jej małą opowiadając jej historię z moimi poprawkami. Kobieta kiwnęła głową, mówiąc, że niedługo się ze mną skontaktuje. Następnie zabrała malucha. Nie obyło się oczywiście bez lekkiego oporu ze strony dziewczynki. Na szczęście po chwili udało mi się ją przekonać, że ta "miła pani" nic jej złego nie zrobi.
Kiedy dziewczyny zniknęły gdzieś na końcu ulicy, odwróciłam się do Kuby. Stał tam, gdzie mu kazałam. Nie odezwał się odkąd zmuszony był wsiąść do auta. Teraz, kiedy sami siedzieliśmy w samochodzie myślałam, że coś powie, jednak on cały czas milczał patrząc się na drogę przed nami.
- Dobrze się czujesz? - Zapytałam, gdy byliśmy już na parkingu przed hotelem.
- Musisz mi wszystko wyjaśnić. - Powiedział stanowczo.
Kazałam mu iść do swojego pokoju, gdyż sama miałam coś do załatwienia w recepcji.
- Pani pobyt został tu opłacony do jutra. Jeśli pani chce to możemy przedłużyć...
- Nie, dziękuję! Chciałam tylko zapłacić i się wymeldować, jednak najwidoczniej mój przyjaciel sprawił mi niespodziankę. - Uśmiechnęłam się.
Następnie udałam do Błaszczykowskiego. Weszłam do niego bez pukania. Rozejrzałam się po pokoju. Nigdzie go nie było. Jednak po chwili usłyszałam szum prysznica. Westchnęłam i usiadłam na łóżku. Zachciało mu się teraz kąpieli.
Po godzinie zaczęłam się martwić. Ile normalny facet może brać prysznic?! Podeszłam do drzwi łazienki i grzecznie zapukałam. Gdy odpowiedział mi szum wody, zrobiłam to ponownie. Powtórzyłam to jeszcze parę razy, tylko tym razem z taką siłą, jakiej nie powstydził by się SS-man. W końcu zdenerwowana i przygotowana na wszystko, co zobaczę weszłam do pomieszczenia. "Przygotowana na wszystko"? Nie byłabym tego taka pewna. Pod prysznicem, w samych spodniach siedział Jakub Błaszczykowski. Woda spływała mu po głowie, a on patrzył się nieobecnym wzrokiem w drzwi kabiny.
- Krew nie chce się zmyć. - Powiedział bezuczuciowo, nie odrywając wzroku.
Zdjęłam marynarkę i rzuciłam ją gdzieś na podłogę. Następnie weszłam pod prysznic nie zważając na resztę ciuchów. Usiadam obok kapitana reprezentacji Polski i przytuliłam się do niego.
- Przepraszam. - Wyszeptałam. On położył swoją głowę na mojej, przytulając mnie mocniej.
Poczułam się winna. Mój chwilowy brak sumienia sprawił, że nie pomyślałam, że mogę go skrzywdzić widokiem mordowanej kobiety na oczach jej córki. Szczególnie, że on już raz to przeżył...
Po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Przez te parę dni nie zdawałam sobie sprawy, że stałam się potworem. Skrzywdziłam tylu ludzi. Szczególnie żałowałam tej małej dziewczynki, która mi tak strasznie ufała. A ja skazałam ją na to samo co kiedyś Edwarda i Alice.
Poczułam dziwne ukłucie w sercu. Chyba moje sumienie znowu wróciło na miejsce, a ja zaczęłam zachowywać się, jak współczujący człowiek.

***

*Oczami Alice*
Resztę drogi spędziliśmy w ciszy. Nie byłam w stanie powiedzieć cokolwiek; zdaje się, że przytłoczyła mnie waga odkrytych faktów. Nieodwracalność sytuacji i jej niekorzystne dla wszystkich położenie sprawiało, że czułam się bezsilna jak nigdy dotąd. Zastanawiałam się jak długo pozostawałam ślepa na zakochanie mojego przyjaciela. Powinnam była dostrzec choćby ten głupi szczegół dotyczący jego oczu. Ale zawsze myślałam, że przed przemianą miał niebieskie tęczówki – jego blond włosy tylko utwierdzały mnie w tym przekonaniu. Jednak prawda zaskoczyła mnie po raz kolejny. Z takimi oczami nie musiał się nawet kryć. Wszyscy myśleli, że jest na zwierzęcej diecie, a ludzkie cechy zawdzięcza darowi człowieczeństwa. Timothy nie był łowcą, jak ja. Pracował dla akademii bardziej jako negocjator, ambasador. Czasem wyszukiwał nowe wampiry z nietypowymi talentami i ściągał je do Londynu na szkolenie. Dlatego nie potrzebne mu były nadludzkie cechy – z nikim nie walczył i nikogo nie zabijał. Krew plamiła tylko moje ręce. Podobne myśli kłębiły się w mojej głowie jeszcze kilka godzin, zanim dotarliśmy do mieszkalnej części akademii. Tim wjechał do podziemnego garażu i zajął miejsce blisko windy. Wysiadłam z auta bez słowa, nie zwracając uwagi na dziwne spojrzenia posyłane mi przez inne wampiry. Kilka osób stało obok mnie, czekając na dźwig, wymieniając szeptem uwagi, które i tak mogłam usłyszeć. Mój nagły wyjazd, w dodatku z piątką ludzi, wywołał niemałe poruszenie w zamkniętej społeczności. Mieliśmy się ukrywać przed ludźmi, po cichu likwidując zagrażających im krwiożerców. Ja jednak robiłam wszystko, by uniknąć tego hermetycznego półświatka, ciągle głodna emocji i doznań, chętna na przygodę i kłopoty. Timothy dołączył do mnie; wyczułam jego obecność za plecami. Był jedną z niewielu osób, którym pozwalałam stawać w tym położeniu. Za plecami zawsze czai się wróg, ale w tym przypadku mogłam czuć się bezpiecznie. Nawet jeśli był na mnie zły, po odkryciach dzisiejszej nocy byłam pewna, że nie mógłby mnie skrzywdzić. Gdy się kogoś kocha, umiera się razem z nim. W porąbanej wampirzej psychologii działało to dosłownie, nie robiąc żadnego wyjątku. Tak właśnie zginął Jasper Hale, a potem Aleks. Czułam się okropnie wiedząc, że gdyby tylko coś mi się stało, z tego świata odszedłby także mój przyjaciel. Moje rozmyślania przerwał krótki dźwięk obwieszczający nadejście windy. Gdy stalowe drzwi otworzyły się z cichym sykiem, ręka Timothy’rgo popchnęła mnie do przodu. Weszłam do windy, a zaraz za mną on. Reszta czekających również chciała dostać się do środka, ale jedno spojrzenie gniewnych tęczówek Andersa odpędziło wszelkich niechcianych pasażerów. Gdy ruszyliśmy w górę, spojrzałam niepewnie na blondyna. Wcisnął przycisk z numerem dziewięć. Jechaliśmy więc do jego mieszkania. Gdy skierował na mnie wzrok, posłałam mu spojrzenie pełne wątpliwości. Podeszłam do niego i zatrzymałam się kilka centymetrów przed jego ciałem. Uniosłam głowę, gdyż przerastał mnie o kilkanaście centymetrów. W jego oczach dostrzegłam determinację i jednocześnie zrezygnowanie. Jakby był czegoś pewien, ale z góry wiedział, że nikt w to nie uwierzy. Powoli skłonił głowę w moją stronę i… dzwoneczek w windzie oznajmił nam, że jesteśmy na miejscu. Odsunęłam się od chłopaka o krok i opuściłam kabinę. Szliśmy krok w krok, kierując się do jego apartamentu. Przy samych drzwiach złapał mnie za rękę, a drugą dłonią nacisnął klamkę. Weszliśmy do środka, po czym Tim pociągnął mnie do salonu. Usiadłam na fotelu, a on zajął miejsce na kanapie naprzeciw. Patrzyliśmy na siebie, nie wiedząc co tak naprawdę powiedzieć.
- Więc jak długo to trwa? – zapytałam w końcu, niezdolna znaleźć innego tematu.
- Od jakiś siedmiu lat, może dłużej. Siedem lat temu zauważył to Aleks, a mogło się zacząć dużo wcześniej. – Odparł, unikając mojego wzroku. Zszokowana, zapadłam się w siedzenie.
- Czemu mi nie powiedziałeś? – wykrztusiłam po chwili. Zerknął na mnie z ukosa.
- Sądziłem, że wiesz, tylko nie chcesz tego. Nigdy nie byłaś mną zainteresowana, odkąd się poznaliśmy byłem dla ciebie tylko przyjacielem.
- Ale… - znowu nie miałam pojęcia co powiedzieć - …jak to się zaczęło?
