sobota, 20 lipca 2013

Rozdział osiemnasty

Zabójstwo nie pozostawia widocznego znamienia.
Zostawia tylko odcisk na twojej duszy do końca twoich dni.

                                                                                            ~Helen

*Oczami Jasmine*
Lot był bardzo długi i męczący. Najpierw poleciałam z Bangkoku do Kijowa, bo bezpośredniego połączenia z Tajlandii do Polski nie ma. Po dwóch godzinach czekania, mogłam wreszcie wsiąść na pokład samolotu, który miał dostarczyć mnie wprost do Warszawy. Oczywiście nie obyło się bez komplikacji. Były jakieś problemy z maszyną, przez co nie mogliśmy wylądować. Na szczęście wszystko się wyjaśniło, naprawiono to, co trzeba było i spokojnie dotknęliśmy pasa. Po przejściu przez wszystkie bramki, udałam się na stację. Na samolot do Krakowa musiałabym czekać pięć godzin, a potem i tak dopadłaby mnie przesiadka. Dlatego wybrałam pociąg za godzinę, który miał mnie zawieś prosto do Częstochowy. Podróż jak na polskie koleje minęła szybko. Wezwałam taksówkę, która zawiozła mnie prosto do małego pensjonatu, mieszczącego się za miastem. Wszystko szło zgodnie z planem - tak jak napisał Edward.
Kiedy już znalazłam się w pokoju, odetchnęłam z ulgą. Usiadłam na łóżku. Miałam ogromną ochotę się zdrzemnąć, jednak nie mogłam. Wstałam i zaczęłam przeszukiwać swoje walizkę. Wyjęłam z niej czarne spodnie i bluzkę. Założyłam do tego długie buty tego samego koloru. Od razu przypomniały mi się te wszystkie filmy szpiegowskie, w których tajni agenci wykonywali wyroki śmierci, zlecone przez ich szefów. Cóż, ja miałam dzisiaj takie samo zadanie. Tylko, że bohaterowie ze szklanych ekranów mordowali szefów mafii, handlarzy narkotyków i innych złych gości. Ja musiałam zabić niewinną osobę.
Nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Podeszłam, a po otwarciu zobaczyłam młodą kobietkę, ubraną w porozciągany różowy sweter i dżinsową spódnicę. Zapewne była to córka właściciela. Uśmiechnięta podała mi kuferek wielkości dużego pudełka po butach.
- Przesyłka doszła dziś rano. - Powiedziała.
- Dziękuję. - Wzięłam od niej paczuszkę.
Kobieta odwróciła się na pięcie i już miała odejść, gdy coś sobie uświadomiłam.
- Przepraszam, ale mam jeszcze jedno małe pytanko! - Kobieta spojrzała na mnie. - Chciałam się spytać, czy w pensjonacie przebywa ktoś jeszcze?
- Nie, tylko pani. - Zamyśliła się. - A czy to źle? Jesteśmy małym pensjonatem, mamy tylko kilka pokoi...
- Nie, nie, nie! - Zaprzeczyłam. - Nie lubię tłumów. Wybrałam to miejsce właśnie ze względu na to. - Tym razem ja się uśmiechnęłam. Kobieta odetchnęła z ulgą.
- W takim razie nie przeszkadzam. Miłego pobytu!
Zamknęłam za nią drzwi. Położyłam kuferek na biurku, które stało pod oknem. W środku znajdowało się koleje pudełko, które tym razem było na kod. Westchnęłam i zaczęłam przeszukiwać walizkę. Wyjęłam z niej dużą teczkę, a z niej kopertę z listem. W środku znajdowała się mała karteczka z ciągiem cyferek. Wystukałam kod i po chwili mogłam już dobrać się do wnętrza. W środku znajdował się pistolet Glock 17 z tłumikiem dźwięku, oraz sztylecik z dwudziestocentymetrowym ostrzem. Usiadłam przy biurku i wzięłam do ręki list od Edwarda. Pisał w nim, żebym pojechała do Polski i pogodziła się z Kubą. Dołączył do niego lewe papiery, kartę kredytową, oraz adresy hoteli w których mam rezerwację. bilety na pociągi i samoloty. Do tego znalazłam też bilet na mecz Polski z Rosją... Edward zadbał o wszystko.
