wtorek, 6 listopada 2012

Rozdział dziewiąty

Muzyka do tego rozdziału: tutaj.


„Czasami jedna osoba sprawia, że świat staje się lepszy”


*Oczami Kuby*
Wyszedłem jak najszybciej z jej pokoju. Po tym co mi powiedziała, a raczej o co poprosiła, bałem się, że palnę jakąś głupotę. Strasznie się cieszyłem, że mnie zaprosiła. Dawało mi to gwarancję, że nasza znajomość nie skończy się tak szybko. Nie wiem dlaczego, ale spodobała mi się ta dziewczyna. Była inna, niż wszystkie, które do tej pory poznałem. Miała w sobie to coś.
  Wichura była straszna. Śnieg sypał, jak nie wiem co, a ja miałem na sobie tylko ten cholerny frak. Jedyne co mnie pocieszało, to, że nie tylko ja byłem tak ubrany. Wielu przechodniom brakowało różnych części garderoby. Naprawdę różnych...
W końcu dotarłem pod dom Wojtka. Strzepałem z siebie śnieg i wszedłem do środka. Zdjąłem buty, przemoczoną marynarkę i udałem się do salonu. Na kanapie leżał Piszczu z poduszką na głowie. Obok niego siedział Wojtek, opierając głowę o rękę, położoną na oparciu sofy. Robert krzątał się w kuchni.
- Lepiej, żeby wasze dziewczyny was takich nie zobaczyły. – powiedziałem.
- Lepiej. żeby Smuda nas takich nie zobaczył. – odpowiedział Łukasz spod poduszki. 
Zacząłem się śmiać. Chłopaki wyglądali naprawdę koszmarnie. Podpuchnięte oczy, wyraz twarzy zawodowego narkomana. Spojrzałem na Roberta. Bił się z jakimś opakowaniem. Podszedłem do niego i wyjąłem mu je z rąk.
- Herbatka ziołowa? – zapytałem z niedowierzaniem. Znałem go już bardzo długo, jednak nigdy nie widziałem, żeby trzymał w ręku ziółka.
- Na kaca. – odpowiedział.
- Nie wiem, czy w takim stanie wam pomogą. – powiedziałem z uśmiechem. Spojrzał na mnie morderczym wzrokiem. – Może ja wam ją zrobię? – zapytałem.
Chłopak podniósł ręce w geście „poddaję się” i wyszedł z kuchni. Usiadł na podłodze obok Łukasza i Wojtka.
- A właściwie, czy ty byłeś wczoraj z nami na imprezie? – zapytał nagle napastnik. Spojrzałem na niego zdezorientowany. – Wyglądasz jakbyś wczorajszego Sylwestra spędził na kanapie oglądając jakieś romansidła, a nie z nami.
- Jeśli już to powtórkę meczu. – powiedziałem z uśmiechem.
- Co się czepiasz. – do rozmowy włączył się Wojtek. – Pewnie Jasmine go uleczyła.
Chłopaki zaczęli się szczerzyć w moją stronę. Nawet Piszczu wyjrzał spod poduszki. Ja tylko przekręciłem oczami i wróciłem do parzenia ziółek.
- No dawaj Błaszczu! Nie daj się prosić! Opowiadaj! – powiedział Robert.
- Wasza zielarka potrzebuje ciszy, bo jej się ziółka nie zaparzą. – powiedziałem przez zęby.
- W sumie wolę nie wiedzieć co się tam działo… - powiedział Łukasz.
- I ty Brutusie przeciwko mnie! – krzyknąłem w jego stronę. Wszyscy zaczęli się śmiać. – A może ty Robert opowiesz, jak całowało się z Alice? Albo ty Wojtek? Co robiłeś podczas balu?
Napastnik natychmiast spoważniał. Łukasz spojrzała na mnie pytająco. Jedynie Wojtek się zamyślił.
- Byłeś zbyt pijany by to zarejestrować. – rzuciłem w stronę Piszczka.
On spojrzał na Roberta smutno. RL9 się zarumienił.
- Od dzisiaj nie piję! – powiedział obrońca, krzyżując ręce na piersi. – Omijają mnie najlepsze wspomnienia!
- Możemy o tym nie gadać? - dodał napastnik.
- Nie masz się co Bobek wstydzić! – Łukasz położył chłopakowi rękę na ramieniu. – Przecież nie masz dziewczyny. Mogłeś się zabawić. Dokładnie tak, jak nasz Ku…
- Ty nie masz dziewczyny?! – zapytałem zszokowany.
