„Najgorszym
cierpieniem duszy jest chłód”
~ Georges Clemenceau
Muzyka: Skyfall
*Oczami Jasmine*
- Nie
wiem, dlaczego ją zabili. – powiedziałam żałośnie, siedząc na kanapie w naszym
salonie.
- Kim ona dla ciebie była? Siostrą, matką, ojcem? – zapytała głupio, a ja posłałam jej litościwe spojrzenie.
- Najlepszą przyjaciółką. – Alice poruszyła się niespokojnie.
- Myślałam, że to ja jestem twoją najlepszą przyjaciółką. – spuściła głowę.
- Oj przestań! – powiedziałam wydmuchując nos w chusteczkę. – Ty jesteś dla mnie, jak córka, ewentualnie młodsza siostra, smarku.
- Nie mów tak do mnie! Nie jestem przedszkolakiem .
- Ale się tak zachowujesz! Tylko z tą różnicą, że przedszkolaki nie ćpają i nie zmieniają partnera seksualnego co noc. Choć teraz to nic nie wiadomo…
- Ach! Jak te dzieciaki szybko rosną! – odpowiedziała rozbawiona, ja zachowałam powagę.
- Mam zadanie do wykonania. – powiedziałam patrząc na teczkę leżącą na stole.
Rudowłosa wampirzyca spojrzała na zegarek znajdujący się na ręku. Westchnęła ciężko.
- Ja też zaraz muszę się zbierać. Ale ty może lepiej się zastanów. Wątpię byś była wstanie zająć się tym bez zbędnych emocji. – mówiąc to wskazała na zdjęcie krwiopijcy leżące na teczce.
Nie zwróciłam na te słowa uwagi. Byłam już gotowa, zarówno psychicznie, jak i w kwestii wyglądu. Przynajmniej tak myślałam. Podeszłam do drzwi i już miałam je otwierać, gdy nagle usłyszałam pukanie. Spojrzałam zdziwiona na Alice. Ona uśmiechnęła się lekko. Szarpnęłam za klamkę. Nagle moim oczom ukazał się, nie to inny, tylko Kuba. Stałam tak, gapiąc się na niego, nic nie mówiąc. Chłopak opierał się jedną ręką o framugę i dyszał. Doszłam do wniosku, że musiał biec. Zresztą nie tylko po tym. Jego wygląd… Może zostawię to bez komentarza.
Odwróciłam się w stronę Alice. Stała już gotowa do wyjścia.
- O Kuba! Jak to miło, że wpadłeś. Co…
- Napisałaś to przyszedłem. – przerwał jej w pół słowa. Ona uśmiechnęła się szeroko w moją stronę, na co odpowiedziałam morderczym wzrokiem.
- Dobra! To ja lecę! Bawcie się dobrze! – rzuciła i wyszła.
Nie zdążyłam nic zrobić. Zostałam tak sama z chłopakiem ledwo trzymającym się na nogach. Spojrzałam na niego litościwie.
- Usiądź! - wpuściłam go do środka i wskazałam głową na kanapę.
Błaszczykowski posłusznie wykonał polecenie. Ja poleciałam po szklankę z wodą.
- Podobno jesteś sportowcem. – powiedziałam podając mu wodę z uśmiechem. On posłał mi mordercze spojrzenie.
- Jakbyś przebiegłą pół miasta to też byś była zmęczona.
- A właściwie co ty tutaj robisz? –zapytałam zmieniając temat.
- Chyba Alice wysłała mi SMS-a. – mówiąc to pokazał mi wiadomość.
- Złapię, zbiję i oprawię w antyramę! – usiadłam zrezygnowana na kanapie.
Chłopak spojrzał na mnie smutno.
- Może lepiej już sobie pójdę.
Zrobiło mi się strasznie głupio. Błaszczykowski biegnie przez pół miasta, by mi pomóc, a ja zachowuję się jak totalna idiotka i wywalam go z domu! Typowa gościnność wampirów.
- Poczekaj! – mówiąc to złapałam go za rękaw kurtki. Kuba stał już przy drzwiach i patrzył na mnie zdezorientowany. Chyba przez przypadek zapomniałam opanować swoją wampirzą prędkość. Ups…
Nie wiedziałam co mam mu powiedzieć. Zaschło mi w gardle. Czułam się strasznie dziwnie. Nie wiem dlaczego, ale nagle przypomniała mi się niedawno zmarła Alice Cullen. Jutro miał być jej pogrzeb. Myślałam, że jakoś to do mnie dotarło. Myślałam, że dam radę. W końcu w swoim życiu byłam na milionie pogrzebów. Sama umarłam. Jednak dopiero teraz dotarło do mnie, że jej nie zobaczę nigdy więcej. Nigdy…
Do moich oczu zaczęły napływać łzy. Puściłam rękaw Kuby i wróciłam, znowu w wampirzym tempie, na kanapę. Usiadłam.
- Wszystko w porządku? – zapytał niepewnie. Podszedł do mnie i ukucnął przy mnie. Spojrzał mi prosto w oczy. Były takie piękne i spokojne.
- Nie.– wychlipałam – Moja najlepsza przyjaciółka niedawno została zamordowana przez wampira. Znaczy nie jestem tego do końca pewna, ale jestem! Do tego jutro jej pogrzeb, a ja nie wiem czy dam radę. Muszę jeszcze iść i wytropić tego co ją teoretycznie zabił ale nie wiem, czy umiem, i w ogóle jestem w czarnej dupie! – rozkleiłam się na koniec mojego monologu.
Chłopak usiadł obok i mocno mnie przytulił. Dopiero teraz zorientowałam się co powiedziałam. Odsunęłam się od niego i przyjrzałam jego twarzy. Patrzył na mnie, jak na dziewczynkę psychicznie chorą, po którą zaraz mają wpaść psychiatrzy z kaftanem. Świetnie! Przypomniał mi się sposób, jaki zastosowała Alice, by uciszyć Harry’ego. Nie…
Kuba wstał i powolutku zaczął kierować się w stronę drzwi. Niewiele myśląc wstałam i podeszłam do niego. Staliśmy naprzeciwko siebie. Patrzyłam prosto w jego przestraszone, zdezorientowane oczy. Zaczęłam się do niego przybliżać. Odwzajemnił ruch. Po chwili nasze usta dzieliły milimetry. Jego wzrok nie był już taki, jak przedtem. Cel osiągnięty! Został jeszcze tylko…
- Jass! Sły… O, przepraszam! – usłyszałam głos Aleksa.