W drugiej części listu poinformował mnie o moim nowym zadaniu. Jako, że mecz był dopiero  dwunastego, miałam jeszcze dużo czasu, by pozbyć się pewnej wścibskiej osoby. Kiedyś zajmowałam się tą sprawą, więc Rada postanowiła, że skoro jestem przejazdem w Polsce, to nie będą wysyłać jakiegoś nowego agenta, tylko wykorzystają mnie. W teczce, którą dostałam, oprócz biletów i dokumentów, znajdowały się akta mojej przyszłej ofiary. Zdążyłam się z nimi zapoznać podczas lotu z Bangkoku do Kijowa. Ostatni raz widziałam tą dziewczynkę, jak była mała. Piętnaście lat później miała męża i dwoje dzieci - czteroletnią córeczkę i półrocznego synka.
Oderwałam się od listu i zaczęłam gapić się na drzewo znajdujące się za oknem. Wielki dąb rósł w takim miejscu, że nie pozwalał słońcu "wejść" do pokoju. Przed oczami stanęła mi ta kobieta. Potrząsnęłam głową. Nie mogłam się jakoś pogodzić z myślą, że zaraz odbiorę rodzinie matkę i żonę. Kiedyś przychodziło mi to łatwiej. Dawniej byłam "słynnym" mordercą. Bez problemu zabijałam zarówno ludzi, jak i wampiry. Teraz tą samą drogą podążała Alice. Bałam się, że gdy zabiję jej siostrę, to wszystko potoczy się jak u mnie, jak u każdego "dobrego agenta".
Spojrzałam na zegar. Wybiła godzina 23.30. Za trzydzieści minut powinnam znaleźć się pod domem ofiary, dlatego załadowałam pistolet i zamontowałam tłumik. Spakowałam go razem ze sztyletem i paroma innymi rzeczami do torby. Założyłam ramoneskę i cichutko wyszłam oknem. Dziwnie by to wyglądało, gdyby kobieta ceniąca sobie ciszę i spokój jechała w stronę centrum (gdzie wszyscy świętują mecz) o tej porze. Dlatego bezpiecznie zsunęłam się po drzewie i po cichutku przeszłam przez ogrodzenie. Gdy znalazłam się dwie ulice dalej, zamówiłam taksówkę i pojechałam na ulicę Świętej Barbary. Następnie ruszyłam z buta na Świętej Jadwigi. Gdy już znalazłam się przed domem ofiary, rozejrzałam się. Było pusto, tylko gdzieś daleko słychać było muzykę. To pewnie kibice jeszcze świętowali.
Weszłam w małą polną dróżkę, znajdującą się przy domu. Miejsce zamieszkania siostry Alice nie mieściło się zaraz koło drogi. Najpierw stała wielka brama, a potem kilkumetrowa ścieżka. Dopiero po jej przejściu znajdowało się mieszkanie. Ja weszłam do rudery znajdującej się obok posesji. Zamieniłam ramoneskę na przylegający czarny golf. Założyłam rękawiczki i związałam włosy, po czym schowałam je pod czapką. Pistolet, sztylet i parę innych niezbędnych rzeczy przypięłam do paska i pochowałam w kieszeniach. Następnie przeskoczyłam przez ogrodzenie i wdrapałam się przez balkon. Zajrzałam do pomieszczenia. W środku w łóżeczku dziecięcym spał malutki chłopczyk. Serce zaczęło mi mocniej bić, poczułam, że pocą mi się ręce. Energicznie potrząsnęłam głową. Nie mogłam dopuścić do siebie emocji.
Otworzenie drzwi balkonowych, ze sprzętem, który miałam - było niczym. Cichutko weszłam do pomieszczenia. Nie chciałam obudzić chłopca, alarm na razie był mi niepotrzebny. Wyszłam na korytarz. W pokoju obok spali rodzice, a jeszcze dalej ich córka. Wzięłam głęboki oddech. Musiałam się wziąć w garść.