- Nie wiem, Allie. Po prostu pewnego dnia Aleks kazał mi spojrzeć w lustro i zastanowić się co w nim widzę – rozłożył ręce – Zawsze byłaś blisko, byliśmy przyjaciółmi od samego początku. Zawsze cię podziwiałem za twoją przekorność i odwagę, i jednocześnie współczułem ci, że nie ma przy tobie twojego opiekuna. Być może zakochałem się w tobie w dniu, w którym cię poznałem, gdy wspólnie ukrywaliśmy się na dachu, skacząc sobie do gardeł. – Zakończył z niewielkim uśmiechem. Oczy pełne miał żalu i melancholii, a ja zrozumiałam, że zrobiłabym wszystko, by uwolnić go od tego głupiego uczucia, jakim mnie darzył. Nie było jednak odwrotu, musieliśmy z tym żyć. Mogłam jednak dać mu to, czego pragnął. Wiedziona nieokreślonym pomysłem, podeszłam do niego i przytuliłam jego głowę do swojego brzucha, głaszcząc go po włosach. Po chwili on również wstał i przez moment wpatrywał się w moje oczy. Najwyraźniej dostrzegł w nich to, czego szukał. Z determinacją pochylił się w moją stronę i delikatnie musnął moje usta swoimi. Odsunął się na długość swojego nosa i oparłszy swoje czoło o moje, czekał na moją reakcję. Wiedziałam ile to dla niego znaczyło. Pamiętałam, jakie to uczucie całować osobę, w której jest się nieodwracalnie zakochanym. Przycisnęłam usta do jego rozchylonych warg, dając mu tym samym przyzwolenie na kontynuowanie jego działań. Objął mnie niepewnie w pasie, ja zaś splotłam dłonie na jego karku. Czułam, że to nie był dobry pomysł, i że jutro będę żałować każdej decyzji podjętej tej nocy. To jednak miało się zdarzyć dopiero jutro. Ciągle go całując, pociągnęłam chłopaka w stronę sypialni. Mogliśmy zostać w salonie, ale chciałam, by ta noc coś znaczyła. By była czymś więcej, niż tylko numerkiem na skórzanej kanapie, którego oboje będziemy się wstydzić do końca swoich dni. Timothy był oszołomiony. Czułam przez pocałunek, że się uśmiecha, a jego ruchy nabrały energii, gdy ściągał ze mnie bluzkę i rozpinał guzik moich spodni. Nie pozostawałam mu dłużna, zdejmując mu koszulkę i odpinając pasek dżinsów. W końcu, nadzy, opadliśmy na łóżko, badając nawzajem swoje ciała. Nie czułam tych iskierek, tej ekscytacji, które pojawiały się przy zbliżeniach z Harrym. Odczuwałam jedynie naturalne podniecenie na myśl o dalszym przebiegu tej nocy. Przeklęłam się w duchu. Nie mogę myśleć o jednym facecie, uprawiając seks z drugim. Skupiłam się na ciele mojego przyjaciela, odkrywając go na nowo. Drżał pod dotykiem moich dłoni, drżał w każdym miejscu, które dotknęło mojej skóry. Schlebiało mi to, wiedziałam jednak, że miłość do mnie to najgorsza rzecz, jaka mogła mu się przytrafić. Oddałam mu się bez wahania, wiedząc, że po tej nocy nie będzie już między nami żadnych tajemnic. Nie będzie już niczego, czego byśmy o sobie nie wiedzieli. Złączenie ciał było tak naprawdę czymś więcej, dotknięciem się naszych dusz, których istnienia nam się odmawia.
***
*Oczami Jasmine*
Nie wiem dokładnie ile czasu spędziliśmy siedząc tak pod prysznicem. W każdym razie, w trosce o naszą planetę, zakręciliśmy kurek i udaliśmy się do pokoju. Kuba zmienił spodnie na suche, a ja dostałam jego krótkie spodenki i bluzkę reprezentacji Polski.
Usiadłam na jego łóżku, a stanął przede mną.
- Możesz mi wyjaśnić, co ci się stało? - Zapytał.
Spuściłam smutno głowę. No tak. Przyszedł czas na trudne pytania. A już myślałam,  że powiedzenie mu o moim wampiryźmie było najtrudniejsze.
- Po prostu... Straciłam kontrolę. - Powiedziałam chowając twarz w dłoniach.
Przed moimi oczami stanęły wszystkie moje ofiary. Słyszałam ich krzyk, błaganie o pomoc, czułam smak krwi. Tylko, że nie taki jak podczas picia. Teraz czerwona ciecz była ohydna.
Kuba ukucnął przy mnie. Wziął mnie za podbródek i zmusił, żebym patrzyła w jego oczy.
- Nie jesteś zła. - Powiedział. - Zdarzyła ci się mała wpadka. To tyle.
Mówił, a ja wiedziałam, że w to nie wierzy.
- Nie Kuba! To nie była jedna wpadka! - Odsunęłam się od niego. - Nie wiesz kim jestem, kim byłam! - Westchnęłam. - Miałeś rację. Nie powinnam ci zawracać tyłka. To przeze mnie przegraliście mecz.
Blondyn spojrzał na mnie z politowaniem.
- Nie wiedziałem, że grasz w reprezentacji... Zresztą, co to ma do twojej "wpadki"?
- Nie wiem... Jednak nikt nie może się o niej dowiedzieć! Proszę cię, Kuba. - Podeszła do niego bliżej. Patrzyliśmy sobie teraz głęboko w oczy.
- Obiecuję, że nikt się nie dowie. - Powiedział nie odrywając ode mnie wzroku.
Kiwnęłam głową, a następnie odsunęłam się.
- Dobrze. W takim razie bardzo ci dziękuję. Mam nadzieję, że jeszcze się kiedyś zobaczymy. - Podałam mu rękę. Chłopak odwzajemnił uścisk.
- Ja też mam taką nadzieję. A ubranie... Zatrzymaj je sobie. Jak będziesz kiedyś chciała wpaść na mecz reprezentacji, to będziesz miała potrzebny "rekwizyt". - Uśmiechnął się.
Ja na te słowa również się rozpromieniłam. Od razu przypomniały mi się nasze maile...
- Dobrze. - Odchrząknęłam. - To... Do zobaczenia!
- Tak... Do zobaczenia.
Odwróciłam się i odprowadzana jego wzrokiem, wyszłam z pokoju. Gdy drzwi zamknęły się, oparłam się o ścianę. W sercu miałam dziwny ucisk. Niby nie byłam już pokłócona z Kubą, teraz byliśmy przyjaciółmi. Jak kiedyś...
Z moich oczu zaczęły wypływać łzy, które szybko wytarłam ręką. Wiedziałam, że mam przyjaciela na którego zawsze mogę liczyć. Teraz musiałam zająć się swoimi sprawami, a on swoimi. Postanowiłam, że zarezerwuję sobie lot na wtorek do Londynu i przyjmę posadę proponowaną przez Edwarda. Miałam być jego zastępcą. To naprawdę poważne zajęcie. Byłabym szychą w wampirzym świecie. Tylko czemu wcale się nie cieszę?
Westchnęłam, a następnie użyłam karty i weszłam do swojego pokoju. Tam przebrałam się w pidżamę składającą się z koszulki na ramiączka i krótkich spodenek. Była godzina 1.00, więc doszłam do wniosku, że pomysł z położeniem się spać nie był taki głupi. Następnego dnia musiałam pozałatwiać parę spraw związanych z tą dziewczyną i zarezerwować lot. Co prawda mogłoby być to dość trudne, ze względu na szybki termin, jednak z taki znajomościami to będzie błahostka.
Nagle usłyszałam cichutkie pukanie do drzwi. Zdziwiona otworzyłam, a moim oczom ukazał się Błaszczykowski.
- Kuba... - Zaczęłam jednak on nie pozwolił mi dokończyć.
Zrobił krok bliżej, tak, że jego głowa znalazła się parę centymetrów od mojej. Następnie pocałował mnie lekko. Ja odwzajemniłam to. Jego usta zaczęły być coraz bardziej natarczywe. Wszedł głębiej do pokoju. Nogą zamknął drzwi. Powoli przesuwaliśmy się po pomieszczeniu, cały czas całując się. Naszą przeszkodą nie stało się też łóżko. Udaliśmy na nie, nie przestając. Bardzo szybko pozbyłam się spodni Błaszczykowskiego. Zresztą on moich ubrań również. W końcu oderwał się od moich ust i zaczął całować mnie po szyi. Przestał na chwilę, gdy wyczuł bliznę po ugryzieniu. Dotknął ją opuszkiem palca. Chciałam coś powiedzieć, jednak on zatkał mi usta pocałunkiem.
- Mam to w nosie. - Wyszeptał, przygryzając lekko płatek mojego ucha.
Znowu zaczął całować mnie po szyi. Choć tym razem nie ograniczył się tylko do niej. Zaczął powoli kreślić linię przez moją klatkę piersiową, aż do brzucha. Tam znowu oderwał się od pocałunków i spojrzał na moje ciało. Zaraz pod piersią miałam bliznę - ślad po moich gwałcicielach. Oni nie tylko "zrobili swoje", oni okaleczyli moje ciało. Na brzuchu miałam jeszcze dwie dziesięciocentymetrowe szramy, po ostrzach sztyletów. Niżej znajdował się ślad po kuli, którą jeden nich trafił mnie na "do widzenia", zanim ich dowódca powiedział, że lepiej mnie nie zabijać. Bydlaki chcieli żebym umierała w cierpieniu, skąd mogli wiedzieć, że znajdzie mnie wampir? W każdym razie zemściłam się na każdym po kolei. Powiem szczerze, że wtedy zobaczyłam, jak bardzo mogę być okrutna.
Kuba wpatrywał się w moje blizny. Muszę przyznać, że była to dla mnie nowość. Noc z Zayn’em nie odbyła się na trzeźwo, więc chłopak nic nie pamiętał, a James... On znał mnie na tyle dobrze, że moje blizny, nawet przy naszym pierwszym razie, go nie zdziwiły.
Podniosłam się na łokciach. Zrobiło mi się głupio. Ona miał idealnie wyrzeźbione ciało, a ja... Przyzwyczaiłam się do swoich blizn, jednak nie chciałam żeby na nie patrzył.
Chłopak oderwał wzrok od moich niedoskonałości i przyłożył mi palec do ust, bym nie mogła nic powiedzieć. Zbliżył swoją twarz do mojej. Mimo tego zabrałam jego palec z ust.
- Kuba... - Zaczęłam.
- Dla mnie jesteś idealna. - Przerwał mi i pocałował mnie mocno w usta. - Kocham cię.
Te dwa słowa sprawiły, że zapomniałam o wszystkim i ze spokojem oddałam się mu.
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Kolejny rozdział za nami, znowu ja się spóźniam. Musicie mi jednak wybaczyć - w przeciwieństwie do Wariatki, która urwie mi głowę - taka już jestem. Poza narodzinami, wszystko robię z opóźnieniem...
Nie trzymam Was dłużej, jedynie przepraszam za obsuwę.
Wiem co myślicie - znowu się obie puszczają w tym samym rozdziale, na dodatek z zupełnie innymi facetami, niż poprzednio. Ale czy ktoś wspominał, że napotkacie tu monogamię?
Buziaki Kochani,
Wasze
Rooksha&Wariatka