Odskoczyliśmy od siebie z Błaszczykowskim, jak oparzeni. Spojrzeliśmy w stronę drzwi. Stał w nich nie kto inny, jak rozbawiony doktorek.
- Nie będę wam już przeszkadzał, wy moje buraczki. – mówił, a banan nie schodził mu z ust.
- Chyba ja już naprawdę pójdę…
- Nie! – krzyknęłam. – Znaczy… Pomyślałam… Może pójdziesz ze mną i Aleksem na obiad? Muszę ci jakoś podziękować, że tak bohatersko przyleciałeś, by mnie ratować. – posłałam mu piękny uśmiech.
Teraz to obydwaj patrzyli na mnie ze zdziwieniem. Spojrzałam na doktorka wzrokiem typu: „Milcz i rób co mówię, bo nie ręczę za siebie!”. Chyba to zrozumiał, bo teraz i on wyszczerzył się w stronę Kuby.
- Będzie nam bardzo miło! – dodał.
Chłopak mając niewiele do gadania, zgodził się.
- To ja pójdę się ogarnąć. – uśmiechnęłam się w stronę piłkarza.
- To ja skorzystam z twojej toalety. – dodał wampir – Nie będziesz miał nic przeciwko, jak cię samego zostawimy?
Kuba energicznie pokiwał głową. Obydwoje zniknęliśmy za drzwiami mojej sypialni.
- A teraz wyjaśnij mi o co chodzi. – powiedział Alex, gdy drzwi były już zamknięte. – Jak chcesz iść z nim na randkę, to taka mała podpowiedź - pójdź z nim sama. Masz prawie 200 lat i potrzebujesz przyzwoitki?
Posłałam mu litościwe spojrzenie.
- Po prostu muszę upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.
- Jaśniej, bo nigdzie nie idę. – skrzyżował ręce na piersi.
- Muszę przyznać, że potrafisz dobrać argumenty. – zakpiłam. – Dobra. Powiedziałam coś, czego nie powinnam powiedzieć i nie mogę go teraz puścić do domu, bo wygada to swoim kumplom. Wyjdę na idiotkę! Muszę też zabić pewnego wampira… Ty się zajmiesz Kubą, a ja nim.
- Czyli ja będę sobie ucinał przyjemną pogawędkę z blondaskiem, a ty w pomieszczeniu obok będziesz mordować wampira… Niezły sposób na pierwszą randkę.
- Drugą, gwoli ścisłości.
- AHA! To ten tajemniczy świadek! Jass, skarbie, muszę przyznać, że twój gust jeszcze nie zardzewiał!
Uśmiechnęłam się.
- Dobra. Teraz wyjdź i pogadaj chwilę z naszym gościem. Ja chociaż zrobię coś z fryzurą, żeby nie było.
Chłopak zasalutował i wyszedł z pokoju. Usiadłam przed toaletką.
- Jasmine, w co ty się pakujesz?! – wyszeptałam pod nosem.
- Kim ona dla ciebie była? Siostrą, matką, ojcem? – zapytała głupio, a ja posłałam jej litościwe spojrzenie.
- Najlepszą przyjaciółką. – Alice poruszyła się niespokojnie.
- Myślałam, że to ja jestem twoją najlepszą przyjaciółką. – spuściła głowę.
- Oj przestań! – powiedziałam wydmuchując nos w chusteczkę. – Ty jesteś dla mnie, jak córka, ewentualnie młodsza siostra, smarku.
- Nie mów tak do mnie! Nie jestem przedszkolakiem .
- Ale się tak zachowujesz! Tylko z tą różnicą, że przedszkolaki nie ćpają i nie zmieniają partnera seksualnego co noc. Choć teraz to nic nie wiadomo…
- Ach! Jak te dzieciaki szybko rosną! – odpowiedziała rozbawiona, ja zachowałam powagę.
- Mam zadanie do wykonania. – powiedziałam patrząc na teczkę leżącą na stole.
Rudowłosa wampirzyca spojrzała na zegarek znajdujący się na ręku. Westchnęła ciężko.
- Ja też zaraz muszę się zbierać. Ale ty może lepiej się zastanów. Wątpię byś była wstanie zająć się tym bez zbędnych emocji. – mówiąc to wskazała na zdjęcie krwiopijcy leżące na teczce.
Nie zwróciłam na te słowa uwagi. Byłam już gotowa, zarówno psychicznie, jak i w kwestii wyglądu. Przynajmniej tak myślałam. Podeszłam do drzwi i już miałam je otwierać, gdy nagle usłyszałam pukanie. Spojrzałam zdziwiona na Alice. Ona uśmiechnęła się lekko. Szarpnęłam za klamkę. Nagle moim oczom ukazał się, nie to inny, tylko Kuba. Stałam tak, gapiąc się na niego, nic nie mówiąc. Chłopak opierał się jedną ręką o framugę i dyszał. Doszłam do wniosku, że musiał biec. Zresztą nie tylko po tym. Jego wygląd… Może zostawię to bez komentarza.
Odwróciłam się w stronę Alice. Stała już gotowa do wyjścia.
- O Kuba! Jak to miło, że wpadłeś. Co…
- Napisałaś to przyszedłem. – przerwał jej w pół słowa. Ona uśmiechnęła się szeroko w moją stronę, na co odpowiedziałam morderczym wzrokiem.
- Dobra! To ja lecę! Bawcie się dobrze! – rzuciła i wyszła.
Nie zdążyłam nic zrobić. Zostałam tak sama z chłopakiem ledwo trzymającym się na nogach. Spojrzałam na niego litościwie.
- Usiądź! - wpuściłam go do środka i wskazałam głową na kanapę.
Błaszczykowski posłusznie wykonał polecenie. Ja poleciałam po szklankę z wodą.
- Podobno jesteś sportowcem. – powiedziałam podając mu wodę z uśmiechem. On posłał mi mordercze spojrzenie.
- Jakbyś przebiegłą pół miasta to też byś była zmęczona.
- A właściwie co ty tutaj robisz? –zapytałam zmieniając temat.
- Chyba Alice wysłała mi SMS-a. – mówiąc to pokazał mi wiadomość.
- Złapię, zbiję i oprawię w antyramę! – usiadłam zrezygnowana na kanapie.
Chłopak spojrzał na mnie smutno.
- Może lepiej już sobie pójdę.
Zrobiło mi się strasznie głupio. Błaszczykowski biegnie przez pół miasta, by mi pomóc, a ja zachowuję się jak totalna idiotka i wywalam go z domu! Typowa gościnność wampirów.
- Poczekaj! – mówiąc to złapałam go za rękaw kurtki. Kuba stał już przy drzwiach i patrzył na mnie zdezorientowany. Chyba przez przypadek zapomniałam opanować swoją wampirzą prędkość. Ups…
Nie wiedziałam co mam mu powiedzieć. Zaschło mi w gardle. Czułam się strasznie dziwnie. Nie wiem dlaczego, ale nagle przypomniała mi się niedawno zmarła Alice Cullen. Jutro miał być jej pogrzeb. Myślałam, że jakoś to do mnie dotarło. Myślałam, że dam radę. W końcu w swoim życiu byłam na milionie pogrzebów. Sama umarłam. Jednak dopiero teraz dotarło do mnie, że jej nie zobaczę nigdy więcej. Nigdy…
Do moich oczu zaczęły napływać łzy. Puściłam rękaw Kuby i wróciłam, znowu w wampirzym tempie, na kanapę. Usiadłam.
- Wszystko w porządku? – zapytał niepewnie. Podszedł do mnie i ukucnął przy mnie. Spojrzał mi prosto w oczy. Były takie piękne i spokojne.
- Nie.– wychlipałam – Moja najlepsza przyjaciółka niedawno została zamordowana przez wampira. Znaczy nie jestem tego do końca pewna, ale jestem! Do tego jutro jej pogrzeb, a ja nie wiem czy dam radę. Muszę jeszcze iść i wytropić tego co ją teoretycznie zabił ale nie wiem, czy umiem, i w ogóle jestem w czarnej dupie! – rozkleiłam się na koniec mojego monologu.
Chłopak usiadł obok i mocno mnie przytulił. Dopiero teraz zorientowałam się co powiedziałam. Odsunęłam się od niego i przyjrzałam jego twarzy. Patrzył na mnie, jak na dziewczynkę psychicznie chorą, po którą zaraz mają wpaść psychiatrzy z kaftanem. Świetnie! Przypomniał mi się sposób, jaki zastosowała Alice, by uciszyć Harry’ego. Nie…
Kuba wstał i powolutku zaczął kierować się w stronę drzwi. Niewiele myśląc wstałam i podeszłam do niego. Staliśmy naprzeciwko siebie. Patrzyłam prosto w jego przestraszone, zdezorientowane oczy. Zaczęłam się do niego przybliżać. Odwzajemnił ruch. Po chwili nasze usta dzieliły milimetry. Jego wzrok nie był już taki, jak przedtem. Cel osiągnięty! Został jeszcze tylko…
- Jass! Sły… O, przepraszam! – usłyszałam głos Aleksa.
Odskoczyliśmy od siebie z Błaszczykowskim, jak oparzeni. Spojrzeliśmy w stronę drzwi. Stał w nich nie kto inny, jak rozbawiony doktorek.
- Nie będę wam już przeszkadzał, wy moje buraczki. – mówił, a banan nie schodził mu z ust.
- Chyba ja już naprawdę pójdę…
- Nie! – krzyknęłam. – Znaczy… Pomyślałam… Może pójdziesz ze mną i Aleksem na obiad? Muszę ci jakoś podziękować, że tak bohatersko przyleciałeś, by mnie ratować. – posłałam mu piękny uśmiech.
Teraz to obydwaj patrzyli na mnie ze zdziwieniem. Spojrzałam na doktorka wzrokiem typu: „Milcz i rób co mówię, bo nie ręczę za siebie!”. Chyba to zrozumiał, bo teraz i on wyszczerzył się w stronę Kuby.
- Będzie nam bardzo miło! – dodał.
Chłopak mając niewiele do gadania, zgodził się.
- To ja pójdę się ogarnąć. – uśmiechnęłam się w stronę piłkarza.
- To ja skorzystam z twojej toalety. – dodał wampir – Nie będziesz miał nic przeciwko, jak cię samego zostawimy?
Kuba energicznie pokiwał głową. Obydwoje zniknęliśmy za drzwiami mojej sypialni.
- A teraz wyjaśnij mi o co chodzi. – powiedział Alex, gdy drzwi były już zamknięte. – Jak chcesz iść z nim na randkę, to taka mała podpowiedź - pójdź z nim sama. Masz prawie 200 lat i potrzebujesz przyzwoitki?
Posłałam mu litościwe spojrzenie.
- Po prostu muszę upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.
- Jaśniej, bo nigdzie nie idę. – skrzyżował ręce na piersi.
- Muszę przyznać, że potrafisz dobrać argumenty. – zakpiłam. – Dobra. Powiedziałam coś, czego nie powinnam powiedzieć i nie mogę go teraz puścić do domu, bo wygada to swoim kumplom. Wyjdę na idiotkę! Muszę też zabić pewnego wampira… Ty się zajmiesz Kubą, a ja nim.
- Czyli ja będę sobie ucinał przyjemną pogawędkę z blondaskiem, a ty w pomieszczeniu obok będziesz mordować wampira… Niezły sposób na pierwszą randkę.
- Drugą, gwoli ścisłości.
- AHA! To ten tajemniczy świadek! Jass, skarbie, muszę przyznać, że twój gust jeszcze nie zardzewiał!
Uśmiechnęłam się.
- Dobra. Teraz wyjdź i pogadaj chwilę z naszym gościem. Ja chociaż zrobię coś z fryzurą, żeby nie było.
Chłopak zasalutował i wyszedł z pokoju. Usiadłam przed toaletką.
- Jasmine, w co ty się pakujesz?! – wyszeptałam pod nosem.
*
* *
*Oczami Alice*
Otworzyłam
oczy. I zamknęłam. Otworzyłam. I znów zamknęłam.Spokojnie, to nie tik nerwowy, bezsenność, czy inne gówno.
Po prostu nie mogłam uwierzyć w to, co widziały moje złote oczęta.
„Jak niedawno udało się ustalić naszym informatorom, Harry Styles, członek zespołu One Direction, baluje od kilku dni w londyńskich klubach. Już dwa razy widziano z nim tą samą rudą dziewczynę, prawdopodobnie nowa kochankę Styles’a. Na jednym ze zdjęć zrobionym parze w klubie nocnym widać, jak Harry obejmuje nieznajomą w pasie, a następnie obydwoje kierują się do łazienki w bliżej nieokreślonym celu. Innego dnia, rudowłosa spotyka się z całym zespołem 1D, a Harry znów jest wtedy pijany. Niedługo więcej informacji, Redakcja.”
Co to ma, do jasnej cholery, być? Niby wiedziałam, że jest sławny, ale żeby aż tak?
„nową kochankę Syles’a” – no ja pierdolę, ja mu dam kochankę. Do niczego nie doszło!
Czego w sumie żałuję, bo Harry to niezły towar, no ale…
Wreszcie modlitwy Jasmine zostały wysłuchane i zostałam ukarana za swe „hulaszcze” życie.
O ironio, akurat wtedy, kiedy do żadnego wyuzdanego czynu nie doszło.
Westchnęłam. Miałam nadzieję, że chociaż Jass jakoś sobie poradzi z Kubą. Bo jeśli nie, to do końca wieczności zostaniemy we dwie, płacząc przy Titanicu i obżerając się pop cornem, patrząc jak Jack powoli zmierza ku samozagładzie. Tak w ogóle to po co nam faceci?! Do jasnej cholery, ja byłabym dla Jasmine najlepszym partnerem w całym wszechświecie! Po co jej Kuba, Alex, czy kto tam jeszcze. Cóż, w moim misternym planie znalazłam jednak jedną wadę. O ile ja mogłabym zostać lesbijką (w końcu nigdy nie powiedziałam, że jestem w 100% hetero), to Jass nigdy w życiu nie poszłaby na taki układ. Cholera, a miało być tak pięknie…
Z zamyślenia wyrwały mnie wibracje dochodzące z kieszeni. Wyciągnęłam telefon i spojrzałam na wyświetlacz. Tim?
- Czego znowu chcesz? – warknęłam do słuchawki. Byłam na niego zła, bo po tym nieszczęsnym poranku w Nowy Rok, rozsiewał plotki o rzekomej orgii, której prowodyrem byłam oczywiście ja. No tak, młoda, niewyżyta wampirzyca, jej ponad stuletnia opiekunka, czterech nagich sportowców, a wszystko to przy śpiewie najmłodszego z członków One Direction.
- Słoneczko, gdzie twoja radość życia? Ostatnio ciągle tylko na mnie warczysz, czyżby coś się stało? – zapytał, a ja znałam go na tyle dobrze, by wiedzieć, że się w tej chwili wrednie uśmiechał.
- No nie wiem, może jakiś idiota pragnący śmierci z moich rąk rozpowiada na prawo i lewo pikantne szczegóły z poranka, który wolałabym zapomnieć? – odpowiedziałam sarkastycznie. Odchrząknął.
- Telefonuję do ciebie, gdyż pewien młodzieniec o imieniu Harry, nazwisku Styles chce się z tobą skontaktować.
- Nareszcie mówisz do rzeczy. Podaj mi jego numer, sama załatwię resztę.
Z westchnieniem podyktował mi rząd cyferek, który zapamiętałam dzięki nieograniczonej pojemności wampirzego mózgu. Coś takiego przydałoby mi się, kiedy chodziłam jeszcze do szkoły. Ale jeśli człowiek uczy się przez całe życie, to edukacja jeszcze nie zakończona. Nieważne…
- Co zrobisz? – z zamyślenia wyrwał mnie dochodzący z telefonu głos przyjaciela. Potrząsnęłam głową.
- Moja słodka tajemnica. Nie pchaj się w nie swoje sprawy, Anders. – już miałam się rozłączać, gdy do głowy przyszła mi pewna myśl.
- Nie odwiedzajcie teraz Jasmine, ani ty, ani Alex. Jest trochę… zajęta.
- Za późno, właśnie do niej poszedł. – powiedział Timothy.
Zaśmiałam się. – Cholera, będzie się działo.
***
Czekałam na niego przy Bermondsey Wall East, niedaleko kultowego pubu The Angel.
Przyszedł od strony metra. Ubrany w ciemnozielony płaszcz i czarne buty z
cholewką. Jego kręcone włosy rozwiewał chłodny wiatr, robiąc bałagan również w
moich rudych kudłach. Gdy dostrzegł mnie w
tłumie, uśmiechnął się, ukazując całą klawiaturę białych kł…zębów. Kły
miałam ja. Mimowolnie poprawił mi się humor. Jak zawsze na jego widok. Z
posturą dorosłego faceta i loczkami cherubinka wyglądał trochę niepoważnie, ale
bardzo uroczo. I te dołeczki w policzkach, kiedy jego twarz rozświetlał
uśmiech…Jezu, zaczynam pieprzyć jak rasowa ciota. Potrząsnęłam głową, wprowadzając w moją fryzurę jeszcze więcej bałaganu, na co Harry uśmiechnął się czule i pokonał ostatnie dzielące nas metry.
Poczułam się nieswojo, co nie zdarzało mi się często. Zauważyłam, że w jego towarzystwie zaczynam odczuwać rzeczy, które wcześniej nie miały dla mnie żadnego znaczenia. Odgoniłam od siebie te myśli. Nie czas, ani miejsce na bezsensowne rozmyślania o zmianach w mojej egzystencji.
Przyszłam tu, żeby go opieprzyć, a nie zachwycać się jego urodą.
- Hej. – powiedział, a jego niepewne ruchy wskazywały na to, że nie wie jak się zachować. W sumie ja też nie bardzo wiedziałam co dalej.
Mam go tak po prostu opieprzyć na środku ulicy? A co jeśli gdzieś w pobliżu kręci się jakiś paparazzi, czekający tylko na odpowiednie ujęcie?
Nie, wrzeszczenie na środku Bermondsey nie było dobrym pomysłem.
Westchnął i podniósł na mnie wzrok.
- Słuchaj, przepraszam za te zdjęcia i plotki w internecie. Bo zgaduję, że w tej sprawie dzwoniłaś. – powiedział błądząc wzrokiem po mojej twarzy.
- Wiedziałam, że jesteś sławny, ale na pewno nie spodziewałam się tego.
Odpowiedział przepraszającym uśmiechem.
- Mogę Ci to jakoś wynagrodzić?
Uśmiechnęłam się. No jasne. Posłuchasz jak wyżywam się na tobie za wszystko co mnie ostatnio spotkało i nie piśniesz ani słówka.
- Co proponujesz? – zapytałam z zalotnym uśmiechem.
Rozejrzał się dookoła.
- Może… obiad w restauracji w Muzeum Wzornictwa?
Przechyliłam głowę z zainteresowaniem. Może być ciekawie.
- Jasne, czemu nie. – odpowiedziałam lekko i ruszyłam w dół ulicy w stronę Blue Print Cafe. Po chwili zorientowałam się, że Harry nie idzie ani obok mnie, ani za mną. Obejrzałam się do tyłu. Stał w tym samym miejscu z rękami w kieszeniach płaszcza i rozmarzonym wzrokiem błądzącym po mojej sylwetce. Zmarszczyłam brwi.
- Idziesz, czy nie? – zawołałam. Wzdrygnął się wyrwany z zamyślenia.
Powolnym krokiem zrównał się ze mną i dalej ruszyliśmy ramię w ramię.
- Mogę o coś zapytać? – odezwał się po chwili milczenia.
- Jasne. – odpowiedziałam trochę zaskoczona. Po co pyta czy może pytać?
Czekałam aż coś powie, ale wyglądał jakby nie wiedział jak ubrać myśli w słowa. Kilkakrotnie otwierał i zamykał usta, a ja patrzyłam na jego malinowe wargi jak zahipnotyzowana. W końcu wziął głęboki wdech i powiedział: - Co miałaś na myśli, mówiąc o polowaniu? – to pytanie od razu sprowadziło mnie na ziemię. Cholera, jak ja mu to wytłumaczę?
- Ja… słuchaj, to nie jest takie proste jak się wydaje. Mógłbyś coś źle odebrać, w końcu mnie nie znasz.
- Ale chcę poznać. – odrzekł chrapliwym głosem i zatrzymał mnie, łapiąc za łokieć. W jego zielonych tęczówkach dostrzegłam jakąś niezrozumiałą dla mnie determinację i nadzieję. To właśnie był jeden z tych momentów, kiedy byłam całkowicie bezradna. Co zrobić? Co zrobić? – to pytanie tłukło mi się po czaszce jak wściekła mucha zamknięta w słoiku.
- Harry, ja… - już miałam coś nałgać, kiedy przerwał mi gwałtownie, skradając z moich warg niespodziewany pocałunek. Był to krótki, soczysty całus, sprawiający, że włoski na moim karku się zjeżyły.
- Uwielbiam sposób, w jaki wypowiadasz moje imię. – wyszeptał mi prosto do ucha, muskając przy tym mój policzek swoim. Nagle straciłam wszelkie hamulce. Krew w moich żyłach zawrzała, opanowanie gdzieś wyparowało, a palce mimowolnie wplotły się w czekoladowe loki chłopaka. Ochota na opieprzanie go też z się gdzie ulotniła w tym całym bałaganie. Staliśmy tak na środku ulicy, ludzie dookoła mijali nas patrząc potępiająco, a w mojej głowie niespodziewanie zabrzmiał głos Jasmine, która z pewnością skomentowała by moje zachowanie w taki oto sposób: „Znowu to robisz. Mieszasz mu w głowie, unikając odpowiedzi. Daleko tak nie zajdziesz. On w końcu oprzytomnieje, a Tobie uskłada się sterta kłamstw, za które Cię znienawidzi. Musisz powiedzieć mu prawdę, albo zostawić go w spokoju i nigdy więcej nie ingerować w jego życie. Wybór należy do Ciebie.” Oderwałam się od Harry’ego gwałtownie. Odsunęłam go na odległość ramion i zadarłam lekko głowę, żeby spojrzeć mu w oczy.
Boleśnie zakłuło mnie to, że były zamglone i jakby nieobecne. Wiedziałam, że teraz już nie będzie pytał o polowanie. Nie wiem, czy Jasmine kiedykolwiek powiedziałaby coś takiego, ale jeśli tak, to z pewnością miałaby rację. Mieszałam mu w głowie, życiu i Bóg wie czym jeszcze, na dodatek całkowicie świadomie. Wszystko robiłam wyłącznie dla własnej przyjemności, nie dbając o jego uczucia. O niczyje uczucia.
Właśnie wtedy, na środku Shad Thames Street, dotarło do mnie, że przez ostatnie piętnaście lat swojego istnienia byłam egoistyczną suką, dążącą po trupach do celu, nie oglądającą się za siebie i nie akceptującą własnych błędów jędzą. Wstrząśnięta tym odkryciem odsunęłam się od chłopaka na kilka kroków. On również oprzytomniał i spojrzał na mnie zmartwiony. Wyciągnął ramiona w moją stronę i zapytał niepewnym głosem:
- Wszystko w porządku, Alice?
Potrząsnęłam głową, na co on zmarszczył brwi.
- Jeśli to przeze mnie, to przepraszam, ja… nie chciałem poruszać tego tematu i …być taki gwałtowny, po prostu… przy tobie czuję się tak… - zaczął się plątać.
Odetchnęłam głęboko. Nie mogę wyjawić mu prawdy. Pora się rozstać.
- Chodźmy do tej restauracji. Umieram z głodu. – przerwałam mu.
Spojrzał na mnie zdezorientowany, ale chyba dostrzegł w moich oczach tą desperację, która mnie ogarnęła, więc poddał się i tylko kiwnął głową.
Po kilkunastu minutach milczenia i bicia się z myślami weszliśmy do ciepłego hallu muzeum. Po lewo znajdowało się wejście na wystawę, ale my skierowaliśmy się w prawo, w stronę restauracji z najlepszym w Londynie widokiem na Tower Bridge. Kelner zaprowadził nas do dwuosobowego stolika przy oknie, w kącie sali. Ustronność naszego miejsca jak najbardziej pasowała do rozmowy, którą miałam zamiar przeprowadzić. Zajęliśmy stojące naprzeciwko siebie krzesła i zdjęliśmy płaszcze. Kelnerka nalała nam wody i powiedziała, że zaraz wróci po zamówienie. Wpatrywałam się w chłopaka z determinacją. Pora zacząć to, co nieuniknione. Otworzyłam usta i … drrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrryń.
No jasne, obejrzałam już tyle beznadziejnych romansideł, że powinnam przewidzieć przerwanie megaważnej rozmowy przez dzwoniący głośno jak cholera telefon. Westchnęłam wyprowadzona z równowagi.
Nacisnęłam zieloną słuchawkę i przyłożyłam komórkę do ucha.
- Tak? – warknęłam przez zaciśnięte zęby.
- Alice, to ja, Jasmine. Słuchaj…mam problem.- usłyszałam głos swojej opiekunki. No tak, któż inny mógłby do mnie dzwonić w takiej chwili.
- Myślisz, że tylko ty masz problemy? Ja też mam życie i też mam problemy, jakbyś nie wiedziała! - naskoczyłam na nią zirytowana.
Jakby się zmieszała, bo po chwili z słuchawki dobiegła niepewna prośba:
- Mam poważne kłopoty, przyjedź, proszę.
***
*Oczami Jasmine*
Siedzieliśmy we trójkę w restauracji „Next World”. Rozglądałam się nerwowo po
sali w poszukiwaniu mojej ofiary. - Wszystko w porządku? – zapytał Kuba, patrząc na mnie niepewnie.
Pokiwałam energicznie głową i wepchnęłam sobie do ust trochę zawartości talerza. Uśmiechnęłam się lekko. Odwzajemnił gest. Nagle Alex chrząknął znacząco. Kuba spojrzał na niego, a ja miałam okazję rozejrzeć się po sali. Zobaczyłam go. Był przebrany za kucharza. Wszedł do jakiegoś pomieszczenia. Poczułam, jak krew się we mnie gotuje.
- Przepraszam. – powiedziałam wstając od stołu. Posłałam Doktorkowi znaczące spojrzenie. – Zaraz wrócę. – uśmiechnęłam się ciepło do blondyna.
Ruszyłam w stronę łazienki, żeby nie było. Gdy tylko zniknęłam im z oczu, skręciłam w jakiś korytarz. Czułam, że zaraz coś od środka mnie rozsadzi. Byłam wściekła. Nagle wampir - morderca wyszedł zza rogu. Stanęłam z nim oko w oko. Skurczybyk posłał mi serdeczny uśmiech. Próbował mnie wyminąć, jednak mu na to nie pozwoliłam. Patrzył na mnie zdezorientowany. Rozejrzałam się lekko dookoła. Otaczały nas półki z garnkami i patelniami, człowieka ani śladu. Posłałam mu uwodzicielski uśmiech. Zbliżyłam się lekko. Złapał haczyk. Wzięłam jego twarz w obie dłonie. Poczułam, jak jego wstrętne łapska latają po moim tyłku. Zjechałam zgrabnie do poziomu szyi. On zbliżył się jeszcze bardziej. Już miał mnie pocałować, ale nie zdążył. Jednym szybkim ruchem skręciłam mu kark. Gdy już jego ciało leżało u moich stóp poprawiłam sobie strój i odwróciłam się na pięcie. Postanowiłam nie sprzątać ciała. Nich ludzie się trochę pobawią. Miałam już ruszyć, gdy nagle zobaczyłam Kubę. Stał i wpatrywał się we mnie zszokowany. Kurde! Zamrugałam szybko oczami i udałam, że tracę przytomność. Tylko na to w tej chwili wpadłam. W ostatniej sekundzie złapałam się półki. Chłopak podbiegł do mnie. Bał się mnie dotknąć. Spojrzał na ciało „kucharza”.
- Przepraszam. – wyszeptałam, gdy spojrzał się na mnie i… zdzieliłam go patelnią. Padł na ziemię. Ja stałam tak przez chwilę. Nie wiedziałam co robić.
- Z tobą to się, aż chce chodzić na randki!- usłyszałam z tyłu.
- Odpierdol się Alex! Miałeś go pilnować!
- Poszedł do toalety! Co?! Miałem stać i gapić się, jak sika?!
Westchnęłam ciężko. Zawsze miałam talent do kończenia randek. Pamiętam, jak kiedyś, gdy byłam chyba w wieku Alice, prawie wysłałam chłopaka do Afryki. Stare, dobre czasy…
- Co masz zamiar zrobić? – zapytał rozbawiony.
- Co mam zrobić? Co mam zrobić?! Alex, do cholery, mam półtorej trupa na zapleczu!
- Do tego salę pełną gości. Jest 18.00, ludzi multum. Swoją drogą ciekawe, dlaczego. Może nikt z nich nie umie gotować?
Posłałam mu spojrzenie pełne dezaprobaty. Wyjęłam z kieszeni telefon.
- Do kogo dzwonisz? – zapytał.
- Do kogoś kto ma talent pakowania się w kłopoty i milion sposobów, by się z nich wyplątać.
* * *
*Oczami Alice*
Pod restauracją stało kilkanaście par oczekujących na wejście, a
popołudniowy mrok rozświetlał niebiesko-zielony neonowy napis ‘Next World’.