Za pomocą "magicznego kluczyka" zamknęłam drzwi do pokoju dziewczynki. Nie chciałam, żeby mała nagle wstała i zobaczyła jak morduje jej mamusię. Postanowiłam, że pistoletu użyję tylko w ostateczności. Wróciłam do pokoju synka. Plan był prosty: obudzić chłopca, co spowoduje, że przyjdzie jego mama. Następnie jednym szybkim ruchem miałam wbić sztylet w serce matki i wyskoczyć przez okno. Wiedziałam, że muszę szybko zabrać rzeczy z rudery. Jeśli policja zjawi się zanim ja zdążę uciec, to mogę mieć spore kłopoty.
Wzięłam głęboki wdech. Podeszłam do chłopca i szturchnęłam go. Zaczął płakać. Ja schowałam się za zasłoną. Czekałam na moją ofiarę.
***
*Oczami Alice*
Westchnęłam i ponownie skupiłam wzrok na moim celu. Mężczyzna poruszał się po cichu, ostrożnie stawiając każdy krok. Nie widziałam osoby, do której się skradał, ale nie obchodziło mnie to. Miałam go zabić – tylko na tym starałam się skupić myśli. Ale w mojej głowie nie zawsze działo się to, co chciałam. Niechciane i niepotrzebne wspomnienia przedzierały się przez koncentrację, wprowadzając zamęt w moje myśli. Przed oczami stawały mi obrazy z poprzednich dni, domagając się uwagi i analizy. Powrót z Tajlandii był jednym z najgorszych momentów w moim życiu. Nie znosiłam bezsilności, a to właśnie ona dopadła mnie podczas lotu do Kijowa. Harry nie wypowiedział w moim kierunku żadnego słowa odkąd uciekłam z ogrodu po ugryzieniu go w ramię. Patrzył na mnie zamyślony, albo przestraszony, unikając mojego towarzystwa jak ognia. Chłopcy od razu zauważyli dziwne zachowanie przyjaciela, ale nie drążyli tematu. Zapewne nie chcieli mieszać się w jego prywatne sprawy, ale w tamtych chwilach wiele oddałabym za ich ingerencję. W samolocie siedziałam obok nieznanej staruszki, która przez cały lot rozwiązywała krzyżówki trzęsącymi się dłońmi. Na lotnisku w Kijowie rozmową zaszczycił mnie Liam, tłumacząc zachowanie jego przyjaciół. Twierdził, że Harry już kilkakrotnie zawiódł się w swoich związkach, za każdym razem głęboko to przeżywając. Dlatego Zayn, Louis i Niall trzymali jego stronę – nie odzywali się do mnie, gdyż byli pewni, że to ja jestem przyczyną złego humoru Loczka. Nie wspominałam Liamowi, że zapewne mieli rację, ograniczając kontakty ze mną do minimum. Ale jeśli chodzi o Harry’ego – musiałam mu to jakoś wytłumaczyć. Chęć zabicia go przeszła mi tak szybko, jak się pojawiła, niemniej jednak nie wiedziałam jak dalej postąpić. Powiedzenie mu całej prawdy o tym, kim jestem nie wydawało się dobrym pomysłem. Mógł mnie wyśmiać, uznać za szaloną, albo gorzej – uwierzyć. Wtedy na pewno bałby się mnie tak, jak zwierzę boi się drapieżnika. I zapewne zadbałby o to, byśmy się już nigdy więcej nie spotkali, a tego nie chciałam. Doszłam jednak do wniosku, że jeśli nie powiem mu nic, na pewno już więcej się ze mną nie spotka. Te myśli dręczyły mnie przez obydwa loty, a teraz odbierały mi zdolność koncentracji. Ponownie wpatrzyłam się w mężczyznę, który w tej chwili znikał za rogiem garażu. Zrobiłam kilka bezszelestnych kroków w lewo, tak by cały czas móc śledzić poczynania mojej ofiary. Na leżaku przed moim celem leżała drobna wampirzyca, której serce nawet nie drgało, byłam więc pewna, że jest krwiożercą. Mężczyzna zrobił jeszcze kilka kroków, dużo głośniej niż ja. Gdy znalazł się dokładnie za plecami kobiety, złapał ją nagle za ramiona, a ona – zaskoczona i