piątek, 2 listopada 2012

Rozdział ósmy



Pisane przy tym.

 "Nie było już strachu, niepewności, zawstydzenia.
Była tylko rozkosz trwającej chwili i ich złączone usta."

*Oczami Alice*
- Już jesteś gotowy? – spytałam, czekając z ręką na klamce. 
-Mhmm… - mruknął niewyraźnie i podszedł do wyjścia.
Z westchnieniem otworzyłam drzwi i wyszłam z pokoju. Od brutalnej pobudki nie odzywał się do mnie, chyba że musiał. Nie wiedziałam co się stało. No, w sumie wiedziałam. Nie moja wina, że pocałowałam wtedy Roberta. Byłam pijana, jeśli takie usprawiedliwienie w ogóle wchodzi w grę w moim przypadku.
 Od tamtej pory Loczek nie uśmiechnął się do mnie ani razu. A ma taki ładny, uroczy, chłopięcy uśmiech.
I te białe, równiutkie ząbki… Zaraz, czemu w ogóle zależy mi na jego zdaniu? Jestem wampirem, do jasnej cholery, a on człowiekiem, którego w każdej chwili mogłam pozbawić życia. Jasmine nie spodobałoby się takie myślenie, ale do diabła, byłam dorosła i mogłam robić i myśleć, co chciałam. Nie było jej tu, więc nie musiałam czuć się winna. Ale skoro tak, to czemu jednak się czułam? Moją bitwę z własnym sumieniem, w którego istnienie, nawiasem mówiąc, wątpiłam, przerwał cichy głos Harry’ego.
- Dlaczego go pocałowałaś? – zapytał cicho, ale z wyrzutem.
Staliśmy akurat na przejściu dla pieszych, więc drepcząc w miejscu wpatrywał się w swoje buty. Nie wiedziałam co odpowiedzieć.
Zauważając moje milczenie podniósł głowę i spojrzał na mnie zielonymi tęczówkami. No, nie. To nie fair.
Jak mam się pozbyć poczucia winy, kiedy on patrzy na mnie jak zagubiony szczeniaczek, nad którym można się jedynie litować, ponieważ jest piekielnie słodki?! Taka manipulacja uczuciami powinna być zakazana! Westchnęłam, ale nadal milczałam.
Harry też westchnął, po czym odezwał się niepewnym głosem.
- Myślałem, że mnie… to znaczy… wiem, że nic mi nie obiecywałaś, ale..
- Harry, wyduś to w końcu. – powiedziałam zniecierpliwiona.
- Po prostu myślałem, że Ci na mnie zależy. Wiem, że nie było mowy o żadnych uczuciach, a nasze spotkanie miało być przygodnym seksem, ale od razu mi się spodobałaś, a potem, po tych wszystkich Twoich uśmiechach, przytulankach, spojrzeniach i Bóg wie, czym jeszcze tulisz się do obcego faceta jak niedźwiedź do drzewa. Chyba mam prawo być trochę zazdrosny. – na koniec znów popatrzył na mnie z wyrzutem.
Od dawna mieliśmy zielone i śmiało mogliśmy przejść, ale staliśmy, kłócąc się na środku chodnika.
On z rękami w kieszeniach, patrzący na mnie jak Bambi na myśliwego, który zabił mu mamę oraz ja gapiąca się na niego z szeroko otwartymi oczami i podniesionymi brwiami, wyglądając pewnie jak idiotka. Nie miałam pojęcia, co mu odpowiedzieć. Spodobało mi się to co powiedział. No, przynajmniej ta część, w której mówił, że jestem dla niego ważna. Co do całowania Roberta – miał rację. Nie powinnam była tego robić. Poza tym, nawet nie było warto. Usta Harry’ego były zdecydowanie smaczniejsze i bardziej całuśne, niż wargi Lewego. A przynajmniej to próbowałam sobie wmówić. Żeby upewnić się w tym przekonaniu, musiałam jeszcze raz przeprowadzić próbę na ustach Loczka. No co, przecież doświadczenie należy powtórzyć wielokrotnie, żeby wniosek był prawdziwy, prawda?
Opuściłam wzrok ze skruchą, robiąc jednocześnie pół kroku w jego stronę.
