„Mimo
wszystko warto wierzyć, że to, co najpiękniejsze, dopiero przed nami.”
Wish You Were Here
4 styczeń 2012r. (przed pogrzebem)
Stałam przed drzwiami z numerem 16. Miałam mieszane uczucia. Nie do końca byłam
pewna, czy powinnam przychodzić. Musiałam wszystko Kubie wytłumaczyć, choć nie
za bardzo wiedziałam, czy kupi moją historyjkę.
W końcu odważyłam się i zapukałam. Zza drzwi usłyszałam typowe polskie kur…
Uśmiechnęłam się pod nosem. Nagle drzwi otworzyły się. Stał w nich Łukasz, a za
nim Robert. Choć ten drugi raczej nie stał, tylko klęczał. Do tego trzymał w
dłoniach ścierkę. Piszczu zadowolony wpuścił mnie do środka.
- Rozumiem, że cię wystraszyłam. Mam
nadzieję, że się nie gniewasz? – powiedziałam w stronę „kopciuszka”.
- Spokojnie. To nie pierwszy dziś raz. – Łukasz zaprowadził mnie do salonu, w
którym czekał już Wojtek. Usiadłam na kanapie obok bramkarza. Rozejrzałam się
dookoła. Byłam tutaj wczoraj, jednak biorąc pod uwagę to, w jakim celu
przybyłam, nie miałam czasu się rozejrzeć.
Duży pokój był połączony z kuchnią i jadalnią. Pomieszczenia były jasne i
zadbane, umeblowane z gustem. Wielka kanapa z fotelem obok, stały
naprzeciwko gigantycznego telewizora.
Pod sprzętem stała jakaś szafka. Na wierzchu leżały równo poukładane płyty DVD
(co mnie zdziwiło) i oczywiście playstation. Gdzieś z boku zobaczyłam keyboard.
Powiem szczerze, że mnie to zaskoczyło. Nie wiedziałam, że Wojtek umie grać. Chwilę
później Piszczu postawił przede mną, na stoliku, filiżankę herbaty. Obok położył
cukiernice pasującą do naczynia i srebrną łyżeczkę. Spojrzałam na Wojtka
zdziwiona. On posłał mi uroczy uśmiech.
- Specjalny gość - specjalna zastawa. – powiedział rozbawiony.
Taa… Specjalny gość… W sumie racja. Nie wiem, czy kiedykolwiek gościli osobę,
która zdzieliła ich kumpla patelnią.
- Nie widziałam, że w domu piłkarza można coś takiego znaleźć. – wskazałam
głową na naczynie.
- Mama dała mu wyprawkę. – uśmiechnął się Łukasz.
- Ogólnie tak tu czysto. Co prawda nie widziałam, zbyt dużo kawalerskich
mieszkań, ale Alice sporo mi opowiadała…
Nagle do pokoju z prędkością światła wparował Robert. Chłopaki zaczęli się
śmiać. Spojrzałam na nich zdezorientowana.
- Spokojnie księżniczko. Jass tylko wspomniała o Alice. – rzucił Wojtek w
stronę Roberta. – Możesz iść dalej szorować moje panele.
Chłopak z obrażoną miną wyszedł z pomieszczenia. Obecnym w salonie piłkarzom
banan nie schodził z twarzy.
- Teraz już wiesz dlaczego tu tak czysto. Na co dzień tak nie jest. – zaśmiał
się Piszczu.
- Nie rozumiem…
- Wiesz… Wojtek nie pała wielką miłością do sprzątania. Zresztą miotła też go
nie lubi. – wskazał palcem na mały siniak widoczny na jego skroni. Wolałam nie
pytać. – Właściwie to żaden z nas nie lubi sprzątać. Jednak kiedy wpadłaś tu
wczoraj z Alice i powiedziałaś, że przyjdziesz dzisiaj, to Robert miał cichą
nadzieję, że w tym samym towarzystwie.