wystraszona, podskoczyła i natychmiast rzuciła się na swojego oprawcę. Rozpoznała go w ułamku sekundy, widziałam to po jej zachowaniu. Przyjaźnie przewróciła go na plecy i zaczęli tarzać się po trawie. Musiałam mrugnąć, by upewnić się, że nie mam omamów. Dwójka dorosłych krwiożerców turlała się po ziemi, szarpiąc za ubrania i śmiejąc w niebogłosy. Potrząsnęłam głową. Nie moim zadaniem było badanie zwyczajów krwiożerców. Ja przyszłam tu, by zabić. Obserwowałam uważnie tę „niby walkę”, zwracając uwagę na momenty, w których mężczyzna zwracał się plecami w moją stronę. Wyciągnęłam z kabury na udzie ten sam sztylet, którym ostatnio zabiłam kochanka Nataniela. Zważyłam nóż w dłoni i powoli ułożyłam go w pozycji do rzutu. Skupiłam wszystkie zmysły na jednym punkcie na ciele ofiary, przez cały czas badając również zachowanie drugiego wampira. Nagle krwiopijca przygwoździł kobietę do trawy, ściskając jej nadgarstki. Przycichli na chwilę, uśmiechając się do siebie. To był właśnie moment, na który czekałam. Bez wahania cisnęłam sztyletem przed siebie, po czym rzuciłam się do ucieczki. Znajdowałam się zbyt blisko, by nie zostać zauważoną. Za plecami usłyszałam zduszony jęk i przenikliwy krzyk. Odwróciłam się na ułamek sekundy i ujrzałam ciało mężczyzny, spod którego wydostała się wampirzyca. Oswobodzona z jego martwych objęć, klęknęła przy nim i wyciągnęła z jego pleców moją broń. Potrząsała nim, próbując jeszcze wrócić mu życie, a ja wiedziałam, że w kwestii zabijania krwiożerców, nie istnieje pojęcie „stuprocentowa pewność”. Najlepiej, gdybym odcięła wampirowi głowę, a potem spaliła ją razem z resztą zwłok. Kobieta krążąca wokół mojej ofiary była jednak sporą przeszkodą. Nie chodziło o moje sumienie, jeśli w ogóle takowe posiadam, bardziej martwiło mnie, jak zareaguje reszta krwiożerców. Znajdowałam się w środku ich gniazda, całkowicie oddzielona od jakiejkolwiek pomocy. Nie mogłam ryzykować telefonu, bo już nie raz słyszałam o tym, że przechwycili połączenie i zabili łowcę. Nie miałam zamiaru kończyć wieczoru w ten sposób, nie mogłam też jednak zostawić niedokończonej roboty. Najciszej jak umiałam, podeszłam do najbliższego samochodu i z ulgą znalazłam w jego bagażniku karnister z benzyną. Nie miałam wiele czasu, więc nie starałam się nawet ukryć śladów włamania do auta. Przymknęłam tylko drzwi i pobiegłam w stronę mojej ofiary. Zrozpaczona wampirzyca wciąż klęczała przy ciele towarzysza i nic nie wskazywało na to, że ma zamiar opuścić go w najbliższym czasie. Nie widziałam innego sposobu jak podpalić ich oboje, choć nawet dla mnie było to okrutne. Na tę kobietę nie spadł wyrok złotożerców, ale sytuacja wymagała poświęcenia jej dla wykonania misji. Skrywając się wśród krzaków wokół podwórka, na którym rozegrała się wcześniejsza walka, wyjęłam z kieszonki na udzie mały rewolwer, celując prosto w głowę żyjącej ofiary. Nie myśląc już o niczym innym, nacisnęłam spust i usłyszałam chrzęst kości. Nabój wbił się w czaszkę wampirzycy, tworząc w jej mózgu trudne, niemożliwe wręcz do uleczenia uszkodzenia. Odetchnęłam, po czym drążącymi dłońmi schowałam broń z powrotem do kabury. Nie tracąc czasu, chwyciłąm zdobytą butlę z benzyną i oblałam nią dwa ciała, z których jedno jeszcze dawało znaki życia. Tułów zastrzelonej kobiety powoli podnosił się do pionu, ja zaś oblałam je obficie łatwopalną cieczą. Wyjęłam z kieszeni