- Przepraszam, Harry.- zaczęłam cicho. – Masz rację. Ty też od razu mi się spodobałeś. Przyszłam do tego baru, żeby się upić po polowaniu, ale dzięki Tobie bawiłam się dużo lepiej, niż planowałam. – gdy tylko skończyłam zdanie, zorientowałam się, że wypowiedziałam słowo „polowanie”.
Cholera. I nie tylko ja to zauważyłam. Chłopak zmarszczył brwi i spojrzał na mnie zdezorientowany.
- Jakie polowanie? Co masz na myśli, Alice? – zapytał podejrzliwie.
No to wpadłam. Patrzył mi prosto w oczy, oczekując odpowiedzi, więc jedyne co mi pozostało, to odwrócić jego uwagę. Co zrobiła genialna Alice Pagello? Niczym wygłodniałe zwierzę rzuciłam się na ponętnego muzyka, który zaskoczony atakiem oddał pocałunek, choć określeniem bardziej adekwatnym na moje działania byłoby: gwałt na jego biednych (ale całuśnych) wargach.
Nie otwierałam oczu, ale on chyba też nie. No dobra, na pewno nie otwierał, bo podejrzałam.
W każdym razie pochłanialiśmy nawzajem swoje twarze, a przechodnie mijali nas obojętnie. Harry zaczął się cofać w stronę budynku, przed którym staliśmy, a kiedy w końcu trafił plecami na ścianę, złapał mnie za biodra i gwałtownie przyparł do ściany, jeszcze mocniej napierając na moje wargi. Moje ręce wplątane w jego nieziemsko miękkie włosy i zimne dłonie chłopaka, wsunięte pod moją koszulę.
Chyba zapomniał o czym mówiliśmy chwilę temu, zresztą ja też.
Oderwaliśmy się od siebie na chwilę, żeby zaczerpnąć powietrza.
Wyjął swoje dłonie spod moich ubrań, a potem objął nimi moją twarz.
Z zadowolenia miałam ochotę zamruczeć jak kotka.
Gdy otworzył usta, owionął mnie jego ciepły oddech.
Wkładając mi kosmyk rudych włosów za ucho wyszeptał z delikatnym uśmiechem:
- Jesteś niesamowita, Alice.
***
Jakieś trzy godziny później, kiedy Harry grzał się bezpiecznie w swoim domu, a ja ogarnęłam bałagan na mojej głowie (co nie jest wcale takie łatwe), skierowałam się do jedynej znanej mi londyńskiej kawiarni, otwartej w Nowy Rok. World’s Caffe. Nawet pijąc kawę, mogłam ujawnić swoją naturę ryzykantki i wybierać najbardziej egzotyczne pozycje z menu. Dzisiaj wybór padł na moją ulubienicę spośród azjatyckich kaw.
- Jedną po wietnamsku, poproszę. – powiedziałam do kelnerki. Kiwnęła głową i już miała odchodzić, kiedy za moimi plecami rozległ się znany mi od wczoraj głos.
- Dwie po wietnamsku. Jeśli to nie kłopot, oczywiście. – dodał Robert Lewandowski we własnej osobie. Zaskoczona dziewczyna ponownie kiwnęła głową i szybko odeszła do kuchni.
Piłkarz usiadł na krześle naprzeciwko mnie z łobuzerskim uśmiechem.
- Co ty tu robisz? – zapytałam, patrząc na niego pobłażliwie.
- Stęskniłem się. – odpowiedział po prostu. Uniosłam brew, na co on roześmiał się.
- Przyszedłem na kawę. Po wczorajszym wieczorze przyda mi się coś  otrzeźwiającego.
Poza tym Wojtek mówi, że to najlepsza kawiarnia w mieście. – dodał już na poważnie.
Uśmiechnęłam się.
– Ma rację.
W tym momencie kelnerka postawiła przed nami nasze zamówienia.
- Jak długo zamierzacie zostać w Londynie?- zapytałam po pierwszym łyku pysznego napoju. Robert miał pewne opory. W ogóle mnie nie słuchał. Oglądał nietypową szklankę z każdej strony, wąchał, dmuchał, czekałam tylko, aż wsadzi do kubka palec. Zaśmiałam się na tę myśl, a piłkarz spojrzał na mnie zdezorientowany.
- Pij, dopóki jest gorąca. Nie martw się, to nie trucizna. Mnie nie zabiło, to Ciebie też nie ruszy. – uśmiechnęłam się do niego zachęcająco. Wolałam nie dodawać, że mnie nie ruszyłaby żadna trucizna.