sobota, 20 lipca 2013

Rozdział osiemnasty

Zabójstwo nie pozostawia widocznego znamienia.
Zostawia tylko odcisk na twojej duszy do końca twoich dni.

                                                                                            ~Helen

*Oczami Jasmine*
Lot był bardzo długi i męczący. Najpierw poleciałam z Bangkoku do Kijowa, bo bezpośredniego połączenia z Tajlandii do Polski nie ma. Po dwóch godzinach czekania, mogłam wreszcie wsiąść na pokład samolotu, który miał dostarczyć mnie wprost do Warszawy. Oczywiście nie obyło się bez komplikacji. Były jakieś problemy z maszyną, przez co nie mogliśmy wylądować. Na szczęście wszystko się wyjaśniło, naprawiono to, co trzeba było i spokojnie dotknęliśmy pasa. Po przejściu przez wszystkie bramki, udałam się na stację. Na samolot do Krakowa musiałabym czekać pięć godzin, a potem i tak dopadłaby mnie przesiadka. Dlatego wybrałam pociąg za godzinę, który miał mnie zawieś prosto do Częstochowy. Podróż jak na polskie koleje minęła szybko. Wezwałam taksówkę, która zawiozła mnie prosto do małego pensjonatu, mieszczącego się za miastem. Wszystko szło zgodnie z planem - tak jak napisał Edward.
Kiedy już znalazłam się w pokoju, odetchnęłam z ulgą. Usiadłam na łóżku. Miałam ogromną ochotę się zdrzemnąć, jednak nie mogłam. Wstałam i zaczęłam przeszukiwać swoje walizkę. Wyjęłam z niej czarne spodnie i bluzkę. Założyłam do tego długie buty tego samego koloru. Od razu przypomniały mi się te wszystkie filmy szpiegowskie, w których tajni agenci wykonywali wyroki śmierci, zlecone przez ich szefów. Cóż, ja miałam dzisiaj takie samo zadanie. Tylko, że bohaterowie ze szklanych ekranów mordowali szefów mafii, handlarzy narkotyków i innych złych gości. Ja musiałam zabić niewinną osobę.
Nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Podeszłam, a po otwarciu zobaczyłam młodą kobietkę, ubraną w porozciągany różowy sweter i dżinsową spódnicę. Zapewne była to córka właściciela. Uśmiechnięta podała mi kuferek wielkości dużego pudełka po butach.
- Przesyłka doszła dziś rano. - Powiedziała.
- Dziękuję. - Wzięłam od niej paczuszkę.
Kobieta odwróciła się na pięcie i już miała odejść, gdy coś sobie uświadomiłam.
- Przepraszam, ale mam jeszcze jedno małe pytanko! - Kobieta spojrzała na mnie. - Chciałam się spytać, czy w pensjonacie przebywa ktoś jeszcze?
- Nie, tylko pani. - Zamyśliła się. - A czy to źle? Jesteśmy małym pensjonatem, mamy tylko kilka pokoi...
- Nie, nie, nie! - Zaprzeczyłam. - Nie lubię tłumów. Wybrałam to miejsce właśnie ze względu na to. - Tym razem ja się uśmiechnęłam. Kobieta odetchnęła z ulgą.
- W takim razie nie przeszkadzam. Miłego pobytu!
Zamknęłam za nią drzwi. Położyłam kuferek na biurku, które stało pod oknem. W środku znajdowało się koleje pudełko, które tym razem było na kod. Westchnęłam i zaczęłam przeszukiwać walizkę. Wyjęłam z niej dużą teczkę, a z niej kopertę z listem. W środku znajdowała się mała karteczka z ciągiem cyferek. Wystukałam kod i po chwili mogłam już dobrać się do wnętrza. W środku znajdował się pistolet Glock 17 z tłumikiem dźwięku, oraz sztylecik z dwudziestocentymetrowym ostrzem. Usiadłam przy biurku i wzięłam do ręki list od Edwarda. Pisał w nim, żebym pojechała do Polski i pogodziła się z Kubą. Dołączył do niego lewe papiery, kartę kredytową, oraz adresy hoteli w których mam rezerwację. bilety na pociągi i samoloty. Do tego znalazłam też bilet na mecz Polski z Rosją... Edward zadbał o wszystko.
W drugiej części listu poinformował mnie o moim nowym zadaniu. Jako, że mecz był dopiero  dwunastego, miałam jeszcze dużo czasu, by pozbyć się pewnej wścibskiej osoby. Kiedyś zajmowałam się tą sprawą, więc Rada postanowiła, że skoro jestem przejazdem w Polsce, to nie będą wysyłać jakiegoś nowego agenta, tylko wykorzystają mnie. W teczce, którą dostałam, oprócz biletów i dokumentów, znajdowały się akta mojej przyszłej ofiary. Zdążyłam się z nimi zapoznać podczas lotu z Bangkoku do Kijowa. Ostatni raz widziałam tą dziewczynkę, jak była mała. Piętnaście lat później miała męża i dwoje dzieci - czteroletnią córeczkę i półrocznego synka.
Oderwałam się od listu i zaczęłam gapić się na drzewo znajdujące się za oknem. Wielki dąb rósł w takim miejscu, że nie pozwalał słońcu "wejść" do pokoju. Przed oczami stanęła mi ta kobieta. Potrząsnęłam głową. Nie mogłam się jakoś pogodzić z myślą, że zaraz odbiorę rodzinie matkę i żonę. Kiedyś przychodziło mi to łatwiej. Dawniej byłam "słynnym" mordercą. Bez problemu zabijałam zarówno ludzi, jak i wampiry. Teraz tą samą drogą podążała Alice. Bałam się, że gdy zabiję jej siostrę, to wszystko potoczy się jak u mnie, jak u każdego "dobrego agenta".
Spojrzałam na zegar. Wybiła godzina 23.30. Za trzydzieści minut powinnam znaleźć się pod domem ofiary, dlatego załadowałam pistolet i zamontowałam tłumik. Spakowałam go razem ze sztyletem i paroma innymi rzeczami do torby. Założyłam ramoneskę i cichutko wyszłam oknem. Dziwnie by to wyglądało, gdyby kobieta ceniąca sobie ciszę i spokój jechała w stronę centrum (gdzie wszyscy świętują mecz) o tej porze. Dlatego bezpiecznie zsunęłam się po drzewie i po cichutku przeszłam przez ogrodzenie. Gdy znalazłam się dwie ulice dalej, zamówiłam taksówkę i pojechałam na ulicę Świętej Barbary. Następnie ruszyłam z buta na Świętej Jadwigi. Gdy już znalazłam się przed domem ofiary, rozejrzałam się. Było pusto, tylko gdzieś daleko słychać było muzykę. To pewnie kibice jeszcze świętowali.
Weszłam w małą polną dróżkę, znajdującą się przy domu. Miejsce zamieszkania siostry Alice nie mieściło się zaraz koło drogi. Najpierw stała wielka brama, a potem kilkumetrowa ścieżka. Dopiero po jej przejściu znajdowało się mieszkanie. Ja weszłam do rudery znajdującej się obok posesji. Zamieniłam ramoneskę na przylegający czarny golf. Założyłam rękawiczki i związałam włosy, po czym schowałam je pod czapką. Pistolet, sztylet i parę innych niezbędnych rzeczy przypięłam do paska i pochowałam w kieszeniach. Następnie przeskoczyłam przez ogrodzenie i wdrapałam się przez balkon. Zajrzałam do pomieszczenia. W środku w łóżeczku dziecięcym spał malutki chłopczyk. Serce zaczęło mi mocniej bić, poczułam, że pocą mi się ręce. Energicznie potrząsnęłam głową. Nie mogłam dopuścić do siebie emocji.
Otworzenie drzwi balkonowych, ze sprzętem, który miałam - było niczym. Cichutko weszłam do pomieszczenia. Nie chciałam obudzić chłopca, alarm na razie był mi niepotrzebny. Wyszłam na korytarz. W pokoju obok spali rodzice, a jeszcze dalej ich córka. Wzięłam głęboki oddech. Musiałam się wziąć w garść.
Za pomocą "magicznego kluczyka" zamknęłam drzwi do pokoju dziewczynki. Nie chciałam, żeby mała nagle wstała i zobaczyła jak morduje jej mamusię. Postanowiłam, że pistoletu użyję tylko w ostateczności. Wróciłam do pokoju synka. Plan był prosty: obudzić chłopca, co spowoduje, że przyjdzie jego mama. Następnie jednym szybkim ruchem miałam wbić sztylet w serce matki i wyskoczyć przez okno. Wiedziałam, że muszę szybko zabrać rzeczy z rudery. Jeśli policja zjawi się zanim ja zdążę uciec, to mogę mieć spore kłopoty.
Wzięłam głęboki wdech. Podeszłam do chłopca i szturchnęłam go. Zaczął płakać. Ja schowałam się za zasłoną. Czekałam na moją ofiarę.
***
*Oczami Alice*