metalową zapalniczkę i rzuciłam ją w stronę mokrych ciał. W jednej chwili wszystko stanęło w ogniu. Napawałam się chwilę tym widokiem, aż po kilku sekundach odwróciłam się na pięcie, by jak najszybciej wydostać się z dzielnicy zajmowanej przez krwiożerców. Jednak w pół kroku zatrzymał mnie przeraźliwy wrzask. Odwróciłam się raz jeszcze, by tym razem zobaczyć wracające do siebie po strzale ciało wampirzycy, którą w tym samym czasie trawią płomienie. Wzdrygnęłam się i puściłam biegiem w stronę wyjazdu z tej części miasta. Dotarłam w końcu do swojego samochodu, zaparkowanego kilka kilometrów od miejsca mojej dzisiejszej misji. Wiedziałam, że krwiożercy szybko namierzą mnie po zapachu, wślizgnęłam się więc do auta i z piskiem opon ruszyłam w stronę City. Roztrzęsiona, drżącymi dłońmi przekręcałam kierownicę. Nie zabójstwo mężczyzny, lecz ostatni krzyk wampirzycy, wstrząsnął mną do głębi. I to, co miało miejsce chwilę przed tym, jak ruszyłam do ataku. Dwa turlające się po ziemi wampiry. I zadowolenie na ich twarzach. Przyszło mi do głowy, że przecież każdy zasługuje na szczęście, nieważne jakiej jest rasy, religii, czy orientacji. Nieważne, czy krwiożerca, złotożerca, czy też zwykły człowiek. Ale zaraz po pojawieniu się tej myśli, potrząsnęłam głową oburzona na samą siebie. Przez piętnaście lat szkolenia wpajano mi, że krwiożercy są bezwzględnymi zabójcami, nie dbającymi o nic, poza zaspokojeniem własnej żądzy krwi. Tak zostałam wykształcona i w to wierzyłam przez całe moje wampirze życie. Ale to, co widziałam pomiędzy tymi wampirami… W innym przypadku nazwałabym to przyjaźnią, jednak na samą myśl o tym ogarniało mnie oburzenie i zdezorientowanie. Krwiożercy nie zawierają przyjaźni. Nie kochają, nie dbają o nikogo i o nic. Troszczą się tylko o własny głód, o napełnienie własnego ciała krwią innej istoty. Nie zasługują na szczęście, łaskę, jakiekolwiek dobro. Są źli. Lecz po chwili znowu naszły mnie wątpliwości, a moja stopa jakoś nie chciała zejść z pedału gazu. Zmęczona bitwą między własnym sumieniem a rozsądkiem, wyciągnęłam z kieszeni telefon i wykręciłam pierwszy numer, jaki przyszedł mi do głowy. Dzwoniłam do osoby, która zawsze wiedziała jak wyciągnąć mnie z kłopotów, samemu będąc zagubionym i nieco rozbitym. Timothy Anders. Bo nikt nie rozumiał mnie tak, jak on.
***
*Oczami Jasmine*
Na moje szczęście do pokoju weszła rudowłosa kobieta. Wyglądała zupełnie jak Alice. Spuściłam głowę. Bałam się, że w ostatniej chwili się wycofam. Jeśli zrobiłabym to, to dziewczyna miałaby pewność, że coś jest nie tak i zaczęłaby jeszcze bardziej węszyć. Ta kobieta nie mogła znaleźć Alice. To mogłoby pokrzyżować wszystkie plany Rady. To byłoby zbyt niebezpieczne.
Po cichu wyjęłam sztylet. Poczekałam, aż kobieta odłoży dziecko do łóżeczka. W pokoju było cały czas ciemno. Zapewne dlatego, żeby mały się bardziej nie rozbudził. Kiedy rudowłosa zaczęła zbliżać się w stronę drzwi, podbiegłam do niej i jednym silnym pchnięciem wbiłam jej nóż w plecy. Precyzyjnie trafiłam w serce. Kobieta upadła na ziemię. Wzięłam głęboki wdech. Zaczęłam kierować się w stronę wyjścia na balkon. Nie wiem co mnie podkusiło, ale się odwróciłam. Siostra Alice przekręciła się na brzuch. Podniosłą lekko głowę. Zza jej rudych włosów ujrzałam wpatrujące się we mnie zielone tęczówki. Chyba mnie rozpoznała. Pokiwała głową z niedowierzaniem.
