"Przyjaciele są tyle warci, ile po nich zostaje"
~Władysław Grzeszczyk
*Oczami Kuby*
Powoli zbliżaliśmy się do Dortmundu. Przez cały lot gapiłem się w chmury. Nie mogłem na niczym się skupić. Miłe stewardessy wydawały się natrętne, jedzenie w samolocie jeszcze bardziej obrzydliwe, a inni pasażerowie zachowywali się jak idioci. Nic dziwnego, że kiedy dotknęliśmy ziemi, jak najszybciej wziąłem swoją walizkę i poszedłem do domu. Nie chciało mi się wzywać taksówki, mimo że pogoda nie zachęcała do spaceru. Deszcz lał jak z cebra, wiatr wiał, robiąc lekkie spustoszenie na ulicach. Początek kwietnia... Taa... Bardziej mi to przypominało jesień. To co się teraz działo na dworze, idealnie odzwierciedlało, to co w tej chwili miałem w głowie. Jak w listopadzie. Liście spadają z drzew, trawa robi się taka inna, niebo zakrywają chmury, z których wydobywają się łzy - te gorzkie i smutne. Ich właścicielami są wiosna i lato. To ciepło, radość, młodość... Żegnają się tak co roku, jakbyśmy mieli już ich nigdy nie zobaczyć...
Niby nic. To tylko dziewczyna. Nie miałem ich dużo w życiu, ale zawsze nasze związki kończyły się z mojej inicjatywy. Po raz pierwszy dostałem kosza. Teraz przynajmniej wiem, co na co dzień czuje Robert...
Odtworzyłem drzwi i wszedłem do salonu. Było tam ciemno. Rozejrzałem się trochę po pomieszczeniu. Wszystko wyglądało tak, jak to zostawiłem. Podszedłem do okna. Pociągnąłem zasłonę, sprawiając, że do pokoju wkroczyło światło. Nie było go za dużo, ale wystarczająco tyle, bym mógł lepiej przyjrzeć się salonowi. Książka leżąca na małym stoliku do kawy, szklanka, którą zapomniałem wynieść przed wyjazdem; plan treningów i meczów od trenera walał się pod krzesłem. Westchnąłem. Nagle moim oczom ukazała się gazeta. Ta sama przez którą oberwał Wojtek. Nie wiem co mnie wtedy podkusiło, żeby ją kupić. Byłem akurat w sklepie i mijałem dział z gazetami po angielsku. Było tam wszytko. Mogłem kupić pisemko dla uczących się języka, albo pogram telewizyjny z Londynu. Zawsze to stoisko wydawało mi się fajne. Lubiłem podejrzeć, co w tej chwili oglądają Anglicy, albo przeczytać wiadomości z ich kraju. Jednak zawsze tylko przeglądałem. Nigdy nie kupowałem. Wtedy... Poszedłem do sklepu po bułki i postanowiłem, jak zawsze, zobaczyć co dzieje się "u królowej". Zacząłem się jeszcze bardziej interesować tym państwem, odkąd poznałem tam pewną osobę, która teraz była tylko wspomnieniem. Miałem zaopatrzyć się w zwykłą gazetę, jednak mój mózg pokierował wzrok na pisemko plotkarskie. Strona tytułowa głosiła: "Arsenal's goalkeeper having fun with famous striker and two unknown girls!". Uśmiechnąłem się pod nosem i wsadziłem ten brukowiec do koszyka. Dopiero w domu przeczytałem cały artykuł i zobaczyłem TO zdjęcie. Fotografia przedstawiała Roberta i pewną rudowłosą dziewczynę, w której rozpoznałem Alice, oraz Wojtka z Jasmine. Bramkarz siedział sobie na kanapie klubowej, a piękna wampirzyca zajmowała miejsce na jego kolanach. On szeptał jej coś do ucha, jednocześnie trzymając rękę na jej tyłku. Ona pochylała się lekko i śmiała, chyba ze słów adoratora. Pamiętałem, jak się wtedy wkurzyłem. Teraz to znowu wróciło. Podniosłem gazetę z podłogi. Moim oczom ukazał się znowu ten sam tytuł. Artykuł w środku znowu straszył zdjęciem, pod którym było napisane: " If he has a new girlfriend?!". Zgniotłem czasopismo w ręku. Poszedłem do kuchni i wyrzuciłem je do kosza. Chciałem jak najszybciej zapomnieć o tym koszmarnych paru dniach w Londynie. Jass wyjaśniła mi o co chodziło z tym całym zamieszaniem. Zdradziła mi też swój największy sekret. Myślałem, że zależy jej na mnie. Raczej nie opowiada każdej przypadkowo poznanej osobie, że lekko mówiąc, od ponad dwustu lat nie żyje. Czas spędzony z nią był jednym z najlepiej zagospodarowanych odkąd się urodziłem. Nie wiedziałem, że przez parę miesięcy można się zakochać, oddać serce drugiej osobie. Znałem ją, praktycznie, tylko z maili. Mimo to naprawdę ją pokochałem. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ona podziela moje uczucie, ale wyjeżdża... Dla niej mógłbym rzucić karierę piłkarską, tylko po to by być koło niej. Nie ważne gdzie, skoro wiem, że i tak mnie nie zostawi. Będzie mnie kochać do samego końca. Obawiam się, że ja ją też...