W końcu się przełamał i pociągnął łyka mojej ulubionej kawy. Po jego przymkniętych powiekach i delikatnym uśmiechu wywnioskowałam, że mu posmakowało. Gdy tak na niego patrzyłam, doszłam do wniosku, ze jest całkiem przystojny. Umięśniony, ale nie napakowany, o bystrym spojrzeniu i wyraźnie zaznaczonej szczęce. Wysoki, dobrze całuje, śmiały, otwarty, no i wysportowany. A Harry? Również umięśniony, o czym miałam okazję przekonać się w sylwestrową noc.Spojrzenie raczej rozmarzone.
Ale potrafił nim zdobyć to, co chciał. Również wysoki, całuje jeszcze lepiej niż Lewy, tak samo śmiały i otwarty. Przystojny chłopięcą urodą. No i jego zabójczo piękny, lekko zachrypnięty głos. Jeszcze przed Sylwestrem przesłuchałam kilka piosenek jego zespołu i musiałam przyznać, że są całkiem dobrzy.
Jeśli ktoś przepada za rzewnymi piosenkami o miłości.
Nagle Robert chrząknął, wyrywając mnie z zamyślenia. Cholera, przez tych wszystkich samców powoli traciłam czujność. A następne zadanie dostanę pewnie już wkrótce.
- Nad czym tak rozmyślasz? – zapytał. O Tobie. I o tym, że Harry naprawdę lepiej całuje.
A nie mówiłam, że kolejna próba była konieczna?
- Po prostu zastanawiam się, jak wygląda Twój dzień w pracy. – odrzekłam. Faceci lubią się chwalić, a poza tym ten temat był neutralny. Nie było mowy o palnięciu czegoś głupiego, jak w przypadku rozmowy z Harry’m. Co mi przyszło do głowy, żeby wspominać o polowaniu?! Chociaż bardzo spodobał mi się sposób odwracania jego uwagi. Zdaje się, że jemu ta metoda również przypadła do gustu.
Robert, połechtany moim zainteresowaniem jego pracą, zaczął mówić o piłce, o kolegach z drużyny, fanach, autografach i innych rzeczach, o których już nie słuchałam. Zdecydowanie wolałam przypomnieć sobie miękkość loków Styles’a, jego dołeczki w policzkach, gdy się uśmiechał, różowe bokserki, które miał na sobie podczas naszego pierwszego spotkania w klubie, jego pijacko zamroczone, zielone tęczówki, charakterystyczny sposób zarzucania głową, żeby poprawić grzywkę, wielkie stopy odziane w wielkie, acz eleganckie buty, zapach jego marynarki i zgnieciony kawałek papieru toaletowego, na którym nabazgrałam, nie wiem dlaczego, numer Timothy’ego. Jego zimne dłonie, które… Zaraz. No nareszcie. Za cholerę nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy dałam Harry’emu numer do Andersa. Dobrze wiedzieć, że wybrałam jakże romantyczny sposób przekazania numeru telefonu. Nie na dłoni, nie na nodze, nie na klacie i też nie na czole. Takie miejsca to nie dla mnie. Ja wybieram materiały praktyczne. Jak na przykład cholerny papier toaletowy. Pacnęłam się w czoło. Ależ ze mnie romantyczka.
Po chwili objeżdżania w myślach samej siebie, dotarło do mnie, że od kilku minut między mną a Robertem panuje cisza. Podniosłam wzrok i natknęłam się na jego spojrzenie. Patrzył na mnie trochę zdziwiony, trochę zaniepokojony, a trochę zniecierpliwiony.
Cholera, co było w tej kawie?! Jak ja, wampir, zabójca innych wampirów, świetnie wyszkolona maszyna do zabijania, mogłam tak bardzo zatopić się w myślach, żeby nie zauważyć, że mój rozmówca od kilku minut milczy?!
Natychmiast wyprostowałam się na krześle, przy okazji orientując się, że chwilę temu siedziałam na nim rozwalona, jakbym rodziła co najmniej bliźnięta. Już miałam zacząć przepraszać Roberta za moją nieuwagę, gdy on złapał mnie za dłoń leżącą na stoliku i pociągnął do góry, wstając.