- Kiedy byłeś na randce to się lekko przez telefon, posprzeczaliśmy… - odrzekł popijając ziółka.
- Innymi słowy zer... – Piszczu nie dokończył swojej wypowiedzi bo Lewandowski wypluł na niego swoją herbatkę.
- Jaki szajs! – krzyknął – Wojtek masz jakąś kawę? – zapytał brunet.
- Nie ale, jak chcesz to idź to World’s Cafe. Mają najlepsze kawy w mieście. – mówił cały czas z nieprzytomnym wzrokiem.
Bobek pokiwał energicznie głową i zniknął w przedpokoju. Za chwilę wrócił, gotowy do wyjścia.
-  Idzie ktoś ze mną? – zapytał.
- Ja idę się umyć… - Łukasz wstał i zaczął iść w stronę łazienki. Napastnik spojrzał na niego przepraszająco.
Bramkarz i ja pokiwaliśmy przecząco głowami. Chłopak wzruszył ramionami i poszedł. Siedziałem chwilę z Wojtkiem w ciszy.
- Czy on właściwie zna drogę? – zapytałem.
Szczęsny zaczął się śmiać. Dołączyłem do niego.
- Słuchaj… A właściwie to z kim się całowałem… - przerwał nagle, zbijając mnie z tropu.
- Mnie się nie pytaj. Nie znałem ich…
- Ich?! Kurde! Jak ja się wytłumaczę Caroline?! -  westchnął – Może lepiej jej o tym powiem, zanim dowie się z jakiejś durnej gazety…
- Dobrze prawisz, polać ci! – powiedziałem szczerząc się.
- Może lepiej nie… - odpowiedział z uśmiechem i zniknął w swoim pokoju
Zostałem sam. Po krótkim namyśle wyjąłem komórkę z kieszeni i napisałem SMS-a…
***
Cała noc czekałem na SMS-a od niej. Nie wiedziałem czemu nie odpisała. Może nie chciała się spotkać. Może się obraziła za to, że tak szybko wyszedłem. Rano byłem nie do życia. Lewy przy śniadaniu, cały czas gadał o Alice. Podobno spotkał ją w tej kawiarni tej co mu Wojtek polecił. Ja w ogóle nie mogłem się skupić. Cały czas myślałem tylko o niej. Cholera jasna! Dlaczego? Przecież nie mogłem się w niej zakochać! Znałem ją zaledwie parę dni, a ona wlazła mi do głowy. Pewnie po tym ślubie o mnie zapomni, a ja… Ja pierdole…
- Idę się nachlać. – powiedziałem wstając od stołu.
- Trzeba było chlać przedwczoraj. – Wojtek patrzył na mnie rozbawiony. – Zresztą dopiero dziesiąta. Wiesz jakiego będziesz miał jurto kaca?
- Nie odpisała? – zapytał się Łukasz.
- A to oto chodzi! – bramkarz uśmiechnął się szeroko.
- Może do niej zadzwoń. – zaproponował Robert – Może przy okazji weźmiesz ze sobą mnie i Alice…
- Możesz się ogarnąć?! – zapytałem zirytowany. Szybko wstałem od stołu i ruszyłem w stronę swojego lokum. No, może nie do końca swojego. Dzieliłem pokój z Piszczem. Rzuciłem się na łóżko. Miałem już tego dosyć.
- Wolę zostać kawalerem. – powiedziałem z głową w poduszce.
- Albo inaczej stara panną. – usłyszałem – W twoim przypadku panem.
- Łukasz, błagam! Pozwól mi umrzeć w spokoju!
- Może naprawdę do niej zadzwoń.
- Jakby chciała to by sama to zrobiła.
- Skąd wiesz? Może się wstydzi? – spojrzałem na niego z politowaniem – To idź to niej!
- Prędzej zadzwonię…
Nagle rozległ się dzwonek. Złapałem za telefon. Zobaczyłem, że dostałem SMS-a.
                                           „Przyjdź szybko!
                                                                        J.”
- Leć do niej! – krzyknął Piszczu czytając wiadomość.
- Sam nie wiem. To nie jej numer…
- Może pożyczyła telefon od Alice? Rusz się! – cały czas się zastanawiałem. Czy naprawdę jest tego warta? – Może Alice napisała w jej imieniu, bo coś  się stało?
To zdanie wystarczyło bym wstał, włożył kurtkę ( zapasową) i ruszył w kierunku drzwi.
- Tylko pamiętaj! – rzucił mi na pożegnanie – Nie dawaj tego numeru Robertowi!
Uśmiechnąłem się i wyszedłem.