Wyjąłem komórkę z kieszeni. Postanowiłem zadzwonić do Łukasza i powiadomić go, że jeszcze żyję. Jeszcze, bo jak na razie karnisz i ta lina leżąca w garażu wydają się kuszące...
- Cześć, stary! – powiedziałem.
- Jesteś już w domu? Co tak szybko? Myślałem, że będę musiał wymyślać jakąś bajeczkę dla trenera, kiedy ty spędzisz noc z Jasmine. – zaśmiał się Łukasz.
- Powiedzmy, że sprawy się trochę pokomplikowały...
- Aż tak źle?
- Trochę... Nieważne! Jedziesz jutro na trening? O której jest?
- Nie masz rozpiski? - zapytał, a ja spojrzałem na pognieciony świstek leżący pod krzesłem.
- Zgubiłem. – skłamałem.
- Jesteś gorzej zorganizowany niż Robert.
- W tej chwili to przesadziłeś.
- Ty nie byłbyś tak zorganizowany, gdyby nie ja! - usłyszałem krzyk Ewy.
Zaśmiałem się.
- Bardzo śmieszne, Romeo! - obrońca zakpił. - Spotkamy się jutro na treningu i wtedy mi wszystko opowiesz.
- Chciałbyś! Na razie!
Rozłączyłem się, zanim zdążył powiedzieć coś jeszcze. Spojrzałem na zegarek. Była dopiero dwunasta. Moje kiszki zaczęły tańczyć sambę, więc zacząłem kierować się w stronę lodówki. Niestety ona, jak na złość, okazała się pusta. Jedyne co tej chwili mogłem spożyć, to resztkę ketchupu, cały słoik ogórków kiszonych, albo światło. Podobno dobry kucharz potrafi zrobić coś z niczego, jednak tym razem postanowiłem uznać, że wcale tak dobrze nie gotuję i udałem się do sklepu. Tego co zawsze. Kupując potrzebne artykuły spożywcze, starałem się ominąć tą nieszczęsną półkę z angielskimi gazetami. Kiedy wróciłem do domu i rozpakowałem łup, postanowiłem się przebrać. Zmieniając spodnie, z kieszeni wysunęła mi się jakaś karteczka. Podniosłem ją. Była to wizytówka Jass. Jak najszybciej założyłem gacie i koszulkę. Ruszyłem w stronę kuchni. Ostatni raz spojrzałem na kartonik z jej nazwiskiem. Usłyszałem jej głos, poczułem zapach...
- Ogarnij się, Błaszczykowski! - powiedziałem sam do siebie.
Następnie zgniotłem kawałek papieru i wyrzuciłem go do kosza. Kupiłem sobie do jedzenia jakąś chińską zupkę, więc nalałem wody do czajnika i postawiłem na gazie. Czekałem, aż się zagotuje, by spożyć to jakże wyborne danie. W tym czasie wziąłem swoją walizkę i zatargałem do pokoju. Wszystkie ciuchy wylądowały w koszu do prania. Nie było co ratować. Były pogniecione, bo pakowane w pośpiechu i przesiąknięte zapachem Stewart. Nagle pod nimi zobaczyłem książkę. Tą którą dała mi wampirzyca, bym bardziej zrozumiał ich świat. Widocznie w pośpiechu musiałem ją spakować. Moim pierwszym pomysłem było odłożenie jej na półkę, jednak gdyby ten karnisz okazał się dobrym rozwiązaniem, to nie wiem, jak zareagowałaby rodzina, jakby to znalazła. Dlatego przedmiot poszedł w ślady gazety i wizytówki. Spojrzałem na ubrania. Wyjąłem je z kosza na pranie i przeniosłem do tego na śmieci. Skoro chce zniknąć z mojego życia, to zniknie! Wziąłem pełny już worek i wyniosłem przed dom. Rano śmieciarka go zabierze. Następnie wróciłem do kuchni. Dzisiejszy dzień nie mógł być gorszy. Patrząc na pusty czajnik doszedłem do wniosku, że trochę za długo gotowałem wodę. Jedynym plusem było to, że naczynie się uratowało. Znowu nalałem do niego cieczy i postawiłem na gazie. W tym czasie włączyłem sobie swój ulubiony film i przyniosłem jakieś puzzle ze strychu. Zalałem wreszcie tą zupkę i poszedłem do salonu. Po najedzeniu się, zacząłem układać obrazek, jednocześnie zerkając na telewizor. Wiedziałem, że muszę się wcześniej położyć, bo rano miałem trening.
Życie wracało to normy - praca, spanie, co jakiś czas wyjście z kumplami, albo zaproszenie do Piszczków na obiad... Chyba do samego końca zostanę kawalerem. Kiedyś chciałem uporządkowanego i spokojnego życia, czyli wszystko na swoim miejscu. Wziąłem głęboki oddech. Niedługo Euro. Nie było co się łamać. Musieliśmy to wygrać. Dać radę. Po co martwić się o jakąś dziewczynę, skoro mogę mieć każdą. Wyłączyłem film i włożyłem układankę do pudełka. Poszedłem do łazienki, a następnie do łóżka.