Westchnęłam i ponownie skupiłam wzrok na moim celu. Mężczyzna poruszał się po cichu, ostrożnie stawiając każdy krok. Nie widziałam osoby, do której się skradał, ale nie obchodziło mnie to. Miałam go zabić – tylko na tym starałam się skupić myśli. Ale w mojej głowie nie zawsze działo się to, co chciałam. Niechciane i niepotrzebne wspomnienia przedzierały się przez koncentrację, wprowadzając zamęt w moje myśli. Przed oczami stawały mi obrazy z poprzednich dni, domagając się uwagi i analizy. Powrót z Tajlandii był jednym z najgorszych momentów w moim życiu. Nie znosiłam bezsilności, a to właśnie ona dopadła mnie podczas lotu do Kijowa. Harry nie wypowiedział w moim kierunku żadnego słowa odkąd uciekłam z ogrodu po ugryzieniu go w ramię. Patrzył na mnie zamyślony, albo przestraszony, unikając mojego towarzystwa jak ognia. Chłopcy od razu zauważyli dziwne zachowanie przyjaciela, ale nie drążyli tematu. Zapewne nie chcieli mieszać się w jego prywatne sprawy, ale w tamtych chwilach wiele oddałabym za ich ingerencję. W samolocie siedziałam obok nieznanej staruszki, która przez cały lot rozwiązywała krzyżówki trzęsącymi się dłońmi. Na lotnisku w Kijowie rozmową zaszczycił mnie Liam, tłumacząc zachowanie jego przyjaciół. Twierdził, że Harry już kilkakrotnie zawiódł się w swoich związkach, za każdym razem głęboko to przeżywając. Dlatego Zayn, Louis i Niall trzymali jego stronę – nie odzywali się do mnie, gdyż byli pewni, że to ja jestem przyczyną złego humoru Loczka. Nie wspominałam Liamowi, że zapewne mieli rację, ograniczając kontakty ze mną do minimum. Ale jeśli chodzi o Harry’ego – musiałam mu to jakoś wytłumaczyć. Chęć zabicia go przeszła mi tak szybko, jak się pojawiła, niemniej jednak nie wiedziałam jak dalej postąpić. Powiedzenie mu całej prawdy o tym, kim jestem nie wydawało się dobrym pomysłem. Mógł mnie wyśmiać, uznać za szaloną, albo gorzej – uwierzyć. Wtedy na pewno bałby się mnie tak, jak zwierzę boi się drapieżnika. I zapewne zadbałby o to, byśmy się już nigdy więcej nie spotkali, a tego nie chciałam. Doszłam jednak do wniosku, że jeśli nie powiem mu nic, na pewno już więcej się ze mną nie spotka. Te myśli dręczyły mnie przez obydwa loty, a teraz odbierały mi zdolność koncentracji. Ponownie wpatrzyłam się w mężczyznę, który w tej chwili znikał za rogiem garażu. Zrobiłam kilka bezszelestnych kroków w lewo, tak by cały czas móc śledzić poczynania mojej ofiary. Na leżaku przed moim celem leżała drobna wampirzyca, której serce nawet nie drgało, byłam więc pewna, że jest krwiożercą. Mężczyzna zrobił jeszcze kilka kroków, dużo głośniej niż ja. Gdy znalazł się dokładnie za plecami kobiety, złapał ją nagle za ramiona, a ona – zaskoczona i wystraszona, podskoczyła i natychmiast rzuciła się na swojego oprawcę. Rozpoznała go w ułamku sekundy, widziałam to po jej zachowaniu. Przyjaźnie przewróciła go na plecy i zaczęli tarzać się po trawie. Musiałam mrugnąć, by upewnić się, że nie mam omamów. Dwójka dorosłych krwiożerców turlała się po ziemi, szarpiąc za ubrania i śmiejąc w niebogłosy. Potrząsnęłam głową. Nie moim zadaniem było badanie zwyczajów krwiożerców. Ja przyszłam tu, by zabić. Obserwowałam uważnie tę „niby walkę”, zwracając uwagę na momenty, w których mężczyzna zwracał się plecami w moją stronę. Wyciągnęłam z kabury na udzie ten sam sztylet, którym ostatnio zabiłam kochanka Nataniela. Zważyłam nóż w dłoni i powoli ułożyłam go w pozycji do rzutu. Skupiłam wszystkie zmysły na jednym punkcie na ciele ofiary, przez cały czas badając również zachowanie drugiego wampira. Nagle krwiopijca przygwoździł kobietę do trawy, ściskając jej nadgarstki. Przycichli na chwilę, uśmiechając się do siebie. To był właśnie moment, na który czekałam. Bez wahania cisnęłam sztyletem przed siebie, po czym rzuciłam się do ucieczki. Znajdowałam się zbyt blisko, by nie zostać zauważoną. Za plecami usłyszałam zduszony jęk i przenikliwy krzyk. Odwróciłam się na ułamek sekundy i ujrzałam ciało mężczyzny, spod którego wydostała się wampirzyca. Oswobodzona z jego martwych objęć, klęknęła przy nim i wyciągnęła z jego pleców moją broń. Potrząsała nim, próbując jeszcze wrócić mu życie, a ja wiedziałam, że w kwestii zabijania krwiożerców, nie istnieje pojęcie „stuprocentowa pewność”. Najlepiej, gdybym odcięła wampirowi głowę, a potem spaliła ją razem z resztą zwłok. Kobieta krążąca wokół mojej ofiary była jednak sporą przeszkodą. Nie chodziło o moje sumienie, jeśli w ogóle takowe posiadam, bardziej martwiło mnie, jak zareaguje reszta krwiożerców. Znajdowałam się w środku ich gniazda, całkowicie oddzielona od jakiejkolwiek pomocy. Nie mogłam ryzykować telefonu, bo już nie raz słyszałam o tym, że przechwycili połączenie i zabili łowcę. Nie miałam zamiaru kończyć wieczoru w ten sposób, nie mogłam też jednak zostawić niedokończonej roboty. Najciszej jak umiałam, podeszłam do najbliższego samochodu i z ulgą znalazłam w jego bagażniku karnister z benzyną. Nie miałam wiele czasu, więc nie starałam się nawet ukryć śladów włamania do auta. Przymknęłam tylko drzwi i pobiegłam w stronę mojej ofiary. Zrozpaczona wampirzyca wciąż klęczała przy ciele towarzysza i nic nie wskazywało na to, że ma zamiar opuścić go w najbliższym czasie. Nie widziałam innego sposobu jak podpalić ich oboje, choć nawet dla mnie było to okrutne. Na tę kobietę nie spadł wyrok złotożerców, ale sytuacja wymagała poświęcenia jej dla wykonania misji. Skrywając się wśród krzaków wokół podwórka, na którym rozegrała się wcześniejsza walka, wyjęłam z kieszonki na udzie mały rewolwer, celując prosto w głowę żyjącej ofiary. Nie myśląc już o niczym innym, nacisnęłam spust i usłyszałam chrzęst kości. Nabój wbił się w czaszkę wampirzycy, tworząc w jej mózgu trudne, niemożliwe wręcz do uleczenia uszkodzenia. Odetchnęłam, po czym drążącymi dłońmi schowałam broń z powrotem do kabury. Nie tracąc czasu, chwyciłąm zdobytą butlę z benzyną i oblałam nią dwa ciała, z których jedno jeszcze dawało znaki życia. Tułów zastrzelonej kobiety powoli podnosił się do pionu, ja zaś oblałam je obficie łatwopalną cieczą. Wyjęłam z kieszeni metalową zapalniczkę i rzuciłam ją w stronę mokrych ciał. W jednej chwili wszystko stanęło w ogniu. Napawałam się chwilę tym widokiem, aż po kilku sekundach odwróciłam się na pięcie, by jak najszybciej wydostać się z dzielnicy zajmowanej przez krwiożerców. Jednak w pół kroku zatrzymał mnie przeraźliwy wrzask. Odwróciłam się raz jeszcze, by tym razem zobaczyć wracające do siebie po strzale ciało wampirzycy, którą w tym samym czasie trawią płomienie. Wzdrygnęłam się i puściłam biegiem w stronę wyjazdu z tej części miasta. Dotarłam w końcu do swojego samochodu, zaparkowanego kilka kilometrów od miejsca mojej dzisiejszej misji. Wiedziałam, że krwiożercy szybko namierzą mnie po zapachu, wślizgnęłam się więc do auta i z piskiem opon ruszyłam w stronę City. Roztrzęsiona, drżącymi dłońmi przekręcałam kierownicę. Nie zabójstwo mężczyzny, lecz ostatni krzyk wampirzycy, wstrząsnął mną do głębi. I to, co miało miejsce chwilę przed tym, jak ruszyłam do ataku. Dwa turlające się po ziemi wampiry. I zadowolenie na ich twarzach. Przyszło mi do głowy, że przecież każdy zasługuje na szczęście, nieważne jakiej jest rasy, religii, czy orientacji. Nieważne, czy krwiożerca, złotożerca, czy też zwykły człowiek. Ale zaraz po pojawieniu się tej myśli, potrząsnęłam głową oburzona na samą siebie. Przez piętnaście lat szkolenia wpajano mi, że krwiożercy są bezwzględnymi zabójcami, nie dbającymi o nic, poza zaspokojeniem własnej żądzy krwi. Tak zostałam wykształcona i w to wierzyłam przez całe moje wampirze życie. Ale to, co widziałam pomiędzy tymi wampirami… W innym przypadku nazwałabym to przyjaźnią, jednak na samą myśl o tym ogarniało mnie oburzenie i zdezorientowanie. Krwiożercy nie zawierają przyjaźni. Nie kochają, nie dbają o nikogo i o nic. Troszczą się tylko o własny głód, o napełnienie własnego ciała krwią innej istoty. Nie zasługują na szczęście, łaskę, jakiekolwiek dobro. Są źli. Lecz po chwili znowu naszły mnie wątpliwości, a moja stopa jakoś nie chciała zejść z pedału gazu. Zmęczona bitwą między własnym sumieniem a rozsądkiem, wyciągnęłam z kieszeni telefon i wykręciłam pierwszy numer, jaki przyszedł mi do głowy. Dzwoniłam do osoby, która zawsze wiedziała jak wyciągnąć mnie z kłopotów, samemu będąc zagubionym i nieco rozbitym. Timothy Anders. Bo nikt nie rozumiał mnie tak, jak on.
***
*Oczami Jasmine*
Na moje szczęście do pokoju weszła rudowłosa kobieta. Wyglądała zupełnie jak Alice. Spuściłam głowę. Bałam się, że w ostatniej chwili się wycofam. Jeśli zrobiłabym to, to dziewczyna miałaby pewność, że coś jest nie tak i zaczęłaby jeszcze bardziej węszyć. Ta kobieta nie mogła znaleźć Alice. To mogłoby pokrzyżować wszystkie plany Rady. To byłoby zbyt niebezpieczne.
Po cichu wyjęłam sztylet. Poczekałam, aż kobieta odłoży dziecko do łóżeczka. W pokoju było cały czas ciemno. Zapewne dlatego, żeby mały się bardziej nie rozbudził. Kiedy rudowłosa zaczęła zbliżać się w stronę drzwi, podbiegłam do niej i jednym silnym pchnięciem wbiłam jej nóż w plecy. Precyzyjnie trafiłam w serce. Kobieta upadła na ziemię. Wzięłam głęboki wdech. Zaczęłam kierować się w stronę wyjścia na balkon. Nie wiem co mnie podkusiło, ale się odwróciłam. Siostra Alice przekręciła się na brzuch. Podniosłą lekko głowę. Zza jej rudych włosów ujrzałam wpatrujące się we mnie zielone tęczówki. Chyba mnie rozpoznała. Pokiwała głową z niedowierzaniem.