- Przejdźmy się. Zdaje mi się, że potrzebujesz świeżego powietrza. – powiedział, a ja w osłupieniu posłuchałam i wyszłam na zewnątrz, ciągnięta za rękę przez przystojnego piłkarza. Gdy tylko znaleźliśmy się na dworze odezwałam się: - Słuchaj Robert, przepraszam. Jestem dzisiaj jakaś rozkojarzona. Nie chodzi o Ciebie, po prostu po takich imprezach jak wczoraj, nie jestem dobrym kompanem do rozmowy. – mówiłam z opuszczoną głową, mając nadzieję, że dostrzeże moją skruchę.
Niespodziewanie roześmiał się i objął mnie ramieniem.
- W porządku, wybaczam Ci. Zresztą na Twoim miejscu też bym nie słuchał jak jakiś przygłup opowiada o innych przygłupach z drużyny. – słysząc to, teatralnie odetchnęłam z ulgą.
- Ale mimo wszystko, musisz mi to wynagrodzić. – powiedział z błyskiem w oku, a ja pomyślałam, że wszyscy faceci są tacy sami. Teraz zapewne zażąda upojnej nocy w hotelu, podczas której on będzie napalonym szaleńcem – gwałcicielem, a ja jego ofiarą, biedną, naiwną dziewczyną z dobrego domu. Uniosłam brwi w oczekiwaniu na zboczoną propozycję.
- Skoro nie chciałaś słuchać jak ja opowiadam o swoim życiu, to teraz Ty opowiesz mi o Twoim.
 A ja będę słuchał, obiecuję. – dodał, figlarnie mrużąc oczy. Zaskoczona nietypową prośbą, pokiwałam głową, a on klasnął w dłonie i zamyślił się.
- Już wiem ile lat ma Twoja przyjaciółka, ale bardziej interesuje mnie: ile masz Ty? – jak na pierwsze pytanie, nie jest ono łatwe. Jeśli liczyć lata od moich narodzin do teraz, miałabym 35 lat. Ale w to by mi na pewno nie uwierzył.
- Mam dwadzieścia lat.- odpowiedziałam po chwili namysłu.
 - I już jesteś po studiach, a na dodatek pracujesz? – zdziwił się.
Cholera. Mogłam dodać sobie jeszcze ze trzy, albo cztery lata. Cóż, teraz jestem mądrzejsza o tę wiedzę. Postanowiłam iść w próżność.
- Po prostu jestem zdolna. – odpowiedziałam skromnie, wzruszając ramionami. Pokręcił głową, mrucząc pod nosem coś, co zabrzmiało jak „raczej niemożliwa”, ale powiedział to tak cicho, że nawet z moim wampirzym słuchem, nie mogłam być pewna.
- Dobra, następne pytanie. Naprawdę jesteś Polką? – ja nie mogę, ten gość miał jakiś radar do wyczuwania tematów, których wolałabym nie poruszać. Nie mógłby, jak każdy normalny facet, zapytać o ulubiony kolor, kwiat, albo zapach? Westchnęłam.
- Tak. A uprzedzając Twoje następne pytanie mogę powiedzieć, że nazywam się Alice Pagello, bo mój tata był Włochem. – od zawsze potrafiłam łgać jak mało kto.
- Był? To znaczy, ze już nie jest? – zadał kolejne pytanie, znowu wybierając nieodpowiedni temat.
- To znaczy, że już nie żyje. – wyjaśniłam już lekko zła.
Najwyraźniej to zauważył, bo zatrzymał się i złapał mnie za podbródek, unosząc moją głowę.
- Hej, przepraszam. Nie wiedziałem. Współczuję Ci. Na pewno nie jest łatwo żyć bez ojca. – powiedział miękko, patrząc mi głęboko w oczy. Wolałam już nie dodawać, że matki też nie mam. Zbliżył swoją twarz do mojej i pewnie znów byśmy się całowali, gdyby nie telefon dzwoniący uparcie w mojej kieszeni. Już miałam go zignorować i po prostu wymieniać ślinę z Robertem, ale w porę oprzytomniałam.
Nie byłam nim zainteresowana. A przynajmniej tak wolałam myśleć. Nie chciałam być suką grającą na dwa fronty. Westchnęłam i wyjęłam urządzenie z kieszeni.
- Tak słucham? – odezwałam się po angielsku.