- Wszystko wraca do normy. - powiedziałem do siebie, przykrywając ciało kołdrą.
***
Czasami są sytuacje, w których jedyne co możesz zrobić, to płakać. Wylewasz łzy bez ustanku, aż w końcu dochodzisz do momentu, w którym łez po portu brakuje i zdaje się, że właśnie do tego momentu dotarłam.
Cały wieczór spędziłam na płakaniu przeplatanym nicnierobieniem, leżąc w łóżku i nie odbierając telefonu. Jasmine została na dole, dopiero po kilku godzinach nieprzerwanej ciszy usłyszałam jej delikatny szloch. Zeszłam wtedy do salonu i bez słowa objęłam ją. Potem siedziałyśmy tak, płacząc i kołysząc się w rytm łez, aż niebo zaczęło się rozjaśniać i nadszedł nowy dzień. Potem Jass wstała i wciąż w milczeniu zaczęła przygotowywać śniadanie. Nie miałam ochoty na jedzenie. Weszłam po schodach i zamknęłam się w swoim pokoju. Myślałam o tym, czy śmierć Sary, a potem Aleksa, miała jakiś związek z Jasmine? Czy to dlatego jest taka…nieobecna? Jakby nieistniejąca. Przed oczami znów stanęły mi obrazy z poprzedniego wieczoru. Zakrwawione ciało Sary i wyciągnięta w jego stronę ręka Aleksa. A potem krzyki Jasmine i jej twarz. Pusta, bez wyrazu, jakbym patrzyła w oczy manekina. I chyba to mnie najbardziej poruszyło, załamało wręcz. Gorszy niż łzy był właśnie ten pozbawiony emocji i jakichkolwiek odczuć wyraz twarzy mojej przyjaciółki. Jakby ogarnął ją smutek tak wielki, że nie było już miejsca na nic innego. I nawet płacz wydawał się męczący. Westchnęłam. Pogrzeb miał się odbyć jeszcze dziś, a ja zdecydowanie nie byłam na to gotowa. Nie mogłam już znieść widoku czterech czarnych ścian, po których mój wzrok błądził stanowczo za długo. Wzięłam z garderoby pierwsze rzeczy, jakie wpadły mi w ręce i nie oglądając się na Jasmine wyszłam z domu. Kątem oka dostrzegłam jej ciemne włosy za jasną firanką. Czułam delikatne wyrzuty sumienia, że zostawiam ją samą w obecnej sytuacji. Przegnałam je jednak jednym potrząśnięciem rudej głowy. Miałam dosyć bezsilności, rozpaczy i ciągłego strachu przed tym, co przyniesie jutro. Tak było zawsze, kiedy ktoś ginął. Wszystkich ogarniał blady strach, potem już tylko zaniepokojenie, smutek i ta zasrana przesądność. Nie rozumiałam jak to możliwe, że te bezkarne, niczym nie przejmujące się wampiry, mogły, po śmierci kogoś bliskiego lub nie, zacząć rozmyślać o życiu pozagrobowym i uparcie twierdzić, że nie mają duszy, więc albo trafią do piekła, albo znikną na zawsze. Nie widziałam sensu w dbaniu o takie rzeczy. Rozmyślanie o takich przygnębiających sprawach… mdliło mnie od tego. Najważniejsze, czym powinniśmy się przejmować to tu i teraz. Bez żalu o wczoraj, bez strachu o jutro. Ale nawet przed samą sobą musiałam przyznać, że tak się nie da. Nie jesteśmy maszynami bez uczuć, jesteśmy targanymi emocjami ludźmi, którzy każdy krok robią nieracjonalnie i impulsywnie. A właściwie wampirami, które na dodatek są jeszcze nadludzko silne, szybkie, posiadają najróżniejsze dary; praktycznie nie ma dla nas żadnych granic.