- D-D-Dlaczego? - Wydusiła z siebie.
- Przepraszam. - Powiedziałam, a po policzku spłynęła mi łza.
Podeszłam do niej. Złapałam za rączkę sztyletu.
- Nie miałam wyboru. - Dodałam i silnym ruchem wyjęłam ostrze z jej pleców.
Głowa kobiety uderzyła o podłogę. Już nie żyła. Z moich oczu wypłynął potok łez. Nagle dziecko zaczęło płakać. Wystraszyłam się. Przypięłam zakrwawiony sztylet do paska i wyskoczyłam przez okno. Pobiegłam do rudery. Tam w wampirzym tempie spakowałam broń i inne gadżety, oraz przebrałam się. Kiedy wyszłam na ulicę usłyszałam krzyk. Wiedziałam, że był to mąż rudowłosej kobiety. Do moich oczu znowu napłynęły łzy. Ruszyłam. Nie mogłam tak stać i wgapiać się w ten przeklęty dom.
***
Kolejne dni po morderstwie mijały mi okropnie. W pensjonacie byłam do wtorku. Miałam ochotę wyjechać już następnego dnia, jednak nie mogłam... Nie mogłam wzbudzać podejrzeń. Rano chodziłam po mieście, a wieczory spędzałam w pokoju. Czułam się fatalnie. Do tego następnego dnia wszyscy mieszkańcy Częstochowy mówili o tajemniczej śmierci znanej w mieście księgowej. Nawet ta córka właściciela gadała o tym jak najęta.
Cały czas, który spędziłam w Częstochowie, myślałam o Kubie. Zastanawiałam się co mu powiem. Nie widziałam go długo. Nie liczyłam na ciepłe przyjęcie, jednak miałam nadzieję, że mnie nie wyrzuci.
We wtorek rano wymeldowałam się i pojechałam na pociąg. Podróż była strasznie męcząca. Moje myśli krążyły wokół Kuby i siostry Alice. Nie wiedziałam dlaczego nie mogłam zapomnieć o tym morderstwie. Kiedyś nie było to dla mnie problemem, ale teraz... Chyba wyszłam z wprawy. Wiedziałam, że muszę się wziąć w garść, jak zawsze. Tak, jak wtedy, gdy umarła Alice Cullen i Jasper, albo Aleks i Sara.
Kiedy dotarłam do Warszawy, zamówiłam taksówkę i pojechałam do hotelu wskazanego przez Edwarda, okazało się spryciarz zamówił mi miejsce w hotelu Hayyat. Podałam jego nazwisko i zaraz dostałam klucze.
- Myślałam, że nikt inny poza piłkarzami nie może mieszkać tutaj. - Zagaiłam portiera.
- Pani znajomy zamówił pokój dwa miesiące wcześniej. A takie rezerwacje piłkarze muszą tolerować. - Posłał mi firmowy uśmiech. - Nasza reprezentacja zajmuje dwa piętra. Proszę, żeby pani nie chodziła tam. Do tego, jako, że pani apartament znajduje się blisko pokoi naszych orłów, to proszę nie hałasować.
Kiwnęłam głową.
Kiedy znalazłam się w pomieszczeniu, rzuciłam się na łóżko. Pokój był naprawdę śliczny i przestronny. Na środku stało gigantyczne małżeńskie łoże, na przeciwko wisiał płaskie telewizor, pod oknem stało biurko, a w koncie naprzeciwko ogromna szafa z lustrem.
Poleżałam tak jeszcze chwilę. Musiałam ogarnąć emocje. Morderstwo już mi tak strasznie nie ciążyło, teraz w mojej głowie panoszył się Kuba.
Zerknęłam na zegarek znajdujący się na moim nadgarstku. Do meczu zostały cztery godziny. Szybko wstałam, wyjęłam jakieś ciuchy z walizki i poszłam do łazienki. Biorąc prysznic uświadomiłam sobie, że nie kupiłam żadnej koszulki, ani flagi w kolorach Polski. Teraz było już trochę za późno. Miałam nadzieje, że mnie za to ze stadionu nie wywalą...