- Hej, Kopciuszku, to ja, Twój najlepszy przyjaciel w całym wszechświecie. Tak na marginesie, to kto inny by wytrzymałby z taką cholerą jak Ty? – zaśmiał się z własnego żartu, a ja przewróciłam oczami.
- Chcesz coś konkretnego, czy tak po prostu dzwonisz, żeby podnieść mi ciśnienie? – zapytałam.
Słysząc to, Robert spojrzał na mnie uważnie, ale uspokoiłam go delikatnym uśmiechem. A Tim ponownie się śmiał.
- Jasmine kazała Ci przekazać, że za 10 minut masz być w gabinecie numer 666 w głównej bazie. Całusy, kocico. – powiedział i rozłączył się.
Super. Żeby zdążyć na miejsce z tego końca miasta musiałabym się chyba teleportować. Ale przedtem należało pozbyć się Lewego.
- Robert, przepraszam Cię, ale kolega właśnie przekazał mi, że szef pinie wzywa mnie do roboty.
Naprawdę muszę lecieć. – powiedziałam, patrząc na niego przepraszająco.
-  W Nowy Rok? – zapytał głupio. „Tak, do cholery” miałam ochotę powiedzieć, ale ugryzłam się w język. Postanowiłam zagrać słodką idiotkę.
- Po prostu jestem niezastąpiona.
***
*Oczami Jasmine*
Alice postanowiła odprowadzić Harry'ego. Pomogła mu się ogarnąć i wyszli. Ja zostałam z pozostałą czwórką. A to podobno rudowłosa wampirzyca to „faceciarz”. Poprosiłam Aleksa, by powiedział Esme, że się spóźnię. Sama patrząc na stan naszych gości, poszłam zaopatrzyć ich w wodę.
Śmiałam się wręczając im kubki z napojem. Wszyscy siedzieli na tej nieszczęsnej kanapie w samych gaciach. Wyglądało to naprawdę śmiesznie.
- Jak się czujecie? – zapytałam, ale nikt mi nie odpowiedział. – Mam rozumieć, że to wymowna cisza?
- Chyba na nas już pora… - powiedział nagle Łukasz.
Reszta energicznie pokiwała głowami. Wstali i w pośpiechu zaczęli zbierać swoje rzeczy.
- Spokojnie. Nikomu nie powiem. – odezwałam się z uśmiechem patrząc, jak się ubierają.
Żaden na mnie nie spojrzał. Obawiam się, że jakieś skrawki wczorajszego wieczoru pamiętają…
- Było bardzo miło, ale chyba dość napsociliśmy. – powiedział Robert.
- Przepraszam, że tak szybko wychodzimy, ale lepiej żeby nikt nas już tutaj nie nakrył. – dodał Łukasz.
Siedziałam na krześle. Chłopcy stali już ubrani, w rządku przy drzwiach. Wyglądali koszmarnie. Podpuchnięte oczy, koszule zapięte byle jak. Do tego wszyscy byli ubrani w to samo co wczoraj. Nie mieli kurtek. Zgubili je po drodze…
- Nie będzie wam zimno? – zapytałam, patrząc na wichurę za oknem.
- Jest 1. stycznia. To chyba normalne, że ludzie wracają tak ubrani. – powiedział z uśmiechem Wojtek. Odwzajemniłam gest.
- Spotkamy się jeszcze? – zapytałam.
- Jesteśmy tutaj do piątego, więc myślę, że tak. – powiedział Łukasz.
 – Zdzwonimy się, tylko daj nam swój numer telefonu.
- Kuba ma. – powiedziałam.
Chłopaki spojrzeli na niego z wymalowanymi, gigantycznymi uśmiechami na twarzy. Blondyn zarumienił się i zaczął kierować w stronę drzwi.
- Dobra zbieramy się. – klasnął w dłonie Wojtek.
- Tylko, jakbyście mogli wychodzić osobno…
- Ok. To najpierw ja, potem, Wojtek, Łukasz i na końcu Kuba. – powiedział Robert, uśmiechając się do blondyna.
On popatrzył na niego morderczym wzrokiem. Jednak nie protestował. Ja też nie. Miałam do niego sprawę…
Chłopcy zaczęli realizować plan. Wiedziałam, że jeśli będą wychodzić osobno to nie wzbudzą podejrzeń. Jeden człowiek pachnie mniej intensywnie, niż cała grupa. Czekałam na moment, aż zostanę sama z Kubą. W końcu się doczekałam.