Szłam chodnikiem, wystukując obcasami wściekły rytm. Mimo wszystko, Aleks i Sara byli także moimi przyjaciółmi, więc nawet jeśli nie chciałam tego czuć, to żal po ich śmierci tlił się gdzieś w środku. Wolałam nawet nie myśleć, co się teraz dzieje z Timothy’m. Kto powiedział mu, co się stało i kto jest teraz z nim. Zapamiętałam to jako jedną z wielu rzeczy, które musiałam dzisiaj zrobić – odwiedzić mojego najlepszego przyjaciela i zebrać go do kupy, bo pewnością jest na skraju rozpaczy. I pomyśleć, że jeszcze wczoraj w południe wszyscy z ekscytacją szykowali się do najszczęśliwszego dnia w życiu Sar y i Aleksa. Pociągnęłam nosem. Łzy napłynęły same, nawet nie zdążyłam ich powstrzymać. Powiał wiatr, a ja poczułam jakby ten chłód przeniknął wprost do mojej duszy; bo choć wszyscy wątpią w jej istnienie, w tej chwili byłam pewna że ją mam. Bo jeśli się czegoś nie ma, to nie odczuwa się bólu tego czegoś. A ja czułam, jakby ktoś odrywał mi duszę paskami, skrupulatnie przecinając kolejne warstwy mojej wrażliwości i człowieczeństwa. I po raz kolejny odczułam potrzebę posiadania kogoś, dla kogo warto stracić głowę. Takiej osoby, która będzie cię kochać, pomimo wszystko, obejmie cię zawsze gdy tego potrzebujesz, i nawet utrata nieśmiertelności nie obchodzi cię, kiedy ten ktoś jest w pobliżu. Z niewiadomych mi powodów, przed oczami stanął mi Harry. Dosłownie stanął mi przed oczami. Zatrzymałam się na środku przejścia dla pieszych, wpatrzona z irytacją w wielki billboard przede mną, na którym reklamowano album zespołu One Direction, którego Styles jest członkiem. Z zawadiackim uśmiechem wpatrywał się we mnie i choć wiedziałam, ze to tylko kawałek papieru, to uśmiechnęłam się do niego z czułością i wyciągnęłam rękę, jakbym chciała poprawić opadający mu na czoło kosmyk włosów.
- Czy Pani kompletnie oszalała?! – z zadumy wyrwał mnie zdenerwowany głos. Rozejrzałam się dookoła zdezorientowana, poszukując źródła dźwięku. Kilka kroków ode mnie stał czerwony samochód, którego kierowca otworzył drzwi i patrzył na mnie groźnie. Niewątpliwie to on wybudził mnie z transu, prawdopodobnie całkiem słusznie, gdyż za nim stało co najmniej dwanaście samochodów, wszystkie trąbiące i hamujące ruch. Gdyby w moich żyłach płynęła krew, w tej chwili zdecydowanie napłynęłaby mi do policzków. Jednak nic we mnie nie chlupotało już od dawna, więc niezrażona, z obojętną miną opuściłam rękę i powoli zeszłam na chodnik. Mimo tego, że spowodowałam zator uliczny, stojąc na środku drogi i machając ręką jak idiotka, to humor zdecydowanie mi się poprawił, więc ruszyłam w stronę domu dziarskim krokiem, chcąc zarazić Jasmine choćby małą częścią mojego entuzjazmu. Po chwili zastanowienia, uznałam, że to irracjonalne – czuć się radosną po śmierci dwójki przyjaciół, do tego z powodu głupiego zdjęcia na billboardzie. Niemniej jednak, niedługo byłam już domu, tym razem pokonując wszystkie przejścia dla pieszych w rekordowym tempie. Otworzyłam furtkę i podbiegłam do frontowych drzwi. Weszłam do przedsionka i zostawiwszy tam zielony płaszcz, ruszyłam na poszukiwania mojej wampirze przyjaciółki. Znalazłam ją w łazience, przeszukującą jedną z szafek.
- Nie wiesz gdzie są te perfumy, które dostałam od Aleksa? – wyczuła moją obecność, zanim zdążyłam choćby westchnąć. Ostatnie słowo zadrżało w jej ustach, jednak całe zdanie brzmiało, jakby wszystko było w porządku. Zmarszczyłam brwi i oparłam się o framugę drzwi.
- Nie wiem. A po co ci one? – Odwróciła się do mnie przodem i popatrzyła na mnie tymi głębokimi, wszechwiedzącymi ciemnymi tęczówkami. Gdybym nie znała jej tak dobrze, pomyślałabym, że krótki grymas smutku na jej twarzy, to tylko złudzenie. Była dla mnie jednak jak siostra, więc znałam ją lepiej, niż ktokolwiek inny. A przynajmniej tak lubiłam myśleć. Po krótkiej chwili milczenia wzruszyła ramionami i wróciła do przekopywania szafki. Pełna sprzecznych uczuć, ponowiłam pytanie.
- Jasmine, po co ci te perfumy? Gdzieś się wybierasz? – Gdy ostatnie pytanie wyszło z moich ust, dotarło do mnie jak głupio to brzmi. Przecież mogła używać swoich kosmetyków, kiedy chciała. Po chwili usłyszałam delikatne westchnienie z jej ust, po czym całkowicie porzuciła poszukiwania i zrobiła kilka kroków w moją stronę. W końcu jednak skręciła nieco w lewo i oparła się o brzeg wanny.
- Wyjeżdżam, Alice. – Powiedziała cicho, wpatrzona w podłogę pod swoimi stopami. Ja zaś poczułam, jak ziemia usuwa mi się spod nóg.
- Co to znaczy, że wyjeżdżasz? – zapytałam lekko drżącym głosem, na co ona podniosła wzrok na moją twarz i skrzyżowała swoje spojrzenie z moim. I właśnie w tamtej chwili wiedziałam już wszystko, co chciałam. Najwyraźniej dostrzegła moją minę, bo czym prędzej podeszła do mnie i położyła mi dłoń na ramieniu.