- D-D-Dlaczego? - Wydusiła z siebie.
- Przepraszam. - Powiedziałam, a po policzku spłynęła mi łza.
Podeszłam do niej. Złapałam za rączkę sztyletu.
- Nie miałam wyboru. - Dodałam i silnym ruchem wyjęłam ostrze z jej pleców.
Głowa kobiety uderzyła o podłogę. Już nie żyła. Z moich oczu wypłynął potok łez. Nagle dziecko zaczęło płakać. Wystraszyłam się. Przypięłam zakrwawiony sztylet do paska i wyskoczyłam przez okno. Pobiegłam do rudery. Tam w wampirzym tempie spakowałam broń i inne gadżety, oraz przebrałam się. Kiedy wyszłam na ulicę usłyszałam krzyk. Wiedziałam, że był to mąż rudowłosej kobiety. Do moich oczu znowu napłynęły łzy. Ruszyłam. Nie mogłam tak stać i wgapiać się w ten przeklęty dom.
***
Kolejne dni po morderstwie mijały mi okropnie. W pensjonacie byłam do wtorku. Miałam ochotę wyjechać już następnego dnia, jednak nie mogłam... Nie mogłam wzbudzać podejrzeń. Rano chodziłam po mieście, a wieczory spędzałam w pokoju. Czułam się fatalnie. Do tego następnego dnia wszyscy mieszkańcy Częstochowy mówili o tajemniczej śmierci znanej w mieście księgowej. Nawet ta córka właściciela gadała o tym jak najęta.
Cały czas, który spędziłam w Częstochowie, myślałam o Kubie. Zastanawiałam się co mu powiem. Nie widziałam go długo. Nie liczyłam na ciepłe przyjęcie, jednak miałam nadzieję, że mnie nie wyrzuci.
We wtorek rano wymeldowałam się i pojechałam na pociąg. Podróż była strasznie męcząca. Moje myśli krążyły wokół Kuby i siostry Alice. Nie wiedziałam dlaczego nie mogłam zapomnieć o tym morderstwie. Kiedyś nie było to dla mnie problemem, ale teraz... Chyba wyszłam z wprawy. Wiedziałam, że muszę się wziąć w garść, jak zawsze. Tak, jak wtedy, gdy umarła Alice Cullen i Jasper, albo Aleks i Sara.
Kiedy dotarłam do Warszawy, zamówiłam taksówkę i pojechałam do hotelu wskazanego przez Edwarda, okazało się spryciarz zamówił mi miejsce w hotelu Hayyat. Podałam jego nazwisko i zaraz dostałam klucze.
- Myślałam, że nikt inny poza piłkarzami nie może mieszkać tutaj. - Zagaiłam portiera.
- Pani znajomy zamówił pokój dwa miesiące wcześniej. A takie rezerwacje piłkarze muszą tolerować. - Posłał mi firmowy uśmiech. - Nasza reprezentacja zajmuje dwa piętra. Proszę, żeby pani nie chodziła tam. Do tego, jako, że pani apartament znajduje się blisko pokoi naszych orłów, to proszę nie hałasować.
Kiwnęłam głową.
Kiedy znalazłam się w pomieszczeniu, rzuciłam się na łóżko. Pokój był naprawdę śliczny i przestronny. Na środku stało gigantyczne małżeńskie łoże, na przeciwko wisiał płaskie telewizor, pod oknem stało biurko, a w koncie naprzeciwko ogromna szafa z lustrem.
Poleżałam tak jeszcze chwilę. Musiałam ogarnąć emocje. Morderstwo już mi tak strasznie nie ciążyło, teraz w mojej głowie panoszył się Kuba.
Zerknęłam na zegarek znajdujący się na moim nadgarstku. Do meczu zostały cztery godziny. Szybko wstałam, wyjęłam jakieś ciuchy z walizki i poszłam do łazienki. Biorąc prysznic uświadomiłam sobie, że nie kupiłam żadnej koszulki, ani flagi w kolorach Polski. Teraz było już trochę za późno. Miałam nadzieje, że mnie za to ze stadionu nie wywalą...
***
Ludzie na stadionie krzyczeli ile mieli sił w piersi, gdy Błaszczykowski strzelił gola. Ja też. Nawet łzy pociekły mi po policzkach. Kiedy usłyszeliśmy trzy gwizdki, wiedzieliśmy, że nie wszystko jeszcze stracone. Jeszcze tylko mecz z Czechami.
Wszyscy skakali i krzyczeli, ja wykorzystałam to zamieszanie i wkradłam się "za kulisy". Swoją drogą, było to naprawdę łatwe. Ochronę mają tu do niczego Nie musiałam się zakradać, odwracać niczyjej uwagi... Po prostu weszłam, jakby nigdy nic.
Postanowiłam znaleźć szatnię. Nie wiedziałam co zrobię później, bo przecież nie zapukam i nie zapytam, czy Kuba może na chwilę wyjść. Nikt z rodziny, czy znajomych drużyny nie może tam przebywać. Ale chyba to nie był taki zły początek?
 Nagle zza rogu wyszedł Kuba. Patrzył na mnie zszokowany. Chyba nie wierzył, że stoję przed nim. Gapiliśmy się tak na siebie przez chwilę.
- Co ty tutaj robisz? - Zapytał nagle.
- Nie pamiętasz? Obiecałam, że będę. - Powiedziałam uśmiechając się lekko.
Jego piękne niebieskie oczy świdrowały moje. Jednak były jakieś inne. To nie był ten sam Kuba, którego zostawiałam wyjeżdżając z Anglii.
- Cienka jesteś. - Spojrzał na mnie takim kpiącym wzrokiem. - Mówiłaś, że wyjeżdżasz na długo. Coś to twoje "długo" krótko trwało.
Nie wierzyłam w to co słyszę. Nie spodziewałam się, że gdy mnie zobaczy rzuci mi się na szyję, ale to...
- Myślałam, że się ucieszysz, że dotrzymałam danej ci obietnicy.
- Ta. - Prychnął. - Wybacz, ale się nie cieszę. Sprawiłaś, że choć przez te parę miesięcy moje życie miało sens. Potem wszystko zniszczyłaś. Teraz znowu przyjechałaś, ale wybacz, ja nie mam zamiaru się w to bawić jeszcze raz. W tej chwili jestem na najważniejszych zawodach  mojej karierze i...
- Dlatego przyjechałam ci kibicować! Wiem, jak ważne jest wsparcie kogoś bliskiego, więc...
Zaśmiał się głośno.
- Kogoś bliskiego? Wybacz, skarbie, ale nie jesteś dla mnie "kimś bliskim".
Jego słowa wbijały mi się, jak szpilki w serce. To naprawdę nie był ten człowiek, którego zostawiłam parę miesięcy temu.
- Ale przecież my...
- My co?! - Krzyknął zirytowany. - Między nami do niczego nie doszło! My...
- Powiedziałeś, że mnie kochasz! Już ci minęło?! - Odkrzyknęłam się.
- TAK!
Jego odpowiedź zaskoczyła zarówno mnie, jak i niego. Spuścił spokojnie głowę. Wpatrując się w podłogę wziął dwa wdechy.
- Słuchaj, uważasz, że można zakochać się w parę miesięcy? No może można, ale rozmawiając tylko i wyłącznie przez maile? To było zwykłe zauroczenie. Mi minęło.
Jego słowa raniły mnie coraz bardziej. Do moich oczu zaczęły napływać łzy.
- Ale ja cię...
- Nie! Nie kończ. Nie chcę tego usłyszeć. Mam przed sobą ważny mecz i nie mogę się rozpraszać. Jakbyś mogła teraz usunąć się z drogi i nie zawracać mi już więcej tyłka, to byłbym wdzięczny.
Powiedziawszy to minął mnie i udał się w stronę wyjścia. Teraz z moich oczu wypływał potok. Czułam się, jak nieudacznik. Chyba wolałam siedzieć w Tajlandii. Chyba wolałam nigdy nie usłyszeć tych słów.
Wytarłam oczy rękawami od bluzy. Wzięłam głęboki oddech. Wszelkie emocje opuściły moje ciało. Ja nigdy się nie załamywałam. Zawsze umiałam, można powiedzieć, że "wyłączyć emocje", nic nie czuć. Zawsze dawałam radę. Zawsze.
***
Wyszłam na ulicę. Ludzie biegali i krzyczeli, ciesząc się po udanym meczu. Ja patrzyłam na nich, jak na idiotów. Nic nie czułam. Szłam tak przez Warszawę, nie zwracając uwagę na nic. Nie chciałam wrócić do hotelu. Wiedziałam, że będzie tam Kuba.
Nie wiem ile chodziłam. Miałam to głęboko. Szłam jakimś zaułkiem, gdy nagle zauważyłam, że pod jakimś murem siedzi dwóch facetów. Poczułam zapach męskich perfum i hektolitrów alkoholu. Moje wampirze zmysły doszły do głosu i teraz jedyny zapach jaki odczuwałam, to była krew. Nie miałam ochoty się powstrzymywać. Rzuciłam się na nich wypijając czerwoną ciecz z każdej żyłki pojedynczej w ich ciele.
>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Hej, rozdział miał być w piątek a tu minuta po północy... ;)
Dzisiaj dość krótko, ale nie przyzwyczajajcie się - to tylko wstęp do następnych dłuuugich rozdziałów. Chciałybyśmy powoli kończyć tę historię, zdecydowanie po to, by zobaczyć Wasze miny po przeczytaniu zakończenia ;) Ale tak serio, to we wrześniu zaczynamy naukę w różnych szkołach i podejrzewamy, że będzie nam ciężko się dograć, więc chcemy zrobić w wakacje tak dużo, jak możemy. Co wyjdzie, to się zobaczy. Jak na razie Wariatka znalazła w swoim kalendarzu zapis, że ten rozdział, z numerem osiemnastym, powinien pojawić się jakoś w ferie zimowe xD MAŁA obsuwa, zresztą jak zwykle w naszym przypadku. Mamy nadzieję, że przypada Wam do gustu muzyka i cytaty, jakie dajemy przed rozdziałami - wierzcie mi, wybieranie piosenki i cytatu zajmuje chyba najwięcej czasu, gdyż chcemy, aby jak najbardziej pasowały one do rozdziału poniżej. Ale koniec z tymi żalami, czas do łóżka.
Do następnego już w następny piątek,
Rooksha&Wariatka 