- Możemy chwilę pogadać? – zapytałam, gdy miał już wychodzić.
Chłopak pokiwał głową i usiadł na kanapie. Zrobiłam to samo.
- Słuchaj… Wiem, że to dziwnie zabrzmi ale… Kojarzysz tego faceta… Tego z czarnymi włosami…
- Aleksa? –zapytał niepewnie.
Zdziwiłam się lekko. Skąd on znał jego imię? Chyba nie zakodowałam, jak się sobie przedstawiali.
- Taaaa… Tak czy siak, wiesz… on w kwietniu się żeni i… - zawahałam się. Pierwszy raz zapraszałam chłopaka na ślub. Miałam nadzieję, że nie weźmie mnie za idiotkę.
- Okej. Kiedy to jest?
- Co?! Znaczy 15 kwietnia.
- Okej. To wszystko? – pokiwałam głową w odpowiedzi. – To ja lecę. Nie chcę żeby chłopcy czekali. Pa! – powiedział wychodząc.
Ja siedziałam dalej na krześle. Byłam, lekko mówiąc, zdezorientowana. Nie wiedziałam, że to będzie takie łatwe i… szybkie? Może on tylko dlatego się zgodził bo chciał, żebym dała mu spokój? Chciał iść? Nie lubił mnie? Nie miałam pojęcia. Ważne, że się zgodził. Zapisałam sobie w notesiku, by zapytać go o adres. Musiałam mu wysłać jakieś zaproszenie.
- Zaraz? Czy ja dodałam, że ma być świadkiem? – zamyśliłam się. Ups…
- Trudno. Dowie się później.
Wstałam z krzesła. Wzięłam torebkę i ruszyłam w stronę drzwi.
Czekało mnie teraz spotkanie z moją szefową…


***
*Oczami Alice*
Cholera. Gdzie ten gabinet? Numer 666 sugeruje szóste piętro, ale to byłoby za proste.
Przecież jako wampir nie mam nic innego do roboty, tylko szukanie ukrytych pokojów. Nie ma to jak komplikowanie sobie wieczności. Ominęłam jeszcze kilka par drzwi i wreszcie znalazłam. Czarne, solidnie wykonane, dębowe drzwi nie wyglądały zachęcająco. Ale podejrzewam, że moje odczucia nie bardzo kogoś obchodzą. Westchnęłam już nie wiem który raz tego dnia i zapukałam w piekielnie wrota.
Usłyszałam stłumione „proszę”, wypowiedziane w sposób wyraźnie sugerujący słuchaczowi, że jest nikim i niech nawet nie próbuje zaprzeczać. Za czarnym biurkiem, które z pewnością tam stało, siedziała za pewne niska brunetka, która może i byłaby ładna, gdyby uśmiechała się choć raz na dekadę. Nacisnęłam klamkę i weszłam do środka. Widząc wnętrze miałam ochotę się roześmiać. Za czarnym biurkiem siedziała, w monstrualnie wielkim fotelu, niska brunetka o złotych oczach, z miną jakby ktoś wybił jej całą rodzinę i do tego zabrał spadek. Gdybym mogła, to poklepałabym się po plecach z uznaniem. Na jednym z trzech krzeseł stojących przed biurkiem ujrzałam Jasmine, której mowa ciała mówiła sama za siebie. Noga na nogę, skrzyżowane na piersi ramiona, uniesione brwi i kręgosłup napięty jak struna – to wszystko dało się przetłumaczyć na „odpierdol się, i tak mam rację!”. Tajemnicza kobieta odłożyła miętolony w dłoniach długopis na blat i skierowała na mnie sztywne jak  narkomana spojrzenie.
- Usiądź, Alice. – miła barwa jej głosu szczerze mnie zaskoczyła. Gdyby nie wygląd wyrachowanej suki i protekcjonalny ton głosu, może nawet bym ją polubiła. Widząc niewzruszoną postawę mojej opiekunki, postanowiłam stawić czynny opór. W końcu to wychodzi mi najlepiej.
- Dziękuję, postoję. – odpowiedziałam równie uprzejmie jak ona.
Uniosła brwi. Patrząc z pobłażaniem prosto w jej oczy, prowokacyjnie wysunęłam podbródek do przodu.