- Tylko na jakiś czas. Muszę znaleźć kogoś na miejsce szefa w Akademii w Tajlandii – odrzekła. Strąciłam jej rękę jednym ruchem. Czułam, jak złość powoli rozchodzi się w moim ciele i gdzieś na wysokości serca przemienia się w dziką wściekłość. Wyprostowałam się i zaciskając pięści, cofnęłam się o krok.
- W Tajlandii? – zaczęłam drżącym od gniewu głosem. Zerknęła na mnie z obawą i zapobiegawczo odsunęła się ode mnie. I słusznie. Zaczęłam szybciej oddychać i łypałam na nią spode łba.
- Tak. Esme wyznaczyła mi właśnie takie zadanie. Proszę, nie gniewaj się. – Zaczęła wyjaśniać, ale ja nie chciałam słuchać. Wzięłam głęboki wdech dla uspokojenia splątanych myśli i wyprostowałam się.
- Chcesz, żebym się na ciebie nie gniewała. – Sparafrazowałam jej słowa i uśmiechnęłam się ironicznie. Popatrzyłam jej prosto w oczy i przechyliłam głowę. Zaniepokoiła ją moja reakcja. Zmarszczyła brwi i wpatrywała się we mnie, choć omijała pełne wyrzutu oczy. Zapadła cisza i nie miałam zamiaru jej przerywać. W końcu Jass westchnęła i roztworzyła usta.
- Alice… - nie dane jej było skończyć. Uznałam, że już najwyższa pora dać upust mojej złości i zaczęłam mówić do niej głosem pełnym gniewu.
- Myślisz, że znowu wciśniesz mi jakąś łzawą historyjkę o misji i odpowiedzialności, a ja posłusznie przyjmę twoje słowa, tak jak zawsze tego chciałaś? Jasmine, nie zachowuj się tak, jakbyś mnie nie znała. Sądzisz, że byłaś fair w stosunku do mnie ostatnim razem, kiedy obiecałaś, że „niedługo” wrócisz? A ja jak głupia miałam nadzieję, że będziesz przy mnie w najtrudniejszych dniach. Codziennie czekałam na twój przyjazd i codziennie przeżywałam zawód. Wiesz, to od początku wydawało mi się oczywiste. Że będziesz przy mnie, w końcu miałaś być moją opiekunką. Nauczycielką. Mentorką. Tymczasem ty przepadłaś i to w dodatku w Polsce. Jakby sam fakt, że cię nie ma nie był wystarczająco dobijający, to jeszcze spędziłaś piętnaście lat w moim rodzinnym kraju, w miejscu, z którego ktoś mnie okrutnie zabrał i zamienił w nieśmiertelną istotę, nawet jeśli się o to nie prosiłam. – Z każdym słowem czułam zbliżające się łzy i choć chciałam, to nie mogłam przestać. Musiałam wyrzucić to z siebie, skrywałam te emocje już wystarczająco długo.
- Alice… - znowu chciała coś powiedzieć, ale powstrzymałam ją uniesieniem dłoni. Zamilkła więc, a w jej oczach dostrzegłam łzy, które nieskutecznie próbowała wytrzeć rękawem bluzki. W innej sytuacji zapewne bym odpuściła i objęła ją pocieszająco ramieniem, ale tym razem nie czułam współczucia, tylko palący gniew i długo skrywane rozczarowanie. Znowu popatrzyła mi w oczy i byłam pewna, że nie dojrzała w nich litości. Już wbiłam jej nóż w serce. Teraz wystarczyło go tylko przekręcić.
- Opuściłaś mnie i zostawiłaś na pastwę przemądrzałych, zimnych wampirów. Nawet nie wiesz, jak mnie traktowali. Nowicjusz bez opiekuna? Nie ma lepszego celu do wyśmiewania i pogróżek. Dlatego stałam się taka oschła i bezwzględna. Samantha niewiele pomogła, patrzyła jak moje ludzkie cechy zanikają coraz bardziej, aż w końcu nadszedł moment, w którym zostałam maszyną do zabijania. Wytrenowali mnie, wyszkolili. Nauczyli zabijać krwiożerców i nie mieć dla nikogo litości. Dopiero Timothy przywrócił mi człowieczeństwo. Zajął się mną. I Aleks. A ciebie wciąż nie było i nie było. W końcu straciłam nadzieję, że kiedykolwiek wrócisz. Nauczyłam się żyć bez opiekuna, samej radzić sobie w tym skomplikowanym wampirzym gównie. Ty przysyłałaś listy z lakonicznymi wzmiankami o tym, gdzie jesteś i co robisz. Ja żyłam tak, jak umiałam. Nikt nie nauczył mnie jak w pełni wtopić się w ludzi. Jak żyć pomimo bycia wampirem. Jak czerpać radość z takiego życia. Nie było cię tu, żeby to zrobić. A to był twój zasrany obowiązek. – Ostatnie słowa wypowiedziałam dobitnie. Już nie płakałam. Zostały tylko mokre ślady na policzkach i jej spazmatyczny oddech, jakby moje słowa sprawiały jej fizyczny ból. Wyciągnąć nóż.