*Oczami Harry’ego*
Nie miałem ochoty ruszyć nawet palcem u nogi, ale Louis miał wobec mnie znacznie poważniejsze plany.
- Wstawaj Hazz! Już i tak jesteśmy spóźnieni, Paul nas zabije! – darł się wniebogłosy, jakbym był głuchy. Do tego skakał po moim łóżku, raczej trafiając niż chybiając w moje biedne ciało.
- Zawsze tak mówisz, a jak dotąd żyjemy. – wymamrotałem z głową ukrytą pod poduszką.
Zaśmiał się, ale nadal próbował połamać którąś z moich kości.
- Tym razem nie będzie miłosierny i pożegnamy się z tym światem, wierz mi.
Dzięki Bogu, drzwi do mojej sypialni się otworzyły i wyjrzała zza nich głowa Liama.
- Harry, co Ty do cholery jeszcze robisz w łóżku?! – powiedział zdenerwowany. To znaczy, myślę, że był zdenerwowany, bo przeklął i trzasnął moimi drzwiami, czego normalnie nie robi. Nie mogłem być pewien, bo moja głowa nadal tkwiła bezpiecznie pod mięciutką podusią.
Nie na długo. Jakaś tajemnicza siła, którą okazał się Lou, pociągnęła mnie za kostki i brutalnie odebrała mi resztki snu. Z głuchym łoskotem zwaliłem się na podłogę, ściągając przy okazji kołdrę.
- No, Harry, teraz już nie masz się gdzie ukryć. – powiedział z zadowoleniem, podpierając się pod boki. Spojrzałem na niego z wyrzutem, a gdy uśmiechnął się z wyższością, ściąłem go z nóg jednym płynnym ruchem kolana. Jęknął zaskoczony spotkaniem z podłogą, a ja, wykorzystując sytuację, ponownie zawinąłem się w kołdrę.
W takim stanie znalazł nas sekundę później Niall. Zaczął się śmiać, jak to miał w zwyczaju, a potem wspólnie z Lou próbowali postawić mnie do pionu. Opierałem się jak mogłem, ale gdy do mojej sypialni wpadli w odwiedziny jeszcze Zayn z Liamem, byłem bezsilny.
- Dobra, już się zbieram. Dajcie mi pół godziny. – powiedziałem z westchnieniem i zacząłem kierować się w stronę łazienki. Przerwał mi śmiech Zayn’a.
- Za późno, Śpiąca Królewno. Pół godziny temu to powinniśmy być w studiu. Paul jak nic urwie Ci jaja, zobaczysz. – dodał, po czym wręczył mi jakiś podkoszulek i spodnie od dresu. Co w sumie było rozsądne, gdyż stałem przed nimi nagi. Przytuliłem do siebie ubrania i pobiegłem umyć zęby. Wciąż będąc nago.
Całe szczęście, że mieszkaliśmy sami w tym domu, bo nie chciałbym zobaczyć miny jakiejś starszej pani, której na dzień dobry przelatuje pod drzwiami rozczochrany nastolatek świecący golizną. Zaśmiałem się.
To byłoby niezłe.
- Pospiesz się, Styles! – usłyszałem krzyk z hallu.
- No biefnę już! – odpowiedziałem z gębą pełną pasty, przy okazji opluwając lustro. Szlag.
Opłukałem usta, przemyłem twarz (a raczej chlusnąłem sobie wodą w zacne lico) i rozejrzałem się w poszukiwaniu bokserek. Znalazłem je wiszące na kaloryferze, po czym wskoczyłem w nie, pomimo tego, że ich suchość pozostawiała wiele do życzenia. W wilgotnych gaciach wypadłem z łazienki, w biegu zakładając koszulkę i spodnie.
Przy drzwiach czekał na mnie Louis, który na mój widok parsknął bezgłośnym śmiechem. W rękach trzymał dla mnie kurtkę i buty. Złapałem to wszystko, ledwo utrzymując się na nogach.
- Dzięki! – wysapałem i wyszedłem boso na podjazd. Od razu zatrząsłem się z zimna i czym prędzej zapakowałem się do naszego vana.
Kierowca, wąsaty pan George, spojrzał na mnie z pobłażaniem i pokręcił głową. Zaraz za mną do auta wsiadł Lou i ruszyliśmy z piskiem opon.
Moje biedne stopy, po spotkaniu ze śniegiem były (delikatnie rzecz ujmując) lodowate. W butach znalazłem czarne skarpetki, na których widok miałem ochotę rozpłakać się ze szczęścia. Spojrzałem z wdzięcznością na Tomlinsona, na co cała czwórka moich przyjaciół wybuchła śmiechem.
- Ubieraj się, bo przeziębiony na nic nam się nie przydasz. – powiedział Zayn z zadziornym uśmiechem.