niedziela, 14 lipca 2013

Rozdział siedemnasty

"Miłość jest odpowiedzią, ale kiedy czekasz na odpowiedź, seks zadaje całkiem interesujące pytania" 
~Woody Allen

Muzyka: Not About Love

*Oczami Jasmine*
Siedziałam na plaży. Była 4.30. Wpatrywałam się w horyzont, starając się nie myśleć, jak  będzie wyglądał mój dom kiedy wrócę. Gdy do moich drzwi zapukała Alice z One Direction, mówiąc, że "stęskniła się za mną" i "przyleciała mnie odwiedzić", oraz "mam nadzieję, że masz mocną głowę, bo przywieźliśmy kontener wódki", to przestałam wierzyć w cokolwiek. Otwierając ten cholerny kawałek drewna, o tak koszmarnej porze, spodziewałam się każdego. A tu proszę! Alice we własnej osobie, oraz jeden z najbardziej znanych zespołów na świecie. Tylko czekać, aż pod moim balkonem zacznie się zbierać grupka fanów śpiewających "What makes you beautyful".
- Przeszkadzam? - Usłyszałam za plecami angielski.
Odwróciłam głowę. Moim oczom ukazał się dopiero co poznany członek tej całej bandy.
- Jak chcesz to siadaj. - Wskazałam głową na stertę mokrego piachu.
Chłopak na początku trochę się skrzywił. Widziałam, jak kręcił się, nie wiedząc jak ma kicnąć nie brudząc swoich spodni. Wreszcie, gdy spojrzał na mnie siedzącą bez żadnej obawy w śnieżnobiałej kiecce, usiadł bez oporu. Wręczył mi drinka, a sam otworzył sobie Changa (tajskie piwo - przypis autorki). Upiłam łyk pomarańczowej substancji. Była mocna. Do tego wyczułam obecność jeszcze czegoś innego.
- Mocny? - Zapytał.
- Dosypała mi czegoś? - Odpowiedziałam pytaniem na pytanie. - Alice?
Uśmiechnął się niepewnie.
- Stwierdziła, że jesteś wyjątkowo spięta. - Upił łyka swojego napoju.
- Zastanawia mnie tylko jedno: skąd ona to wzięła?
- Jesteśmy w Tajlandii, skarbie! - Zaśmiał się.
- Jakoś nie przypominam sobie, żebyśmy byli na "ty". - Wypaliłam.
Wszystkich członków 1D nie poznałam aż do dziś. Jednak rozmawiając tylko z Harrym, czułam się czułam się, jak te babcie, co zawsze siedziały pod blokiem w Polsce, kiedy jeszcze tam mieszkałam. Za Chiny nie potrafiłam się z nimi dogadać! Teoretycznie byłam od nich starsza, ale nie mogłam! Identyczna sytuacja była teraz z zespołem. Dla mnie zachowywali się, jak małpy wypuszczone z zoo. Kiedy ja zostawałam zwykłym zwiedzający, to Alice zmieniała się w orangutana i dołączała do nich. Po pół godzinie gapienia się na rudowłosą wampirzycę rzucającą się na Harry’ego i całą resztę próbującą rozpalić ognisko, poszłam na plażę. Niestety i tutaj musiałam zostać namierzona.
Tak się zamyśliłam, że nie zauważyła, jak chłopak wstał i skłonił się.
- Szanowna Pani! - Wręcz krzyknął. - Zachwycony twą urodą przybyłem, by poznać twe zacne imię. Moje brzmi Zayn Malik. Czy ty zechcesz mi zdradzić swoje?
- Jasmine Stewart. - Powiedziałam zakrywając usta ze śmiechu.
- Wiem, że nie powinienem być aż tak zuchwały, ale chciałbym zaproponować byś zwracała się do mnie po imieniu.
- Zgadzam się mój zacny panie! Ty również mów do mnie Jasmine.
- Dobrze. A może szanowna panienka Jasmine zechce mi towarzyszyć w przechadzce po plaży?
- Z rozkoszą. - Powiedziałam, po czym złapałam za jego wyciągnięta rękę i wstałam.
Szliśmy w ciszy. Widziałam, że chłopak intensywnie myśli, jak mógłby zagadać, jednak mi pasowała ta sytuacja. Mogłam w spokoju zastanawiać się, co miała na myśli May mówiąc o tym dziecku. Zastanawiałam się, czy byłaby możliwość spotkania się z nim.
- Lubisz piłkę nożną? - Wypalił nagle.
Tym jednym pytaniem otworzył mi ranę znajdującą się w sercu. Przed oczami stanął mi Kuba. Potrząsnęłam głową.
- Skąd takie pytanie?
- Próbuję znaleźć jakiś temat.  - Uśmiechnął się naprawdę uroczo.
Powiem szczerze, że rozbroiła mnie ta odpowiedź. Posłałam mu szeroki uśmiech.
- Nawet. Jakąś wielką fanką nie jestem, ale lubię od czasu do czasu obejrzeć mecz. A ty?
Mina mu trochę zrzedła.
- Ja nie przepadam. Jakoś nie rajcuje mnie myśl, że miałbym oglądać bandę facetów biegających za kawałkiem sztucznej skóry.
Zaśmiałam się.
- Do niedawna miałam podobne podejście.
- Jeśli mogę szanowną panią... - Odchrząknął. - Przepraszam. Jasmine zapytać, co zmieniło to zdanie?
-Chłopak. - Powiedziałam bez namysłu.
Jego mina świadczyła, że był zszokowany. Najwidoczniej nie myślał, że mogę tak szczerze odpowiedzieć na to pytanie.
- Chyba ziółka od Alice zaczynają działać. - Zaśmiałam się po czym usiadłam na piasku.
- Spokojnie. To nic złego. Myślę, że towarzystwo u ciebie w domu zachowuje się dziwniej.
- Zajął miejsce obok mnie. - Ale skoro już jesteś prawie naćpana, to może uda mi się wyciągnąć z ciebie więcej. - Uśmiechnął się perfidnie.
- O nie mój drogi! - Zaśmiałam się, choć tak naprawdę czułam, że niedługo powiem mu cała historię swojego życia. Alice naprawdę dała mi niezłe ziółka.
- Dlaczego? Ty jesteś naćpana, ja jestem pijany. Ty nie zapamiętasz, co ja ci powiem, ja nie zapamiętam co ty mi powiesz. - Wzruszył ramionami.
- Tak ci się zebrało na wyznania? - Zakpiłam.
Uśmiechnął się niemrawo. On naprawdę chciał się komuś zwierzyć.
 Spojrzałam wzdłuż plaży. Przeszliśmy spory kawał. Można powiedzieć, że weszliśmy teraz na "dziką plażę". Do najbliższego domu było teraz z jakieś 700 metrów.
- Przyznaj się. - Powiedziałam nagle. - To nie Alice dosypała mi czegoś, tylko ty. Chciałeś mnie zabrać w jakieś odległe miejsce, a potem... Aż mi się nie chce wierzyć, że chodzi ci tylko o rozmowę. - Uśmiechnęłam się.
- Widocznie nie jestem taki jak wszyscy...
- Serio?! TY?! Członek One Direction?! Facet?! Nie masz ochoty na niezobowiązujący seks?! - Pokiwał przecząco głową, a ja zaczęłam zastanawiać się, czy ja na pewno to powiedziałam.
- Widocznie nie jestem typowy. - Uśmiechnął się zalotnie.
- Aha! Właśnie widzę! - Westchnęłam - Jak chcesz to gadaj. Bo mam przeczucie, że zaraz odpłynę.
Nie wiem czemu nie usunęłam tych ziółek ze swojego organizmu. Może podobało mi się to uczucie. Zresztą dzisiejszej nocy było mi wszystko jedno.
Chłopak cały czas milczał. Westchnęłam ciężko.
- Który dzisiaj jest? - Zapytałam nagle.
- 7. czerwca. - Powiedział lekko zmieszany.
- Widzisz? Jutro ma się odbyć mecz otwarcia w Polsce. - Patrzył na mnie jakby nie wiedział o co chodzi. -Halo! Euro! Nie słyszałeś?
- A no tak! - Krzyknął. - Chłopaki mają bilet na jakiś miecz. Nawet nie wiem jaki... - Zamyślił się.
- W każdym razie, powinnam tam być. - Powiedziałam.
- Dlaczego? - Zainteresował się. - Jesteś dziewczyną jednego z piłkarz? - Ruszył zabawnie brwiami.
- Coś za coś, skarbie. - Zaśmiałam się.
Zastanowił się i po chwili zaczął mówić. Powiem szczerze, że go nie słuchałam. W ogóle ta sprawa wydawała mi się dziwna. Facet, którego nie znałam nagle zapragnął mi się wyżalić... Coś czuję, że nie tylko mi coś dosypali.
Narkotyk mącił mi coraz bardziej w głowie. Mimo to, podobało mi się. Nadal nie miałam zamiaru pozbywać się go.
Spojrzałam na Mailka. Wydawał mi się coraz bardziej kuszący. Nie wiedzieć czemu, pocałowałam go. Dalej była już tylko czarna dziura.
***
Powoli otworzyłam oczy. Bolała mnie głowa, wszystkie dźwięki były intensywniejsze. Cóż, kac. Nie miałam zamiaru tak cierpieć, więc w magiczny sposób pozbyłam się go. Niestety zaraz zaczęłam tego żałować. Leżałam na nagim mężczyźnie na plaży. Dzięki Bogu było jeszcze na tyle rano, że prawie nikt nie postanowił się poopalać. Tylko gdzieś daleko mignęła mi jakaś para trzymająca się za ręce. Westchnęłam ciężko. Podniosłam się i zaczęłam powoli ubierać. Jeśli jutro rano w gazetach pojawi się zdjęcie Malika i jego "nowej dziewczyny" na plaży, to moją reputację trafi szlag. Westchnęłam po raz drugi. Nie wiedziałam co ja mam zrobić z tymi "zwłokami". Po chwili zastanowienia wyciągnęłam telefon.
- Alice? Słuchaj, jest problem. Przyjdź szybko na plażę. - Po czym rozłączyłam się.
Czekając na moją podopieczną patrzyłam na morze. Jako, że był odpływ, znajdowało się tak daleko, iż prawie nie było go widać.
- O MÓJ BOŻE! Co się stało?! - Usłyszałam za sobą głos.
Odwróciłam głowę. Za mną stała zszokowana rudowłosa wampirzyca. Patrzyła na mnie z lekkim przerażeniem. Chciała powiedzieć coś jeszcze, jednak jej nie pozwoliłam. Popchnęłam ją z całej siły wampirzymi mocami na drzewo, które omal się przez to nie złamało.
- Dosypałaś mi czegoś? - Zapytałam spokojnie. W jej oczach widziałam przerażenie. - Pytam się!
- Ja nie... - Zawahała się. - Jass, przepraszam. To Harry. On wsypał coś Zaynowi, a potem dodał coś do innego drinka. Wręczył go Malikowi, a on najwidoczniej poszedł do ciebie. - Powiedziała to w takim tempie, że gdybym nie była wampirem, nie zrozumiałabym jej.
Rozluźniłam swój chwyt. Odwróciłam się i potarłam lekko palcami o skronie. Ja naprawdę byłam kiedyś tak głupia, jak ona?!
- I jeszcze jedno. - Powiedziała cichutko. - Dzwonili z twojego biura. Chcą żebyś się tam natychmiast zjawiła.
Pokiwałam głową. Czego oni mogą ode mnie chcieć?!
- Alice, zajmij się Zaynem zanim znajdą go fotoreporterzy. Ja jadę do biura i gdy wrócę chcę zastać mój dom tak czystym, że go nie poznam, zrozumiałaś?
Przełknęła ślinę, ale ostatecznie zgodziła się.
Zaczęłam kierować się w stronę wyjścia z plaży. Boże, po raz pierwszy widziałam, żeby Alice była potulna jak baranek. Ona... się mnie bała?! Chociaż, ja też zachowałam się trochę... inaczej. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłam taka agresywna. Westchnęłam. Jednak narkotyki mącą w głowach. Jeszcze do tego Zayn... Kurde! Mam nadzieję, że on nie pamięta, co robił ze mną w nocy. Przydałby mi się teraz James. On... Nie! Nie powinnam o nim myśleć.
W drodze do biura zadzwoniłam do Malie, żeby przywiozła mi jakieś ubranie na zmianę, bo to co miałam na sobie nie nadawało się do niczego. Tak więc kiedy stanęłam przed drzwiami z tabliczką "Dyrektor", miałam na sobie typowy biurowy mundurek: mała czarna i szpile. Zapukałam, po czym usłyszałam "proszę" po tajsku. Przeszłam przez próg i stanęłam jak wryta. Na przeciwko szefa Azjatyckiego Oddziału Wampirów siedziała Esme. Odwróciła głowę w moją stronę. Zazwyczaj patrzyła na mnie jakby za chwilę miała się na mnie rzucić, tym razem jednak widziałam... strach?! Nagle Taj wstał, podszedł i wyciągnął rękę w moją stronę.
- Nasza współpraca była bardzo krótka, ale i owocna. Dzięki pani zwerbowaliśmy ponad setkę wampirów. Była pani naszym skarbem, jednak niestety będziemy musieli panią oddać. Panienka Esme przejmie teraz pani obowiązki.
Spojrzałam na wampirzycę. Teraz nie patrzyła się na nas, tylko na obraz wiszący nad biurkiem. Można powiedzieć, że był on żartem, gdyż przedstawiał Niebo. Nie wiedziałam kto go namalował, jednak naprawdę robił ogromne wrażenie.
- Teraz dostanie pani nowe zadanie. - Taj kontynuował, tym razem zza swojego biurka. - Jednak na razie upragniony urlop! - Przekazał mi grubą teczkę. - Dzisiaj wieczorem ma pani samolot. - Wstał i jeszcze raz uścisnął moją dłoń. - Naprawdę miło mi było z panią współpracować.
- Mi również. - Odpowiedziałam z nadzieją, że zabrzmiało to szczerze.
Następnie razem z Esme wybrałam się do domu. Podczas drogi nie rozmawiałyśmy, co bardzo mi odpowiadało. Miałam czas, by zastanowić się jak wyjaśnię "Królowej Zła" ten bałagan w domu i obecność Alice, oraz One Direction. Na moje szczęście ta postanowiła jednak wybrać się na plażę. Stwierdziła, że musi pooddychać świeżym powietrzem. Tym razem obyło się bez żadnych docinków ze strony Esme. To był kolejny dowód na to, że ktoś ją podmienił w samolocie.
Kiedy już pozbyłam się balastu, mogłam w spokoju wejść do domu. Zaskoczona stwierdziłam, że Alice mnie posłuchała. Nie mogłam poznać własnego mieszkania. Zaczęłam rozglądać się w poszukiwaniu gości. Ku mojemu zdziwieniu nikogo nie było. Przynajmniej tak myślałam...
- Wyszli. - Usłyszałam za sobą. Odwróciłam się szybko. Moim oczom ukazał się Zayn. Siedział skulony na fotelu, otulony kocem. W dłoni trzymał filiżankę herbaty. Zdziwiło mnie to, bo na dworze było co najmniej trzydzieści pięć stopni.
- Jeśli można zapytać: gdzie?
- Alice wyszła się rozejrzeć w poszukiwaniu jakiejś apteki. Ma nadzieję, że mają coś na kaca. - Uśmiechnął się niemrawo. - Twoja służąca wyszła na zakupy, a cała reszta umiera na górze.
Zaśmiałam się.
- Rozumiem, że kac męczy i ciebie?
- Tylko mam jakieś dziwne objawy. Strasznie mi zimno.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Od niechcenia podeszłam i dotknęłam jego czoła.
- Boże, Zayn! Ty masz gorączkę!
Pobiegłam do kuchni i przyniosłam z niej jakieś proszki, które dałam chłopakowi. Ten grzecznie połknął. W ramach podziękowania spojrzał na mnie tymi swoimi hipnotyzującymi oczami. Od razu przypomniał mi się Kuba i te jego niebieskie tęczówki.
Pomogłam Zaynowi doczołgać się do mojej sypialni. Ułożyłam go na łóżku, przykryłam kocem i poprawiłam poduszki. Następnie zasłoniłam żaluzje i zaczęłam zmierzać ku drzwiom.
- Możesz mnie nie zostawiać? - Usłyszałam cichutki głos.
Niezbyt chętnie przystałam na prośbę. Nie chodziło o to, że go nie lubiłam. Po prostu wolałam unikać rozmów sam na sam. Bałam się, że wspomni o tej feralnej nocy. Nie potrzebnie wtedy nie usunęłam tego narkotyku z organizmu. Byłam tak spragniona czyjeś bliskości... Zayn był naprawdę uroczy. Jednak mimo to...
- Jass, mogę zadać głupie pytanie?
- To u ciebie normalne. - Zaśmiałam się, a on to odwzajemnił.
- Czy my ze sobą... - Miałam wrażenie, jakby czytał mi w myślach. - Tylko proszę nie kłam. - Jego głos był coraz słabszy.
Westchnęłam i spuściłam głowę.
- Żałujesz? - Zapytał po chwili.
Przeczesałam jego włosy i spojrzałam mu w oczy.
- Nie. Ale teraz powinieneś pójść spać. – Powiedziałam, uśmiechając się czule.
Chłopak złapał mnie za dłoń, którą do tej pory trzymałam w jego włosach i sprawił, że teraz dotykała jego policzka. Patrzył na mnie tymi swoimi wielkimi oczami. Miałam wrażenie, że odchodzi, a jego choroba to nie zwykłe przeziębienie.
Głaskałam go jeszcze chwilę, aż zasnął. Wtedy sięgnęłam w głąb siebie i użyłam mocy. Czułam, jak dziwna siła przechodzi przez moją rękę. Gdy po chwili wiedziałam, że jest już zdrowy, zabrałam dłoń. Patrzyłam na jego śpiące oblicze. Westchnęłam ciężko.
- Naprawdę nie żałuję. - Powiedziałam po cichu i pocałowałam go w czoło.
Poszłam się spakować z myślą, że może nigdy go więcej nie zobaczę.