- A teraz znowu wyjeżdżasz. Znów nie wiem na jak długo, bo nawet gdybyś podała termin powrotu i tak bym ci nie zaufała. Jesteś dla mnie bardzo ważna, Jasmine. Nie mam innej przyjaciółki i już na pewno mieć nie będę. A ty mimo wszystko opuszczasz Anglię ponownie. Wiem, masz takie zadanie. Ale mogłaś to rozegrać inaczej. Ten wyjazd piętnaście lat temu. Mogłaś zabrać mnie ze sobą, alb chociaż mnie odwiedzać. Dać mi nadzieję, że nie jestem sama. Ale teraz już wszystko stracone. I choć wybaczyłam ci wszystkie te krzywdy, nawet jeśli o to nie prosiłaś, to teraz znowu otwierasz dawną ranę i jeszcze prosisz mnie, żebym się nie gniewała. Masz tupet, nie ma co. – Po tych słowach odwróciłam się na pięcie i wyszłam z łazienki, a potem z domu. Nie chciałam tu zostać ani mieszkać, kiedy jej nie będzie. Miałam tego wszystkiego dość. Złapałam taksówkę i podałam kierowcy adres. Z bezsilności skuliłam się na fotelu i zaczęłam płakać.
***
*Oczami Jasmine*
Powoli pakowałam rzeczy do walizki. Niedługo miałam samolot. Czułam się jak
największy nieudacznik. Moje serce pękało z bólu. Nie dość, że straciłam Aleksa
i Sarę, to jeszcze rozstałam się (jeśli tak to można nazwać) z Kubą i
pokłóciłam z Alice. Ta ostatnia była na mnie wściekła. Powiedziała, że jeśli
wyjadę, to się do mnie więcej nie odezwie. Czułam się winna. Nie dawno
wróciłam, a jutro już mnie tu nie będzie. Miałam być jej mentorką, a raczej
przypominam takiego zapracowanego rodzica, co zostawia dziecko pod opieką
niańki i zamiast wychowywać - pracuje. Nie wiedziałam kiedy znowu ją zobaczę.
Bałam się, że wpadnie w jakieś kłopoty. Choć tego akurat powinnam być pewna.
Nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Otworzyłam.
- Edward? Co ty tu robisz? - zapytałam zdezorientowana.
Chłopak spojrzał na mnie smutno. Ja westchnęłam ciężko.
- Jeśli pomyślałeś, że wypadałoby mnie pocieszyć, to informuję cię, że nie ma
potrzeby. – powiedziałam.
- Ich pogrzeb jest w środę – rzekł cicho.
Ja pierdole... Czy wszyscy postanowili, że 2012 rok będzie rokiem "kopania
w kalendarz"?! Same pogrzeby. Wszystkim aż tak bardzo znudziło się
"życie"?!
- Wiem, że ci przykro... - przerwał moje rozmyślania - Jednak musisz...
- Muszę, muszę... Cholera! Ja nic nie muszę! – krzyknęłam - Kiedyś robiłam co
chciałam i...
- I przez to zginął Carlisle. - w jego głosie można było usłyszeć lekki gniew.
Usiadłam bezsilnie na kanapie.
- Do końca życia będę musiała pokutować? - zapytałam starając się powstrzymać
płacz. - Żałuję. Jednak to nie moja wina! On pojechał za mną! Ja tego nie chciałam!
Cullen usiadł obok i objął mnie ramieniem.
- Przepraszam. – wyszeptał. - To nie twoja wina. Masz rację. On tego chciał. Po
prostu... Przepraszam!
- Nic się nie stało. - przetarłam dłonią oczy. - Jednak w każdym kłamstwie jest
trochę prawdy.
Zamilkłam. Przypomniał mi się Carlisle i
Aleks. Oni zawsze trzymali się razem. Mieli ze sobą dużo wspólnego. Obydwaj
kochali łowić ryby, ich pasją była medycyna. Pamiętam, jak Brown przeżył śmierć
Cullena. Ja zresztą też. Wtedy postanowiłam się zmienić. Ze zbuntowanej
księżniczki, robiącej co jej dusza zapragnie, stałam się cichutkim
kopciuszkiem. W tej chwili, można powiedzieć, że jestem niezależna jak Mongolia
- nic ode mnie nie zależy.
- Wiem, że ostatnio pozwalałem innym na traktowanie ciebie, jak niewolnika.
Niepotrzebnie wyraziłem zgodę na twój kolejny wyjazd. Powinnaś zostać. Może
będzie lepiej, jak wyślę kogoś innego…
- Teraz już za późno Edwardzie. Jadę do Tajlandii. Już postanowione.
- Mogę to zmienić! Powinnaś zostać w domu. Jesteś jeszcze zbyt wstrząśnięta!
- To co? Mam siedzieć swoim mieszkaniu i płakać w poduszkę? Potrzebuję jakiegoś
zajęcia, bo inaczej zwariuję!
Wstałam i podeszłam do okna. Do moich oczu zaczęły napływać łzy. Wszystko
wróciło. Zaczęłam przypominać sobie wszystko to, co widziałam parę godzin temu,
a co starałam się zakopać jak najgłębiej w mózgu. Krew, Aleks pochylony nad
ciałem Sary, moja próba uratowania ich… Wreszcie jego ostatnie słowa, śmierć,
krzyk…
- PRZESTAŃ! – usłyszałam za sobą Edwarda. – Błagam! To mnie wykańcza…
Zrozumiałam. Czytał mi w myślach.