- Usiądź. – powtórzyła z naciskiem, świdrując mnie złotymi tęczówkami, jakby myślała że samą siłą woli zmusi mnie do posłuszeństwa. Czyżby nie wiedziała, że ja rzadko robię to, co mi się każe?
Po dwóch minutach wytrzeszczania gałek ocznych skapitulowała i spuściła wzrok na swoje dłonie, a kącik ust Jasmine lekko drgnął. Czyli mam ją po swojej stronie.
- Mogę wiedzieć, po co zostałam tutaj wezwana, pani… - rozejrzałam się po absurdalnie wielkim biurku, w poszukiwaniu jakiejś tabliczki z nazwiskiem. Ach, mam. Wygrawerowany pismem tak pochyłym, że prawie poziomym. Cóż, co kto lubi. – …Cullen?
Nadal grając nieprzystępną sukę o urodzie Królewny Śnieżki, odchyliła się w fotelu i odparła:
- Mam dla Ciebie nowe zadanie. Kolejny krwiożerca zaatakował.
To wiele wyjaśnia. Nowy obiekt do usunięcia, nowe zadanie, nowy zwierzchnik. Tylko po co w takim razie była tu Jasmine? Przecież ona nawet nie jest do końca świadoma wszystkich moich zadań, a co dopiero miałaby wziąć w nich udział.
- Kiedy dostanę pozostałe informacje? – zapytałam z miną profesjonalisty, którym poniekąd byłam. Uśmiechnęła się przebiegle – najwyraźniej spodobała jej się perspektywa zabicia kogokolwiek.
- Termin nie jest jeszcze do końca znany. Nowy cel ujawnił się jak dotąd tylko raz, a jego położenie nadal pozostaje nie do końca pewne. Jednak osobiście dopilnuję, aby został jak najszybciej wytropiony, wtedy pozostawię Ci wolną rękę. – odpowiedziała pani Esme Cullen, uśmiechając się porozumiewawczo, jakby właśnie sprzedawała mi jakąś gorącą plotkę. Skwitowałam to pobłażliwym uśmiechem, dając jej do zrozumienia, żeby się tak mocno nie ekscytowała, bo się jeszcze spoci.
- Nie przypominam sobie, żebyśmy przechodziły na „ty”, pani Cullen.
W tym momencie ramiona Jasmine podniosły się i natychmiast opadły w ukrywanym chichocie.
Co poradzę, że lubię dostarczać ludziom rozrywki?
- Mogę już odejść, czy ma pani może dla mnie coś jeszcze? – dodałam, średnio zainteresowana odpowiedzią.
- Do pani…do CIEBIE nie, ale do Jasmine - owszem. – słysząc jak akcentuje swoją wyższość, wypięłam się dumnie do góry i jeszcze raz posłałam jej zirytowane spojrzenie. Ona zaś niespodziewanie się rozpogodziła. Z delikatnym uśmiechem na ustach powiedziała do Jasmine:
- Alice i Jasper nie żyją.


>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Hej, Kochani, albo raczej Kochane! :D
Jest ósemka i tym razem to ja Was zanudzam, a Wariatka skraca, jak tylko może :P
Mamy nadzieję, że te postacie ze Zmierzchu Was nie zniechęcają, jedyne co mogę powiedzieć to, że właściwie korzystamy tylko z niektórych bohaterów powieści Meyer, wydarzenia są całkowicie naszego autorstwa.
Tak w ogóle to ostatnio przyszło mi do głowy, że dobrze byłoby wspomnieć, że żadne z opisywanych wydarzeń nie miały miejsca,a wszelkie opisy osób i miejsc są niezgodne z rzeczywistością i nie mają na celu obrażania kogokolwiek. Tak na marginesie :)
I pojawił się link do piosenki, mam nadzieję, że się Wam spodobała.
Jeśli ktoś tu dotarł, to dzięki za uwagę i do następnego :D
Rooksha&Wariatka

P.S. Zwracacie w ogóle uwagę na te cytaty na początku każdego rozdziału? Całusy, R.

1 komentarz:

  1. Kac morderca nie ma serca. ^^ Rozdział zadziwiający, acz w dalszym ciągu wampiry i polscy piłkarze to dla mnie nowość i egzotyka. Czekam na nexta :D
    Pozdrawiam :)
    PS. Na bez ciebie pojawił się epilog :)

    OdpowiedzUsuń