Resztę drogi odbyliśmy w standardowej jak na tę godzinę ciszy. Każdy – mam nadzieję, że oprócz kierowcy - próbował choć chwilę się zdrzemnąć, bo czekał nas cały dzień pracy. Powoli dojeżdżaliśmy na miejsce, a ja zorientowałem się, że nadruk na koszulce, miłosiernie podarowanej mi przez Zayna, przedstawiał dwa pieprzące się konie. Już miałem dać sobie spokój i olać to, ale przed studiem ujrzałem gromadkę rozpiszczanych fanek. Westchnąłem i zarzuciłem na ramiona kurtkę. Należałoby dodać, że nie moją, tylko Nialla. Ja pierdolę, jak tylko ich dorwę, to zabiję z zimną krwią. Jako że Irlandczyk jest ode mnie mniejszy, jego kurtka zdecydowanie nie była w moim rozmiarze. Zamknąłem oczy i policzyłem do dziesięciu. O Panie, daj mi siły. George podjechał pod same drzwi, ale i tak obległy nas tłumy dziewczyn w każdym wieku, z rządem mordu, a raczej autografu, w oczach. Pierwszy wysiadł Zayn, co pewnie nie było dobrym pomysłem, bo po trzydziestu sekundach jego misternie ułożona fryzurach była tylko wspomnieniem. Głupio mi tak myśleć o fankach, przecież to dzięki nim spełniliśmy swoje marzenia, ale czasami zachowywały się jak głodne hieny. W kwestii bycia macanym po włosach, stałem się ekspertem, szczególnie po wizycie w Hiszpanii, gdzie na każdym zdjęciu, jakie zrobiłem sobie z fanką, w moich włosach zawsze tkwiła czyjaś ręka. W pewnym momencie jakaś dziewczyna tak mocno mnie czochrała, że jej dłoń utknęła w moich lokach, które w tamtej chwili przypominały bardziej liany w buszu niż włosy. Wzdrygnąłem się na to wspomnienie. Przez następny tydzień Paul był tyranem – nie mogliśmy nigdzie wychodzić bez obstawy, nawet do spożywczaka po głupie chipsy.
Z tego ciągu wspomnień wyrwał mnie głośniejszy niż wcześniej pisk.
Właśnie wychodził Niall, z miną a’la „jestem za młody, żeby zostać pożartym”. Westchnąłem. Ze złością pociągnąłem za zbyt krótki rękaw pożyczonej kurtki, w duchu przeklinając Zayna we wszystkich znanych mi językach. Lou zaśmiał się dźwięcznie i posyłając mi ostatnie rozbawione spojrzenie, wynurzył się z bezpiecznej przestrzeni auta. Czapka, którą miał na głowie od razu znalazła innego właściciela, a raczej właścicielkę. Rozglądał się z pretensją w niebieskich oczach, ale najwyraźniej nigdzie nie dostrzegł zguby, bo westchnął i zaczął przepychać się w stronę drzwi, rozdając autografy. Na moje usta mimowolnie wstąpił uśmiech. Dobrze mu tak. W samochodzie zostaliśmy już tylko ja, Liam i pan George.
Payne poklepał mnie pokrzepiająco po ramieniu, po czym westchnął i wyszedł z ciepłego vana. Tak samo jak ja, miał nienajlepsze wspomnienia z Hiszpanii. W końcu przyszła kolej na mnie. Już miałem otwierać drzwi, kiedy gdzieś w tłumie mignęły mi rude włosy. Od razu przypomniała mi się tajemnicza i pociągająca Alice. Zastanowiłem się, co by powiedziała, gdyby mnie teraz zobaczyła. Może wybuchłaby swoim perlistym śmiechem, wywołując na moich plecach ciarki, czy też może nie powiedziałaby nic, tylko spojrzała na mnie z pobłażaniem i delikatnym uśmiechem w kącku ust? Nie mogłem być pewien, bo nie znałem jej zbyt dobrze (co nie znaczy, że bym nie chciał), ale to pytanie uświadomiło mi, że nie mogę pokazać się ludziom w TAKIM stroju!
- Pierdolę, nie wychodzę. George, zajedźmy od tyłu. – powiedziałem.
Kierowca spojrzał na mnie zdziwiony, ale chyba zobaczył w moich oczach coś, co go przekonało.
Albo w moim ubiorze, trudno określić.
Ku zdziwieniu wszystkich zebranych na zewnątrz, silnik samochodu zawarczał, po czym cały pojazd zaczął cofać w stronę jezdni.
Chłopcy spojrzeli na nas zdezorientowani, a fanki wydały jęk zawodu i zaczęły rozglądać się, zapewne w poszukiwaniu mojej zacnej osoby.
Ja zaś czatowałem przy drzwiach, czekając aż auto zatrzyma się na parkingu z tyłu budynku. Zanim nasz kierowca zdążył choćby mrugnąć, wyskoczyłem z vana jak oparzony, byle tylko jak najszybciej znaleźć się z dala od piszczących nastolatek i chłodnego powietrza.