Szybkim krokiem podeszłam do drzwi lokalu i nie zważając na krzyki hostessy, ruszyłam
w głąb pomieszczenia. Przeczesałam wzrokiem całą salę, ale nigdzie nie
dostrzegłam ciemnowłosej przyjaciółki. Z westchnieniem stanęłam na środku sali
i przymknąwszy powieki, sięgnęłam w głąb samej siebie. Czułam jak moje
działania powoli przynoszą efekty, a moje zmysły zaczynają wyczuwać coraz
więcej i więcej. Kiedy wampirze moce były już do mojej dyspozycji, musiałam jak
najszybciej wyjść z pomieszczenia pełnego gości. Może i przeszłam
dziesięcioletnie szkolenie jak walczyć z żądzą krwi, ale sala pełna upojonych
winem, soczyście zarumienionych ludzi wciąż stanowiła pokusę. Nagle do moich
uszu dotarł niesłyszalny dla żadnej ludzkiej istoty szept: „Jesteśmy w
korytarzu w zachodniej części budynku.”Alex. Co on u robił? Jeśli był razem z Jass, to czemu on jej nie pomógł?
Pozostawało mi jedynie znalezienie ich i zażądanie odpowiedzi na to pytanie. Ruszyłam w stronę wyjścia dla personelu. Teraz mogłam usłyszeć również szybki oddech wampira, z pewnością należący do Jasmine. Dyszała jak parowóz, kiedy się denerwowała. Ominęłam jeszcze cztery stoliki i znalazłam się w ustronnym korytarzu, prawie niewidocznym z głównej sali. Sytuacja jaka zastałam była, szczerze mówiąc, zabawa, ale po konfrontacji z Harrym nie miałam ochoty na choćby jeden blady uśmiech.
Po bokach rozciągały się szafki pełne talerzy, garnków i patelni, a jedną z nich trzymała w dłoniach Jasmine, siedząc na piętach, z głową Kuby Błaszczykowskiego na kolanach. Obok leżały zwłoki innego wampira, a nad tym wszystkim górowała sylwetka opartego o ścianę Aleksa. Zdezorientowanym wzrokiem błądziłam po ich twarzach, szukając jakiegokolwiek wyjaśnienia zaistniałej sytuacji.
- Czy ktoś może mi powiedzieć, co tu się do cholery stało? – zapytałam.
Przez chwilę oboje milczeli, po czym odezwał się doktor.
- Przyszedłem tu z Jasmine i Kubą, bo powiedziała mu, że jest martwa i jest wampirem, a gdy spojrzał na nią jak na wariatkę, do pokoju wtargnąłem ja. Następnie Jass wpadła na wspaniały pomysł zabrania Kuby do restauracji. Nie wiem, co chciała przez to osiągnąć. Od przejedzenia nie traci się pamięci. – zaczął monolog z drwiącym uśmiechem. Słysząc jego słowa, Jasmine podniosła głowę i spojrzała na niego z wyrzutem.
Alex, nic sobie z tego nie robiąc, kontynuował:
- Potem okazało się, że przyszła tu zabić mordercę Alice Cullen, ale wszystko widział Kuba i dlatego, w akcie samoobrony, pogłaskała go patelnią i tym samym pozbawiła przytomności. – dokończył.
Spojrzałam na swoją opiekunkę z niedowierzaniem. Nie wiedziałam, że była zdolna do przemocy. To znaczy, widziałam jak walczy i poluje na zwierzęta, ale na pewno nie pozbawiała nikogo świadomości patelnią.
- Skoro tak, to po co do mnie zadzwoniliście? – zapytałam, otrząsnąwszy się z pierwszego szoku. Jass spojrzała na mnie prosząco.
- Pomożesz mi dostarczyć Kubę do naszego mieszkania?
Westchnęłam po raz kolejny tego dnia. Ludzie, czy ja wyglądam jak specjalista od wywożenia nieprzytomnych facetów?! No, ale czego się nie robi dla przyjaciółki…
- Dobra, złapcie go pod ramiona i powoli podnieście, a ja wykombinuję jakiś transport. – mówiąc to, ruszyłam w stronę kuchni restauracji. Pchnęłam ramieniem drzwi, zza których dochodziły apetyczne zapachy.
Starałam się wykonać swoją robotę bez zwracania czyjejś uwagi, ale z moim szczęściem, zaraz ktoś mnie zauważy. Okazało się jednak, że Anioł Stróż nade mną czuwa, bo nikt nic nie powiedział, gdy wywiozłam jeden z wózków na zamówienia przykryty białym obrusem. Pchając go jedną ręka, a drugą poprawiając włosy, dotarłam do miejsca zbrodni. Tam czekali na mnie Jass, Alex i zwłoki Kuby. Gdy przyjaciółka dostrzegła moją zdobycz, spojrzała na mnie krzywo.
- Chyba żartujesz. – stwierdziła. Wkurzyła mnie na maxa, nie dość, że okłada niewinnych ludzi patelnią i każe sobie pomóc, to jeszcze dyskutuje. Kiedyś ją uduszę, przysięgam.
- Masz jakiś lepszy pomysł? - Alex stanął w mojej obronie. Jasmine tylko westchnęła i podprowadziła Kubę do metalowego wózka. Ja uniosłam obrus, a ona ułożyła chłopaka pod nim, na dolnej półce. Zakryłam wszystko białą tkaniną. Odgarnęłam włosy z czoła i rzekłam:
- Koniec imprezy, czas iść do domu.
* *
*
*Oczami Jasmine*
Był 4 stycznia 2012 roku. Cmentarz wyglądał, jak z bajki-cały obsypany śniegiem.
Stałam, razem z grupą wampirów, przy grobie. Obok nas odbywał się pogrzeb.
Jakiś młody facet zginął w wypadku samochodowym. Rodzina i przyjaciele płakali.
Tuż obok trumny stała kobieta. Trzymała za rękę małego chłopca. Ona jako jedyna
była poważna. Przynajmniej się starała. Maluszek miał zdezorientowany wzrok. W
pewnym momencie pociągnął, chyba swoją mamę, za rękę i spytał: „Gdzie tata?”.