***
Ludzie na stadionie krzyczeli ile mieli sił w piersi, gdy Błaszczykowski strzelił gola. Ja też. Nawet łzy pociekły mi po policzkach. Kiedy usłyszeliśmy trzy gwizdki, wiedzieliśmy, że nie wszystko jeszcze stracone. Jeszcze tylko mecz z Czechami.
Wszyscy skakali i krzyczeli, ja wykorzystałam to zamieszanie i wkradłam się "za kulisy". Swoją drogą, było to naprawdę łatwe. Ochronę mają tu do niczego Nie musiałam się zakradać, odwracać niczyjej uwagi... Po prostu weszłam, jakby nigdy nic.
Postanowiłam znaleźć szatnię. Nie wiedziałam co zrobię później, bo przecież nie zapukam i nie zapytam, czy Kuba może na chwilę wyjść. Nikt z rodziny, czy znajomych drużyny nie może tam przebywać. Ale chyba to nie był taki zły początek?
 Nagle zza rogu wyszedł Kuba. Patrzył na mnie zszokowany. Chyba nie wierzył, że stoję przed nim. Gapiliśmy się tak na siebie przez chwilę.
- Co ty tutaj robisz? - Zapytał nagle.
- Nie pamiętasz? Obiecałam, że będę. - Powiedziałam uśmiechając się lekko.
Jego piękne niebieskie oczy świdrowały moje. Jednak były jakieś inne. To nie był ten sam Kuba, którego zostawiałam wyjeżdżając z Anglii.
- Cienka jesteś. - Spojrzał na mnie takim kpiącym wzrokiem. - Mówiłaś, że wyjeżdżasz na długo. Coś to twoje "długo" krótko trwało.
Nie wierzyłam w to co słyszę. Nie spodziewałam się, że gdy mnie zobaczy rzuci mi się na szyję, ale to...
- Myślałam, że się ucieszysz, że dotrzymałam danej ci obietnicy.
- Ta. - Prychnął. - Wybacz, ale się nie cieszę. Sprawiłaś, że choć przez te parę miesięcy moje życie miało sens. Potem wszystko zniszczyłaś. Teraz znowu przyjechałaś, ale wybacz, ja nie mam zamiaru się w to bawić jeszcze raz. W tej chwili jestem na najważniejszych zawodach  mojej karierze i...
- Dlatego przyjechałam ci kibicować! Wiem, jak ważne jest wsparcie kogoś bliskiego, więc...
Zaśmiał się głośno.
- Kogoś bliskiego? Wybacz, skarbie, ale nie jesteś dla mnie "kimś bliskim".
Jego słowa wbijały mi się, jak szpilki w serce. To naprawdę nie był ten człowiek, którego zostawiłam parę miesięcy temu.
- Ale przecież my...
- My co?! - Krzyknął zirytowany. - Między nami do niczego nie doszło! My...
- Powiedziałeś, że mnie kochasz! Już ci minęło?! - Odkrzyknęłam się.
- TAK!
Jego odpowiedź zaskoczyła zarówno mnie, jak i niego. Spuścił spokojnie głowę. Wpatrując się w podłogę wziął dwa wdechy.
- Słuchaj, uważasz, że można zakochać się w parę miesięcy? No może można, ale rozmawiając tylko i wyłącznie przez maile? To było zwykłe zauroczenie. Mi minęło.
Jego słowa raniły mnie coraz bardziej. Do moich oczu zaczęły napływać łzy.
- Ale ja cię...
- Nie! Nie kończ. Nie chcę tego usłyszeć. Mam przed sobą ważny mecz i nie mogę się rozpraszać. Jakbyś mogła teraz usunąć się z drogi i nie zawracać mi już więcej tyłka, to byłbym wdzięczny.
Powiedziawszy to minął mnie i udał się w stronę wyjścia. Teraz z moich oczu wypływał potok. Czułam się, jak nieudacznik. Chyba wolałam siedzieć w Tajlandii. Chyba wolałam nigdy nie usłyszeć tych słów.
Wytarłam oczy rękawami od bluzy. Wzięłam głęboki oddech. Wszelkie emocje opuściły moje ciało. Ja nigdy się nie załamywałam. Zawsze umiałam, można powiedzieć, że "wyłączyć emocje", nic nie czuć. Zawsze dawałam radę. Zawsze.