Ochroniarz stojący przy drzwiach na szczęście mnie poznał, ale mimo wszystko zmarszczył czoło zdziwiony moim zachowaniem.
Nie zwracając na niego ani na innych ludzi uwagi, ruszyłem w stronę  łazienki, bo w domu, dzięki moim współlokatorom, nie zdążyłem nawet się wysikać. Przecinałem korytarz wyścielony wykładziną, próbując pozbyć się tej nieszczęsnej kurtki. Nagle sparaliżował mnie głęboki głos dochodzący zza moich pleców.
 - Gdzieś Ty, do cholery, był?! – acha, jeszcze chwila i Paul zacznie toczyć pianę z ust.
Wzruszyłem ramionami.
 - Po prostu nie miałem dziś ochoty na pożarcie przez piszczący tłum. – odpowiedziałem lekko.
Nasz manager zatrząsł się ze złości.
- Doprawdy, Harry? Nie dość, że spóźniliście się prawie godzinę, to jeszcze Ty musiałeś urządzać jakieś cyrki przed wejściem. Masz może jakieś, choćby najgłupsze, wytłumaczenie na swoje zachowanie? –
no jasne, brakowało  tylko „młody człowieku”. Nie cierpię, kiedy ktoś traktuje mnie protekcjonalnie.
- Człowieku, nie traktuj mnie jak dziecko. Nie muszę Ci się tłumaczyć. – warknąłem z zaciśniętymi pięściami. Spojrzał na mnie z powątpiewaniem. Tak jak patrzy się na małe dziecko, gdy wie się, że nie ma racji. Westchnąłem bezradnie.
- Nie zdążyłem się porządnie ubrać, bo Louis do pierwszej  w nocy śpiewał pod prysznicem
‘Last Christmas’ i dlatego się nie wyspałem, a potem jeszcze dali mi tą za małą kurtkę, zrzucili mnie z łóżka i musiałem założyć mokre gacie, a Louis próbował połamać mi kości… – tłumaczyłem.
- I do tego mam oplute lustro. – dodałem żałośnie dla zwieńczenia mojej listy wypominków parafialnych.
Higgins spojrzał na mnie zdezorientowany. Zmarszczyłem brwi.
- O co Ci chodzi, człowieku?! Najpierw chcesz, żebym Ci się tłumaczył, a potem patrzysz na mnie jakby wyrosły mi czułki! Zdecyduj się!
Brwi Paula prawie zaczesały mu włosy na czubku głowy, a agresywna postawa sprzed kilku minut zniknęła bez śladu.
- Co ma z tym wspólnego Twoje lustro? – zapytał powoli po dłuższej chwili. Przymknąłem powieki i z westchnieniem policzyłem od 10 do 1. Znowu. Cóż…
- Nieważne, zapomnij. Lepiej wracajmy do chłopaków, podobno miałeś do nas coś ważnego. – powiedziałem. Moje słowa jakby go ocuciły, bo skierował się w stronę studia. Na końcu któregoś z korytarzy stała czwórka moich przyjaciół, z których najstarszy, pod wpływem śmiechu, wyglądał jakby potrzebował natychmiastowej reanimacji. Palant. Nie dość, że rano chciał zrobić ze mnie kalekę, to jeszcze teraz suszy zęby.
Przyjaciel, kurwa.
Paul skinął na nich głową, żeby podeszli, po czym zaprowadził nas wszystkich do jakiejś sali pełnej krzeseł.
- Usiądźcie.
Klapnęliśmy więc sobie w miarę blisko siebie, a w tym czasie manager wyjął z przepastnej kieszeni spodni nowego tableta, po czym zaczął czytać jakiś artykuł z Internetu.
- „Jak niedawno udało się ustalić naszym informatorom, Harry Styles, członek zespołu One Direction, baluje od kilku dni w londyńskich klubach. Już dwa razy widziano z nim tą samą rudą dziewczynę, prawdopodobnie nowa kochankę Styles’a. Na jednym ze zdjęć zrobionym parze w klubie nocnym widać, jak Harry obejmuje nieznajomą w pasie, a następnie obydwoje kierują się do łazienki w bliżej nieokreślonym celu. Innego dnia, rudowłosa spotyka się z całym zespołem 1D, a Harry znów jest wtedy pijany.
Niedługo więcej informacji, Redakcja.”- Paul odłożył urządzenie na jakieś krzesło i poparzył na nas. Po przeczytaniu artykułu nastąpiła totalna cisza, zupełnie do nas niepodobna. Chodziło o mnie, więc postanowiłem odezwać się pierwszy. Ale zanim zdążyłem chociaż otworzyć usta, przyszło mi do głowy jedno zdanie:
„Ona mnie zabije”.