***

*Oczami Alice*
Jasmine bywała surowa i nieobliczalna, ale nigdy aż tak agresywna. Zdawałam sobie sprawę, że nie powinnam pozwolić Harry’emu doprawiać drinków, ale wtedy nie widziałam w tym zagrożenia. Dopiero teraz docierało do mnie, że jesteśmy w mieście, w którym ludzie wiedzą o istnieniu wampirów i nie jest dla nikogo nowością morderstwo wśród krwiopijców. Robiłam sobie wyrzuty z powodu nieodpowiedzialności, jakiej dopuściłam się, przywożąc do Tajlandii zespół Harry’ego, a potem upijając ich, moją opiekunkę i samą siebie do nieprzytomności. No, może nie całkiem, w końcu to ja ogarnęłam towarzystwo przed wschodem słońca, jednak byłam wystarczająco upojona, by nie przejąć się brakiem Zayna i Jasmine. Znalezienie tej dwójki nagiej na plaży było dość ciekawe, choć zachowanie mojej przyjaciółki wzbudziło we mnie pewne podejrzenia. Nie miałam pojęcia, co takiego wydarzyło się w Bangkoku przed naszym przybyciem, ale kiedy tylko Jass otworzyła nam drzwi swojego domu, widziałam na jej twarzy, że coś się zmieniło. Jakby utraciła jakąś część siebie, która nigdy nie wróci. Miałam nadzieję, że nie jest to zwiastun jej zachowania po śmierci Aleksa i Sary, bo rzeczy takie jak te trudno znieść kilka razy w tak krótkim okresie. Właściwie nawet reakcja Timothy’ego była mniej niepokojąca, w końcu zrobił to, co zapewne ja bym uczyniła w podobnej sytuacji. Życie bez Jasmine w pobliżu… Nawet nie chciałam sobie tego wyobrażać. Już raz przeżyłam rozłąkę z nią, choć wtedy była ona innego rodzaju. Nie znałam jej praktycznie wcale, wiedziałam jednak, że to ona wyciągnęła do mnie rękę i że nie mogę porzucić raz danej przez nią szansy. Byłam ciekawa, czy gdyby moim opiekunem był ktoś inny, również bym się z nim zaprzyjaźniła. Widziałam jak niektórzy mentorzy traktują swoich podopiecznych. Jak opiekun Nigela go traktuje. Ciągle widzi w nim niedorozwinięte dziecko i postrzega go jako konkurenta na swoją pozycję. Nigdy nie chciałabym mieć wroga w swoim przewodniku, w Jasmine. Potrząsnęłam głową. Po ostatniej rozmowie z Natanielem coraz częściej nachodziły mnie myśli typu „Co by było, gdyby…”. A w moi przypadku rozmyślanie nad alternatywnymi wersjami mojego życia było marnowaniem czasu i energii. Jass powinna właśnie wracać z biura, choć nie wiem na czym polegała jej praca tutaj. Znowu kogoś szkoliła? Słyszałam, że kiedyś była łowcą, jak ja. Trudno było mi jednak wyobrazić sobie tą drobną wampirzycę zabijającą postawnego krwiożercę. Uśmiechnęłam się.
- Jak myślisz, kiedy ona wróci? – Usłyszałam głos za plecami. Odwróciłam się od okna, w które wpatrywałam się od kilku minut. Zayn siedział na kanapie w salonie, wtulony między poduszki. Czułam dokładnie jego temperaturę, więc wiedziałam, że nie tylko kac dopadł go dzisiejszego ranka.
- Nie wiem, nie mówiła na jak długo wychodzi. – Odpowiedziałam. Po chwili dostrzegłam Harry’ego u szczytu schodów prowadzących na piętro. Na myśl o tym, co wyprawiałam z nim w nocy, uśmiech sam wypływał na moje usta. Tupot stóp Styles odciągnął uwagę Zayna od mojej osoby, za co w sumie byłam wdzięczna. Wiedziałam, do czego doszło między nim a Jasmine. Gdy zanosiłam go do domu, czułam zapach jego ciała, a skóra człowieka po seksie pachnie w szczególnie słodki sposób. Dla Jass przespanie się z kimś miało bardzo poważne znaczenie, martwiłam się więc o nią i o Malika. Nie sądziłam, by wiązała z nim jakiekolwiek plany, a niezobowiązujący seks najwyraźniej nie był tym, czego szukał u niej mulat.
- Alice, ja umieram! – głos Harry’ego brzmiał jak jęk biczowanego niewolnika. Zaśmiałam się w myśli. Ja mogłam usunąć efekty całonocnego picia w kilka sekund, doprowadzając moje ciało do trzeźwości samą wolą. A te biedaki męczyły się już kilka godzin, leżąc w pokojach gościnnych na piętrze. Ze swojej pozycji przy oknie słyszałam nierówny oddech Liama i mamrotanie Louisa. Niall spał głęboko, nie obudzony nawet przez huk spadającego ze schodów Malika. Zdecydowanie nie pomogło to jego zdrowiu, a ja czekałam tylko na pozew sądowy od managera zespołu oskarżający mnie o porwanie i poturbowanie członków najseksowniejszego boysbandu na świecie.
Podeszłam do Stylesa i pogłaskałam go po głowie. Jego zmęczone, podkrążone oczy wpatrywały się we mnie nieprzytomnie.
- My uratowaliśmy ciebie przed samotnością i przywieźliśmy cię do Jasmine. Teraz ty uratuj nas i przynieś nam coś na kaca. – Wymamrotał Harry swoimi pełnymi wargami, których każdy ruch śledziłam w najwyższym skupieniu. Pokiwałam głową i spojrzałam raz jeszcze na Zayna. Przysnął, oparłszy się o poduszki. Nawet stojąc kilka metrów od niego, czułam nienaturalne ciepło bijące od jego ciała. Pogłaskałam Loczka po policzku i bez słowa wyszłam z domu.
***
To zabawne jak emocje kierują naszymi czynami. Z tęsknoty jesteśmy w stanie pokonać tysiące kilometrów, by zobaczyć ukochaną osobę, a z wściekłości jesteśmy w stanie niemal wydrapać jej oczy. Dokładnie tych samych emocji doświadczyłam w ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin w stosunku do Jasmine. Z rozżalenia jej kolejnym wyjazdem, namówiona przez niepoczytalnych młodych chłopców, dotarłam do wschodniej Azji, tylko po to by spić się w trupa i pozwolić jej przelecieć przyjaciela Harry’ego. A teraz ona mi oświadcza – śmie oświadczać – że znowu wyjeżdża. Jednak chwilę temu zapewniła mnie, że tylko na kilka dni, może tydzień. Stała przy blacie w kuchni i przyglądała się mojej twarzy. W końcu wzięła głęboki wdech i przeszła do salonu, by usiąść ciężko na kanapie. Podążyłam za nią, ciekawa, co tym razem mi powie.
- Alice, to nie jest takie proste jak myślisz. – Rzekła po chwili ciszy, wykręcając palce i unikając mojego wzroku.
- Nic nie jest proste, Jasmine. – Prychnęłam, rozsiadając się w fotelu naprzeciwko niej. Spojrzała na mnie spode łba.
- Dlaczego musisz sprawiać, że wszystko co powiem brzmi nierozsądnie? – rzuciła z wyrzutem. Zaśmiałam się niekontrolowanie. Ona również wygięła wargi w uśmiechu, kręcąc głową. Po chwili spoważniała.
- Muszę wyjechać, żeby… Zepsułam wszystko, co było między mną a Kubą i… - wyjaśniała, ale przerwałam jej w pół słowa.
- Chcesz mi powiedzieć, że wyjeżdżasz, by zobaczyć się ze swoim kochasiem? – rzuciłam zirytowana. Pokiwała niepewnie głową. Pacnęłam się otwartą dłonią w czoło.
- Nie mogłaś tak od razu? Wiesz, ile nerwów mnie to kosztuje? Mam alergię na te twoje „wyjazdy”… -
Jasmine podniosła się z kanapy, po czym usiadła na podłokietniku mojego fotela. Przytuliła mnie do siebie, a ja z westchnieniem objęłam ją w talii. Wdychałam zapach jej skóry, a ona głaskała mnie po plecach.
- Czasem nie mogę powiedzieć ci wszystkiego, Allie. Nawet gdybym chciała. – Odsunęłam się od niej, chcąc spojrzeć jej w oczy. Patrzyła na mnie zatroskana i jakby smutna, widziałam w jej spojrzeniu, że coś przede mną ukrywa. Zważając jednak na to, kim jesteśmy i co robimy, postanowiłam nie pytać. Zapewne miała rację i lepsza była dla mnie niewiedza. Spoglądałyśmy na siebie w milczeniu, aż z góry usłyszałyśmy jęk, a potem łomot ciała spadającego na podłogę, co odciągnęło moją uwagę. Po chwili usłyszałam zachrypnięty głos Stylesa, mamroczący niewyraźnie przekleństwa. Poczułam, że Jasmine się we mnie wpatruje, więc skierowałam na nią wzrok. Uśmiechała się półgębkiem.
- Co? – zapytałam, nie wiedząc o co jej chodzi. Zmrużyła oczy i wstała.
- Jest coś między tobą a tym chłopcem, Harrym? – chciała mnie wypytać o faceta? Wzruszyłam ramionami.
- Dla żadnego z nas nie byłoby dobrze, gdyby tak było. – Odpowiedziałam niewzruszenie. Jass zatrzymała się i spojrzała na mnie.
- Czyli jednak jesteś nim zainteresowana? – zapytała z ciekawością wymalowaną na twarzy. Westchnęłam.
- Nic takiego nie powiedziałam.
- Ale jednak przyjechałaś tutaj z nim, nie z Timem, czy Robertem. – Brnęła w to na przekór moim słowom.
- Przegrałam zakład. Choć może i tak bym tu przyjechała, tyle że sama. – Odparłam chłodno. Zmarszczyła brwi, po czym znowu zaczęła chodzić po pokoju. Obserwowałam jej ruchy, nie wiedząc dokąd nas ta rozmowa zaprowadzi.
- Więc jakie masz wobec niego plany? – Rzuciła po chwili. Zastanowiłam się. Mam jakieś plany?
- Zapewne zniknę z jego życia równie nagle, jak się w nim pojawiłam. Nie chcę dla niego kłopotów.
- To znaczy, że o niego dbasz. W szczególny sposób.
- Chcę, żeby sympatyczny chłopak był z dala od niebezpieczeństw, o których nawet nie wie. To źle? – Zirytowana, wciąż nie bardzo wiedziałam o co jej chodziło.
- Alice, kogo chcesz oszukać? Ty nie dbasz o przypadkowych sympatycznych chłopców. A już na pewno nie o tych, z którymi sypiasz.
Na moment zapadła cisza, podczas której zastanawiałam się, jak wybrnąć z tej pułapki. Czułam coś do Harry’ego, tego byłam pewna jak cholera. Ale nie powinnam się do tego przyznawać nawet przed samą sobą, a co dopiero przed Jasmine. To nie tak, że jej nie ufałam. Po prostu czasami bywały rzeczy, z którymi musiałam poradzić sobie sama.
- Nie spałam z nim. – Odparłam niespodziewanie dla nas obu, ale Jass straciła zainteresowanie poprzednią częścią rozmowy, na moje szczęście. Nie wiedziałabym, jak jej to wszystko wytłumaczyć, bez wyznawania prawdy. Moja opiekunka wpatrywała się we mnie z niedowierzaniem.
- Jak to: nie spałaś z nim?
- Tak to. Za pierwszym razem nam przerwałaś, a potem już się jakoś nie złożyło. – Skłamałam, wiedząc, że było mnóstwo okazji. Jednak zanim uświadomiłam sobie, że nie mogę wiązać z Harrym żadnych planów, chciałam, żeby to było coś wyjątkowego. Nie jednonocna przygoda, która wtopi się w gąszcz takich samych nocy. To mogłoby być coś wyjątkowego, bo sam Harold był wyjątkowy.
- Ja wam przerwałam?! Niby kiedy?
- Pierwszy raz spotkałam go w barze, po polowaniu na grupę krwiożerców w Croydon. Już się do siebie dobieraliśmy w toalecie, ale Timothy przysłał mi smsa, żebym nie zapomniała odebrać cię z lotniska. Właśnie tak nam przerwałaś. – Zaśmiałam się, a w mojej głowie pojawiły się obrazy z tamtego wieczoru, wręcz poczułam na ustach smak naszego pierwszego pocałunku. Do tej pory żałowałam, że zostawiłam go wtedy samego, w męskiej łazience przypadkowego baru.
- W takim razie przepraszam. Nie sądziłam, że można zepsuć komuś randkę, nawet o tym nie wiedząc.
- Można, wierz mi. Poza tym, to nie była randka. – Odparłam ze spokojem i nie pozwoliłam jej na dopowiedzenie czegoś więcej. Harry stał przy samych schodach, o krok od pierwszego stopnia. Nie mogłam go jeszcze dostrzec, ale słyszałam jego nierówny oddech i szybkie bicie serca. Jasmine najwyraźniej też, bo nie drążyła tematu.
- Zobaczymy się w Londynie, Alice. – Powiedziała na odchodne, kierując się w stronę wyjścia z domu. Kładła rękę na rączce od walizki, gdy zatrzymały ją moje słowa.
- Wróć szybko, proszę. – W rzeczywistości zabrzmiało to jeszcze bardziej ckliwie, niż w mojej głowie, jednak nie obchodziło mnie to. Gdyby nie podsłuchujący Styles, powiedziałabym jej jeszcze, żeby nie dała się zabić, ale to mogłoby wzbudzić jego podejrzenia. Uśmiechnęła się i mrugnęła do mnie porozumiewawczo.
- Wrócę do ciebie jak najszybciej się da, obiecuję. – Rzuciła, po czym otworzyła frontowe drzwi i wyszła na zewnątrz, zostawiając mnie samą.

***

*Oczami Jasmine*
- Pożegnałaś się już ze wszystkim? - Głos Esme, jak zwykle pozbawiony emocji, "pochłonęły" fale.
Nie powiem dziwnie było patrzeć na nią stojącą na plaży i uśmiechającą się, jak głupia do morza. Oczywiście, gdy tylko zorientowała się, że się na nią gapię, jej zachowanie a'la "Królowa Śniegu" powróciło. 
- Malie i Mangkon wypłakali mi się na ramieniu, a May zostawiłam list, bo gdzieś wyjechała. - Powiedziałam, siląc się na to by mój głos brzmiał przyjaźnie.
Kiwnęła głową i zamyśliła się.
- Przejdziemy się? - Zapytała po chwili.
Gdy otrząsnęłam się z szoku jakie wywołało, to pytanie, przytaknęłam.
- Od razu jedziesz do Polski? - Wyczułam w jej głosie nutkę sympatii, co znowu mnie zaskoczyło.
- Chyba tak. Muszę spełnić obietnicę, a potem chyba wrócę do Londynu.
Uśmiechnęła się.
To całe jej zachowanie było podejrzane. Jak ktoś może się tak diametralnie zmienić? Z wrednej suki, która życzy mi śmierci przy najbliższej okazji, zmienia się w najlepszą przyjaciółkę. Może chłopaki wpadli na kolejny genialny pomysł i dosypali jej czegoś do wody?
Esme spojrzała na zegarek.
- Zaraz powinnaś iść, bo samolot ci ucieknie. - Powiedziała, a ja zerknęłam na wskazówki jej zegarka. 16.30. Cholera! O 18 ma samolot! A odprawa?! Dzięki Bogu się już spakowałam.
Odwróciłam się na pięcie i już chciałam ruszyć, gdy nagle wampirzyca złapała mnie za ramię.
- Wiem jak to wyglądało przez te wszystkie lata, ale ja naprawdę dobrze ci życzyłam i życzę. Leć do Kuby i zrób to co do ciebie należy. - Następnie uśmiechnęła się serdecznie.
Oniemiałam. Prędzej spodziewałam się, że Alice ogłosi celibat. Naprawdę!
- Dziękuję i... Powodzenia! - Powiedziałam starając się nie zdradzić, że jestem zaskoczona tym jej nagłym wyznaniem. Następnie ruszyłam w stronę wyjścia z plaży, gdzie czekała na mnie taksówka, która miała zawieść na lotnisko.