Zaśmiałam się. Choć w sercu zrobiło mi się żal Bobka. Alice przechodziła
obecnie silne zainteresowanie Harrym. Młody napastnik nie miał szans.
- Właśnie! – wykrzyknął Wojtek – Miałaś nam powiedzieć co się wczoraj stało.
Teraz obydwaj patrzyli na mnie, oczekując odpowiedzi. Nawet Robert oderwał się
od szmaty.
- No to… - zaczęłam. – Wysyłam Kubie SMS-a, bo chciałam, żeby na chwile
przyszedł. Miałam do niego sprawę. Ten, oczywiście, zjawił się w oka mgnieniu…
- kłamałam, jak z nut - Kiedy wyjaśniłam mu o co chodzi, postanowił
już iść do domu, ale nagle zrobił się blady… zachwiał się i… walnął głową w
próg drzwi! Stracił przytomność! Nie wiedziałam, kiedy się obudzi i doszłam do
wniosku, że chyba będzie lepiej, jeśli dojdzie do siebie tutaj. Poprosiłam
Aleksa i Alice o pomoc i przywiozłyśmy go. – na koniec posłałam im słodki
uśmiech.
Chłopaki zamyślili się. W duchu modliłam się, żeby mi uwierzyli, bo szczerze
nie miałam ochoty przyznawać się im do tego, że zdzieliłam Kubę patelnią, po
tym, jak zobaczył, mnie mordującą wampira.
Nagle cała trójka pokiwała głowami z uznaniem. Muszę przyznać, że przebywanie z
Alice mi szkodzi – coraz częściej kłamię i co gorsza, robię to coraz lepiej.
- To już wiem, dlaczego ma takiego wielkiego guza na głowie! – uśmiechnął się
Robert.
Cholera! Biedny chłopak!
- A właśnie! Obudził już się? Jak się czuje?
- W miarę. Trochę go łeb napier… - Piszczek trzepnął bramkarza w żebro. –
Znaczy boli. Mówi, że nie do końca pamięta, co się wczoraj zdarzyło. Chciałem
go zabrać do lekarz, po tym, jak opowiadał, że słyszał, jak mówiłaś coś o
wampirach i, że w ogóle kogoś zamordowałaś. Wykręcił się tym, że mu się to
pewnie przyśniło.
W tym momencie zakrztusiłam się herbatą. Cholera do kwadratu! Muszę z nim
natychmiast pogadać i przekonać, go, że to był tylko zły sen, baaaaaardzo zły sen.
- Mogę do niego pójść? – zapytałam.
Cała trójka uśmiechnęła się do mnie pokazując wszystkie swoje ząbki. Podnieśli
ręce i wskazali mi drzwi naprzeciwko. Posłałam im kpiące spojrzenie, wstałam i
ruszyłam, odprowadzana ich wzrokiem. Zapukałam lekko.
- Proszę. - usłyszałam zza drzwi, prawie
szept.
Powolutku wsunęłam się do pokoju, zamykając za sobą SZCZELNIE drzwi. Musiałam z
nim pogadać, a jeszcze mi tylko brakowało powtórki z restauracji.
Na łóżku pod kocem leżał Kuba. Trzymał w ręku jakąś książkę. Nie wyglądał tak
strasznie źle. Jeśli zignorujemy guza na jego czole i wielkie sine limo pod
okiem. Ja pierdolę…
Powolutku podeszłam i usiadłam obok niego.
Posłałam mu pełen troski uśmiech.
- Spokojnie. – zaczął – Tak strasznie źle nie jest.
Zaśmiałam się, choć w środku czułam się winna.
- Podobno coś ci się śniło? – zapytałam.
- Taa… Same głupoty.
- Powiedz! Mam ochotę się pośmiać - zachęciłam
go.
Chłopak spojrzał na mnie niechętnie, jednak po chwili zaczął gadać. Co gorsza,
to czego się obawiałam. Gdyby nie to, że jestem wampirem to pewnie bym teraz
nieźle zbladła albo zemdlała.
- No to naprawdę nieźle przygrzmociłeś! – zaśmiałam się, choć w środku zrobiło
mi się gorąco ze stresu.
- Na szczęście to był tylko sen! Jakoś nie wyobrażam sobie tego, że morduję
niewinnego człowieka! – powiedziałam.
- No! Albo tego, że mnie zdzieliłaś patelnią!
- Taa…
W tym momencie zapanowała cisza. Dzięki Bogu, myślał, że to tylko sen. Kolejna
misja spełniona. Coraz częściej dochodziłam do wniosku, że popełniam coraz
więcej błędów. Znowu wracam do przeszłości, kiedy byłam taka, jak Alice, albo i
gorsza. Muszę z tym skończyć, zanim znowu ktoś zginie…
- Właściwie… Jeśli mogę zapytać? Dlaczego jesteś ubrana na czarno? – wyrwał
mnie tym zdaniem z rozmyślań.
- Mam dzisiaj pogrzeb. – powiedział i zrozumiałam swój błąd.
Kuba patrzył na mnie zszokowany. Musiał przypomnieć sobie mój wczorajszy
monolog, który miał być dla niego tylko snem. Cholera do sześcianu!
- Spokojnie! – wykrzyknęłam – Idę bardziej jako osoba towarzysząca! Jakiś
chłopak z akademika zmarł. Powiem szczerze, że nawet go nie znałam, ale
wypadałoby pójść… - modliłam się, by uwierzył w setne już kłamstwo.
Uśmiechnął się serdecznie. Uf! Udało się! Po raz kolejny tego dnia! Spojrzałam
na niego zadowolona. On lekko dotknął swojego guza. Skrzywił się. Znowu
poczułam się winna. Przysunęłam się do niego bliżej. Złapałam na jego dłoń i
odsunęłam lekko od rany. Sama jej dotknęłam. Chłopak znowu się wykrzywił.
Zamknęłam oczy. Sięgnęłam do swoich wampirzych mocy. Moim darem było zabieranie
bólu, leczenie ran, nawet śmiertelnych.
Chwilę później, guz troszeczkę się zmniejszył i przestał boleć. Nie mogłam go kompletnie usunąć, bo po
raz kolejny musiałbym się tłumaczyć. Powiem szczerze, że z tego, już nie wiem
jak.
Zjechałam lekko dłonią, dotykając siniaka pod okiem, potem jego policzka.
- Lepiej? –zapytałam.
- Odkąd tu jesteś to o wiele.
Podniósł się lekko przybliżył do mnie. Założył kosmyk włosów za ucho i dotknął
mojego policzka. Nasze usta znowu dzieliły milimetry. Déjà
vu.
- Kuba, Jass, może chce… O, przepraszam! – odskoczyliśmy od siebie. W drzwiach
stał Robert. Szczerzył się od ucha, do ucha. No tak! Déjà vu, kurwa!
- Może jednak was zostawię. – powiedział wychodząc z pokoju.
Kuba odsunął się ode mnie i oparł o poduszkę. Zrobił przy tym obrażoną minę.
Zaśmiałam się pod nosem. Było blisko. Znowu…
- Chyba czas na mnie. – stwierdziłam i wstałam.
Chłopak próbował zrobić to samo, ale gestem powstrzymałam go.
- Jutro wyjeżdżamy. Czyli już się nie zobaczymy… - powiedział.
Zszokowało mnie. No tak! Jutro był piąty. Nie wiem czemu, ale poczułam dziwne
uczucie w sercu. Sięgnęłam do torebki i wyjęłam z niej karteczkę.
- Proszę! – powiedziałam wręczając mu ją – To mój e-mail. Musimy się jakoś
dogadać w sprawie ślubu.
Błaszczykowski spojrzał na mnie zszokowany. Wybuchłam niepohamowanym śmiechem.
- W sprawie ślubu mojego kolegi. Pamiętasz? – powiedziałam rozbawiona.
Chłopak zaśmiał się.
- No tak! Napiszę.
Pokiwałam głową. Podeszłam do niego i pocałowałam go w policzek. Jak do tej
pory tylko to nam wychodziło. Pomachałam na pożegnanie i wyszłam z pokoju. Dostrzegłam resztę
piłkarzy, niebezpiecznie kręcących się w pobliżu pomieszczeniu, w którym
znajdował się ich kolega. Wątpiłam, że to z czystej troski. Podeszłam do nich i
pożegnałam się.
- Wpadnij kiedyś! – rzucił w moją stronę Wojtek – Ja nie wyjeżdżam!
- Wpadnę! – uśmiechnęłam się i zniknęłam za drzwiami.
Wyszłam przed apartamentowiec Wojtka i wsiadłam do swojego samochodu. Usiadłam
za kierownicą i przekręciłam kluczyk w
stacyjce. Teraz czekało mnie coś o wiele trudniejszego, niż rozmowa z Kubą.
* *
* * *
Nad grobem stała już tylko
trójka wampirów. Nie mogłam skojarzyć
skąd znam obejmującą się parę, ale to nie oni byli w tej chwili najważniejsi.
Jasmine stała obok nich ze spuszczoną głową, a potem poderwała ją nagle, jakby
ktoś coś do niej powiedział. Najwyraźniej zrobiła to dziwnie znajoma mi
wampirzyca, bo wzrok mojej mentorki skupił się na niej i jej partnerze. Po
chwili poruszyła ustami, zapewne odpowiadając na jakieś pytanie. A potem nagle
jej wzrok spoczął centralnie na mnie. Delikatnie zmarszczyła brwi i zacisnęła
usta. Chyba nie tylko ja byłam świadoma tego, że musimy sobie sporo wyjaśnić.
Obca wampirzyca złapała Jasmine za rękę i tak spleceni ruszyli w moją stronę.
Wysoki przystojniak spojrzał na mnie przenikliwie, z każdym krokiem coraz
bardziej nachalnie. Dobra, może i był gorący, ale to nie daje mu prawa gapienia
się na mnie jak cielę w malowane wrota. W końcu cała trójka stanęła naprzeciw
mnie. Spojrzałam troskliwie na Jass, szukając na jej twarzy jakiejkolwiek
oznaki rozpaczy, jaka ogarnęła ją wczoraj. Zanim w naszym pokoju zawitał Kuba,
byłam na granicy wytrzymałości. Nie znosiłam, gdy ważni dla mnie ludzie się
męczyli. Kiedy mieli wypisane na twarzach to bezbrzeżne cierpienie i pretensję
do wszechświata za to, co ich spotkało. Odkąd przemieniono mnie w wampira,
zaczęłam bać się cierpienia i wszystkich jego następstw. Bo jeśli zaczęłabym
teraz cierpieć, dajmy na to z powodu miłości, to mój ból ciągnąłby się do końca
wieczności. Bo wampir wszystko robi jeden raz. Raz się zakochuje, w tylko
jednej osobie, raz rodzi dziecko, tylko raz umiera i tylko raz się rodzi. I
choć ten niebywale brutalny zakaz zakochiwania się wciąż obowiązywał, to
chwilami doceniałam jego znaczenie. Potrząsnęłam głową, chcąc odgonić
niechciane myśli. Nie zorientowałam się, że nieznajoma mi para stanęła tak
blisko mnie. Poczułam się niekomfortowo i natychmiast włączył mi się instynkt
drapieżnika. Odsunąć się, bo są starsi i silniejsi, bo mogą mnie skrzywdzić.
Nie zdążyłam jednak choćby mrugnąć, bo mężczyzna odsunął się ode mnie w
wampirzym tempie, jednocześnie ciągnąc partnerkę za ramię, by uczyniła to samo.
Spojrzała na niego zdezorientowana, ale on patrzył na mnie, mając wręcz
wypisane na twarzy „Już dobrze.” Zmarszczyłam brwi. Czyżby czytał w myślach?
- Tak. – usłyszałam melodyjny baryton wydobywający się z jego ust.
Uśmiechał się delikatnie, patrząc na mnie z podziwem zmieszanym ze zdziwieniem. Otworzyłam szeroko oczy. Zdaje się, że naprawdę czytał w myślach.
- Owszem, to właśnie mój dar. – odezwał się znowu, a dwie towarzyszące nam wampirzyce, o których szczerze mówiąc, zupełnie zapomniałam, spojrzały na niego jak na psychicznie chorego. Najwyraźniej dostrzegł to, bo odwrócił się w ich stronę i rzucił lekko: - Alice właśnie odkryła mój dar. Swoją drogą, jestem pod wrażeniem. Jeszcze nikt nigdy nie zgadł jaką posiadam zdolność, zanim sam ją wyjawiłem. Gratulacje, Alice. – ostatnie słowa skierował w moją stronę. Ja jednak byłam zbyt skołowana, by chociaż podziękować. Spojrzałam na Jasmine, szukając ratunku. Ona westchnęła i powiedziała: - To jest Edward Cullen i jego żona Bella. W ich pieczy leży edukacja wszystkich nowonarodzonych wampirów, których stwórcy nie skierowali do naszej Akademii. – jej melodyjny, wysoki głos uspokoił mnie i przywrócił do porządku. Otrząsnąwszy się z pierwszego szoku, uważniej przyjrzałam się ich twarzom i przypomniałam sobie skąd ich kojarzę. W ciągu piętnastu lat mojej wampirzej edukacji musieli pojawić się klika razy w szkole. I choć nie spotkałam ich nigdy osobiście, to ich twarze musiały gdzieś mignąć w tłumie.
- Alice, jestem Isabella, ale mów mi Bella. Dobrze w końcu Cię poznać. Wiesz, że formalnie rzecz biorąc, jesteś starsza ode mnie? – tak oto zaczęła naszą znajomość Bella Cullen. Uśmiechnęłam się półgębkiem, po czym spojrzałam na Edwarda. Postanowiłam kontynuować naszą niemą rozmowę i pomyślałam nad kolejnym pytaniem.
- Jest tarczą. – odpowiedział. Nie ma to jak powiedzieć o żonie „tarcza”. Żar uczuć. Zaśmiał się wbrew swej woli, czym przyciągnął uwagę wspomnianej „tarczy” oraz Jasmine. Już otwierał usta, by wyjaśnić im, o co chodz,i ale nie zdążył.
- Pytałam jaki masz dar, Bells. Twój małżonek powiedział, że jesteś tarczą. – rzekłam. W końcu nie byłam niemową, do cholery.
- A jaki Ty masz dar, Pagello? – zwrócił się do mnie Edward.
- Ja… - zawahałam się. Nie miałam daru.
- Jej talentem jest pakowanie się w kłopoty. – uratowała mnie Jasmine.
Wampir zmarszczył brwi, jakby coś mu nie pasowało, ale po chwili uśmiechnął się ze zrozumieniem.
- Tego jestem pewien.
Balla zaśmiała się na te słowa, a Jasmine złapała mnie za dłoń.
- Chodźmy do domu. Musicie się lepiej poznać.
***
- Tak. – usłyszałam melodyjny baryton wydobywający się z jego ust.
Uśmiechał się delikatnie, patrząc na mnie z podziwem zmieszanym ze zdziwieniem. Otworzyłam szeroko oczy. Zdaje się, że naprawdę czytał w myślach.
- Owszem, to właśnie mój dar. – odezwał się znowu, a dwie towarzyszące nam wampirzyce, o których szczerze mówiąc, zupełnie zapomniałam, spojrzały na niego jak na psychicznie chorego. Najwyraźniej dostrzegł to, bo odwrócił się w ich stronę i rzucił lekko: - Alice właśnie odkryła mój dar. Swoją drogą, jestem pod wrażeniem. Jeszcze nikt nigdy nie zgadł jaką posiadam zdolność, zanim sam ją wyjawiłem. Gratulacje, Alice. – ostatnie słowa skierował w moją stronę. Ja jednak byłam zbyt skołowana, by chociaż podziękować. Spojrzałam na Jasmine, szukając ratunku. Ona westchnęła i powiedziała: - To jest Edward Cullen i jego żona Bella. W ich pieczy leży edukacja wszystkich nowonarodzonych wampirów, których stwórcy nie skierowali do naszej Akademii. – jej melodyjny, wysoki głos uspokoił mnie i przywrócił do porządku. Otrząsnąwszy się z pierwszego szoku, uważniej przyjrzałam się ich twarzom i przypomniałam sobie skąd ich kojarzę. W ciągu piętnastu lat mojej wampirzej edukacji musieli pojawić się klika razy w szkole. I choć nie spotkałam ich nigdy osobiście, to ich twarze musiały gdzieś mignąć w tłumie.
- Alice, jestem Isabella, ale mów mi Bella. Dobrze w końcu Cię poznać. Wiesz, że formalnie rzecz biorąc, jesteś starsza ode mnie? – tak oto zaczęła naszą znajomość Bella Cullen. Uśmiechnęłam się półgębkiem, po czym spojrzałam na Edwarda. Postanowiłam kontynuować naszą niemą rozmowę i pomyślałam nad kolejnym pytaniem.
- Jest tarczą. – odpowiedział. Nie ma to jak powiedzieć o żonie „tarcza”. Żar uczuć. Zaśmiał się wbrew swej woli, czym przyciągnął uwagę wspomnianej „tarczy” oraz Jasmine. Już otwierał usta, by wyjaśnić im, o co chodz,i ale nie zdążył.
- Pytałam jaki masz dar, Bells. Twój małżonek powiedział, że jesteś tarczą. – rzekłam. W końcu nie byłam niemową, do cholery.
- A jaki Ty masz dar, Pagello? – zwrócił się do mnie Edward.
- Ja… - zawahałam się. Nie miałam daru.
- Jej talentem jest pakowanie się w kłopoty. – uratowała mnie Jasmine.
Wampir zmarszczył brwi, jakby coś mu nie pasowało, ale po chwili uśmiechnął się ze zrozumieniem.
- Tego jestem pewien.
Balla zaśmiała się na te słowa, a Jasmine złapała mnie za dłoń.
- Chodźmy do domu. Musicie się lepiej poznać.
***
Edward- haha :)
OdpowiedzUsuńKubuś -mam nadzieje że jeszcze jakieś wydarzenia z
nim będą?!! :)
O Kubę nie musisz się martwić;)
UsuńWariatka
Rooksho jak i również Wariatko (nie wiem czy to dobrze napisałam, trochę trudne do odmiany ale trudno)- nie ma za co :) Świetny rozdział :)
OdpowiedzUsuńWariatko jak pojawi się rozdział "znasz mój adres maila" :D
Pozdrawiam :)
Ps: Szczęśliwego Nowego Roku! :)
~Marta
Dzięki :D
UsuńTobie też życzymy Wszystkiego naj w Nowym Roku :*
Do nastęonego :)
R.
Jest Kubulek jest impreza! :D
OdpowiedzUsuńInformujcie mnie o nowościach drogie Panie :) Bo ja biedna żyję w niewiedzy.
Tymczasem mam całkiem nowe, jeszcze śmierdzące farbą opko o pewnym uroczym bałkańsko- szwedzkim zawodniku.
http://otuleni-ciemnoscia.blogspot.com/ Tutaj link :D
Heh, nie ma sprawy, będziemy pisać u Ciebie o nowych rozdziałach, może być na tytoniu? Albo na innym Twoim opowiadaniu, wariatka się bardziej orientuje, ja nadążam już tylko za "uzależnioną..." :D
UsuńA na nowe opowiadanko zajrzę, czemu nie :D
Wszystkiego dobrego w Nowy Roku :*
R.