***
Wyszłam na ulicę. Ludzie biegali i krzyczeli, ciesząc się po udanym meczu. Ja patrzyłam na nich, jak na idiotów. Nic nie czułam. Szłam tak przez Warszawę, nie zwracając uwagę na nic. Nie chciałam wrócić do hotelu. Wiedziałam, że będzie tam Kuba.
Nie wiem ile chodziłam. Miałam to głęboko. Szłam jakimś zaułkiem, gdy nagle zauważyłam, że pod jakimś murem siedzi dwóch facetów. Poczułam zapach męskich perfum i hektolitrów alkoholu. Moje wampirze zmysły doszły do głosu i teraz jedyny zapach jaki odczuwałam, to była krew. Nie miałam ochoty się powstrzymywać. Rzuciłam się na nich wypijając czerwoną ciecz z każdej żyłki pojedynczej w ich ciele.
>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Hej, rozdział miał być w piątek a tu minuta po północy... ;)
Dzisiaj dość krótko, ale nie przyzwyczajajcie się - to tylko wstęp do następnych dłuuugich rozdziałów. Chciałybyśmy powoli kończyć tę historię, zdecydowanie po to, by zobaczyć Wasze miny po przeczytaniu zakończenia ;) Ale tak serio, to we wrześniu zaczynamy naukę w różnych szkołach i podejrzewamy, że będzie nam ciężko się dograć, więc chcemy zrobić w wakacje tak dużo, jak możemy. Co wyjdzie, to się zobaczy. Jak na razie Wariatka znalazła w swoim kalendarzu zapis, że ten rozdział, z numerem osiemnastym, powinien pojawić się jakoś w ferie zimowe xD MAŁA obsuwa, zresztą jak zwykle w naszym przypadku. Mamy nadzieję, że przypada Wam do gustu muzyka i cytaty, jakie dajemy przed rozdziałami - wierzcie mi, wybieranie piosenki i cytatu zajmuje chyba najwięcej czasu, gdyż chcemy, aby jak najbardziej pasowały one do rozdziału poniżej. Ale koniec z tymi żalami, czas do łóżka.
Do następnego już w następny piątek,
Rooksha&Wariatka 

4 komentarze:

  1. Bardzo podoba mi się tok myślenia Alice. Jest ostatnio taki "dorosły". Jestem ciekawa jak potoczą się losy Loczka i młodej wampirzycy ;)
    Kuba mnie zawiódł.. bo jakoś inaczej wyobrażałam sobie "jego" powrót :( Ale cóż, bywa. Również bardzo jestem ciekawa co z ich losami. Czekam na następny! ;)
    ps. Wątek z siostrą Alice, również bardzo ciekawy:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hey Guys,
    komplikacje w podróży Jasmine przypominają mi podróż, jaką odbyłyśmy pociągiem z Wariatką do Warszawy Zachodniej ;)
    Zawsze chciałam wychodzić przez okna, tak jak to zrobiła Jasmine.
    "Timothy Anders. Bo nikt nie rozumiał mnie tak, jak on." To mógłby być dobry slogan reklamowy, w czasie teraźniejszym :D
    Swoją drogą, dla zabójców zamiast Glocka 17 polecam Bazookę, wygodniejsza, dyskretniejsza i bardziej poręczna ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochany Anonimie,
      pozostawię bez komentarza Twoje zapędy do dziwnych dróg ewakuacyjnych ;)
      W każdym razie niepokojąca jest Twoja wiedza na temat broni... jakiejkolwiek broni xD
      A jeśli chodzi o slogan reklamowy, to polecam się ;D
      Buziaki Anonimko, czekaj na następny!
      R.

      Usuń
  3. Dopiero teraz zabrałam się za czytanie i komentowanie, ale lepiej późno niż wcale:) To może zacznę od sytuacji między Jasmine a Kubą. Widać, że chłopakowi jest ciężko i boli go rozstanie. Alice trochę się światopogląd poprzestawiał, ciekawe co z tego wyniknie. Ogólnie podobało mi się:) Czekam na ciąg dalszy, pozdrawiam i życzę weny;)

    OdpowiedzUsuń