- Te uczucia są za świeże…
- Nie wiem, czy w moim przypadku kiedykolwiek stracą ważność – powiedziałam.
- Dlatego powinnaś zostać.
- Nie mogę! Pożegnałam się już ze wszystkimi. Dam radę! – położyłam swoją dłoń
na jego. – Naprawdę.
- To wiem. Zawsze dawałaś. Kiedy inni byli załamani, ty przejmowałaś kontrolę.
- Tak to jest, jak się nie ma serca – zaśmiałam się.
- W to akurat wątpię…. – posłałam mu pytające spojrzenie. – Jesteś zakochana.
Kurwa. Czy ja kiedykolwiek pomyślałam o
tym w jego obecności?! Skąd mógł to wiedzieć?! Miałam to wypisane na czole?!
- Nie próbuj kłamać – kontynuował. – Właśnie się zdradziłaś…
Kurwa do kwadratu! Pieprzone wampirze dary!
- Nie wiedziałem, że przeklinasz. – zaśmiał się.
- Cullen, radzę ci…
Jego uśmiech pogłębił się, ale tylko na chwilę.
- Jej rodzice wiedzą? – zapytałam nagle, umiejętnie zmieniając temat.
- Jeszcze nie... Jutro jadę na Ukrainę ich powiadomić.
- Wiesz kto ich zabił? - spojrzałam mu w oczy, a on pokręcił przecząco głową.
- Dopiero zaczęliśmy śledztwo... Podejrzewamy różne osoby. Zaczynając od tych,
które nie lubiły Aleksa i chciały jego śmierci, po byłych Sary.
- Ta pierwsza opcja odpada – powiedziałam. - Po pierwsze Brown był ogólnie
lubiany, a po drugie po co im była śmierć jego żony?
- Może nieudolnie próbowali się go pozbyć, a ona się napatoczyła...
Zamyśliłam się. Kto był na tyle okrutny, by zabijać to świeżo upieczonych
małżonków? To nie była zwykła nienawiść. Oni coś wiedzieli. Tylko co? I co
Aleks miał na myśli mówiąc, że to dopiero początek?
- Wyjaśnij – powiedział Edward.
Westchnęłam. Zbyt często wykorzystuje
swoje zdolności.
- Kiedy Aleks umierał, mówił, że to nie
koniec, że muszę dać radę. Co to może znaczyć? - spojrzałam na niego
wyczekująco.
- To znaczy, że musimy mieć oczy dookoła głowy. Możliwe, że ktoś zdradził... -
ostatnie słowo wypowiedział niemal nie słyszalnie.
- Niemożliwe! Od setek lat jesteśmy jedną wspólnotą! – krzyknęłam.
- Możliwe, że ktoś chce zakończyć już naszą historię... Nasz system jest słaby.
Zakazujemy zakochiwać się, a zobacz! Połowa osób, która jest przy władzy, ma
swoją drugą połówkę. Łatwo jest nas się pozbyć. Żeby zabić ciebie musieliby
najpierw cię rozczłonkować, a potem spalić. Mi wystarczy wbić nóż w brzuch i
już po mnie. - Przełknęłam głośno ślinę, a on spojrzał na mnie pytająco. – No
tak... – stwierdził po chwili. - Ciebie też można łatwo zabić.
Edward miał rację. Pozbycie się najważniejszych członków naszej społeczności nie
jest trudne. Szczególnie, jeśli mają pomoc wewnątrz…
- Musisz zacząć nosić złote soczewki – powiedział. – Tak jak wszyscy zakochani.
- Nie wiem po co wy ich używacie. Przecież wszyscy wiedzą, że jesteście razem.
- Powiem szczerze, że sam nie mam pojęcia… Może mamy nadzieję, że ci źli nas
nie rozpoznają, bo spodziewają się „ludzkich” tęczówek? Tak czy siak, ty musisz
uważać. Nie możesz powiedzieć nikomu, że ugodziła cię strzała Amora. – Uśmiechnął
się lekko - A tak z ciekawości, to…
- Kuba – westchnęłam.
- Przynajmniej masz dobry gust.
Zdzieliłam go poduszką.
- Bardzo śmieszne! - spojrzałam na niego spode łba.
- On coś wie? – zapytał.
Nie wiem, czy kłamstwo w tym przypadku jest dobrym rozwiązaniem.
- Jesteś głupia, wiesz?
- Postawił mnie pod ścianą! Co miałam zrobić?! Zresztą, ty też wygadałeś się
Belli.
- Bo postawiła mnie… Nieważne…
Spojrzałam na zegarek.
- Kurde! Muszę się pakować!
- Tak, tak! Już ci nie przeszkadzam. Tylko masz to. - Podał mi pudełko po
butach. - Aleks przepisał ci to w testamencie.
- Zawsze miał poczucie humoru. - Powiedziałam i położyłam pudełko na łóżku.