>>>>>>>>>>>>>
Hejka! Mamy nadzieję, że spodobał Wam się punkt widzenia chłopaków - zawsze jakaś odskocznia od babskiego gadania o kiecce na bal :D Jeśli chcielibyście, a raczej chciałybyście więcej rozdziałów oczami Kuby i Harry'ego - piszcie w komentarzach. (Których notabene nie było pod poprzednią notką - co jest?)
Jako podkład piosenka, której teledysk, a szczególnie jego zakończenie, nas powala :)
Ach i jeszcze jedno: Nie wiem, czy ktoś to zauważył, ale skaczemy po wydarzeniach - np. w ósemce Robert pije kawę z Alice, a w dziewiątce dopiero się na nią wybiera :D i inne takie... czy to Wam przeszkadza?
Wszystko piszcie pod spodem w komentarzach.
Do następnego! :*
Rooksha&Wariatka

10 komentarzy:

  1. Mi to tam nie przeszkadza :-)
    Na kaca ziòłka :))
    Pozdrowienia :*
    Marta - "ty Wariatko"
    A raczej wy :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki :D
    W sumie to Wariatka nie miała jeszcze kaca (z tego co wiem:P), więc chłopaków leczy ziółkami :D
    Całusy,
    R.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ty mialas ?! :)) !
    Oj Wariatko!! Nie mialas pomsłu
    .....Ale z czym innym nie bylo by tak ciekawie !!! :-))

    ...-Marta-.
    Tak Wariatko ~to na mnie spadł ten telewizor :-)





    OdpowiedzUsuń
  4. Znam tę historię z telewizorem :D
    Swoją drogą to niezły fart :P
    Buziaki,
    R.

    OdpowiedzUsuń
  5. Rooksho szkoda że nie znasz wielu innych historii :)
    Pozdrawiam :)
    ~Marta :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Raczej dobrze, że nie zna;)
    Wariatka

    OdpowiedzUsuń
  7. Czego to się można dowiedzieć w internecie :D
    R.

    OdpowiedzUsuń
  8. Tego się nie dowiesz :-)
    Najlepsze z tych wszystkich historii
    jest ich wspominanie :)
    Kiedy następny rozdział ?!?
    Pizdrawiam :&
    ~Marta

    OdpowiedzUsuń
  9. Już niedługo nowy, ale ostatnio ciało pedagogiczne troskliwie zajęło się naszymi popołudniami i weekendami, więc prosimy o zrozumienie :D
    Będzie jak najszybciej się da. :D

    OdpowiedzUsuń
  10. Musicie mi częściej pisać kiedy są rozdziały.
    Zapraszam do siebie na Uzależnioną od Tytonia :)
    http://www.liefde-wera-tytonn.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń