Muzyka do tego rozdziału: tutaj.
„Czasami
jedna osoba sprawia, że świat staje się lepszy”
*Oczami
Kuby*
Wyszedłem jak najszybciej z jej pokoju. Po tym co mi powiedziała, a raczej o co
poprosiła, bałem się, że palnę jakąś głupotę. Strasznie się cieszyłem, że mnie
zaprosiła. Dawało mi to gwarancję, że nasza znajomość nie skończy się tak
szybko. Nie wiem dlaczego, ale spodobała mi się ta dziewczyna. Była inna, niż
wszystkie, które do tej pory poznałem. Miała w sobie to coś.
Wichura była straszna. Śnieg sypał, jak
nie wiem co, a ja miałem na sobie tylko ten cholerny frak. Jedyne co mnie
pocieszało, to, że nie tylko ja byłem tak ubrany. Wielu przechodniom brakowało
różnych części garderoby. Naprawdę
różnych...
W końcu dotarłem pod dom Wojtka. Strzepałem z siebie śnieg i wszedłem do środka.
Zdjąłem buty, przemoczoną marynarkę i udałem się do salonu. Na kanapie leżał
Piszczu z poduszką na głowie. Obok niego siedział Wojtek, opierając głowę o
rękę, położoną na oparciu sofy. Robert krzątał się w kuchni.
- Lepiej, żeby wasze dziewczyny was takich nie zobaczyły. – powiedziałem.
- Lepiej. żeby Smuda nas takich nie zobaczył. – odpowiedział Łukasz spod
poduszki.
Zacząłem się śmiać. Chłopaki wyglądali naprawdę koszmarnie. Podpuchnięte oczy,
wyraz twarzy zawodowego narkomana. Spojrzałem na Roberta. Bił się z jakimś
opakowaniem. Podszedłem do niego i wyjąłem mu je z rąk.
- Herbatka ziołowa? – zapytałem z niedowierzaniem. Znałem go już bardzo długo,
jednak nigdy nie widziałem, żeby trzymał w ręku ziółka.
- Na kaca. – odpowiedział.
- Nie wiem, czy w takim stanie wam pomogą. – powiedziałem z uśmiechem. Spojrzał
na mnie morderczym wzrokiem. – Może ja wam ją zrobię? – zapytałem.
Chłopak podniósł ręce w geście „poddaję się” i wyszedł z kuchni. Usiadł na
podłodze obok Łukasza i Wojtka.
- A właściwie, czy ty byłeś wczoraj z nami na imprezie? – zapytał nagle
napastnik. Spojrzałem na niego zdezorientowany. – Wyglądasz jakbyś wczorajszego
Sylwestra spędził na kanapie oglądając jakieś romansidła, a nie z nami.
- Jeśli już to powtórkę meczu. – powiedziałem z uśmiechem.
- Co się czepiasz. – do rozmowy włączył się Wojtek. – Pewnie Jasmine go
uleczyła.
Chłopaki zaczęli się szczerzyć w moją stronę. Nawet Piszczu wyjrzał spod
poduszki. Ja tylko przekręciłem oczami i wróciłem do parzenia ziółek.
- No dawaj Błaszczu! Nie daj się prosić! Opowiadaj! – powiedział Robert.
- Wasza zielarka potrzebuje ciszy, bo jej się ziółka nie zaparzą. –
powiedziałem przez zęby.
- W sumie wolę nie wiedzieć co się tam działo… - powiedział Łukasz.
- I ty Brutusie przeciwko mnie! – krzyknąłem w jego stronę. Wszyscy zaczęli się
śmiać. – A może ty Robert opowiesz, jak całowało się z Alice? Albo ty Wojtek?
Co robiłeś podczas balu?
Napastnik natychmiast spoważniał. Łukasz spojrzała na mnie pytająco. Jedynie
Wojtek się zamyślił.
- Byłeś zbyt pijany by to zarejestrować. – rzuciłem w stronę Piszczka.
On spojrzał na Roberta smutno. RL9 się zarumienił.
- Od dzisiaj nie piję! – powiedział obrońca, krzyżując ręce na piersi. –
Omijają mnie najlepsze wspomnienia!
- Możemy o tym nie gadać? - dodał napastnik.
- Nie masz się co Bobek wstydzić! – Łukasz położył chłopakowi rękę na ramieniu.
– Przecież nie masz dziewczyny. Mogłeś się zabawić. Dokładnie tak, jak nasz Ku…
- Ty nie masz dziewczyny?! – zapytałem zszokowany.
- Kiedy byłeś na randce to się lekko przez telefon, posprzeczaliśmy… - odrzekł
popijając ziółka.
- Innymi słowy zer... – Piszczu nie dokończył swojej wypowiedzi bo Lewandowski
wypluł na niego swoją herbatkę.
- Jaki szajs! – krzyknął – Wojtek masz jakąś kawę? – zapytał brunet.
- Nie ale, jak chcesz to idź to World’s
Cafe. Mają najlepsze kawy w mieście. – mówił cały czas z nieprzytomnym
wzrokiem.
Bobek pokiwał energicznie głową i zniknął w przedpokoju. Za chwilę wrócił,
gotowy do wyjścia.
- Idzie ktoś ze mną? – zapytał.
- Ja idę się umyć… - Łukasz wstał i zaczął iść w stronę łazienki. Napastnik
spojrzał na niego przepraszająco.
Bramkarz i ja pokiwaliśmy przecząco głowami. Chłopak wzruszył ramionami i
poszedł. Siedziałem chwilę z Wojtkiem w ciszy.
- Czy on właściwie zna drogę? – zapytałem.
Szczęsny zaczął się śmiać. Dołączyłem do niego.
- Słuchaj… A właściwie to z kim się całowałem… - przerwał nagle, zbijając mnie
z tropu.
- Mnie się nie pytaj. Nie znałem ich…
- Ich?! Kurde! Jak ja się wytłumaczę Caroline?! - westchnął – Może lepiej jej o tym powiem,
zanim dowie się z jakiejś durnej gazety…
- Dobrze prawisz, polać ci! – powiedziałem szczerząc się.
- Może lepiej nie… - odpowiedział z uśmiechem i zniknął w swoim pokoju
Zostałem sam. Po krótkim namyśle wyjąłem komórkę z kieszeni i napisałem SMS-a…
***
Cała noc czekałem na SMS-a od niej. Nie wiedziałem czemu nie odpisała. Może nie
chciała się spotkać. Może się obraziła za to, że tak szybko wyszedłem. Rano
byłem nie do życia. Lewy przy śniadaniu, cały czas gadał o Alice. Podobno
spotkał ją w tej kawiarni tej co mu Wojtek polecił. Ja w ogóle nie mogłem się
skupić. Cały czas myślałem tylko o niej. Cholera jasna! Dlaczego? Przecież nie
mogłem się w niej zakochać! Znałem ją zaledwie parę dni, a ona wlazła mi do
głowy. Pewnie po tym ślubie o mnie zapomni, a ja… Ja pierdole…
- Idę się nachlać. – powiedziałem wstając od stołu.
- Trzeba było chlać przedwczoraj. – Wojtek patrzył na mnie rozbawiony. –
Zresztą dopiero dziesiąta. Wiesz jakiego będziesz miał jurto kaca?
- Nie odpisała? – zapytał się Łukasz.
- A to oto chodzi! – bramkarz uśmiechnął się szeroko.
- Może do niej zadzwoń. – zaproponował Robert – Może przy okazji weźmiesz ze
sobą mnie i Alice…
- Możesz się ogarnąć?! – zapytałem zirytowany. Szybko wstałem od stołu i
ruszyłem w stronę swojego lokum. No, może nie do końca swojego. Dzieliłem pokój
z Piszczem. Rzuciłem się na łóżko. Miałem już tego dosyć.
- Wolę zostać kawalerem. – powiedziałem z głową w poduszce.
- Albo inaczej stara panną. – usłyszałem – W twoim przypadku panem.
- Łukasz, błagam! Pozwól mi umrzeć w spokoju!
- Może naprawdę do niej zadzwoń.
- Jakby chciała to by sama to zrobiła.
- Skąd wiesz? Może się wstydzi? – spojrzałem na niego z politowaniem – To idź
to niej!
- Prędzej zadzwonię…
Nagle rozległ się dzwonek. Złapałem za telefon. Zobaczyłem, że dostałem SMS-a.
„Przyjdź szybko!
J.”
- Leć do niej! – krzyknął Piszczu czytając wiadomość.
- Sam nie wiem. To nie jej numer…
- Może pożyczyła telefon od Alice? Rusz się! – cały czas się zastanawiałem. Czy
naprawdę jest tego warta? – Może Alice napisała w jej imieniu, bo coś się stało?
To zdanie wystarczyło bym wstał, włożył kurtkę ( zapasową) i ruszył w kierunku
drzwi.
- Tylko pamiętaj! – rzucił mi na pożegnanie – Nie dawaj tego numeru Robertowi!
Uśmiechnąłem się i wyszedłem.
*Oczami Harry’ego*
Nie miałem ochoty ruszyć nawet palcem u nogi, ale Louis miał wobec mnie
znacznie poważniejsze plany.
- Wstawaj Hazz! Już i tak jesteśmy spóźnieni, Paul nas zabije! – darł się
wniebogłosy, jakbym był głuchy. Do tego skakał po moim łóżku, raczej trafiając
niż chybiając w moje biedne ciało.
- Zawsze tak mówisz, a jak dotąd żyjemy. – wymamrotałem z głową ukrytą pod
poduszką.
Zaśmiał się, ale nadal próbował połamać którąś z moich kości.
- Tym razem nie będzie miłosierny i pożegnamy się z tym światem, wierz mi.
Dzięki Bogu, drzwi do mojej sypialni się otworzyły i wyjrzała zza nich głowa
Liama.
- Harry, co Ty do cholery jeszcze robisz w łóżku?! – powiedział zdenerwowany.
To znaczy, myślę, że był zdenerwowany, bo przeklął i trzasnął moimi drzwiami,
czego normalnie nie robi. Nie mogłem być pewien, bo moja głowa nadal tkwiła
bezpiecznie pod mięciutką podusią.
Nie na długo. Jakaś tajemnicza siła, którą okazał się Lou, pociągnęła mnie za
kostki i brutalnie odebrała mi resztki snu. Z głuchym łoskotem zwaliłem się na
podłogę, ściągając przy okazji kołdrę.
- No, Harry, teraz już nie masz się gdzie ukryć. – powiedział z zadowoleniem,
podpierając się pod boki. Spojrzałem na niego z wyrzutem, a gdy uśmiechnął się
z wyższością, ściąłem go z nóg jednym płynnym ruchem kolana. Jęknął zaskoczony
spotkaniem z podłogą, a ja, wykorzystując sytuację, ponownie zawinąłem się w
kołdrę.
W takim stanie znalazł nas sekundę później Niall. Zaczął się śmiać, jak to miał
w zwyczaju, a potem wspólnie z Lou próbowali postawić mnie do pionu. Opierałem
się jak mogłem, ale gdy do mojej sypialni wpadli w odwiedziny jeszcze Zayn z
Liamem, byłem bezsilny.
- Dobra, już się zbieram. Dajcie mi pół godziny. – powiedziałem z westchnieniem
i zacząłem kierować się w stronę łazienki. Przerwał mi śmiech Zayn’a.
- Za późno, Śpiąca Królewno. Pół godziny temu to powinniśmy być w studiu. Paul
jak nic urwie Ci jaja, zobaczysz. – dodał, po czym wręczył mi jakiś podkoszulek
i spodnie od dresu. Co w sumie było rozsądne, gdyż stałem przed nimi nagi. Przytuliłem
do siebie ubrania i pobiegłem umyć zęby. Wciąż będąc nago.
Całe szczęście, że
mieszkaliśmy sami w tym domu, bo nie chciałbym zobaczyć miny jakiejś starszej
pani, której na dzień dobry przelatuje pod drzwiami rozczochrany nastolatek
świecący golizną. Zaśmiałem się.
To byłoby niezłe.
- Pospiesz się, Styles! – usłyszałem krzyk z hallu.
- No biefnę już! – odpowiedziałem z gębą pełną pasty, przy okazji opluwając
lustro. Szlag.
Opłukałem usta, przemyłem twarz (a raczej chlusnąłem sobie wodą
w zacne lico) i rozejrzałem się w poszukiwaniu bokserek. Znalazłem je wiszące
na kaloryferze, po czym wskoczyłem w nie, pomimo tego, że ich suchość pozostawiała wiele do życzenia. W wilgotnych gaciach wypadłem z łazienki, w biegu zakładając
koszulkę i spodnie.
Przy drzwiach czekał na mnie Louis, który na mój widok parsknął bezgłośnym
śmiechem. W rękach trzymał dla mnie kurtkę i buty. Złapałem to wszystko, ledwo utrzymując się na nogach.
- Dzięki! – wysapałem i wyszedłem boso na podjazd. Od razu zatrząsłem się z
zimna i czym prędzej zapakowałem się do naszego vana.
Kierowca, wąsaty pan George, spojrzał na mnie z pobłażaniem i pokręcił głową.
Zaraz za mną do auta wsiadł Lou i ruszyliśmy z piskiem opon.
Moje biedne stopy, po spotkaniu ze śniegiem były (delikatnie rzecz ujmując)
lodowate. W butach znalazłem czarne skarpetki, na których widok miałem ochotę
rozpłakać się ze szczęścia. Spojrzałem z wdzięcznością na Tomlinsona, na co
cała czwórka moich przyjaciół wybuchła śmiechem.
- Ubieraj się, bo przeziębiony na nic nam się nie przydasz. – powiedział Zayn z
zadziornym uśmiechem.
Resztę drogi odbyliśmy w standardowej jak na tę godzinę ciszy. Każdy – mam
nadzieję, że oprócz kierowcy - próbował choć chwilę się zdrzemnąć, bo czekał
nas cały dzień pracy. Powoli dojeżdżaliśmy na miejsce, a ja zorientowałem się,
że nadruk na koszulce, miłosiernie podarowanej mi przez Zayna, przedstawiał dwa
pieprzące się konie. Już miałem dać sobie spokój i olać to, ale przed studiem
ujrzałem gromadkę rozpiszczanych fanek. Westchnąłem i zarzuciłem na ramiona
kurtkę. Należałoby dodać, że nie moją, tylko Nialla. Ja pierdolę, jak tylko ich
dorwę, to zabiję z zimną krwią. Jako że Irlandczyk jest ode mnie mniejszy, jego
kurtka zdecydowanie nie była w moim rozmiarze. Zamknąłem oczy i policzyłem do
dziesięciu. O Panie, daj mi siły. George podjechał pod same drzwi, ale i tak
obległy nas tłumy dziewczyn w każdym wieku, z rządem mordu, a raczej autografu,
w oczach. Pierwszy wysiadł Zayn, co pewnie nie było dobrym pomysłem, bo po
trzydziestu sekundach jego misternie ułożona fryzurach była tylko wspomnieniem.
Głupio mi tak myśleć o fankach, przecież to dzięki nim spełniliśmy swoje
marzenia, ale czasami zachowywały się jak głodne hieny. W kwestii bycia macanym
po włosach, stałem się ekspertem, szczególnie po wizycie w Hiszpanii, gdzie na
każdym zdjęciu, jakie zrobiłem sobie z fanką, w moich włosach zawsze tkwiła
czyjaś ręka. W pewnym momencie jakaś dziewczyna tak mocno mnie czochrała, że
jej dłoń utknęła w moich lokach, które w tamtej chwili przypominały bardziej
liany w buszu niż włosy. Wzdrygnąłem się na to wspomnienie. Przez następny
tydzień Paul był tyranem – nie mogliśmy nigdzie wychodzić bez obstawy, nawet do
spożywczaka po głupie chipsy.
Z tego ciągu wspomnień wyrwał mnie głośniejszy niż wcześniej pisk.
Właśnie wychodził Niall, z miną a’la „jestem za młody, żeby zostać pożartym”.
Westchnąłem. Ze złością pociągnąłem za zbyt krótki rękaw pożyczonej kurtki, w
duchu przeklinając Zayna we wszystkich znanych mi językach. Lou zaśmiał się
dźwięcznie i posyłając mi ostatnie rozbawione spojrzenie, wynurzył się z
bezpiecznej przestrzeni auta. Czapka, którą miał na głowie od razu znalazła
innego właściciela, a raczej właścicielkę. Rozglądał się z pretensją w
niebieskich oczach, ale najwyraźniej nigdzie nie dostrzegł zguby, bo westchnął
i zaczął przepychać się w stronę drzwi, rozdając autografy. Na moje usta
mimowolnie wstąpił uśmiech. Dobrze mu tak. W samochodzie zostaliśmy już tylko
ja, Liam i pan George.
Payne poklepał mnie pokrzepiająco po ramieniu, po czym westchnął i wyszedł z
ciepłego vana. Tak samo jak ja, miał nienajlepsze wspomnienia z Hiszpanii. W
końcu przyszła kolej na mnie. Już miałem otwierać drzwi, kiedy gdzieś w tłumie
mignęły mi rude włosy. Od razu przypomniała mi się tajemnicza i pociągająca
Alice. Zastanowiłem się, co by powiedziała, gdyby mnie teraz zobaczyła. Może
wybuchłaby swoim perlistym śmiechem, wywołując na moich plecach ciarki, czy też
może nie powiedziałaby nic, tylko spojrzała na mnie z pobłażaniem i delikatnym
uśmiechem w kącku ust? Nie mogłem być pewien, bo nie znałem jej zbyt dobrze (co
nie znaczy, że bym nie chciał), ale to pytanie uświadomiło mi, że nie mogę
pokazać się ludziom w TAKIM stroju!
- Pierdolę, nie wychodzę. George, zajedźmy od tyłu. – powiedziałem.
Kierowca spojrzał na mnie zdziwiony, ale chyba zobaczył w moich oczach coś, co
go przekonało.
Albo w moim ubiorze, trudno określić.
Ku zdziwieniu wszystkich zebranych na zewnątrz, silnik samochodu zawarczał, po
czym cały pojazd zaczął cofać w stronę jezdni.
Chłopcy spojrzeli na nas zdezorientowani, a fanki wydały jęk zawodu i zaczęły
rozglądać się, zapewne w poszukiwaniu mojej zacnej osoby.
Ja zaś czatowałem przy drzwiach, czekając aż auto zatrzyma się na parkingu z
tyłu budynku. Zanim nasz kierowca zdążył choćby mrugnąć, wyskoczyłem z vana jak
oparzony, byle tylko jak najszybciej znaleźć się z dala od piszczących
nastolatek i chłodnego powietrza.
Ochroniarz stojący przy drzwiach na szczęście mnie poznał, ale mimo wszystko
zmarszczył czoło zdziwiony moim zachowaniem.
Nie zwracając na niego ani na innych ludzi uwagi, ruszyłem w stronę łazienki, bo w domu, dzięki moim
współlokatorom, nie zdążyłem nawet się wysikać. Przecinałem korytarz wyścielony
wykładziną, próbując pozbyć się tej nieszczęsnej kurtki. Nagle sparaliżował
mnie głęboki głos dochodzący zza moich pleców.
- Gdzieś Ty, do cholery, był?! – acha,
jeszcze chwila i Paul zacznie toczyć pianę z ust.
Wzruszyłem ramionami.
- Po prostu nie miałem dziś ochoty na
pożarcie przez piszczący tłum. – odpowiedziałem lekko.
Nasz manager zatrząsł
się ze złości.
- Doprawdy, Harry? Nie dość, że spóźniliście się prawie godzinę, to jeszcze Ty
musiałeś urządzać jakieś cyrki przed wejściem. Masz może jakieś, choćby
najgłupsze, wytłumaczenie na swoje zachowanie? –
no jasne, brakowało tylko „młody człowieku”. Nie cierpię, kiedy
ktoś traktuje mnie protekcjonalnie.
- Człowieku, nie traktuj mnie jak dziecko. Nie muszę Ci się tłumaczyć. –
warknąłem z zaciśniętymi pięściami. Spojrzał na mnie z powątpiewaniem. Tak jak
patrzy się na małe dziecko, gdy wie się, że nie ma racji. Westchnąłem
bezradnie.
- Nie zdążyłem się porządnie ubrać, bo Louis do pierwszej w nocy śpiewał pod prysznicem
‘Last Christmas’
i dlatego się nie wyspałem, a potem jeszcze dali mi tą za małą kurtkę, zrzucili
mnie z łóżka i musiałem założyć mokre gacie, a Louis próbował połamać mi kości…
– tłumaczyłem.
- I do tego mam oplute lustro. – dodałem żałośnie dla zwieńczenia mojej listy
wypominków parafialnych.
Higgins spojrzał na mnie zdezorientowany. Zmarszczyłem brwi.
- O co Ci chodzi, człowieku?! Najpierw chcesz, żebym Ci się tłumaczył, a potem
patrzysz na mnie jakby wyrosły mi czułki! Zdecyduj się!
Brwi Paula prawie zaczesały mu włosy na czubku głowy, a agresywna postawa
sprzed kilku minut zniknęła bez śladu.
- Co ma z tym wspólnego Twoje lustro? – zapytał powoli po dłuższej chwili. Przymknąłem
powieki i z westchnieniem policzyłem od 10 do 1. Znowu. Cóż…
- Nieważne, zapomnij. Lepiej wracajmy do chłopaków, podobno miałeś do nas coś
ważnego. – powiedziałem. Moje słowa jakby go ocuciły, bo skierował się w stronę
studia. Na końcu któregoś z korytarzy stała czwórka moich przyjaciół, z których
najstarszy, pod wpływem śmiechu, wyglądał jakby potrzebował natychmiastowej
reanimacji. Palant. Nie dość, że rano chciał zrobić ze mnie kalekę, to jeszcze
teraz suszy zęby.
Przyjaciel, kurwa.
Paul skinął na nich głową, żeby podeszli, po czym zaprowadził nas wszystkich do
jakiejś sali pełnej krzeseł.
- Usiądźcie.
Klapnęliśmy więc sobie w miarę blisko siebie, a w tym czasie manager wyjął z
przepastnej kieszeni spodni nowego tableta, po czym zaczął czytać jakiś artykuł
z Internetu.
- „Jak niedawno udało się ustalić naszym informatorom, Harry Styles, członek
zespołu One Direction, baluje od kilku dni w londyńskich klubach. Już dwa razy
widziano z nim tą samą rudą dziewczynę, prawdopodobnie nowa kochankę Styles’a. Na
jednym ze zdjęć zrobionym parze w klubie nocnym widać, jak Harry obejmuje nieznajomą
w pasie, a następnie obydwoje kierują się do łazienki w bliżej nieokreślonym celu.
Innego dnia, rudowłosa spotyka się z całym zespołem 1D, a Harry znów jest wtedy
pijany.
Niedługo więcej informacji, Redakcja.”- Paul odłożył urządzenie na
jakieś krzesło i poparzył na nas. Po przeczytaniu artykułu nastąpiła totalna
cisza, zupełnie do nas niepodobna. Chodziło o mnie, więc postanowiłem odezwać
się pierwszy. Ale zanim zdążyłem chociaż otworzyć usta, przyszło mi do głowy
jedno zdanie:
„Ona mnie zabije”.
>>>>>>>>>>>>>
Hejka! Mamy nadzieję, że spodobał Wam się punkt widzenia chłopaków - zawsze jakaś odskocznia od babskiego gadania o kiecce na bal :D Jeśli chcielibyście, a raczej chciałybyście więcej rozdziałów oczami Kuby i Harry'ego - piszcie w komentarzach. (Których notabene nie było pod poprzednią notką - co jest?)
Jako podkład piosenka, której teledysk, a szczególnie jego zakończenie, nas powala :)
Ach i jeszcze jedno: Nie wiem, czy ktoś to zauważył, ale skaczemy po wydarzeniach - np. w ósemce Robert pije kawę z Alice, a w dziewiątce dopiero się na nią wybiera :D i inne takie... czy to Wam przeszkadza?
Wszystko piszcie pod spodem w komentarzach.
Do następnego! :*
Rooksha&Wariatka