Tego było za wiele. W oczach kobiety pojawiły się łzy. Ukucnęła przy chłopcu i
przytuliła go z całej siły. Odwróciłam głowę w stronę naszego pogrzebu. Tu
panowała kompletnie inna atmosfera. U nas wszyscy stali wyprostowani, ze
spuszczonymi głowami. Nikt nie płakał, nic nie mówił. Staliśmy tak przez chwilę
w ciszy. W pewnym momencie wszyscy zaczęli się rozchodzić, dalej nic nie
mówiąc. Każdy zajęty był rozmyślaniem. Niby jesteśmy nieśmiertelni, jednak
śmierć Alice Cullen i związana z tym śmierć Jaspera, uświadomiła nam, że tak
nie jest. Obydwoje kochali się bardzo i to ich zgubiło. Alice została
zamordowana. Jasper dołączył do niej chwilę później. Nie wiem dokładnie jak
zginęła. Nie chciałam wiedzieć. Wiem tylko przez kogo. Na szczęście ta osoba
podzieliła ich los.
Stało się to w Sylwestra. Znaleziono ich następnego dnia. Podobno trzymali się za ręce…
W końcu przy grobie zostałam tylko ja i Edward z Bellą. Rosalie i Emmet nie przyjechali. Nie dali rady.
Brązowowłosa wampirzyca nie kryła swoich łez. Obok niej stał jej mąż. Trzymał rękę na jej ramieniu. Jego twarz nie wyrażał żadnych emocji, jednak ja znałam go na tyle długo, że mogłam stwierdzić, że w środku rozsadzała go złość. Podeszłam bliżej. Nagrobek z białego granitu zdobił napis: „Alice Cullen i Jasper Hale”, a tuż pod nim: „Abiit, non obiat”, co znaczy: „odszedł, ale pamięć o nim nie zaginęła”. Takie samo epitafium widniało na grobie obok. Tam leżał Carlisle Cullen. Poczułam dziwne uczucie w brzuchu.
- Co teraz? – zapytałam stając obok pary.
- Nie pozostaje nam nic innego, jak żyć dalej. – odpowiedział Edward – Już jedną tragedię przeżyliśmy. – wskazał głową na nagrobek obok.
Spuściłam smutno głowę. Chłopak zorientował się co powiedział.
- Przepraszam. – wyszeptał – To nie twoja wina.
Jedna samotna łezka spłynęła mi po policzku. Bella zdjęła z siebie dłoń męża, podeszła do mnie i przytuliła z całej siły. Teraz obydwie mogłyśmy bezkarnie płakać. Edward objął nas lekko.
- Damy radę. – powiedziała dziewczyna. – Nie możemy się poddać! Nie chcieli by tego. Mamy teraz praktycznie tylko siebie.
Staliśmy tak dość długo. Nagle poczułam na sobie czyjś wzrok. Nie odrywając się od wampirzycy, rozejrzałam się wzrokiem po cmentarzu. W oddali zobaczyłam jakąś postać. Pod dłuższym przyjrzeniu dostrzegłam, że to kobieta, o rudych włosach, wyróżniających się na tle śniegu. Dziewczyna, która jedyna nie była na pogrzebie. Wiedziałam, że dla niej to trudne. Nie znała swojej imienniczki, a ja wciąż byłam jej winna wyjaśnienia.
Stało się to w Sylwestra. Znaleziono ich następnego dnia. Podobno trzymali się za ręce…
W końcu przy grobie zostałam tylko ja i Edward z Bellą. Rosalie i Emmet nie przyjechali. Nie dali rady.
Brązowowłosa wampirzyca nie kryła swoich łez. Obok niej stał jej mąż. Trzymał rękę na jej ramieniu. Jego twarz nie wyrażał żadnych emocji, jednak ja znałam go na tyle długo, że mogłam stwierdzić, że w środku rozsadzała go złość. Podeszłam bliżej. Nagrobek z białego granitu zdobił napis: „Alice Cullen i Jasper Hale”, a tuż pod nim: „Abiit, non obiat”, co znaczy: „odszedł, ale pamięć o nim nie zaginęła”. Takie samo epitafium widniało na grobie obok. Tam leżał Carlisle Cullen. Poczułam dziwne uczucie w brzuchu.
- Co teraz? – zapytałam stając obok pary.
- Nie pozostaje nam nic innego, jak żyć dalej. – odpowiedział Edward – Już jedną tragedię przeżyliśmy. – wskazał głową na nagrobek obok.
Spuściłam smutno głowę. Chłopak zorientował się co powiedział.
- Przepraszam. – wyszeptał – To nie twoja wina.
Jedna samotna łezka spłynęła mi po policzku. Bella zdjęła z siebie dłoń męża, podeszła do mnie i przytuliła z całej siły. Teraz obydwie mogłyśmy bezkarnie płakać. Edward objął nas lekko.
- Damy radę. – powiedziała dziewczyna. – Nie możemy się poddać! Nie chcieli by tego. Mamy teraz praktycznie tylko siebie.
Staliśmy tak dość długo. Nagle poczułam na sobie czyjś wzrok. Nie odrywając się od wampirzycy, rozejrzałam się wzrokiem po cmentarzu. W oddali zobaczyłam jakąś postać. Pod dłuższym przyjrzeniu dostrzegłam, że to kobieta, o rudych włosach, wyróżniających się na tle śniegu. Dziewczyna, która jedyna nie była na pogrzebie. Wiedziałam, że dla niej to trudne. Nie znała swojej imienniczki, a ja wciąż byłam jej winna wyjaśnienia.
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Jak wam
się podoba? Mi tak sobie. Musiałyśmy troszeczkę pokomplikować. Przez najbliższe
dwa rozdziały, będzie w miarę spokojnie. Potem zacznie się zabawa J
Tak dla ścisłości:
- pogrubioną czcionką piszę ja (Wariatka)
- zwykłą czcionką pisze Rooksha .
Tak dla ścisłości:
- pogrubioną czcionką piszę ja (Wariatka)
- zwykłą czcionką pisze Rooksha .
Ale jeśli to "oczami alice" Wam pomaga, to będziemy tak robić nadal.
Na koniec mam do was małą prośbę. Jeśli czytacie naszego bloga to zostawcie jakiś ślad (czytaj: komentarz). To motywuje nas do dalszej pisaninyJ
Na koniec mam do was małą prośbę. Jeśli czytacie naszego bloga to zostawcie jakiś ślad (czytaj: komentarz). To motywuje nas do dalszej pisaninyJ
Buziaki,
Rooksha&Wariatka