- Jeszcze jedno. – spojrzał mi w oczy .– Mówiłaś mu, że…
- Tak. Błaszczykowski wie, że wyjeżdżam i nie będzie tęsknić.
- Zerwałaś z nim.
- Nie byliśmy nawet parą!
- Lubisz sobie komplikować życie.
Spojrzałam na niego z pobłażaniem. Ja sobie komplikuję życie? A on? Zakochał
się w śmiertelniczce, rozstał się z nią po to, by się pogodzić i ożenić, i żeby
ona urodziła pół wampira - pół człowieka. A! Zapomniałam jeszcze, że na sam
koniec ona prawie zmarła, po tym jak dziecko, lekko mówiąc, zjadło ją od środka.
Na szczęście w ostatniej chwili zamienił ją w wampira… Niech ktoś mi powie, że
to brzmi jak typowa historyjka z jakiejś komedii romantycznej...
- Do pewnego momentu wpasowujesz się ze swoją.
- Cullen, przysięgam! Kiedyś będziesz trupem – warknęłam.
- Nie chcę cię martwić, ale już nim jestem. – Uśmiechnął się
Wzięłam głęboki oddech i policzyłam do dziesięciu. Od prawie dwustu lat wmawiam
sobie, że to pomaga.
- Dobra! Będę już naprawdę lecieć. Na pewno nie chcesz zostać? – zapytał z
nadzieją.
- Podjęłam decyzję. Tylko mogę mieć do ciebie prośbę? Zaopiekuj się Alice. Jej
też jest ciężko, a jak ja wyjadę…
- Obiecuję.
- I jeszcze… Zajmij się Kubą. Nie chcę żeby coś mu się stało.
Edward uśmiechnął się lekko.
- Włos mu z głowy nie spadnie.
Westchnęłam ciężko.
- Czeka mnie trochę roboty…
- Mnie też – powiedział, następnie podszedł do mnie i przytulił mocno.
- Będę za tobą tęsknić, mamo.
- Ja za tobą też, synku.
Następnie chłopak wyszedł, zostawiając mnie z natłokiem myśli. Carlisle, Aleks,
Sara, Alice Cullen... Mój krąg znajomych się zwęża.
Spojrzałam na pudełko po butach. Teraz miałam wyrzuty sumienia. Powinnam pójść
na ten pogrzeb. Nie wiem, czy dałabym radę. Znowu poczułam ten ból. Parę godzin
temu leżałam na łóżku i najpierw się nie ruszałam, a potem ryczałam. Miałam
teraz wielką ochotę wrócić do tego zajęcia.
Otworzyłam tajemniczy spadek. Zobaczyłam tam dość gruby i poniszczony zeszyt.
Leżała na nim kartka. Wzięłam ją do ręki i przeczytałam:
"Wiem, że możesz nie uwierzyć w to co
przeczytasz, ale przysięgam, że to wszystko prawda.
Aleks"
Zdziwiłam
się. Co on mógł tam napisać, żebym nie mogła mu uwierzyć? Wzięłam notes do
ręki. Obróciłam go parę razy. W końcu otworzyłam na stronie tytułowej. Widniał
na niej napis: "Często domagamy się prawdy. Niestety prawda domaga się od
nas łez". Szybko zamknęłam dziennik. Nie mogłam... Nie teraz. Nie byłam
jeszcze gotowa... Znowu zaczęło wszystko do mnie wracać. Do oczu napływały łzy…
Szybko potrząsnęłam głową. „Kiedy inni byli załamani, ty przejmowałaś
kontrolę.”, usłyszałam w głowie głos Edwarda. Musiałam się otrząsnąć. Czekało
na mnie bardzo ważne zadanie.
Spojrzałam na zegarek. Cholera! Zaraz mam samolot. Szybko dopakowałam ostatnie
rzeczy, łącznie z tym pamiętnikiem. Nietrudno było mi się spakować. Nie
potrzebowałam dużo. Większość mogłam kupić na miejscu. Zależało mi tylko na
pamiątkach.
W ciągu piętnastu minut znalazłam się w hali odlotów. Rozejrzałam się dookoła.
Alice nigdzie nie było. Myślałam, że przyjdzie i pożegna się ze mną.
Powiedziałam jej, o której wyjeżdżam. Choć z drugiej strony ją rozumiem. Cały
czas była zła. Tylko bałam się, że już nigdy jej nie zobaczę. Nie wiem ile
czasu mi zostało.
Rozejrzałam się jeszcze po pomieszczeniu. Nikt inny nie przyszedł się ze mną pożegnać.
Uśmiechnęłam się. Esme starała się utrzymać mój wyjazd w tajemnicy. Ostatnim
razem, wiadomość rozniosła się jeszcze tego samego dnia, w którym dostałam
rozkaz. Przybyła połowa akademika. Tym razem się jej udało. Wiedziałam tylko
ja, Edward, Alice i Samantha. Nagle usłyszałam, jak wzywają mnie z intercomu.
Wsiadłam do samolotu i spojrzałam na piękną nocną panoramę Londynu. Miałam
nadzieję, że nie widzę jej po raz ostatni.
***