***
<Tu chyba powinnam ostrzec, że poniżej może zrobić się trochę +18, ale zapewne i tak czytałyście już bardziej perwersyjne rzeczy, więc... R.>


*Oczami Alice*
- Jesteście sobie bardzo bliskie, prawda? Ty i Jasmine. – Zachrypnięty głos Harry’ego pieścił moje uszy. Leżałam na trawie przed domem, obserwując starannie wycięte w krzewach zwierzęta.
- Tak jakby. W sumie nie mam nikogo poza nią. – Odparłam, przekręcając się na bok i patrząc na niego z dołu. Kucnął przy mnie i zmarszczył brwi.
- Nie masz żadnej rodziny, nikogo? – spytał zatroskany. Poczułam nieokreślone uczucie w brzuchu, nie dałam jednak po sobie poznać, że miło słyszeć jego troskę.
- Moi rodzice nie żyją, a poza nimi nie miałam nikogo bliskiego. – Skłamałam. Żyła jeszcze moja siostra, ale ten temat był wystarczający bolesny dla mnie samej, by poruszać go tylko w ostateczności.
- Alice, tak mi przykro. – pochylił się nade mną, łapiąc mnie za dłoń. Zmarszczyłam brwi.
-To nie twoja wina, Harry. Nie musisz się martwić, a tym bardziej mi współczuć. – Odrzekłam.
Przysunął się jeszcze bardziej, by w końcu rozłożyć się na trawniku obok mnie. Skierował spojrzenie na bezchmurne niebo.
- Nie musisz być przez cały czas silna, Allie. Każdy jest w jakimś stopniu słaby i potrzebuje drugiego człowieka, nawet ty. – Dodał w zadumie. Zaśmiałam się.
- To bardzo filozoficzne, szczególnie jak na ciebie. – Powiedziałam, a on na te słowa obrócił się na bok, tak, że mógł bez przeszkód patrzeć na moją twarz. Niewiele mogłam wyczytać z jego miny, ale coś podpowiadało mi, że chłopak chce powiedzieć coś ważnego. Wzdrygnęłam się w myśli. Nie lubię poważnych rozmów.
- Mówiłem ci już, nie jestem głupi. Chcę tylko, żebyś wiedziała, że możesz na mnie liczyć. I że możesz mi wszystko powiedzieć, nieważne jak bardzo szokujące by to było. – Odparł, po czym przygryzł wargę.
Przez obserwowanie tego niewinnego gestu poczułam w gardle drapanie, a moje zmysły węchu, wzroku i słuchu automatycznie się wyostrzyły w poszukiwaniu pokarmu. Nie piłam krwi już od kilku dni, ciągle zajęta mordowaniem krwiożerców, spotkaniami z zespołem, albo samotnym siedzeniem w pustym domu. Teraz dotkliwie odczułam skutki tego zaniedbania. Do moich uszu docierał każdy oddech Harry’ego, każde uderzenie jego serca, każdy szelest tkanin jego ubrania, ocierających się o jego skórę. Kuszący zapach, którego nie potrafiłam do niczego porównać, wypełnił moje nozdrza, a wzrok zatrzymał się na wyeksponowanej szyi, ozdobionej srebrnym łańcuszkiem. Przełknęłam ślinę, przerzucając się na oddychanie przez usta, przez co zapach chłopaka nie był tak drażliwie intensywny. Mała odległość między nami nie polepszała sytuacji, a ja nie czułam się na siłach, by ją zmniejszyć.
Dopiero po chwili walki z własnym organizmem, dotarło do mnie, co powiedział Harry.
„nieważne jak szokujące by to było”? Zaczęłam się obawiać, że podsłuchał z mojej porannej rozmowy z Jasmine dużo więcej, niż myślałam. Więcej niż chciałabym, żeby wiedział. Zastanawiałam się nad odpowiedzią przez dłuższą chwilę, próbując jednocześnie ułożyć sobie wszystko w głowie i zapanować nad chęcią wgryzienia się w delikatne ciało, leżące przede mną.
- Zatem muszę ci wyznać, że… - zaczęłam, a Hazz zachęcony moimi słowami, przysunął się jeszcze bardziej, tak, że nasze kolana stykały się. Jęknęłam w duchu. Dlaczego on to wszystko utrudnia?
- Muszę wyznać, że nie posiadam sekretów, którymi mogłabym się z tobą podzielić. – Skończyłam, z trudem panując nad sobą. Najwyraźniej zauważył, że coś jest nie tak, bo badawczym wzrokiem prześledził najpierw moją twarz, a potem całe ciało, ułożone równolegle do jego.
- Gdyby się jednak pojawiły, znasz mój adres. – Odrzekł z uśmiechem, który niepewnie odwzajemniłam.
Przez chwilę leżeliśmy w ciszy; Harry przewrócił się na plecy i wpatrywał w niebo nad nami. To dało mi chwilę na opanowanie spragnionego ciała. W myśli pojawiały się mi się obrazy, w których rzucam się na piosenkarza, wgryzając się w jego tętnicę szyjną, spijając lubieżnie krew spływającą po gładkiej skórze. Potrząsnęłam głową i starałam się odprężyć. Po kilku wdechach udało mi się odzyskać kontrolę i odrzucić głód w głąb świadomości. W końcu odważyłam się spojrzeć na chłopaka. Moje spojrzenie skrzyżowało się z jego zielonymi tęczówkami. Przez chwilę tylko się sobie przyglądaliśmy, jakby nawzajem oceniając. Potem Harry spuścił wzrok i wyszeptał: - Skoro nie masz sekretów, o których moglibyśmy pogadać, możemy wykorzystać ten czas w inny sposób.
Po czym usunął jakiekolwiek przerwy między naszymi ciałami, łącząc nasze wargi w słodkim pocałunku. Pomyślałam, że seks na trawniku przed cudzym domem nie jest zbyt dobrym pomysłem, szczególnie gdy w środku znajdowało się co najmniej sześć osób. Chłopak najwyraźniej dostrzegł moje wahanie, bo oderwał usta od moich, odgarniając kosmyk włosów z mojej twarzy.
- Chłopaki pojechali na plażę, wrócą wieczorem, a ta para służących pojechała do miasta na kilka godzin. Dom jest pusty, Alice. – Powiedział, leniwie sunąc gołą stopą po mojej łydce. Uśmiechnęłam się delikatnie.
- Dom jest pusty, a ty chcesz mnie wykorzystać na trawie w ogrodzie? – zapytałam, wsuwając dłoń pod jego koszulkę. Czułam drżenie jego skóry pod moim dotykiem i urywany oddech wydobywający się spomiędzy jego warg.
- Lubię seks w plenerze – wyszeptał w końcu, po czym niespodziewanie znalazł się nade mną, z iskierkami w oczach wpatrując się w moje rozchylone usta. Pomimo palącej w środku ochoty na jego krew, pomogłam zdjąć mu koszulkę. Przygryzłam wargę, gdy dobrał się do dołu mojej sukienki, delikatnie wsuwając dłoń pod cienki materiał. Spojrzał mi w oczy, jakby pytając o pozwolenie. Kiwnęłam subtelnie głową, po czym odchyliłam głowę, a on zdejmował ze mnie granatową tkaninę. Smukłymi dłońmi pieścił biodra i brzuch, przesuwając się nieustannie do góry. Musnął tylko moje piersi, przybrane koronkowym stanikiem w kolorze skóry, zsuwając ubranie z moich wyciągniętych ramion. Gdy już leżałam pod nim odziana jedynie w bieliznę, popatrzyłam na niego znowu. Przygryzłam wargę, a on w nagłym odruchu przysunął głowę do mojej szyi, całując każdy jej skrawek. Jego loki łaskotały mnie po twarzy, a ich zapach odurzył mnie całkowicie. Kierowana głodem i pożądaniem, przejęłam kontrolę nad sytuacją i jednym ruchem przewróciłam go na plecy. Nie spodziewał się takiego obrotu sytuacji, ale chętnie poddawał się moim ruchom, gdy sięgnęłam do jego paska. Powoli odpinając metalowy guzik, obserwowałam jego twarz. Temperatura jego ciała podskoczyła o pół stopnia, a serce łomotało mu w piersi. Chłopak oblizał soczyste wargi, nieśmiało otwierając oczy. Przeniosłam wzrok na jego pierś, jednocześnie pomagając mu zdjąć spodnie. Teraz obydwoje zostaliśmy półnadzy, obydwoje wiedząc, że nie potrwa to długo. Długie ręce Harry’ego sięgnęły w kierunku moich pleców, by po chwili zsuwać z moich ramion koronkowy biustonosz. Chłopak wpatrywał się w nowoodkryty kawałek mojego ciała zafascynowany, oczy pociemniały mu z pożądania. Ja zaś badałam wzrokiem jego klatkę piersiową i skórę opinającą żebra, jak zahipnotyzowana przyglądając się każdemu tatuażowi zdobiącemu blade ciało. W końcu zniecierpliwiony przekręcił nas do poprzedniej pozycji, w której górował nade mną i zaczął znaczyć językiem drogę od mojej szyi do dekoltu. Sięgnęłam dłonią do jego białych bokserek, lecz nagle Harry odsunął się, marszcząc brwi.
Zirytowana, złapałam go za biodro i pociągnęłam w dół, by znów poczuć dotyk jego skóry na swojej.
Utrzymał się jednak w pionie, z moimi biodrami między swoimi kolanami. Nie miałam pojęcia o co mu chodziło, nie miałam też zamiaru pytać. Rozpalało mnie pożądanie; chciałam jak najszybciej doznać rozkoszy w jego ramionach. Usiadłam, stykając tym samym nasze nagie klatki piersiowe. Ne odsunął się tym razem, podniósł dłoń i wsunąwszy ją w moje włosy, zaczął całować mnie namiętnie, penetrując językiem wnętrze moich ust. Poddałam się tej pieszczocie, przymykając powieki. Przesuwałam rękami po jego szyi, wyczuwając pod palcami jego przyspieszony, gwałtowny puls. W pewnym momencie straciłam panowanie i po prostu zdarłam z niego bieliznę, używając do tego znacznie więcej siły, niż powinna posiadać kobieta moich rozmiarów. Harry był jednak w takim stanie, że nie zwrócił uwagi na moje nienaturalne zachowanie. Przesunął wolną dłoń w dół mojego brzucha, powoli pochylając się do przodu, kładąc mnie delikatnie na trawie. Zdjął moje majtki i odrzucił je za siebie, po czym z gardłowym warknięciem, oderwał się od moich warg. Postanowiłam zająć się jego skórą, w gorączkowym szale chcąc poznać jej smak. Pieściłam językiem jego szyję, potem przeniosłam się na pierś, drażniąc sutki. Chłopak wił się nade mną, by w końcu opaść na bok, dając mi lepszy dostęp do odsłoniętej skóry. Niespodziewanie złapał moją twarz w swoje wielkie dłonie, z radosnym uśmiechem całując mnie prosto w czubek nosa. Znowu zawisł nad moim ciałem, tym razem przechodząc do rzeczy. Wsunął się we mnie powoli, sprawiając, że moje podniecenie osiągnęło apogeum. Czekałam na więcej, a on dał mi to, czego chciałam. Przyspieszył ruchy i po chwili we wspólnym rytmie doprowadzaliśmy się nawzajem na skraj raju. Krew w jego żyłach pędziła jak woda w rzece, co jeszcze spotęgowało siłę moich doznań. Całował mnie po szyi, wypychając jednocześnie biodra w moją stronę. Poddawałam się jego ruchom, zatracając się w słodkim uniesieniu. Gwałtownie poczułam łaskotanie, a potem drapanie w gardle. Powinnam się opamiętać, jednak okoliczności nie sprzyjały tego typu działaniom. Harry już prawie dotarł do końca, szeptając gorączkowo moje imię pomiędzy spazmami rozkoszy. Głód skradał się do moich kończyn jak polujący kot, by w końcu zaatakować. Niespodziewanie dla siebie i Harry’ego, wgryzłam się w jego ramię, w ostatniej chwili powstrzymując chęć wypicia jego krwi do ostatniej kropli. Kilka czerwonych strużek popłynęło po skórze oszołomionego chłopaka, a ja czym prędzej wyrwałam się z jego objęć i w wampirzym tempie wybiegłam z ogrodu, łapiąc po drodze rozrzuconą bieliznę i sukienkę. Wbiegłam do domu i zamknęłam się w łazience. Mogłam zrobić mu krzywdę. Widziałam w jego oczach przerażenie i szok, a w wyobraźni już miałam obraz jego twarzy, gdy powiem mu prawdę. Obrzydzenie, a potem strach. Chyba, że…
Chyba, że zabiję go zanim zapyta o cokolwiek. 
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Kolejny rozdział już za nami. Mam nadzieję, że się jeszcze nie pogubiliście, bo to dopiero początek:) Wiem, że pewnie mnie zabijecie za to, pozwoliłam Jasmine na mały skok w bok, ale musiałam. Dla wiernych fanek Kuby mam dobrą wiadomość. W następnym rozdziale pojawi się Kuba. Choć nie wiem, czy wam się to spodoba... Dobra! Już więcej nie zdradzam! Alice znowu ma trochę niezbyt pruderyjnych przygód, ale ona już tak ma ;)
Dodatkowo chciałabym podziękować wszystkim czytelnikom! Cieszymy się, że jeszcze z nami jesteście! Nawet nie wiecie ile dla nas znaczą wasze słowa (nawet te krytyczne).
Naprawdę wielkie dzięki!:) Oraz ja (czytaj: Wariatka) chciałabym serdecznie pozdrowić Rudą Błaszczykowską. Naprawdę fajnie się z tobą gada:)
Wasze
Rooksha&Wariatka
 

EDIT: Właśnie dowiedziałyśmy się o śmierci Cory'ego Monteith, więc jeśli są tu jakieś Gleeks, tak jak my - wyrazy współczucia. To straszne, kiedy młody człowiek pełen pasji opuszcza ten świat, szczególnie dwa tygodnie przed swoim ślubem. Życzymy jego narzeczonej, Lei Michele, aby trzymała się silnie, bo Cory jest teraz perkusistą tam na górze i na pewno usłyszymy go podczas burzy! Nadal nie mogę w to uwierzyć... RIP Cory [*]
R.